Reklama

Patologia trzyma się mocno. Największe odjazdy 2015

redakcja

Autor:redakcja

29 grudnia 2015, 14:21 • 9 min czytania 0 komentarzy

Tylko głupiec, ślepiec, bądź cynik nie zauważa, że w naszej piłce nożnej wszystko idzie do przodu. Nieliczne podróże w czasie to dla nas wyjazdy na mecze do Albanii, albo Bośni i Hercegowiny, podczas których czujemy się, jak przeniesieni do lat dziewięćdziesiątych. Ogółem jednak niemal pod każdym względem przemy do przodu. Trybuny. Działacze. Akademie. Organizacja. Profesjonalizm piłkarzy. Wszystko się rozwija, z każdym rokiem wygląda coraz lepiej i nawet jeśli rozwój w niektórych gałęziach jest wyjątkowo powolny – nie da się udawać, że stoimy w miejscu.

Patologia trzyma się mocno. Największe odjazdy 2015

By jednak nie było za słodko – patologia, systematycznie eliminowana ze wszystkich dziedzin futbolowego życia, trzyma się wyjątkowo mocno. Przejrzeliśmy sobie największe odpały 2015 roku i… Cóż, mimo optymizmu płynącego ze wstępu, wciąż znajdujemy mnóstwo sytuacji bardziej pasujących do trzeciej ligi marokańskiej w 1985 roku, niż Polski 2015. Zapraszamy na nasze TOP 10 futbolowej patologii, kolejność bez znaczenia.

Niekończąca się historia. Sprzedaż Korony Kielce

Prezydent Kielc, Wojciech Lubawski, to urodzony handlowiec. Nasze wiewiórki z Egiptu twierdzą, że na ostatni wakacjach mijały jego stoisko pod piramidami, gdzie gonił turystom piasek w okazyjnych cenach. Korespondent z Grenlandii twierdzi z kolei, że jeszcze tydzień temu Lubawski sprzedawał lód Eskimosom, jako że „zima ponoć ciepła w tym roku”. No sami wiecie, gość ma taki talent do sprzedaży, że ponoć byłby nawet w stanie znaleźć kupca na Łukasza Sierpinę.

Nie inaczej jest z Koroną Kielce. Ujmijmy to tak – sprzedaż klubu piłkarskiego to nie jest łatwa robota. Trzeba znaleźć bogatego kupca, dopełnić milion formalności, uporządkować wszystkie papierki, zrobić audyty-sryty i inne tego typu biurokratyczne tricki. Wystarczy spojrzeć na polski i zagraniczny futbol. Kluby rzadko przechodzą z rąk do rąk, a podobnych transakcji nie wykonuje się w tydzień. Tymczasem Wojciech Lubawski w tym roku już po raz szósty, albo i siódmy sprzeda Koronę Kielce. Sprzedawał ją już Włochom, także tym z AS Roma, sprzedawał inwestorom z Turcji, z Niemiec, tajemniczemu facetowi w dżinsowej kurtce i Andrzejowi Grajewskiemu. Sprzedaje ją zawsze w grudniu i styczniu, kiedy jest największy popyt, a i Rada Miasta coraz mocniej sugeruje, że jeśli nie znajdzie się żaden inwestor – miasto przestanie dotować kielecki klub, a ten będzie zmuszony do ogłoszenia upadłości.

Reklama

Oczywiście Lubawski sprzedaje tak długo, jak długo radni protestują wobec dofinansowaniu. Kiedy w końcu miasto zgadza się dorzucić do pieca kolejne kilka milionów złotych, kupcy rozpływają się w powietrzu, Korona przejada na pensje piłkarzy cały kwit, a w grudniu na scenę znów wkracza prezydent, który melduje. „Słuchajta, chłopy. Mam kupca”.

IMG_7053

W momencie, gdy pisaliśmy ten tekst, okazało się, że w rozmowie z cksport.pl po sesji rady miasta prezydent Lubawski stwierdził, że sprzeda akcje Korony w jakiś miesiąc, maksymalnie półtora miesiąca. Ciekawe, kto tym razem jest kupcem. Słyszeliśmy, że Zakon Jedi się przebudził, mógłby spokojnie zainwestować w Polsce.

