Reklama

Legia z pucharem. Ale za taką wizytówkę polskiej piłki dziękujemy…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

02 maja 2016, 17:33 • 3 min czytania 0 komentarzy

Świetna oprawa była? Była. Blisko 50 tysięcy widzów, mimo pustych krzesełek, było? Było. Ambicja, zaangażowanie, determinacja? Też. Walka o każdą piłkę i maksymalny wysiłek? No, również. To dlaczego narzekacie? Narzekamy, bo w meczu piłki nożnej było zbyt mało piłki – ani emocji, ani goli, ani strzałów. Zainteresowanie wzbudza jedynie bramkowa akcja: po zagraniu Linettego (tak, tak) do siatki w stylu Ibrahimovicia trafił Prijović. I dał Legii Puchar Polski. A mecz, który długo był prawdziwym świętem, nagle przerodził się w gwiezdne wojny…

Legia z pucharem. Ale za taką wizytówkę polskiej piłki dziękujemy…

Linetty i Prijović. Podzieliła ich jedna akcja, ale przez długi czas łączyło wiele. Obaj mieli prowadzić grę swoich zespołów i odgrywać kluczowe role. Rozgrywający Lecha z pierwszą akcją ruszył dopiero w 50. minucie – wcześniej nie potrafił zrobić różnicy w środku pola, przegrywał pojedynki, nie współpracował z Kownackim i nie stworzył mu żadnej sytuacji bramkowej. Napastnik Legii – no cóż, chyba nie przesadzimy z oceną – był do przerwy, obok Ondreja Dudy, najsłabszy w Legii. Jeśli ktoś z zabójczego warszawskiego duetu stwarzał zagrożenie, to tylko Nemanja Nikolić.

Ale trudno mieć indywidualne pretensje do Linettego czy Prijovicia. Dzisiejszy mecz to była fura walki, w której najlepiej radzili sobie ci ze świetnymi warunkami fizycznymi, destruktorzy. Czyli z jednej strony Hlousek, Pazdan i Borysiuk, z drugiej – Arajuuri, Tetteh i Trałka. Goście, którzy rozbijali wiele ataków, wytrącali z rytmu rywali i odnajdywali się w walce ramię w ramię. A mnóstwo takich starć stoczył dziś Dawid Kownacki. Czy wygrał choć jedno? Nie wiemy. Niemal każde starcie – w powietrzu, parterze, szybkościowe – było przez napastnika Lecha przegrane. W pewnym momencie, gdy kamery robiły zbliżenie w jego kierunku, widać było kompletne zniechęcenie.

Kownacki na tle nie tyle obrońców Legii, co pozostałych 21 zawodników, wyglądał jak kompletnie zagubiony dzieciak. Jakby ojciec, grając z kumplami z pracy, przyprowadził na boisko z braku laku również syna. Ktoś powie: chłopak ma dopiero 19 lat. A my przypominamy, że w pierwszym zespole debiutował 2,5 roku temu, że – licząc wszystkie rozgrywki – ma na koncie ponad 80 spotkań. Wszyscy, oglądając go na boisku, zastanawiali się, jak Lech wyglądałby, gdyby nie kontuzja Nicki Bille Nielsena.

Odpowiadamy: być może tym argumentem ta minimalna dziś różnica między finalistami Pucharu Polski zostałaby właśnie zniwelowana.

Reklama

Samo spotkanie Lech zaczął z wysokiego C i na dzień dobry Szymon Pawłowski trafił zza szesnastki w słupek. Kiedy zaatakował Nikolić i potrzebna była świetna interwencja Buricia, Kolejorz odpowiedział ze zdwojoną siłą – najpierw Lovrencsics zbyt długo zbierał się w klarownej sytuacji do strzału, po chwili Kamiński spudłował z sześciu metrów. Ktokolwiek liczył, że ten mecz właśnie się rozkręca, musiał się mocno rozczarować.

Rozkręcił się bowiem tak, że:

– do przerwy obejrzeliśmy jeden celny strzał Nikolicia

– Prijović strzelił gola ciosem karate

– w 87. minucie, kiedy Lech powinien rzucić wszystkie siły do ataku, miał jeden celny strzał na koncie i ściągał z boiska jedynego (pseudo)napastnika

– mecz przeniósł się z murawy na trybuny

Reklama

I nad tym ostatnim elementem należy się pochylić. Spodziewaliśmy się, że po bramce Prijovicia w końcowych minutach obejrzymy widowisko na dobrym poziomie i przy wysokiej intensywności. Ale piłkarzy z rytmu kompletnie już wybili kibice. Na zielonej murawie urządzili sobie grilla, rzucając kolejne race – dostał w nogę Arkadiusz Malarz, dostał też chyba jeden z sędziów. Stewardzi co chwila wbiegali po race i próbowali zamiatać problemy pod dywan. Bo powiedzmy sobie szczerze: w okolicznościach, gdy obrywa nawet bramkarz jednej z drużyn, a na stadionie widać jedynie wielką chmurę dymu, Szymon Marciniak miał prawo zakończyć mecz.

Sędzia za każdym razem, kiedy wznawiał grę, doliczył dwanaście minut, które i tak przedłużył o trzy kolejne, pozwalał Lechowi podjąć jeszcze rękawicę. Innego zdania byli jednak kibice Kolejorza, podśpiewując „Tak się bawi, tak się bawi, Lech Poznań”.

No więc w przyszłym sezonie będą się bawić bez europejskich pucharów. Lech pozbawia się marzeń w najmniej spodziewanych okolicznościach.

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...