Reklama

Frankowskiemu koledzy do pokoju wstawili łóżko dla niemowlaków

redakcja

Autor:redakcja

10 marca 2016, 12:40 • 12 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego Bogusław Cupiał zesłał go do rezerw? Kiedy jeden z dziennikarzy napisał, że porusza się jak dresiarz po bazarze i co kupił za pierwszą grubszą premię? Na te i inne pytania odpowie Tomasz Frankowski w kolejnym odcinku Ale to już było. Zapraszamy!

Frankowskiemu koledzy do pokoju wstawili łóżko dla niemowlaków

Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?

Trochę jak w pytaniu, czy ta szklanka jest do połowy pusta, czy pełna – uważam, że jako piłkarz spełniłem się na tyle, na ile miałem możliwości fizycznych. Osobiście, jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem, bo wiem, że dostałem szansę, by postrzelać także w Anglii, a niestety zatarłem tam silnik.

Największe spełnione piłkarskie marzenie?

Jednego szczególnego nie mam – bo jest i gra w reprezentacji Polski, co jest marzeniem każdego młodego chłopaka, ale też pięciokrotne zdobycie mistrzostwa Polski, indywidualne laury, tytuły króla strzelców, czy statuetki najlepszego piłkarza kraju.

Reklama

Największe niespełnione piłkarskie marzenie?

Myślę, że takie dwa, które każdy zawodnik będąc młodym pragnie osiągnąć – gra w Lidze Mistrzów i na mistrzostwach świata.

Duży zagraniczny transfer, który nie doszedł do skutku?

Generalnie największe możliwości wyjazdu były w okresie gry dla Wisły Kraków, natomiast z racji tego, że klub działał dość hermetycznie, ja się o ofertach dowiadywałem, gdy były one już przeszłością. Nie mam więc żadnych rozterek, że mogłem gdzieś grać, a klub mnie nie chciał puścić, lub żądał zbyt wysokich kwot. Teoretycznie słyszałem o ofertach z Bundesligi i Serie A, ale to pozostaje w sferze domniemań. Skoro Wisła nie była zainteresowana sprzedażą, mam wrażenie, że nie były to konkretne oferty w żadnym wypadku.

Najlepszy piłkarz, z którym grał pan w jednej drużynie?

Miałem okazję kiedyś wypowiedzieć się na temat piłkarza, z którym grałem w Racingu Strasbourg, gdy debiutowałem w seniorach w ekstraklasie francuskiej. Był to Aleksander Mostovoi, potem swoją karierę kontynuował w Hiszpanii. I to on mnie chyba najbardziej zadziwiał, szczególnie pod kątem prowadzenia piłki. Ofensywny pomocnik – grał dobrze obiema nogami, dla mnie jako napastnika, idealny zawodnik do dogrywania piłek. Wiązał dwóch obrońców i potrafił niekonwencjonalnie zagrać podanie – wiadomo, że ja w tym Strasbourgu za dużo się nie nagrałem, natomiast na treningu to była czysta przyjemność pracować z nim.

Reklama

Najlepszy piłkarz, przeciwko któremu pan grał?

Nazwisk cała plejada, ale wydaje mi się, że akurat zawodnikiem, który w dwumeczu z Realem nawet nie grał najlepiej, ale najbardziej zapadł mi w pamięć, był Zinedine Zidane. Mierzyłem się z nim właśnie, gdy grał w Realu, ale też we Francji, za jego młodzieńczych lat. Poznałem go, gdy był 19-latkiem z Bordeaux, już wtedy było widać potencjał, ale nie spodziewałem się, że dekadę później będzie aż tak genialnym pomocnikiem. On mi zapadł w pamięć, bo zagrałem 4-5 spotkań przeciwko niemu, ale zawodnik, który spisał się lepiej niż on, w jednym meczu, to choćby Rivaldo, gdy Wisła mierzyła się z Barceloną. Strzelił trzy bramki, naprawdę genialny, dopiero po meczu zrozumiałem, dlaczego Louis van Gaal tak zabiegał, by on wtedy przeciw nam wystąpił – miał jechać na mecz reprezentacji Brazylii tuż przed spotkaniem z nami, ale Holender stwierdził – możesz pojechać dopiero po meczu z Wisłą w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Skończyło się 4:3 dla Barcelony, a tak może byśmy wygrali i na rewanż jechali w lepszych nastrojach?

