Reklama

Wychodzisz i myślisz: zgwałcę cię w tym ringu. To był wywiad…

redakcja

Autor:redakcja

16 stycznia 2016, 23:33 • 12 min czytania 0 komentarzy

O 5:30 jedna z najważniejszych walk polskiego boksu w tym roku. Deontay Wilder vs Artur Szpilka. Jeżeli Polak wygra, to zostanie mistrzem świata, czyli sięgnie po ten tytuł, o którym opowiadał od lat. Szanse? Niewielkie. Niektórzy twierdzą nawet, że żadne, ale nie zmienia to faktu, że będziemy „Szpili” kibicować. Tym bardziej, że mieliśmy okazję go poznać zanim to było modne, kiedy wracał do „normalnego” życia po pobycie w więzieniu. Wtedy, podczas obozu przygotowawczego w Zakopanem, przeprowadziliśmy z nim jedną z ciekawszych rozmów ostatnich lat na Weszło. Co tu dużo pisać. Zajrzyjmy do archiwum i cofnijmy się do 9 sierpnia 2011 roku, kiedy wywiad został opublikowany…

Wychodzisz i myślisz: zgwałcę cię w tym ringu. To był wywiad…

***

Jonak, Kołodziej, Masternak – boksują od lat, ale to Szpilkę kojarzą dziś wszyscy. 
Wiem, że zainteresowanie moją osobą jest bardzo duże. Głównie teraz, po wyjściu z więzienia. Bo to taka historia, jak w amerykańskim filmie. Wiele osób podchodzi, zaczepia – „o, panie Arturze, gratulujemy walki.” Jak w USA wyszedłem na ring w stroju więźnia, wszyscy Amerykanie bili brawa. Więc fajnie. Dopiero teraz, po tej przerwie doceniłem to, co mogłem stracić i poświęciłem się tylko boksowi. Kiedy walczyłem po raz ostatni? Parę dni temu, a już jestem na obozie. Tylko czekać na kolejne pojedynki.

Treningi w Warszawie, Zakopanem, walka w USA… Zrobili ci drugi areszt. 
Zapieprzam, ale boks to całe moje życie. Trenujemy dwa razy dziennie. Dziś rano wbiegaliśmy na Kasprowy, czas 1h 45min. Obóz wytrzymałościowo – kondycyjny pozwala podtrzymać formę przez pół roku. W październiku mam następną walkę. Od wyjścia z więzienia nie miałem nawet wolnego weekendu. W domu byłem jeden dzień, tylko pranie mamie zostawić. I jazda dalej. Brakuje trochę rodziny, wszystkiego… Ale trzeba wykorzystać ten moment i pokazać ludziom, że rośnie nowa nadzieja polskiego boksu.

Wykorzystujesz medialnie pobyt za kratkami. Nie uciekasz od tematu, chętnie opowiadasz. 
Mam w więzieniu wielu przyjaciół. Zawsze będę o tym mówił. Wiem, jak chłopaki są zainteresowani moimi walkami. Całe więzienie ogląda. To ludzie z mojego środowiska, tam się wychowywałem. Byłem chuliganem. Zawsze utożsamiałem się z tymi ludźmi. Dlaczego mam teraz o nich zapomnieć? Miedzy innymi przez to wychodzę do walki w uniformie więziennym.

Reklama

To plan na dłużej? 
Tak. Ogólnie, miałem w więzieniu status „przestępca niebezpieczny”. Dalej mam jeszcze sprawę o naruszenie nietykalności drugiej osoby. Tak naprawdę, do ringu to dobra historia.

Łatwiej cię sprzedać jako sportowca. 
Dokładnie. Założyciele stron bokserskich mówią, że jak jest moja walka, to biją rekordy oglądalności. Adamek i Włodarczyk nie mają tyle, co ja.

Bo sam siebie też nieźle sprzedajesz. W przeciwieństwie do piłkarzy, którzy najczęściej mówią, że dadzą z siebie wszystko. 
Mówię, co myślę. Jestem trochę jak David Haye albo Muhammad Ali. On zawsze mówił, że jest najlepszy, najprzystojniejszy. Ja też tak mówię. I tak uważam. Ali powtarzał, że jest najlepszy i sam się tym napędzał.

