Reklama

Z wizytą w Płocku – Wisła na ostatniej prostej w powrocie do elity

redakcja

Autor:redakcja

15 stycznia 2016, 21:00 • 9 min czytania 0 komentarzy

Są w Polsce zespoły, dla których gra w niższych ligach nie jest szczytem ambicji, czasem oznacza wręcz potwarz. Determinuje to często historia – kibicom trudno pogodzić się z tym, że drużyna, która nie tak dawno potrafiła wygrywać trofea, teraz nie ma wstępu do elity. I tak jest z Wisłą Płock, ale klub chce to szybko zmienić – jest na pierwszym miejscu w tabeli i już nie puka, ale dobija się do drzwi z napisem Ekstraklasa.

Z wizytą w Płocku – Wisła na ostatniej prostej w powrocie do elity

Maj 2006 

Na zegarze stadionu imienia Kazimierza Górskiego w Płocku mija 86. minuta finałowego meczu Pucharu Polski w sezonie 05/06. Kibice zaczynają świętować, bo już wiedzą na pewno to, co wcześniej przeczuwali – gol Macieja Truszczyńskiego zamyka rywalizację z Zagłębiem Lubin, jest 3:1, po herbacie. Za kilka minut piłkarze Wisły wzniosą puchar, będzie wiadomo, że klub znów wystąpi w Europie, a w przyszłym sezonie to już koniecznie trzeba powalczyć o podium Ekstraklasy. Euforia.

Czerwiec 2007

Winę za spadek ponosi trener Josef Csaplar, oraz my, że nie potrafiliśmy szybciej się z nim pożegnać. Tak jak wcześniej wszystko zaplanował, odpuścił ligę by wygrać Puchar, tak potem się pogubił. Otoczył się przeciętnymi Czechami, nie reagował na to co się dzieję. Mieliśmy też pecha w kilku spotkaniach – ale tak to jest, gdy dobrze grasz szczęście ci pomoże, gdy grasz źle, to jeszcze kopnie w dupę – mówi wieloletni kibic Wisły, obecnie jej rzecznik prasowy, Maciej Wiącek.

Reklama

Czerwiec 2012

Po spadku do drugiej ligi odeszli praktycznie wszyscy czołowi zawodnicy. Nie przedłużyliśmy także umowy ze szkoleniowcem, Liborem Palą. Klub został więc bez trenera i piłkarzy, nie było pieniędzy by latem zorganizować obóz przygotowawczy. Trzeba było budować wszystko od nowa – wspomina prezes klubu, Jacek Kruszewski.

Styczeń 2016

Od strony organizacyjnej nie można na nic narzekać, Płock spokojnie dorównuje drużynom z Ekstraklasy. Sportowo też jesteśmy gotowi rywalizować, oczywiście nie o najwyższe cele, ale o środek tabeli. Nie bylibyśmy drużyną do bicia – to już Maksymilian Rogalski, obecnie piłkarz Wisły, lidera I ligi.

LmD85nA

***

Reklama

Nie sposób było 10 lat temu przewidzieć tak zwariowanego kalendarium, a jeśli ktoś odważyłby się zaryzykować – w najlepszym wypadku zostałby wyśmiany. Wisła w latach 2002-2006 była klubem poukładanym, odnoszącym sukcesy. Rozgrywki 04/05 przyniosły jej najwyższe miejsce w historii występów w Ektraklasie (czwarte), rok później zdobyła Puchar Polski, a dwa miesiące po finale, doszedł jeszcze Superpuchar. I to w Warszawie, z Legią, gdzie Wisła nigdy wcześniej nie wygrała.

Były też mecze grane w Europie. Jasne, występy to dużo bardziej dyskretne niż te krajowe, bo przy trzech podejściach, zespół nie dał rady ani raz przejść jednej rundy, ale dla kibiców, trenerów i piłkarzy to zawsze przeżycie. Po kolei – FK Ventspils, Grasshopper Zurych, Czernomorec Odessa okazały się za mocne, choć tylko dzięki korzystniejszemu bilansowi bramek. Ale było o czym rozmawiać, wszyscy tym żyli – dwumecz ze Szwajcarami wspominany jest do dziś.

