Reklama

Lechia znowu zbiera w papę. To już powoli tradycja

redakcja

Autor:redakcja

29 listopada 2015, 19:08 • 4 min czytania 0 komentarzy

Na razie tylko wysunęliśmy głowy. Zobaczymy, czy z tych ruchomych piasków uda nam się wydostać – powiedział w przedmeczowej rozmowie z reporterem Canal+ Sport Jan Urban i trzeba przyznać, że słusznie zdiagnozował położenie swojej drużyny, bo lechici – zresztą, o ich rywalach moglibyśmy powiedzieć to samo – przez większość meczu grali zupełny piach. Jeśli mielibyśmy streścić obraz tego meczu w jednym zdaniu: gdańszczanie mieli inicjatywę, próbowali, a ich przeciwnicy cierpliwie czekali na okazję, która w końcu nadarzyć się musiała. Ciężko utrzymać koncentrację w meczu, którego widzowie muszą podszczypywać się przed telewizorami, żeby tylko nie przyciąć komara. Thomas von Heesen powiedział dziennikarzom, że w następnym spotkaniu jego drużyna musi zagrać tak, jak dziś w pierwszej połowie, a to oznacza tylko jedno: kołujcie kasę skąd się da i grajcie u buka przeciwko Lechii. Chyba że uważacie, iż dobrym sposobem na zdobycie trzech punktów jest oddanie jednego celnego strzału i to prosto w bramkarza.         

Lechia znowu zbiera w papę. To już powoli tradycja

W Gdańsku nie dzieje się ostatnio najlepiej, wystarczy spojrzeć, jak wyglądały ostatnie cztery mecze w wykonaniu tej drużyny:

Legia u siebie – w ryj
Ruch na wyjeździe – w ryj
Cracovia na wyjeździe – w ryj
Lech u siebie – w ryj

OK, o żadnym z tych zespołów nie powiemy, że to ogórki, ale piszemy przecież o drużynie, w której roi się od reprezentantów Polski i która ma aspiracje, żeby znaczyć w tej lidze coś więcej niż Górnik Łęczna, z całym szacunkiem dla niego. Możesz ściągać tabuny piłkarzy, wydawać kolejne pieniądze na kontrakty, ale w końcu budzisz się i dochodzisz do jakże oczywistego wniosku: najlepsza kadra na świecie psu w dupę, kiedy nie masz drużyny.

Thomas von Heesen bierze na celownik każdego, kto tylko na to zasłuży, a za chwilę może dojść do sytuacji, że ktoś ustrzeli właśnie jego. Ewentualnie: że załatwi się sam. Wyniki Lechii mówią same za siebie – jasne – ale jeszcze bardziej martwi sama gra. Czy Lechia ma w ogóle jakikolwiek styl? Czy po jakiejś akcji kompletnie innego zespołu moglibyśmy powiedzieć: „ale to zagrali! Zupełnie jak Lechia!”? Czy gdańszczanie – mimo świetnej kadry – mają indywidualności, które w trudnym momencie potrafią złapać losy meczu za gębę i pociągnąć drużynę za uszy?

Reklama

No chyba że mówimy o Sebastianie Mili i jego żenującej próbie wymuszenia rzutu karnego, skutecznej zresztą. Widzimy tylko trzy powody, dla których to niepozorne starcie z Paulusem Arajuurim mogło wywołać taki upadek pomocnika Lechii:

– Fin trzymał w ręce paralizator,
– Mila nie jadł nic przez poprzedni tydzień,
– Mila z premedytacją wymusił rzut karny.

Sami sobie odpowiedzcie, która możliwość jest najbardziej prawdopodobna.

Oprócz tego haniebnego incydentu, „Milowy” zagrał dziś o niebo lepiej niż nas do tego przyzwyczaił, można wręcz powiedzieć, że zaliczył jeden z najlepszych meczów w tym sezonie, co zresztą jest świetnym komentarzem do tego, jaki sezon rozgrywa Mila. Jak to w ogóle brzmi: hej, Sebastian, to był jeden z najlepszych meczów w twoim wykonaniu w tym sezonie, dostałeś za niego notę 4! Więcej o grze Sebastiana nie będziemy się rozpisywać, szerzej pod lupę wzięliśmy go TUTAJ.

Co moglibyśmy napisać o drugim dyskusyjnym reprezentancie Polski, czyli o Peszce? Właściwie użylibyśmy podobnych przymiotników, co w kontekście Mili. Aktywny, wszędzie było go pełno, ale zarówno chaotyczny i niedokładny. Cały Peszko. W relacji live zastanawialiśmy się, co bardziej poniewiera „Peszkina” – pół litra na łeb czy Kebba Ceesay? Obrońca Lecha uprzykrzał życie swojemu konkurentowi do tego stopnia, że po jednym z pojedynków ten wylądował na… bocznej bandzie.

Jeśli przed sezonem ktoś powiedziałby nam, że którakolwiek z ekstraklasowych drużyn, których nazwa zaczyna się na „L”, nie znajdzie się po 17. kolejce w górnej części tabeli, zalecalibyśmy „baranka” w ścianę poprzedzonego dynamicznym rozbiegiem. Wychodzi na to, że futbol jest jeszcze bardziej nieprzewidywalny, niż sądziliśmy, albo że najzwyczajniej w świecie znamy się na piłce jak Franek Smuda na fizyce kwantowej. Ale nie to, że drużyny o takim potencjale znajdują się w dole stawki boli nas najbardziej. Dzisiejszy mecz rzeczywiście wyglądał jak starcie dwóch drużyn, które w dole tabeli nie znalazły się przypadkiem.

Reklama

lechia lech

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...