Reklama

Jak szkolić, żeby wyszkolić? Jak zmieniała się młodzież i kto był płaczkiem, a został piłkarzem…

redakcja

Autor:redakcja

09 listopada 2015, 18:08 • 12 min czytania 0 komentarzy

O zwyczajach w nowej Lechii Gdańsk, o rozbieżnościach między praktyką a teorią w szkoleniu młodzieży i o postępującej „feminizacji” wśród piłkarskiego narybku. Tego wszystkiego dowiecie się z rozmowy z Jarosławem Pajorem, wieloletnim trenerem grup młodzieżowych, byłym kierownikiem pierwszego zespołu w Lechii Gdańsk i człowiekiem, który nawet dzisiaj zawstydziłby w „dziadku” niejednego szanowanego ligowca.

Jak szkolić, żeby wyszkolić? Jak zmieniała się młodzież i kto był płaczkiem, a został piłkarzem…

Zagląda pan czasem na Traugutta?
Zaglądam do szatni, do Marka Kotleta, magazyniera.

Po tych dwudziestu latach, podziękowali panu w dość nieładny sposób.
Nawet nie podziękowali, po prostu 30 czerwca skończył się kontrakt. Byłem zły na formę pożegnania, bez telefonu, bez słowa… Nie ma o czym mówić, trochę to przykre. Nastąpiły zmiany, poprzyjmowali nowych ludzi, Lechia SA rozłączyła z Akademią Piłkarską Lechii.

Czyli są dwie Lechie?
Są osobne zarządy, równoległe roczniki w grupach młodzieżowych. AP Lechia jest dogadana z miastem, ma pierwszeństwo do treningów na Traugutta, współpracują z Lotosem, więc dostają też jakieś pieniądze, nie mają zespołu seniorów, przynajmniej na razie. Ekstraklasowa Lechia stworzyła od nowa grupy młodzieżowe, przekonali część rodziców ze starej Lechii, żeby przenieśli do nich swoje dzieci. Mieli dobre argumenty; darmowe treningi, obozy, nowa kadra szkoleniowa i perspektywa gry w seniorskiej piłce na wysokim poziomie.

Nowe rozdanie, nowa siła?
Pod koniec zeszłego sezonu słyszałem od niektórych byłych zawodników, że teraz będzie nowa Lechia, że w Lechii będzie zupełnie inaczej, że nie będzie układów tak jak w starej Lechii. Okazało się, że są jeszcze większe układy, nowe układy… Chodzi o biznes, o kontakty, o dojścia… Pracownicy zespołu szkoleniowego bywają trenerami i skautami pracującym dla jakiegoś managera. Nie wiem czy to dobrze czy to źle, może to jakaś nowość, może tak powinno być. Z jednej strony wyrywają wszystkie najlepsze zęby dla swoich firm, ale z drugiej strony, widzę, że dbają o tych chłopców. Kupują im buty, załatwiają lepsze warunki mieszkaniowe. Organizują, działają, ale nie mam pojęcia z jakich pobudek.

Reklama

W tym całym zamieszaniu nie widać efektów, ostatnio coś słabo z utalentowaną młodzieżą z Gdańska.
To nie do końca tak. Przez dłuższy czas młodzi chłopcy byli blokowani. Jak przychodzi spęd wynalazków z całego świata, to gdzie ci chłopcy mają grać? Nie mieli możliwości pokazania się w pierwszym zespole. W drugim zespole też nie było miejsca, bo jak przyjeżdża 25 nowych piłkarzy, 10 starych zostaje, to jest 35 ludzi, dwa praktycznie całe zespoły. Młodzi grali w juniorach ale nie dostawali szansy sprawdzenia się w seniorskiej piłce. Inna polityka klubu, mniej transferów, pozwoliłaby wprowadzać 1-2 wychowanków do kadry.