Na wyjeździe mieli nas połknąć, a skończyło się tylko 1:0, jeszcze Jeleń nie trafił karnego. Ale tu nas sędzia skręcił ewidentnie. W pewnym momencie Zilić przejał piłke, ale zaczął tracić równowagę i w ostatniej chwili zanim upadł, podał do Gęsiora tak, że ten wyszedł sam na sam. A sędzia gwizdnął! Nasi myśleli, że on cofa akcje by dać nam faul, no bzdura, ale nie – on odgwizdał symulację Ziliciowi i dał mu żółtą kartkę, a jedną już miał. Graliśmy w dziesiątkę i nam wcisnęli na 3:2 po jakimś stałym fragmencie. Tego meczu nie było w telewizji, więc może to stąd, Poza tym było jeszcze sporo wydumanych fauli czy spalonych. Maciek Szczęsny mówił, że dawno czegoś takiego nie widział – wspomina Wiącek.

Stadion Wisły, dziś nie robiący na nikim wrażenia, dekadę temu należał do najnowocześniejszych w kraju. Grała tu reprezentacja jeden z bardziej pasjonujących meczów towarzyskich w swojej historii, czyli 4:3 z Serbią i Czarnogórą. Natomiast 31 marca 2004 roku, przy okazji spotkania z USA, obiektowi nadano imię Kazimierza Górskiego.

Płock odwiedził też sam Jose Mourinho i to nie jako turysta. Wisła udostępniła stadion Polonii Warszawa, gdy ta grała dwumecz z FC Porto w eliminacjach Pucharu UEFA. W Portugalii było 6:0, więc rewanż nie miał większego znaczenia. Smoki grały rezerwami, między innymi dlatego udało się je pokonać 2:0. Mourinho jednak się wściekł, na konferencji powiedział dosłownie trzy zdania.

Zwrócił się do dziennikarzy: ci piłkarze mieli żal i pytali dlaczego nie dostają szans na grę. Dzisiaj dostali, ale już bardzo długo nic podobnego się nie stanie. Nie dlatego, że przegrali, ale zlekceważyli przeciwnika. Powiedział to, wstał i wyszedł.

Tak, działo się wtedy w Płocku, miasto żyło piłką nożną.

8Z3XJwg

***

Kibice mieli się z kim utożsamiać. Koszulkę Wisły nosili wtedy naprawdę dobrzy piłkarze, którzy porobili potem kariery. Jeleń, Mierzejewski, Peszko, Sobolewski, Wasilewski. Pierwszy z nich jest tu ikoną.

– Chodzi pan na Wisłę? – pytamy taksówkarza, który wozi nas po mieście.

– Nie no, to nie jest ten poziom. Ogląda pan lige hiszpańską? Przecież to inny sport.

– No tak, tak. A jak Wisła zdobywała Puchar Polski, to wtedy też nie?

– To czasem, może. Jelenia pamiętam. Taak. To był piłkarz.

Dla Wisły zagrał ponad sto meczów, strzelił 49 goli. Jeszcze jako gracz Nafciarzy pojechał na Mundial w Niemczech, gdzie był jednym z nielicznych, którzy nie zawiedli. Później zagwarantował klubowi spory zysk na swoim transferze. Auxerre wyłożyło za niego milion euro.

Mało brakowało jednak, że Jelenia w ogóle by w klubie nie było, trafił tam prawie że przez przypadek.

Wypatrzył go Mieczysław Broniszewski, jeszcze gdy pracował w Górniku Zabrze. Zorganizowano wtedy mecz juniorów Górnika z okoliczną młodzieżą, ale bardziej po to, by sprawdzić własne szeregi niż kogoś brać. No, ale ci chłopcy z pobliskich miast i wiosek wygrali 2:0, choć bardziej można powiedzieć – Jeleń wygrał, zdobywając oba gole. Trenerzy go chcieli, ale ówczesny prezes klubu, Stanisław Płoskoń nie zgodził się, mówiąc że w Górniku ma grac młodzież z Zabrza. Napastnik był z Cieszyna.