Podobno powiedziałeś Gołocie, że ty przed Tysonem byś nie uciekł. 
Pewnie, że bym nie uciekł. Ale z Gołotą tak naprawdę poszło o grypsowanie. Przyjechał do mnie, namawiał, żebym przestał. Ja miałem trochę inne zdanie i się poróżniliśmy. Później media to podłapały…

Po co ci była ta grypserka? 
Mam swoje zasady. Wiedziałem, ze będę grypsował, jak, nie daj Boże, pójdę kiedyś siedzieć. A liczyłem się z tym, że mogę pójść. Byłem chuliganem. Byłem. Bardzo dawno. Teraz nie jestem i nie będę – napiszcie to.

Kiedy to wszystko się zaczęło? 
Kilka lat temu miałem do złapania takiego jednego chłopaczka. Widziałem, ze gra w kosza w koszulce Cracovii, ale nie wiedziałem, ze to trening bokserski. Niektórzy byli mniejsi, nic nie wskazywało… Podleciałem i uderzyłem go w twarz. Padł, ale wstał od razu. Chciałem to skończyć. Dobiegł trener i wszyscy. Ja, młody, więc od razu do niego – „co ty będziesz dziadku mi tu gadał?”. Ale mówi, żebym wszedł na ring i tam się z tym gościem sprawdził. Dostałem rękawice, kask i po minucie miałem rękę w górze. To była, można powiedzieć, pierwsza moja walka. Trener stwierdził, że mam charakter.

Reklama

Właśnie tacy ludzie mają najlepszy charakter do boksu? 
Wydaje mi się, że tak. Jakbym był trenerem, to jeździłbym po domach dziecka. Szukał w poprawczakach.

Wśród klubowych bojówek na przykład? 
Nie, to bandziory. Mają pieniądze i tak dalej. Tam bym nikogo nie znalazł, chyba że w młodych. Ale nie mówmy o samym klubie. Solidaryzuję się z wieloma chłopakami z Wisły. Zawsze z nimi będę. Ale nie jestem już chuliganem, niech to wszyscy przeczytają. No… To o czym mówiliśmy?

Miałeś do złapania gościa z Cracovii…
No… Trener podniósł mi rękę i mówi, ze jeśli skupię się na boksowaniu, to po roku będę mistrzem Polski. Wziąłem się za trening i zdobyłem tego mistrza w pół roku. Po roku już mistrza Europy. Na mistrzostwach świata byłem szósty.

Przez chwilę byłeś trochę chuliganem, trochę bokserem. 
Sprawy nabierały zastraszającego tempa. Stałem się w miarę medialny. Cały czas robili mi jakieś akcje, więc musiałem z czegoś zrezygnować. Wiadomo, jak jest w Krakowie… Nie mogłem sobie pozwolić na jakikolwiek brak profesjonalizmu. Ja nigdy z nożem na nikogo nie biegałem. Biłem się tylko na pięści, ale w Krakowie są takie „zasady”, więc musiałem uważać. Dlatego odpuściłem chuligankę.

Kiedyś miałeś zasadę – „jak z Cracovii, to w pysk”. Uważasz, że to była głupota? 
Głupota. Ale oddawałem czemuś serce.

Zdarzali się tacy, którzy chcieli pokazać, że na ulicy z bokserem dadzą radę? 
Pewnie. Ale wychodziło się, jeden strzał i po chłopie. Wiadomo, nieraz też uciekałem, jak mnie gonili w pięciu – sześciu. Tylko oni z nożami, a ja bez niczego… Dobry trening wydolnościowy (śmiech). Ale mówię, w rozsądnym czasie zrezygnowałem i po wyjściu z więzienia nie straciłem tego, co miałem. Wręcz przeciwnie – nabrałem większej pewności siebie, zmądrzałem, przestałem grać na maszynach. Teraz robie wszystko, żeby zostać najlepszym pięściarzem. I zostanę.