Najlepszy trener, który pana trenował?

Mam sentyment przede wszystkim do Franciszka Smudy i Henryka Kasperczaka. Trenowali mnie najdłużej i szczególnie za pierwszej kadencji Smudy w Wiśle, to myśmy nie wychodzili z myślą na spotkanie, jak będzie, tylko iloma bramkami wygramy. Natomiast Kasperczak stworzył wyważoną mieszankę młodości z rutyną, Polaków z obcokrajowcami (choć z dużą przewagą Polaków). W Polsce pokonaliśmy praktycznie większość drużyn, jeśli nie wszystkie, ale wygrywaliśmy też na Zachodzie, w Pucharze UEFA.

Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?

Nie lubię tego pytania, bo każdy chce osiągnąć sukces, ale trener Chicago Fire coś mi nie pasował. On debiutował jako szkoleniowiec i MLS to trochę niewłaściwy kaliber, czas pokazał, że już się nigdzie więcej nie odnalazł. Była dziwna atmosfera, mimo że w MLS i Chicago bardzo mi się podobało – organizacyjnie, miasto do życia, klub, infrastruktura, to coś mi nie zagrało w tym trenerze. Może ja miałem za wysokie oczekiwania, nie wiem. Denis Hamlett się nazywał.

Gej w szatni? Spotkał pan takiego, chociaż raz?

Nie, nigdy nie miałem przyjemności – ale nic do nich nie mam. Głupio się przyznać, ale osobiście nie znam żadnego geja nawet poza boiskiem.

Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy? Kto i gdzie?

Kojarzy mi się jedna historia, jak byliśmy trzy tygodnie we Włoszech, za czasów Wisły Kraków. W moim i Kazia Moskala pokoju, koledzy z zespołu dostawili łóżeczko dla niemowlaka, takie drewniane. Ale dlaczego je wstawili? Że niby mi wystarczy, ze względu na warunki fizyczne? Wszedłem do pokoju i od razu się wróciłem, myśląc, że to nie mój pokój. Coś mnie jednak tknęło, bo leżały tam korki. No, takie mieli fanaberie – nie wiem za bardzo o co chodziło, ale wstawili żebym tam spał, a łóżko zwolnił jakiemuś poważnemu piłkarzowi. Może Sypniewskiemu, który wówczas nas zasilił?

Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?

Wydawało mi się w trakcie gry w piłkę, że pójdę w kierunku trenerki, czy dyrektora sportowego, może prezesa – kiedyś kolega mnie namawiał, bym został właścicielem mniejszościowym jakiegoś klubu, z czasem większościowym. Ale po karierze oddaliłem się od piłki i jakoś niespieszno mi, by wrócić do niej w jakiejkolwiek roli. Teraz prowadzę firmę, która nie ma nic wspólnego ze sportem. Staram się spędzać czas po piłce tak jak były zawodnik profesjonalny powinien na koniec kariery, czyli i rodzinnie, i wakacyjnie.

Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?