Broniszewski jednak Jelenia zapamiętał i kilka lat później, gdy był już w Wiśle, powiedział prezesowi Dmoszyńskiemu: chcę tego, nie pytaj dlaczego, tylko go weź. Za przyszłą legendę klubu zapłacono 50 tysięcy złotych.

***

Wraz z odejściem Jelenia skończyła się Ekstraklasa w Płocku. 26 maja 2007 roku Wisła zagrała ostatni mecz na tym poziomie rozgrywek. Powrót miał przyjść szybko, ale jakoś ciągle się nie udawało – ba, w sezonie 09/10 przydarzył się nawet spadek do drugiej ligi. I jeśli ktoś pomyśli, że to był najgorszy momenty klubu, to jest w błędzie. W tym samym roku, z finansowania Wisły wycofał się bowiem Orlen.

Orlen, któremu klub tyle zawdzięcza. Wszystkie sukcesy zostały osiągnięte w dużej mierze dzięki pieniądzom pompowanym przez koncern. Znajdowały się wówczas środki na transfery, pensje zawodników były wyższe niż dzisiaj, modernizowano stadion i bazę sportową. Zresztą, to była tak duża symbioza, że w 2001 roku klub nazywał się po prostu Orlen SSA Płock.

Wiśle nawet dzisiaj, po sześciu latach, trudno o nim zapomnieć. W bezpośrednim sąsiedztwie stadionu logo koncernu widoczne jest wyraźnie, bo mija się i stację benzynową, i sporą halę sportową, nazwaną nie inaczej jak Orlen Arena. Wracają wspomnienia.

Więc może inaczej – Wiśle nie jest trudno zapomnieć, Wisła zapomnieć nie chce.

Wielekrotnie zwracaliśmy się do Orlenu z prośbą o wsparcie, próbowaliśmy rozmawiać na wiele sposobów, proponowaliśmy żeby pomogli chociaż sekcjom młodzieżowym. Nie było pozytywnego odzewu. Chcielibyśmy, by to się zmieniło – jesteśmy przecież Nafciarzami. I taki jest wizerunek Wisły, wielu pracowników Orlenu wciąż myśli, że oni nas sponsorują i zgłaszają się po darmowe bilety. A Orlen od 2010 roku nie dał grosza na klub – mówi prezes, Jacek Kruszewski.

1MqL3Vw

Dla Wisły to wszystko musi być o tyle trudniejsze, że firma chętnie sponsoruje klub piłki ręcznej. Budżet szczypiornistów jest ponad dwa razy większy niż piłkarzy. Kruszewski dodaje: Nie chcemy rywalizować, ale pewnie, że czujemy zazdrość. Wisła powstała w 1947 roku, piłka ręczna 20 lat później. To my jesteśmy tą prawdziwą Wisłą Płock, to Orlen budował ten klub – wszystkie sukcesy to ich zasługa. Wierzę, że oba zespoły zasługują na wsparcie firmy. Liczę, że Orlen wróci i myślę, że tak się stanie.

***

Po odejściu koncernu trzeba było zacząć zyć w nowej rzeczywistości, zacisnąć pasa, obracać się w innych realiach. Pomóc próbowało wielu trenerów: między innymi Dariusz Kubicki, Jarosław Araszkiewicz, wspomniany Mieczysław Broniszewski czy nawet Jan Złomańczuk. Wszystko na nic, Wisła nie mogła się podnieść. Wróciła na chwilę na zaplecze, ale to była przygoda, niezaplanowany incydent. Sezon 11/12 znów oznaczał spadek do drugiej lig.

