Reklama

Okachi: Nauczyłem się, że trzeba uważać, komu ufasz

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

08 lutego 2016, 08:48 • 8 min czytania 0 komentarzy

Princewill Okachi do Ekstraklasy trafił z drugiej ligi maltańskiej, co poruszało lawinę ironicznych komentarzy. 20-latek z Nigerii dał się jednak dość szybko poznać jako ten, który coś do Polski może wnieść. W Widzewie rozegrał trzy pełne sezony, zazwyczaj w pierwszej jedenastce, a gdy zespół zaliczał spadek na zaplecze – on jako jeden z niewielu się wyróżniał. I dokładnie rok później znów zameldował się w Widzewie, tylko że tym już z piątego poziomu rozgrywek. Przeszło to w zasadzie bez większego echa, a my zaczęliśmy się zastanawiać, co u tego chłopaka poszło nie tak…

Okachi: Nauczyłem się, że trzeba uważać, komu ufasz

Jak ci się podoba w czwartej lidze?

– Jesień nie była udana, jesteśmy na czwartym miejscu i do pozycji dającej awans tracimy dziewięć punktów. To sporo, ale wciąż zachowujemy szansę. Najważniejsze, by dobrze wejść wiosnę już z wieloma nowymi piłkarzami.

A jeśli chodzi o ciebie?

– Hm, jest normalnie. Nic specjalnego.

Reklama

Nie brzmisz entuzjastycznie.

– Bo jest dość łatwo, niezbyt wymagająco. Wiesz, to jest czwarta liga… Dla mnie to brzmi jak żart. Jest niski poziom, duża agresja, polowanie na nogi, czasem próba uderzenia rywala, gdy nie patrzy arbiter. Sędziowanie też jest trochę inne, dopiero tutaj dostałem pierwszą w karierze czerwoną kartkę.

Wiedziałeś od początku, że to nie jest najwyższy poziom rozgrywek w Polsce.

– No, jest prawie najniższy… Grałem w różnych miejscach, ale nigdy w tak słabej lidze. Po wcześniejszym pobycie w Widzewie, wyjechałem do Grecji i wróciłem po pół roku. Wysłałem CV do prawie wszystkich klubów w Polsce – z Ekstraklasy i pierwszej ligi. Miałem oferty z zagranicy, choćby z Angoli, ale spodziewaliśmy się z żoną dzieci i wyjazd nie wchodził w grę. Szukałem więc miejsca tutaj.

Ktoś odpowiedział na twoje zgłoszenie?

– Nie, nikt się nie odezwał. Stwierdziłem, że zostanę w Polsce i poczekam, co się wydarzy. Czekałem, czekałem… i nic. W Widzewie znali moją żonę, skontaktowali się z nią, a potem ze mną. Uznałem, że nie mam nic do stracenia. Teraz też pojawiły się ciekawe oferty – z polskiej Ekstraklasy, z innych krajów – ale będzie to trudne do realizacji.

Reklama

Widzę, że jesteś rozczarowany.

– Jestem. Zgodziłem się przyjść do Widzewa i pomóc w trudnej chwili. Przez te pół roku wydarzyło się jednak w klubie sporo rzeczy, które mi się nie podobały. Nie wszystko zależało ode mnie, ale mieliśmy rozmowy i sytuacje, które mnie zniechęciły. Ja ze swojej części umowy z Widzewem się wywiązałem i wywiązuję, ale jak poprosiłem o to samo – zostałem zlekceważony. Oczekiwałem, że skoro ja zachowałem się fair wobec nich, oni zrobią podobnie. Dlatego czuję żal.

Chodzi o transfer tej zimy?

– Nie tylko, to jedynie część całego problemu. Umówiliśmy się w klubie, że poczekamy, jak rozwinie się sytuacja, ale oni z tych ustaleń się nie wywiązują. Nie respektują moich potrzeb, nie dotrzymują słowa.

Słowa, że w przypadku odpowiedniej oferty, puszczą cię wolno?

– To jedna z niespełnionych obietnic. Wiem, że Widzew chce awansować, ale nie może w trakcie gry zmieniać wcześniejszych ustaleń.