Jakieś nazwiska?
Był na przykład Gierszewski, który poszedł do Bełchatowa , w pierwszym meczu w Pucharze Polski strzelił bramkę, a w Lechii był piątym kołem u wozu. Był Smuczyński, obecnie w Termalice. Jest Maciek Wolski, Adam Gołuński, ciekawi zawodnicy, reprezentanci Polski w swoich rocznikach. Lechia to chyba jedyny klub, w którym jest 30 zawodników spoza miasta, w którym się znajduje. Jest Wiśniewski, jedyny gdańszczanin, który jest ze Starogardu. Ludzie rządzący w Lechii chcą zarabiać na piłkarzach, których ściągają. W tym sezonie pojawił się na przykład Peszko, a zamiast niego mógłby grać jakiś młody skrzydłowy, dużej różnicy by nie było. 

A może młodzi piłkarze są za słabi, żeby grać? Zawodzi system szkolenia lub trenerzy nie wykonują odpowiedniej pracy?
Systemy się zmieniały, a efektów jak nie było tak nie ma. Ostatni prawdziwy sukces zrobił trener Gładysz. Wychował pokolenie Bieniuka, Dawidowskiego, Zieńczuka. Kilku zawodników na reprezentacyjnym poziomie, a o żadnym wymyślnym systemie nie było wtedy mowy. W Lechii parę lat temu powstał pomysł żeby jeden szkoleniowiec nie prowadził rocznika przez cały okres juniorski. Trener miał po dwóch latach przekazywać prowadzoną grupę dalej…

To chyba nowoczesne podejście, trener nie przywiązuje się do zawodników, a młodzi piłkarze wiedzą, że o szansie na grę decydują tylko umiejętności i praca, a nie sympatie.
Zgoda, ale ma to też swoje minusy. Przede wszystkim okres pracy jest za krótki żeby dobrze poznać zawodników, nawet gdy poprzedni szkoleniowiec przekaże jakieś informacje, to nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu. Idźmy dalej, jeżeli jeden trener prowadzi konkretny rocznik przez 6-7 lat i zrobi jakiś wynik, wychowa jakiegoś piłkarza to jest to jego zasługa, jeżeli nic nie zdziała to znaczy, że trener był do bani. A jak chłopak jest dwa lata u jednego, później trzy lata u drugiego trenera, to ten ostatni przypisuje sobie całe osiągnięcie: „ja z nim zrobiłem sukces, u mnie przeskoczył do seniorów itd…” Z drugiej strony, jeśli dana grupa okaże się słaba, to odpowiedzialność się rozmywa, nie wiadomo kto dał dupy. W tym środowisku przeważnie jest tak, że kiedy rocznik przechodzi do następnego trenera, to ten na dzień dobry mówi; to jest cienki rocznik, oni nie potrafią grać w piłkę, teraz muszę ich uczyć od nowa. W ten sposób trenerzy przygotowują sobie grunt pod ewentualny sukces albo porażkę. Podkreślają swoją rolę w „naprawianiu” piłkarzy, a jak nie wyjdzie, to wiadomo zawinił poprzedni szkoleniowiec. Tak było z moim rocznikiem 98′, bardzo fajni chłopcy, ale kolega, który ich przejął twierdził, że do niczego się nie nadają.

jarosław pajor-2

Czyli uważa pan, że decydują indywidualne cechy szkoleniowca?
Trener młodzieży powinien być pasjonatem, fanatykiem. Dobrze, że obecnie płaci się lepsze pieniądze, ale nie powinno to przysłaniać idei. Każdy trener powinien szukać swoich metod, w świecie internetu nie jest problemem podejrzeć ćwiczenia z powiedzmy Barcelony, ale to nie jest tak, że jak będę miał fajne ćwiczenie to moi chłopcy będą grać tak jak ci, którzy wykonują je na filmach. Trener musi cieszyć się pracą razem z chłopakami, których prowadzi, nie może być zbyt rygorystyczny, ale zawodnicy muszą wiedzieć, że jak jest trening to jest trening. Musi żyć z grupą. Dobrze jak potrafi też zrobić coś z piłką, pokazać ćwiczenie techniczne, sztuczkę. Dzieciaki to łykają i dążą do tego, żeby powtórzyć taki bajer. Ćwiczą w domu, na podwórku później przychodzą i mówią: trener zobaczy, ja to już umiem. Takie rzeczy budują kontakt.