Bytovia Bytów, czyli znachora tu potrzeba

Drutex. Wielka, bogata firma, która do kampanii reklamowych ściąga sobie Pirlo i Lahma, o Błaszczykowskim nie wspominając. Właścicielowi zamarzyło się, by poza gwiazdami w reklamach, miał też swój klub na szczeblu centralnym. W ten sposób do pierwszej ligi trafiła Bytovia Bytów. Pierwszy klub, w którym powrócono do starych dobrych metod, gdy najsłabszy i najbardziej schorowany członek stada jest pozostawiany przez resztę na pewną śmierć na pustyni.

O co chodzi? Wyobraźcie sobie sytuację, że podpisujecie profesjonalny kontrakt z teoretycznie profesjonalnym klubem. Łapiecie kontuzję. Rzecz w sporcie powszechna i absolutnie normalna. Potrzebujecie leczenia. Według wszelkich prawideł prawnych i etycznych zobowiązany do pokrycia kosztów operacji jest pracodawca. To praktyka stosowana w każdym względnie cywilizowanym i przynajmniej trochę rozwiniętym klubie.

Reklama

Ale nie w Bytowie. Tam doszli do wniosku, że płacić powinni ci, którzy byli na tyle głupi, by doznać urazu. W Bytowie wyznają zasadę: „Złapałeś kontuzję? Nie nasza brocha. Radź sobie sam”. O jakich pieniądzach mówimy?

Cóż, okazało się, że mówimy o kilku tysiącach złotych na zawodnika. Zawodników było przynajmniej czterech, w tym między innymi Marcin Kikut czy Maciej Kazimierowicz. Każdy z nich zwrotów kosztów leczenia za kontuzję zaczął dochodzić drogą sądową. Co ciekawe, przy okazji okazało się, że w klubie zawodnicy… sami muszą sobie prać sprzęt.

Polska pierwsza liga, rok 2015.

Rołand „Gazza” Gigołajew

Ha, to jest świetna historia. Gość wchodzi w końcówce meczu, w cztery minuty daje radę zdobyć bramkę i czerwoną kartkę. Ogółem jednak jego klub wygrywa, on więc – jak to w patologicznych ligach bywa – idzie dać w palnik. Melanż się przedłuża, ratata, gruba impra z Ronaldem trwa, leją się różnej maści trunki, wszystko kończy się koło szóstej nad ranem. Co robi pijany piłkarz o szóstej nad ranem? No kurwa, chyba jasne, że wsiada w samochód! Po chwili zaś pakuje się w inne auto trzeźwego kierowcy.

Że Gigołajew to jest patolus – okej, zdarza się. Ciekawa była jednak jego dalsza przygoda z Ruchem. Otóż piłkarz został momentalnie zesłany do rezerw, ale powrócił z nich, gdy tylko minęła jego kara za czerwoną kartkę z meczu z Niecieczą. Czyli innymi słowy – nawet, gdyby nie melanżował i nie wjechał pod wpływem w inny samochód, pauzowałby dokładnie tyle samo, co po swojej pijackiej przygodzie. Ruch zdecydował się naprawdę ukarać gościa dopiero po wyroku sądu, pod sam koniec rundy, choć przecież zesłanie do rezerw wcześniej uzasadniał właśnie jako rzekomą karę za zachowanie niegodne sportowca.

Koniec końców więc Gigołajew dostał zawiasy i grzywnę, odebrano mu prawo jazdy i kontrakt w zespole, ale przede wszystkim – cała sytuacja pokazała, że patologiczne zachowania są piętnowane dopiero wówczas, gdy zawodnik jest już nieprzydatny. W innych okolicznościach, nawet na prowadzenie pod wpływem da się przymknąć oko, bo przecież „niech najpierw zadecyduje sąd”.

100% pato.