Próbowałeś rozmawiać w klubie?

– (śmiech) Umawialiśmy się, a oni spotkanie przekładali i przekładali. Nie było czasu, by się spotkać ze mną. Ostatnim razem rozmawialiśmy w przerwie świątecznej, mieliśmy wrócić do tematu. Wciąż czekam. Drażni mnie, że ciężko się z kimkolwiek skontaktować i porozumieć.

Myślisz, że zmienią swoje podejście?

– Chciałbym, ale wątpię. Nie podoba mi się takie traktowanie, choć mam już związane ręce.

Nie braknie ci teraz motywacji do gry?

– Motywacja nie jest problemem. Uwielbiam grać w piłkę, mogę to robić w każdym miejscu. Kiedy jestem na boisku, jestem w pełni oddany swojej pracy. Wiem, co mam robić i nie myślę o innych rzeczach. Jeśli coś może ciągnąć mnie w dół, to bardziej sytuacja, która ma miejsce poza murawą. Sam się czasem zastanawiam, o co w tym wszystkim do cholery chodzi.

Mówisz, że to najsłabsza liga, w której grałeś, a mimo to Widzew jest dopiero czwarty.

– Zaczęliśmy sezon dobrze, ale potem trochę spraw się posypało. Byli piłkarze, których interesowało tylko to, że są w Widzewie – nie muszą grać, wystarczy im, że tutaj są. Z powodu marki klubu. Wiem, że brakowało latem czasu i budowano zespół na szybko, mogły się trafić czasem nieodpowiednie osoby, więc teraz sam zespół powinien być silniejszy.

Nadal nie rozumiem, dlaczego pierwsze pół roku 2015 pozostawałeś bez klubu…

– Wynikły nieprzyjemne sytuacje z moim menedżerem. Blokował mnie, uniemożliwiał znalezienie klubu. Moim zdaniem to nie przypadek, że nikt nie odpowiedział na moje CV, że nikt nie był zainteresowany przyjazdem na testy czy kilka treningów. Może mój menedżer naopowiadał innym coś na mój temat? W piłce często chodzi o to, kogo znasz, jakie masz układy.

Nie współpracujecie już?

– Nie. Przede wszystkim jego zasługą jest to, że straciłem pół roku. Dziś już sobie powtarzam: żadnych menedżerów.

Na czym konkretnie polega problem?

– Nie o wszystkim mogę mówić, ale problem jest taki, jak zazwyczaj: agent nie dba o dobro zawodnika, tylko o własny interes. Obchodzi go w pierwszej kolejności to, czy on dobrze zarobi na tobie. Na początku są komplementy i słodkie słówka, a kiedy tylko zwiążecie się umową – ma cię w dupie. Nie każdy jest zły, sam znam takich, którzy troszczą się o zawodnika, ale w tamtych czasach związałem się z niewłaściwą osobą… Zgłaszali się do mnie inni agenci z propozycjami, ale kiedy słyszeli, z kim współpracuję, nie byli w stanie pomóc. Musiałbym rozwiązać z nim umowę, na co on chciał przystać tylko za pieniądze, by sprawy poszły dalej. Blokował mnie, nie szukał mi klubu. Kiedy już pojawiała się oferta z Polski, najpierw patrzył, jaka będzie korzyść dla niego.

Nie starał się gdzieś ciebie umieścić?

– To było śmieszne. Po spadku Widzewa przedstawił mi oferty z Górnika Łęczna i Podbeskidzia. Usłyszałem, że ci drudzy nie spełnią moich oczekiwań, a one były na poziomie tych z czasów, gdy przychodziłem do Łodzi z drugiej ligi maltańskiej. W końcu do Łęcznej pojechałem na testy. Ale tam dowiedziałem się, że mam grać i trenować z drużyną młodzieżową, dopiero potem pogadamy o profesjonalnym kontrakcie. Nie mogłem się na to zgodzić.

Ale to menedżer znalazł ci klub w Grecji.