Kiedyś w Strasbourgu, gdy miałem 19 lat to wygraliśmy z Monaco. A tam plejada gwiazd – Youri Djorkaeff, Sonny Anderson, w bramce Fabien Barthez, na prawej obronie Lilian Thuram, czyli późniejszy mistrz świata. 30 tysięcy ludzi, dzięki tej wygranej wskoczyliśmy na pudło. Pamiętam jak dziś, podwójna premia wynosiła 18 tysięcy franków francuskich i za to już można było kupić pół Renault Clio, bo ono kosztowało 35 tysięcy tych franków. Ja postanowiłem się ubrać, poszedłem do centrum handlowego i tam zawsze stoi manekin kompletnie ubrany – jeans, sweter, koszulki, buty, kurtka. Wskazałem pani, że ma mi to sprzedać. No, takie szaleństwo młodzieżowca. Solidny wydatek na to poszedł, z 2000 czy 3000 franków być może. A później, gdy już się trochę ogarnąłem z tymi zarobkami, to postawiłem na auto, zresztą którego nigdy nie widziałem wcześniej – wówczas internet nie istniał. Na wskazanie kolegi palcem że takie będzie, kupiłem BMW 316, z Niemiec ściągnięty do Francji.

Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?

Żadne fanaberie, z tysiąc, może dwa tysiące złotych. Na kolację i alkohol w nocnych klubach, na pewno nie na gry hazardowe w kasynie, bo tam się nie zapodziałem. Wystarczy że inni koledzy piłkarze mocno wspierają ten przybytek…

Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?

Taka, której się nie pamięta. Coś się miło, sympatycznie, rozpoczynało o 20, a o 4 rano już człowiek nie wiedział, jak doszedł do domu – a takich imprez nie brakowało, muszę przyznać. Bo sporo tych sukcesów jednak było. Fakt, że raczej na arenie polskiej…

Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów zagrałby pan w jednej drużynie?

Nie mam zielonego pojęcia. Mnie zawsze interesował ten najbardziej kreatywny zawodnik, a takiego w tym momencie chyba nie widać. Taki pomocnik pokroju Mirka Szymkowiaka, czy Ryszarda Czerwca. Na polskie warunki to byli genialny zawodnicy, którzy idealnym podaniem potrafili obsłużyć napastnika. Tak grzebię w głowie… Może Ondrej Duda jest tego namiastką, skoro Inter Mediolan chciał płacić pięć milionów euro. Poza nim chyba nikt, ani w Lechu, ani w Wiśle. Może Wolski się znów rozwinie po powrocie? W Jagiellonii Vassiljev ma takie przebłyski czy Vacek z Piasta.

Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?

Muszę przyznać, że mimo iż nie wymieniłem go wśród tych, którzy mieli na mnie największy wpływ, to Michał Probierz też jest takim trenerem, który nie wchodząc w detale, miał duży wpływ na końcówkę mojej kariery. Sporo mu zawdzięczam, więc może z nim raz jeszcze.

Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?

Nie mam pojęcia, choć trochę tę ligę oglądam. Nie ma zespołu, nawet Legia takim nie jest, który od początku do końca narzuca swój styl gry i wygrywa każde spotkanie. Wydaje mi się, że poziom się wyrównał, ale czy wzrósł? Wzrósł na pewno wizualnie, bo stadiony są ładniejsze, murawy lepsze – choć nie w tym miesiącu – i to na pewno jest atrakcja dla piłkarza, grać na ładnym stadionie w Lubinie czy Bielsku. Bo z moich czasów pamiętam te obiekty jako kurniki, a teraz wszędzie, nawet w Białymstoku, w Krakowie obydwa, są nowoczesne. Trzeba przyznać, ze wizualnie to wszystko wzrosło, medialnie również, finansowo być może też, bo piłkarze chyba nie najgorzej zarabiają. Natomiast nie chcę absolutnie powiedzieć, że poziom spadł, bo zawodnicy mają świadomość, że tylko poprzez wybieganie, walkę, zdrowe odżywanie, odpoczynek są w stanie zarobić te pieniądze od początku do końca kontraktu, który podpisali.

Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?

Na razie nie straciłem ani medali za mistrzostwa, ani koszulek wymienionych z piłkarzami pokroju Zidane’a czy Tottiego. Statuetki za piłkarza roku też posiadam. Do najcenniejszej pamiątki należy też, dzięki Wiśle Kraków, wizyta i możliwość audiencji u papieża Jana Pawła II – chwila rozmowy z nim, też głęboko w sercu zapadła.

Pierwszy samochód?