Lukas „Malaga, Tiki-taki i Kasztanki” Droppa

Kolejny z obszernego panteonu piłkarzy-patolusów. Droppa został zapamiętany jako facet, którego jakiś dziennikarz połączył z Malagą (Droppa odejdzie do Malagi, pamiętacie? Bardziej absurdalny w ostatnich miesiącach był chyba tylko Puyol w Piaście), jako piłkarz, który był wyjątkowym kasztanem i wreszcie jako człowiek, który miał słabość do tiki-taki w nocnych klubach.

Zawsze się zastanawialiśmy, co muszą pić dziennikarze, którzy naprawdę sądzą, iż taki zawodnik mógłby trafić do Primera Division. 
No i teraz mamy odpowiedź – muszą pić to samo, co Droppa. A może nawet – z nim!

Sympatyczny Czech nawiązał do pięknych wrocławskich tradycji i – jak poinformował „Przegląd Sportowy” – postanowił przyjść na trening na ostrej bombie. 0,93 promila w wydychanym powietrzu. Zgadujemy, że trening nie odbywał się o piątej nad ranem i zgadujemy też, że Droppa nie postanowił ubzdryngolić się z samego rańca, tylko go trzymało od wczoraj. No to naprawdę musiał wczoraj konkretnie przygarować. Ile mógł mieć w szczytowym momencie, tego nie wiemy, ale dwójka to raczej pękła na spokojnie.

Droppa, piłkarz, który w środku sezonu wpadł na trening z 0,93 promila w wydychanym powietrzu. Nie, to nie Uzbekistan, choć blisko, bo Śląsk Wrocław. Tam chyba coś krąży w powietrzu, bo przecież Mraz po rzuceniu rudej na myszach odejściu z klubu z miejsca wjechał do wszystkich rankingów najlepszych obrońców ligi.

Paprykarz szczeciński

Tutaj nie mają większego sensu dłuższe opisy. Trybuny w tym roku były raczej spokojne, mieliśmy sporo powodów, by chwalić fanatyków, by wspomnieć choćby o finale Pucharu Polski. O tym jednak nie sposób nie wspomnieć. „Oprawa” Cracovii, kibice trzymający nad głowami obrazek z nożem wbitym w paprykarz szczeciński. Do tego transparent, Cracovia – Pogoń 1:0. Wszystko nawiązuje do morderstwa fanatyka Pogoni Szczecin przez bandytów z Krakowa.

Celebrowanie czyjejkolwiek śmierci to coś, co w sumie ciężko nazwać patologią. To zbydlęcenie, którego nie chcielibyśmy nigdy więcej oglądać na polskich stadionach.

Zrzut-ekranu-2015-04-19-o-20.23.30-640x416fot. tylkocracovia.pl

Baron-konik

Wracamy do patologii nieco weselszych i jednej z największych afer minionego roku. Konik Gate, czyli afera biletowa, to pokaz jak funkcja i oferowane przez nią możliwości przerastają… możliwości samego człowieka. Kazimierz Greń, alias „Nocny Jastrząb we wcale niegranatowym swetrze”, handlował biletami pod stadionem w Dublinie. Tak, baron, wielki pan Podkarpacia, człowiek numer jeden w tamtejszych strukturach związkowych i generalnie gruba ryba w świecie futbolu, okazał się zwykłym konikiem, gościem, który szarżuje na kilka stów od kibiców przed meczem reprezentacji.

Oczywiście drobny hurt-detal w Dublinie to był dopiero początek. Okazało się, że Greń przygotował szerszy program artystyczny, w którym znalazło się miejsce na pokaz mody podczas konferencji prasowej (czy ten „swetr” jest czarny?), puszczanie parodii z YouTube’a i komentowanie ich na poważnie oraz naturalnie ujawnienie spisku.

Szczególnie ujęły nas dowody niewinności Grenia, wśród których znalazły się:

– jego relacja spisana w programie Microsoft Word
– owa relacja z Worda wstawiona w prezentację PowerPoint
– szereg czerwonych komentarzy typu: „dowód?! poszlaka?!”

Aha, kilkanaście tygodni później Greń zwinął się z hotelu w Ciechocinku bez płacenia, ale w sumie od zawsze słynął z przedsiębiorczości, więc nieszczególnie nas to dziwi.