Reklama

Papier nie wystarczy żeby pracować z młodzieżą.
Jest teraz wielu trenerów grup młodzieżowych, którzy pokończyli kursy. Mają tysiące ćwiczeń, grube zeszyty, nastawiają tych płotków, palików, pachołków, chłopcy gubią się, za dużo myślą, gdzie przebiec, co zrobić. Młodzi zawodnicy powinni luźno wykonywać proste ćwiczenia, ucząc się techniki, poruszania się po boisku. A jak są skomplikowane schematy, to ten dzieciak jest w stresie, jeszcze jak trener na niego krzyknie bo nie pobiegł tam gdzie trzeba, to zaczyna się zastanawiać, kombinować zamiast cieszyć się piłką. Zrobi parę ćwiczeń, mija godzina, dziękuję, do widzenia i po treningu. Tacy trenerzy nie mają nic do przekazania, opierają się na tym, co ktoś kiedyś wymyślił, nie wnosząc nic z własnego doświadczenia. Powtarzają rzekomo nowoczesne wzorce. To ładnie wygląda, rodzice są pod wrażeniem, ale efektywność jest marna. Problemem bywa, szczególnie w mniejszych klubach, intensywność treningu. Do grupy dwudziestu osób potrzeba dwóch trenerów. W innym wypadku do ćwiczenia ustawia się kolejka, efektywny czas pracy z godziny spada do 20 minut. Ważna jest czujność trenera. Musi tak zaplanować trening, żeby każdy chłopak miał jak najwięcej kontaktu z piłką.

Ale bez przygotowania merytorycznego można czasem bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Oczywiście, szczególnie w zakresie przygotowania fizycznego. Kiedyś były modne stacje. Dwanaście stacji, zawodnicy w parach i się jechało. Pojawiał się problem, jakie dobierać obciążenia, bo jeden chłopiec jest niski i waży 50 kilo, a drugi ma 180 cm i waży 80. Ciężar był nieadekwatny dla jednego i drugiego, a zmiana obciążeń przy ćwiczeniach obwodowych zajmuje za dużo czasu. Jednego chłopaka się zabija, a drugi jest niedotrenowany. Sam nigdy nie byłem zwolennikiem siłowni, do 14-15 roku życia w ogóle nie powinno się z niej korzystać, bo można robić tysiące ćwiczeń siłowych na boisku. Później siłownia musi być, ale monitorowana i przed właściwym treningiem, żeby rozgrzewka i sprawność nie zabierała 40 minut, które można przeznaczyć na ćwiczenia czysto piłkarskie. To co się kula po boisku jest najważniejsze, najlepszą nauką gry w piłkę jest sama gra. Gra z założeniami i luźne gierki, pozwalają szkolić każdy element w naturalnym środowisku. Wielu trenerów zabrania chłopakom kiwania, holowania, robienia sztuczek, a kiedy oni mają się tego nauczyć. Do wieku 12 lat nie mowy o taktyce, gra się 7 na 7, ważne jest czucie piłki, dlatego z najmłodszymi rocznikami powinno robić się tylko technikę; gra, zabawa, frajda.

Trudno mówić o frajdzie, kiedy w rozgrywkach drużyn młodzieżowych padają dwucyfrowe wyniki, gra się do jednej bramki.
U mnie czasem bramkarz brał Bravo Sport, siadał pod słupkiem, czytał gazetę, bo jakieś Żukowo nie było ani razu na naszej połowie. To nie jest dobre dla tych dzieciaków, nie mają radości ze strzelania bramek, jak strzelają ich po 15 w meczu. Dlatego dobrze, że powstały makroregiony, centralne rozgrywki juniorów, jest więcej turniejów, gdzie najlepsi mogą się sprawdzić. Inną sprawą jest to, że sukces sportowy nie może determinować założeń szkoleniowych. Nie pozwalam chłopakowi kiwać, bo muszę wygrać. Nie sprawdzam zawodnika na innej pozycji, tylko ściągam piłkarzy z okolicznych wioseczek, żeby uzupełnić skład. To nie tak. W piłce młodzieżowej nie może być przypisanych pozycji, nadmiernego rygoru, chłopcy muszą uczyć się wszechstronności. Niestety w środowisku trenerskim panuje straszna obłuda, mówi się, że szkolenie jest najważniejsze, ale rywalizacja między trenerami jest tak duża, że liczy się tylko wynik. 