Ten wspomniany BMW 316 Compact.

Najlepszy samochód?

Szanuję suvy jak BMW X5 czy Mercedesy ML, poruszam się nimi od kilku lat. Nie jestem na tyle gadżeciarzem, żeby marzyć o samochodach typu osobówki Porsche czy Ferrari. To nie auta na polskie drogi, nie na polskie warunki atmosferyczne.

Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?

Gdzieś tam przebąkują o tym Bieliku z Arsenalu, który lada dzień ma wypłynąć i mam nadzieję, że tak się stanie. Natomiast ja wciąż wierzę, że Rafał Wolski może stać się piłkarzem światowego formatu. Przyszedł teraz do Wisły, ma taką charakterystykę, która może pozwolić wypłynąć mu na szerokie wody nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Może już nie we Włoszech, ale w Hiszpanii. Ma dopiero 23 lata, więc jeszcze zanotuje tę sinusoidę, być trzy razy na górze i trzy razy na dole.

Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?

Pozytywne to raczej szybko wymazuję z pamięci, bo trochę ich było. Natomiast był jeden taki negatywny, kiedy znajomy dziennikarz – z którym jestem notabene w dobrych stosunkach – wskazując słabszą grę Wisły, po którejś porażce opisał moją osobę, że poruszałem się po boisku jak dresiarz po bazarze, czyli tak się snułem. Trochę mnie rozwścieczył, bo wydawało mi się, że powinien zachować trochę obiektywizmu, ale wtedy trudno o to było najwyraźniej.

Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?

Notorycznie dwa: albo spanie, albo oglądanie filmów. Bo treningów piłkarskich, biegania nie zaliczam – to jest ciężki okres w życiu każdego piłkarza.

Ulubiony komentator?

Lubię Andrzeja Twarowskiego słuchać, bo ma dobre porównania jak komentuje ligę angielską. Z kolei u Mateusza Borka czuć fachowość i przygotowanie do każdego spotkania.

Ulubiony ekspert?

Grzesiu Mielcarski ma dobry dryg, Kaziu Węgrzyn też potrafi się fajnie ekscytować.

Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?

W Chicago Fire był Meksykanin, niejaki Cuauhtemoc Blanco, który rozkładał szatnię swoimi żartami, i to jedynie po hiszpańsku, bo po angielsku nic nie mówił, a grał tam trzy lata. U nas z kolei Grzesiek Szamotulski, a spotkałem go w Białymstoku – krótko, ale treściwie się zaprezentował. A w Wiśle Kraków, to chyba Maciej Stolarczyk miał najlepszy wpływ na zespół, ale raczej w szatni, bo na boisku to dobrze pamiętamy, że wirtuozem nie był… (śmiech)

Największy pantoflarz?

O mnie czasem tak mówiono, że z imprez w miarę szybko zjeżdżałem do domu. Więc może ja?

Największy podrywacz?

Kamil Kosowski swego czasu miał dobry wygląd i dobre spojrzenie z oczu… Ale nie, przepraszam, zapomniałem – jeszcze lepszy jest Radek Majdan, on miał powodzenie. I pewnie ma.

Największy modniś?

Kamil Grosicki w Jagiellonii już próbował za swoje grosiki szarpać się, choć nie do końca mu to jeszcze wychodziło. Choć pewnie teraz, w Rennes, już zna najlepsze adresy francuskich sklepów. Szczególnie od kiedy kumpluje się z Krychowiakiem (śmiech).

Najlepszy prezes?

Myślę, że jednak Cupiał. Sporadycznie, bo sporadycznie, ale można było treściwie pogadać – wypłaty też zawsze na czas. Ja w sumie przez siedem lat praktycznie miałem z nim tylko jedną scysję. Mianowicie, na prośbę jednego z podpowiadaczy prezes zawiesił mnie w prawach piłkarza, bo niby doszły do niego słuchy, że jestem dogadany z PSV Eindhoven i specjalnie gram ostatnio słabiej, by obniżyć wartość transferu. Prezes się zdenerwował i wysłał mnie do rezerw na jeden mecz. A kiedy zobaczył, że nie ma mnie na trybunach, jako kibica w spotkaniu pierwszego składu, to jeszcze przedłużył o kolejny tydzień. Po niedzieli odwiesił i znów mogłem grać na chwałę klubu, choć niesmak pozostał.