– Powiedział, że jest oferta z Panthrakikos i powinienem być w gotowości. Przez kilka dni się nie odzywał, w końcu sam zadzwoniłem i spytałem, co się dzieje. The deal is off – rzucił spokojnie. Potem Grecy sami się ze mną skontaktowali, opowiedzieli o propozycji, którą mój menedżer odrzucił. Byłem zaskoczony, bo nic ze mną nie konsultował, samodzielnie podjął decyzję o mojej przyszłości. No ale przyznaję: miał rację z tym, że mi nie zapłacą.

To w Grecji nie jest wielkie zaskoczenie.

– Żartowaliśmy z żoną, że płacą ci za pierwszy miesiąc pracy, a o kolejnych musisz zapomnieć. Do dziś nie jesteśmy rozliczeni. Przy rozstaniu ustaliliśmy pewne warunki, ale klub z nich się nie wywiązał. Za jedną rundę w Panthrakikosie dostałem więc dwie wypłaty. Ciężko żyć w obcym kraju, opłacać mieszkanie i bilety do Polski, kiedy przez cztery miesiące nie dostaje się pieniędzy. To była dla mnie porządna lekcja.

W Grecji nie przebiłeś się też do pierwszego składu.

– Początkowo wszystko wyglądało nieźle, ale po miesiącu zmienił się trener. Ciężko było mi wywalczyć miejsce, chociaż jedną szansę od początku dostałem. Powtarzali mi, że są ze mnie zadowoleni, ale ja po jednej rundzie nie widziałem już w tym większego sensu – raz, że niewiele gram, a dwa, że nie płacą.

Końcówki poprzedniego pobytu w Widzewie też nie wspominasz dobrze.

– To był bardzo napięty czas. Byłem gotów grać dalej w Widzewie, ale widziałem, jak się wobec mnie zachowywali. Byli mi winni pieniądze za kilka miesięcy gry, a cały czas utrzymywali, że racja jest po ich stronie. Byli też pewni, że wygrają ze mną spór o zaległe wynagrodzenie, a sąd zdecydował o rozwiązaniu umowy z winy klubu. Ale nawet, kiedy wróciłem z Grecji, Widzew był pierwszym zespołem, do którego się zgłosiłem. Znałem trudną sytuację, dlatego chciałem, byśmy wzajemnie sobie pomogli: jedni i drudzy idą na ustępstwa. Widzew uznał jednak, że wszystko odbędzie się na jego warunkach. Za możliwość trenowania z drużyną albo im zapłacę, albo zrzeknę się zaległych pieniędzy. Potem jeszcze pojawiła się inna możliwość: podpiszemy umowę na kilka lat, bym nie odszedł za darmo.

Ty miałeś im płacić?

– Tak mi powiedział trener, ten który prowadził Cracovię (Wojciech Stawowy – przyp.PT). Spytałem: ile? Po konsultacjach z szefem zaproponowali, że właściwą zapłatą będzie, jeśli zrzeknę się należnych mi pieniędzy. Początkowo chcieli, bym oddał wszystko. Jeden podpis i całość, na którą wcześniej zapracowałem, by zniknęła.

Jaka była wtedy zaległość? Pół roku?

– W tych granicach. Pół roku plus warunki rozwiązania umowy.

Sporo przeszedłeś w ostatnim czasie.

– Było ciężko, zwłaszcza w poprzednim roku. Powtarzam sobie, że uczę się na błędach. Lepiej dostać od życia taką lekcję wcześniej niż później.

Twój pierwszy wniosek: żadnego menedżera.

– Nauczyłem się, że trzeba bardzo uważać, komu się ufa. Ja zaufałem nie tylko agentowi, ale i osobie, którą traktowałem jak brata, a która mnie z nim zapoznała.

To inny zawodnik?

– Tak. Graliśmy razem, był dla mnie jak rodzina, mówiliśmy sobie wszystko. Shit happens… Miałem w ostatnim czasie mocno pod górę, ale się nie poddaję. Wierzę, że wrócę jeszcze do gry na najwyższym poziomie.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
1
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?
EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
2
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...