Reklama

Nie udało się oszukać przeznaczenia. We Wrocławiu bez zwycięzców i bez goli.

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

28 listopada 2015, 23:23 • 3 min czytania 0 komentarzy

Z dużym niepokojem podchodziliśmy do spotkania Śląska Wrocław z Pogonią Szczecin. Nazwy niby fajne, na boisku kilku niezłych piłkarzy, ale przy ocenie ryzyka zanudzenia się na śmierć nie sugerowaliśmy się Skarbem Kibica, a formą obu drużyn w ostatnich tygodniach. A fakty są takie – według tabeli stworzonej na podstawie ostatnich pięciu spotkań, spotkały się ze sobą dwie najsłabsze drużyny w lidze. Wspólnymi siłami uciułały trzy punkty i strzeliły cztery bramki… To brzmi jak zapowiedź gniota, mecz z serii „oszukać przeznaczenie”. Trochę żałowaliśmy, że zima zaatakowała w Niecieczy, a nie we Wrocławiu. 

Nie udało się oszukać przeznaczenia. We Wrocławiu bez zwycięzców i bez goli.

Oczekiwania vs rzeczywistość? Odpowiedź musimy rozbić na dwie kwestie.

Po pierwsze: wynik zgadza się co do joty. 0-0.

Po drugie: mecz był ciekawszy, niż się spodziewaliśmy. Nie był to bezbramkowy remis, o którym ktoś mądrzejszy od nas powiedział kiedyś, że tak kończą się mecze idealne, ale też to spotkanie nie przypominało czwartkowego starcia Belenenses-Lech. Wtedy musieliśmy wkładać sobie zapałki między powieki, by nie zasnąć, dziś mogliśmy się nimi jedynie pobawić w trakcie nudniejszych fragmentów.

Na murawie brakowało nominalnych dziewiątek i było to niemal tak widoczne, jak brak hamulców w krytykowaniu swoich zawodników u Thomasa von Heesena czy brak owłosienia na głowach Fojuta i Czerwińskiego. Co prawda zarówno Kiełb, jak i Frączczak, którzy pełnili w tym meczu funkcję napastnika, noszą ten numer na plecach, ale wiadomo – tak jak u Małeckiego z dychą – ma to niewiele wspólnego z jego znaczeniem i ich predyspozycjami. Obaj mieli po swojej okazji – Frączczak znacznie trudniejszą – ale ją spartolili. Poza tym trochę pograli w dwa ognie. Skutecznie – zazwyczaj znajdowali się w tym miejscu pola karnego, w którym akurat nie było piłki.

Reklama

Większe zagrożenie sprawiali inni. W Pogoni był to duet skrzydłowych, Małecki i Listkowski. Młody poczynał sobie bardzo odważnie – a to ośmieszył Dudu, a to sprawdził z dalszej odległości czujność Pawełka – a starszy… był sobą. Jego grę najlepiej oddaje jedna z akcji w drugiej połowie – dostał piłkę na lewym skrzydle, na gazie, odważnie zszedł do środka, wypracował sobie dobrą pozycję strzelecką, a później… podarował piłkę jednemu z kibiców na górnym sektorze. Czyli: dobrze, dobrze, dobrze, fatalnie. A gdyby potrafił przedłużyć tę serię o jeszcze jedno „dobrze”, byłby bohaterem. Ale nie byłby przecież sobą.

A bohaterem Śląska mógł zostać jeden z trzech piłkarzy i to w ciągu ledwie kilku sekund. Niestety:

– Zieliński trafił w słupek
– Celeban w Słowika
– Kiełb w Rudola

Na ostatni kwadrans obaj trenerzy wymienili „napastników”, ale na niewiele się to zdało. Dwaliszwili wyszedł na czystą pozycję, ale dał się dogonić Hołocie i nie ustał starcia z defensorem (w naszej ocenie – faul i rzut wolny). Później był zaskoczony, gdy Pawełek minął się z piłką, a ta trafiła go w głowę. Z kolei Biliński z futbolówką przy nodze w polu karnym za dużo kombinował, co jest typowym zachowaniem dla napastnika bez formy.

0-0, nie przełamał się zarówno Śląsk (dziewięć meczów bez zwycięstwa), jak i Pogoń (sześć). Ale doceniamy starania.

QlXRj9C

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...