A propos maszyn – miałeś kiedyś na ścianie pewien napis…
Miałem, miałem. „Jeśli chcesz być najlepszy, musisz podchodzić do treningu z największym profesjonalizmem”. Nie uprawiać hazardu, nie spożywać alkoholu i takie tam.

Nie pijesz? 
W ogóle nie lubię piwa, ani wódki. Napiłem się po wyjściu, wiadomo. Trzy dni był melanż, ale należało mi się. Grubo było. Potem już tylko zbijanie kilogramów. Ze 124 do 106. Przeszedłem do wagi ciężkiej, siła od razu się zwiększyła. Teraz łapa ciężka… (Szpilka uderza w otwartą dłoń). Kiedyś nie miałem takiego nokautującego uderzenia. Chociaż, kurde, wiecie, jeśli chodzi o ulicę, to wszystkich nokautowałem.

Jakie masz zdanie, jako bokser, o facetach, którzy biegają po mieście z nożami? 
Szanuję Kraków, jako miasto, moich przyjaciół. Ale nie szanuję niektórych kibiców. Moim zdaniem prawdziwi są w Poznaniu, w Gdańsku, Łodzi.

Jeszcze niedawno mówiłeś, że będziesz jeździł na mecze Wisły. 
Będę jeździł, chociaż teraz nie za bardzo mam czas. Ale będę z chłopakami, niekoniecznie po to, żeby pooglądać mecz.

Jaki masz stosunek do samych piłkarzy? 
Denerwuje mnie, że ci goście zarabiają tyle pieniędzy, nic nie robiąc. Mogę pooglądać Barcelonę z Realem, angielską piłkę. Manchester, Tottenham. Messi… No, masakra. To jest coś pięknego. Siedzę przed telewizorem i aż mi się „miska” cieszy, ze można tak grać. A w Polsce, co? Nawet Wisła – mistrz Polski, teraz prawie Liga Mistrzów, ładne mecze, ale co oni grają w polskiej lidze? 1:1 z Polonią? No jak? Dla mnie polska piłka mogłaby nie istnieć.

Znasz jakichś piłkarzy? Małeckiego, na przykład? 
Kojarzę tylko. Jedyny świr z tej Wisły, nie? Chłopak jakoś z tym klubem związany, ale nie znam go osobiście.

Niedawno jeszcze chodziłeś z opaską „Wierność”. 
No, chodziłem, chodziłem…

Przestała mieścić się na ręce? 
Nie no, ale miałem trochę pecha. Jak byłem w Stanach, to mi ją rozcięli przy ściąganiu tape’ów. Dwa razy. Więc mówię – nie będę tego nosił, bo i tak rozetną. A wierność to i tak bardziej moi przyjaciele niż Wisła.

A czemu nie Cracovia? 
Miałem takiego najlepszego przyjaciela. Artek Kaczmarski, „Czyżu”. Jak miałem w życiu ciężko, bardzo mi pomógł. Był autorytetem dla młodych. Trzymał kiedyś całą Wisłę. Traktuję go jak brata, a moja mama jak syna. Zawsze chciał, żebym na walki jeździł. Teraz akurat siedzi, szkoda.

Wciągnąłeś się w niebezpieczną „zabawę”. I niezbyt mądrą. 
Chciałem się pokazać przed starszymi. Pamiętam taki charakterystyczny wyjazd do Szczecina. Jechaliśmy na Pogoń. Po drodze Lech obrzucił nam pociąg kamieniami. Trzeba było uważać, bo kilku chłopaków dostało. Później jeszcze była awantura z Pogonią. Zatrzymaliśmy pociąg z 200 metrów przed wjazdem do miasta. Tam już była policja i jakaś grupa kibiców. Chyba „Portowcy”, bo w czarnych bluzach. Ale wiadomo, nie ultrasi.

„Ekipa sportowa”. 
Dokładnie. Pamiętam, ciężki wpierdol dostali. To mój najlepszy wyjazd. I pierwszy daleki. Gdybym nie boksował, to pewnie dalej bym jeździł.