Presja na wynik jest wszędzie. Widział Pan popularny ostatnio w sieci filmik z rozgrywek trampkarzy? Rodzice wydzierają się na maluchów, traktują te dzieci jak inwestycję, zabawa gdzieś ginie.
Widziałem to, syn mi pokazywał. Ja bym wypierdolił tych rodziców za płot. Zawsze mówiłem rodzicom; słuchajcie jak ktoś się odezwie chociaż raz to kończymy trening. Wiadomo, że nie można też przesadzić, oni chcą się nacieszyć swoimi dzieciakami, popatrzeć jak grają, pokibicować, ale wszystko z umiarem. Wielu rodziców dzwoniło do mnie, wypytywali, chcieli złapać ze mną kontakt. Ja mówię: jak chcesz się ze mną umówić na kawę to bardzo chętnie, ale nie rozmawiamy o twoim dzieciaku. Robili podchody, na piłce można dzisiaj nieźle zarobić, tacie wystarczy zobaczyć, że synek jest lepszy niż rówieśnicy i już zaciera ręce… W małych szkółkach jest trochę inaczej niż w sekcjach dużych klubów. Klient płaci, klient wymaga. Dlatego powstaje teraz pełno tych wynalazków, bo to dobry pomysł na biznes. Biorą do prowadzenia treningów byłych zawodników, jest nazwisko i się kręci. Ale klub to jest klub, młody zawodnik utożsamia się z herbem, barwami, a taka szkółka jaką ma tradycję? Z drugiej strony nie zawsze jest tak, że najlepsi grają w klubach, dobrze, że powstają nowe miejsca, w których dzieciaki mogą trenować ale musi to być robione z pasją.

Wydaje się, że szkółki dla najmłodszych zastąpiły granie na podwórku.
Oczywiście, kiedyś chłopak na podwórku zajeżdżał się po 6 godzin dziennie. Kiwał, stawał na bramce, przy okazji uprawiał inne sporty, ogólna sprawność rosła, mniej było zaplanowanych ćwiczeń, więcej spontaniczności. Na obozach w wolnym czasie grało się kapslem, piłką do tenisa, kto nie potrafił grać w ping-ponga ten nie potrafił grać w piłkę, cały czas w ruchu. Dzisiaj ping-ponga zastąpiły komputery i konsole.

Właśnie, czy zaobserwował Pan zmiany w postawach młodych piłkarzy na przestrzeni lat?
Rocznik 85′ to była grupa takich podwórkowców, łobuziaków, ale fajna zgrana paczka, nigdy nie miałem rodzica na treningu. W 98′ to były dzieci rozpuszczone, z dobrych domów dowożone na treningi samochodami. Dawniej chłopcy mieli jaja. Rozrabiali więcej na obozach, ale zapieprzali na treningach, na boisku pokazywali charakter, nie trzeba było ich specjalnie motywować. W młodszych rocznikach było więcej płaczków, kiedyś takie postawy były wyśmiewane, a dzisiaj stały się normą. Nie chcemy na boisku bandytów i nie ma nic złego w kolorowych butach czy modnych fryzurach, ale w sporcie i w życiu potrzebne jest męskie, bojowe usposobienie, a cieplearnia warunki wzrostu nie pomagają kształtować tych cech.