Najgorszy prezes?

Gdzie ja mogłem go mieć… Może w Teneryfie. Niczego złego nie zrobił, poza tym, że nie przedłużył ze mną kontraktu (śmiech). Ale to jest zrozumiałe – bo na 10 miesięcy, dziewięć się leczyłem, więc można śmiechem-żartem objąć ten temat.

Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?

Miałem to szczęście, że znajdowałem się w klubach, w których płacono. Choć muszę przyznać, że Elche po transferze za dwa miliony euro do Wolverhampton, zalegało mi 60 tysięcy euro od stycznia 2006 roku do maja 2012 roku. Czyli sześć lat i dopiero interwencja UEFA, oraz wyrok sądowy na nich wiszący, a wtedy awansowali do Primera Division, zmusił do zlikwidowania tego długu, który musieli wypłacić mi z odsetkami.

Alkohol w sezonie?

Raz, czy dwa razy w tygodniu jedno piwo wieczorem, oglądając mecz Ligi Mistrzów. To mi nie szkodziło, natomiast na pewno nie więcej niż jedno. Ale po meczach wyjazdowych, najczęściej zwycięskich, ku niezadowoleniu trenerów od przygotowania, zdarzyło się wypić dwa, trzy, czy nawet pięć (smiech). Ryszard Szul walczył jak Don Kichot czy Syzyf, by te piwa mieszać chociaż ze Spritem czy Fantą, tak by je rozcieńczyć i pomóc organizmowi w odnowie.

Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?

Utrzymuję stosunki z wieloma kolegami z boiska, może bardziej koleżeńskie niż przyjacielskie. Bogdan Zając jest bardzo dobrym kolegą, Olgierd Moskalewicz z czasów Wisły, Maciej Stolarczyk wspomniany, z Mirkiem Szymkowiakiem prowadzę akademię piłkarską 21 w Krakowie. Z czasów Jagiellonii Kamil Grosicki, którego nawet odwiedziłem niedawno na meczu Rennes – PSG.

Obozy sportowe – bieganie po górach, czy bieganie po górach z kolegą na plecach?

W ogóle. Za czasów gry w piłkę tylko raz w górach byłem i to kurtuazyjnie zabrał nas Orest Lenczyk. Tam mieliśmy marszobieg dwugodzinny. Ale tak to trafiałem na taki okres, gdzie to bieganie po górach było eliminowane.

Najgroźniejsza kontuzja?

Ja miałem z pozoru błahe kontuzje, więzadła poboczne i pachwina nawet nie zerwane, a naderwane. Ale z racji tego, że były to urazy dwumiesięczne, to niewłaściwie i zbyt szybko leczone przeciągały się w półroczny rozbrat z piłką. Ale tak to na szczęście, żadnych złamań.

Czego zazdrości pan polskim dzisiejszym piłkarzom?

Że mają piłkarza pokroju Lewandowskiego, który dostał się do zespołu światowej klasy i jest wyceniany na 100 milionów euro. W moim okresie nie było takich piłkarzy, grających w topowych klubach, może poza Jurkiem Dudkiem, ale on był bramkarzem – nie było takiego bodźca, że ten obok mnie stojący robi karierę przez duże K. Mnie się wydawało, że ci piłkarze z Realu i Barcelony są poza moim zasięgiem, jakby inaczej karmieni. Więc odpowiadając na pytanie – brakowało takiego bodźca. Ale i tak ogólnie było i ok, i wesoło, każdemu piłkarzowi życzę takich wrażeń jakich ja doznałem.

Przygotował PP

Najnowsze

Hiszpania

Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Patryk Fabisiak
2
Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...