Napędzała cię adrenalina?
Byłem małolat. Ważyłem 65 kilo. A przede mną taaaki chłop. Chcę go uderzyć, zamykam oczy, a tu kolega ściąga go sierpem. Otwieram oczy, a gość już leży… Śmiesznie było. Kochałem to, kochałem adrenalinę. Jeden na jednego czy na dwóch, to się nie bałem. Ale czasem trzeba było uciec. Przed nożami.

Maczety podobno też w modzie. 
Znam kumpli, którzy stawiali się pięciu – sześciu gościom, którzy mieli maczety. Ale oni nie mieli nic do stracenia.

A życie?
Nie mieli żadnego sportu. Oni tym żyli, oni to kochali. To było dla nich życie.

Oglądałeś się za siebie po wyjściu z domu? 
No tak. A ja jeszcze specjalnie w koszulkach chodziłem. Nieraz tyle brakowało (Szpilka pokazuje kilka centymetrów), żebym dostał maczetą. Ale to było fajne. Taki dreszczyk emocji.

Fajne. W ringu emocje są zupełnie inne. 
No, masz jedną osobę i na niej się skupiasz. A na ulicy możesz dostać z drugiej i z trzeciej strony.

Ale i tak musisz te emocje jakoś kontrolować. 
Największe są na ważeniu, bo wcześniej nawet nie widzisz przeciwnika. Wychodzisz na wagę i myślisz – „zgwałcę cię w tym ringu.” Później zawsze podchodzę poklepać gościa po plecach, ale przed walką nie mam kolegów. Jakby ktoś na mnie popatrzył przed wejściem do ringu, to by pomyślał, że się naćpałem. To jest w sercu. Wychodzisz i chcesz dorwać przeciwnika jak zwierzę. Wiesz, że go rozszarpiesz i tylko czekasz na ten moment. Tak jakbyś polował na ofiarę, idziesz, idziesz.

I po minucie nokaut. 
No, ostatnio tak bywało. Ale teraz czekam na poważniejszych rywali.

Jak twoja rodzina pochodziła do walk na ulicy? 
Starali się mnie odciągać. Ale już w szkole lałem wszystkich. Byłem typowym urwisem.

Urwis to najwyżej śniadania zabiera, a nie tłucze kumpli. 
Ale wiecie – pani coś dokuczyć, tablicę pomazać, włożyć nauczycielce mysz do szuflady. Żeby się coś działo. Graliśmy na lekcjach z jednym kumplem w pokemony. Pani patrzy, a my pach, pach, pach tymi pokemonami… Wesoło. Pamiętam taką słynną uwagę. „Artur, Karol i Kuba myślą, że jest wojna. Artur siedzi w okopach, a Karol naciera. Rzuca w niego krzesłami.” Normalnie na lekcji. Co tydzień lądowałem na dywaniku.

Jak cię tam teraz wspominają? 
Z panią od matematyki mam bardzo dobry kontakt.

Więzienie naprawia ludzi? 
Nie.

Ciebie też nie?
To inna sprawa. Czekałem, żeby wyjść i móc boksować. Inni zagłębiali się w tę atmosferę, przesiąkali nią. I dalej klapy na oczach. Robi się to, co przedtem. Ja miałem cel, odliczałem dni, żeby w końcu pierdolnąć kogoś w ringu.

Powiedziałeś kiedyś, że pierwszy dzień w więzieniu był ciężki, a potem to już „plaża”.
Wiecie, jak to jest w filmach. Ja miałem szczęście, że wjechałem i od razu zacząłem grypsować. Byłem już medialny i cała grupa mnie znała. Szacunek od początku. Tak naprawdę nie miałem w więzieniu żadnej sprzeczki.

Poza tą z klawiszem. 
Sprawa jest w toku, więc o tym się nie mówi. Miałem spięcia z dwoma gośćmi, ale jeden liść i po sprawie. Wiele osób myśli, że jestem tępak. Nie znają mnie, nie wiedzą, jak mi się życie potoczyło. A ja w więzieniu doceniłem wiele spraw. Rodzinę, przyjaciół.