Widzi Pan zależność między trudną sytuacją w domu, a podejściem do treningu?
Generalnie, im biedniejszy chłopak, tym lepszy charakter do grania w piłkę, co nie znaczy, że ci z zamożniejszych rodzin się nie nadają. Dla zawodnika z biednej rodziny granie w piłkę to jest jedyna możliwość na wyjście z tej biedy. W szkole słabo się uczy, przeważnie ma dużo rodzeństwa, więc najlepiej by było jakby szybko poszedł do roboty, a bez wykształcenia dobrze nie zarobi. Niestety czasami chłopcy przestawali trenować, bo rodzice nie mieli na składki, wtedy ktoś musi pomóc. Taki Przemek Frankowski jeździł u mnie na wszystkie obozy za darmo. Robiłem dla niego dodatkowe treningi, żeby mógł grać z dwa lata starszymi chłopcami, którzy harmonogram zajęć mieli ustalony pod plan lekcji w szkole. Trudne warunki go zahartowały i teraz gra w ekstraklasie, ale już nie w Lechii. Z drugiej strony dajmy przykład Pawła Dawidowicza. Chłopak z porządnego domu, miał wszystko czego potrzeba, ale drużyna nie mogła go zaakceptować. Miał 15 lat, płakał, uciekał z Gdańska do domu do Ostródy, kompletnie nie dawał sobie rady. Ale ciągnęli go za uszy, w końcu trochę pograł i sprzedali go za dobre pieniądze. Jak widać nie ma reguły.

Talent, praca to czasem za mało żeby zawodowo grać w piłkę, czego jeszcze potrzeba?
Powtórzę za trenerem Globiszem; potrzebne jest szczęście, szczęście, szczęście, od siebie dodam, że przydadzą się układy, sprawny manager i upór. Zawsze mówiłem swoim zawodnikom: jak z dwudziestu, jeden będzie grał zawodowo w piłkę to będzie dobrze. A pozostali będą wychowani przez sport, wyrobią sobie charakter, nauczą się współpracy. Jest bardzo wielu chłopaków, którzy są znakomicie wyszkoleni, ale wystarczy parę kontuzji, złe stosunki z trenerami, gdzieś odpuści, nikt do niego nie wyciągnie ręki i jest po karierze. Szansę na granie ma chłopak z nazwiskiem po ojcu piłkarzu, nawet jak nie będzie miał specjalnych umiejętności, to i tak będzie gdzieś grał. Podobnie z obrotnym managerem, jak ma kontakty to gdzieś wciśnie tego dzieciaka. Wzrost piłkarzy jest różny, bywa tak że w wieku 12 lat jest najsłabszy w swojej grupie, żali się, chce zrezygnować. Wtedy mówię takiemu chłopakowi, że to jest najlepszy czas, żeby być ostatnim, bo ma do kogo gonić. Z czasem robi postępy i jak wychodzi z wieku juniora to jest najlepszy. Niektórzy wyróżniają się od samego początku, jak parę lat temu Robert Hirsz w Lechii, przepiłkarz, ale parę wygłupów, parę błędów, brak pokory i teraz mimo pomocy z różnych stron, kopie się na dużo niższym poziomie niż po nim oczekiwano. Młody chłopak potrzebuje dobrego człowiek obok siebie, który będzie go trzymał na krótkich lejcach. 

Młodym brakuje cierpliwości?
Cierpliwość jest najważniejsza. Umiejętności dają pewność siebie, ale większość piłkarzy to wyrobnicy, w piłkę nie grają ci, którzy byli najlepsi w juniorach, tylko ci najbardziej uparci, bez innego pomysłu na życie. Nie ma dużej różnicy w wyszkoleniu między przeciętnym piłkarzem z Ekstraklasy a tym z drugiej, a nawet trzeciej ligi. Dzisiaj młody zawodnik ma większą szansę na granie w biedniejszym klubie, którego nie stać na transfery, w bogatszych klubach jak w Lechii są spychani przez zagraniczny szrot. Jak ktoś chce być piłkarzem musi podjąć pewne ryzyko, postawić na jedną kartę, zacisnąć zęby i konsekwentnie próbować sił w różnych zespołach. Jak ktoś sobie umie poradzić w życiu i być cwaniakiem, w dobrym tego słowa znaczeniu, to poradzi sobie na boisku.

Rozmawiał Robert Barczyński

Na głównym zdjęciu Przemysław Frankowski, jeden z wychowanków Jarosława Pajora.

 

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

0 komentarzy

Loading...