Baron-menedżer

Druga, a może raczej trzecia, jeśli wliczymy przygody w Ciechocinku, odsłona sagi o dzielnym baronie walczącym ze spiskowcami. Tym razem na Grenia wrogowie polskiego futbolu (bo każdy wróg Grenia to wróg futbolu) ukręcili bat w postaci pełnej pułapek umowy menedżerskiej. Zamiast komentować, wklejmy jej fragment:

Zrzut ekranu 2015-11-18 o 15.30.07

Jest wysoko, co? Szczegóły przeczytajcie sobie TUTAJ.

Swastyki na Lechu

Brakło strzałów w stronę szeroko pojętego środowiska dziennikarskiego? Już to nadrabiamy. O ile bowiem kibice przestali funkcjonować w mediach jako wróg publiczny, szkodnik i ogółem jedyna przeszkoda na drodze do wielkiej piłki i ogólnego dobrobytu w Polsce, wciąż zdarzały się ataki… niekoniecznie uzasadnione. Nie wnikamy tutaj teraz w różne akcje na linii UEFA-kibice, FARE-kibice, „Nigdy Więcej”-kibice, bo wszystko tak naprawdę rozchodzi się o dość nieistotne i trudne do wychwycenia i eliminowania szczegóły. Inaczej jest w sprawie Marcina Mellera, dziennikarza, który rzucił sobie w programie, jak gdyby nigdy nic, że kibice Lecha na którymś z meczów machali swastykami.

?!

Tak, właśnie w ten sposób zareagowało całe środowisko piłkarskie, które zaczęło rzucać gromy na oderwaną od rzeczywistości i zwyczajnie głupią wypowiedź Mellera. Ten jednak, zamiast grzecznie przeprosić lechitów i skorygować swoje spojrzenie na piłkarskich kibiców, zdecydował się brnąć dalej: przeprosił w sposób, który na dobrą sprawę był kolejnym atakiem na kibiców. Żadnego: „powiedziałem nieprawdę”, żadnego: „wygłupiłem się”, żadnego: „jestem idiotą”. Ot, „sorry, ale i tak jesteście nazistami”. Czysta patologia, na szczęście coraz rzadsza, także dzięki coraz lepszemu zachowaniu kibiców.

Za nic w świecie nie będziemy przestrzegać przepisów w meczu z Wdą Świecie

A tu już klasyka gatunku. O ile w ubiegłym roku w podsumowaniach piłkarskich patologii pierwsze miejsce zajmowała Legia Warszawa i jej performance pod tytułem „spektakularne odpadnięcie z Ligi Mistrzów bocznymi drzwiami”, o tyle w 2015 roku w ślady stołecznego klubu pomknęli w Koronie Kielce. Jasne, format mniejszy, rozgrywki zdecydowanie mniej prestiżowe, a i błąd trochę inny, ale niesmak taki sam.

Wszystko przez… Zawieruchę. Adama Zawieruchę. 18-letniego napastnika, który w 88. minucie wtorkowego meczu zmienił Tomasza Zająca. Z tego co udało nam się ustalić, nic wielkiego nie zdążył w tym czasie zrobić (może nawet nie dotknął piłki), lecz – tak samo jak w przypadku Bereszyńskiego z meczu Legii z Celtikiem – nie ma to żadnego znaczenia.

Najważniejsza wiadomość jest taka: w procesie weryfikacji spotkań przez PZPN, okazało się, że Zawieruchy nie było na liście piłkarzy zgłoszonych do rozgrywek, czyli nie był uprawniony do gry.

Patologia w wersji light, ale wciąż patologia.

Flota „Gang z Rumunii” Świnoujście 

Na koniec zostawiliśmy najlepsze. Nie będziemy tutaj streszczać sprawy, warto przypomnieć sobie cały tekst. Flota Świnoujście obstawiająca sparingi poprzez działalność rumuńsko-niemieckiego gangu. Całość w TYM MIEJSCU. A sobie i wam na 2016 rok życzymy jak najmniej piłkarskiej patologii, by za rok w podobnym artykule umieścić wyłącznie Lubawskiego (bo że sprzeda do tego czasu Koronę to jednak nie wierzymy).

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...