Wziąłeś się też za siebie. Książki, angielski…
No, przeczytałem 40 książek. Jakbym miał teraz czas, to czytałbym dalej. Nie ma w ogóle porównania do telewizji. Jak przeczytałem pierwszy raz „Potop”, to zwariowałem. Cała ta historia tak zryła mi beret, że po tej książce uznałem, że nigdy przed nikim nie ucieknę, choćby było ich siedmiu-ośmiu. Żyłem tym bohaterem. Budziłem się rano, apel, a ja zęby myłem, oczy i od razu przed książkę. Nawet trening raz odpuściłem. Jak Kmicic bronił Częstochowy, byłem taki dumny, kurwa…

Siedziałeś w celi cztery metry na cztery? 
No.

Może człowiekowi odwalić. 
Na początku miałem książki, po czterech miesiącach dostałem telewizor. Siedzisz sam, nie możesz się do nikogo odezwać.

To jest chyba najgorsze. 
Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ja siedziałem w izolatce 7-8 miesięcy, a chłopaki siedzą nieraz po siedem lat. Jakiś kontakt z ludźmi jest na spacerniaku, ale i tak ich nie widzisz, tylko gadasz przez ścianę. Za to też możesz „kwita” złapać. Wszystko zależy od nastawienia. Są tacy, którzy popełniają samobójstwa.

Ty nie miałeś takich myśli? 
Nie. Nienawidzę ludzi, którzy wybierają taki najłatwiejszy sposób, a nie pomyślą o nikim innym. Sam miałem taką sytuację. Nieważne, o kogo chodzi, bo to rodzinne sprawy. Nie pomyślał, kurwa, o bliskich i zrobił to, co zrobił. Myślał, że to najprostsze rozwiązanie.

Kasa jest dla ciebie motywacją w boksie?
Wszystkim się wydaje, że bokserzy wychodzą do ringu i od razu mają miliony. Jasne, robimy to, co kochamy, ale żebyście widzieli, jak ciężkie są przygotowania. Samo bieganie po górach… Ile jest kontuzji… Jeden uraz eliminuje cię na pół roku i tracisz walkę. Pieniądze są potrzebne, żeby przeżyć, ale dla mnie główna motywacja to mistrzostwo świata. Za rok, może dwa będę mistrzem. Chcę pokazać wszystkim, że mogę. Po walce mam z 400 wiadomości na Facebooku. A w normalny dzień wystarczy, że włączę i „tutututu”. Już piszą. Nie da się wszystkim odpisać od razu, ale w wolnym czasie staram się nadrabiać zaległości.

Laski lecą na bokserów? 
Jest tego sporo, ale generalnie to same „pijawy”, więc trzeba uważać. Można poruchać i nara, ale wiecie… Bardziej cieszę się, że młode chłopaki sięgają po poradę. Piszą, pytają. Jest wielu młodych bokserów, którzy się zatracają. Ćpają, piją, mają jaja, ale nie mają nikogo, kto by im pokazał, że można siedzieć, wyjść i normalnie zapierdalać, żeby być jeszcze lepszym.

Masz już w głowie tak poukładane, że w przyszłości nikt cię nie sprowokuje? 
Nie jestem już żadnym chuliganem. Jak będą chcieli się bić, to będę musiał jakoś wytłumaczyć. Bo, uwierzcie, nie warto. Uderzę kogoś i, nie daj Boże, coś się stanie. I co, mam dalej iść siedzieć?

Może sama piłka zacznie dla ciebie bardziej istnieć? 
Niech najpierw ci piłkarze zaczną sobą coś reprezentować. Mówię, Wisła bardzo dobra drużyna, a czasem to jest żałosne, jak wypada w polskiej lidze. Mnie najbardziej boli, że wielu ludzi zapierdala, wylewa ósme poty, a nie może zarobić takiej kasy, jak piłkarz drugoligowy. W boksie amatorskim chłopaki zarabiają takie grosze, że to się w głowie nie mieści. Dostają po łbie, a nie mają nawet średniej krajowej. Przeciętny piłkarz dostaje ile? 30 tysięcy? Rzygać się chce.

Rozmawiali TOMASZ ĆWIĄKAŁA i PAWEŁ MUZYKA

Fot. Jan Hubrich

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...