Potrzebna była zmiana i taka zmiana nastąpiła, prezesa Krzysztofa Dmoszyńskiego zastąpił cytowany wcześniej Jacek Kruszewski. Przedstawił on konkretny plan – najpóźniej w sezonie 15/16 Wisła musi ocierać się o awans do Ekstraklasy. Człowiekiem, któremu powierzono za to odpowiedzialność, był Marcin Kaczmarek. Trzeba oddać, że zatrudnienie go w tamtym czasie było już pierwszym sukcesem prezesa – trener miał ugruntowaną pozycję na poziomie I ligi, głównie dzięki pracy w Olimpii Grudziądz, i jeśli chciałby, znalazłby tam posadę. Ale trener to ambitny facet: – To było wyzwanie. Wisła była w trudnym momencie, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tam się nie może udać, panowała opinia, że to jest spalona ziemia. Ale ja lubię wyzwania i okazało się, że podjąłem dobrą decyzję.

Początki były jednak trudne, Wisła wygrała dopiero w czwartej kolejce. Rozdzwoniły się wtedy telefony – różni trenerzy zgłaszali chęć pracy w klubie, wieszcząc, że z obecnym szkoleniowcem nic nie da się osiągnąć, a sama Wisła zaraz przestanie istnieć. Stało się inaczej.

Zespół wrócił do I ligi już po pierwszym sezonie, potem, przez kolejne trzy ugruntowywał swoją pozycję na zapleczu i był nawet blisko awansu do Ekstraklasy już rok temu, kiedy zajął trzecie miejsce. Sam Kaczmarek ma już taki staż, że jest jednym z trzech najdłużej pracujących w Płocku szkoleniowców. W całej historii Wisły.

Stał się specjalistą od odbudowywania zawodników. To dzięki niemu do grania na przyzwoitym poziomie wrócił Krzysztof Janus, Filip Burkhardt, Marcin Krzywicki. Gdy przychodzili do Płocka nie znaczyli w piłce nic, a teraz pierwszy jest w Ekstraklasie, drugi spędził w niej niemal cały poprzedni sezon a Krzywicki radzi sobie w Dolcanie. Udało się też wypromować choćby Jacka Góralskiego, który jest pewnym punktem Jagiellonii. Sztab zyskał taką markę, że mówiono nawet o powrocie Ireneusza Jelenia po tym, jak nie wyszło mu w Górniku – ostatecznie jednak zakończył karierę.

Przed Wisłą 15 meczów, które zadecydują, czy zespół wróci do elity. W klubie wszyscy podchodzą do tego bardzo spokojnie – tonują nastroje, przypominają, że wciąż potrzebna jest praca na wysokim poziomie. Wiadomo, tak wypada, ale w powietrzu da się wyczuć tę ekscytację, że sukces jest tak blisko.

Mają kim się bić. Liderem jest doświadczony Maksymilian Rogalski, Seweryn Kiełpin należy do czołówki bramkarzy w lidze, formę złapał Mikołaj Lebedyński – to już kolejny, który odbudował się pod okiem Kaczmarka. Drużyna jest młoda, średnia wieku to ledwie 24,5, ale nie przeszkadza to notować dobrych wyników. – Zależy nam, żeby większość kadry stanowili zawodnicy z Polski. Uważam, że na naszym rynku jest sporo piłkarzy, którym warto dawać szansę, trzeba obserwować niższe ligi. Oczywiście, poruszamy się w ramach określonego budżetu, ale udało się stworzyć zespół skonsolidowany. W sezonie 14/15 wygrywaliśmy indywidualnościami, takimi jak  Janus czy Góralski, ale teraz jest inaczej – opisuje Kaczmarek.

Przed Wisłą 15 bitew. Rok temu byli blisko, zdobyli aż 69 punktów, praktycznie zawsze wcześniej taki wynik gwarantowałby awans. Teraz też łatwo nie będzie – naciska Arka Gdynia, jest Zagłębie Sosnowiec, ostatniego słowa nie powiedział Zawisza Radosława Osucha. A z tyłu czają się jeszcze GKSy: Katowice i Bełchatów. I to jest pozytywne – liczy się rywalizacja sportowa, klub znów się liczy, powoli zapomina o problemach z przeszłości.

Bo w Płocku najważniejszy mecz już wygrano – uratowano klub przed ostatecznym upadkiem.

PAWEŁ PACZUL

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...