Reklama

Nie biłem trenerów, nie robiłem za donosiciela. Jestem normalny

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

08 listopada 2015, 23:00 • 17 min czytania 0 komentarzy

– To, że ktoś napisze, że mam wielkie serce, nie jest mi do niczego potrzebne. Ci, którzy mnie znają kilka lat, wiedzą, że jestem normalny. Ale niektórzy i tak mówią, że mam zrytą banię i Gikiewiczowie są popierdoleni – mówi w dużej rozmowie z Weszło Łukasz Gikiewicz. O tym, jak żyje się w Arabii Saudyjskiej, trudnych warunkach w Kazachstanie, sławie na Cyprze i koszulce od Hulka. O Mrazie, poturbowaniu trenera, alkoholu, konfliktach i medialnych kłamstwach.

Nie biłem trenerów, nie robiłem za donosiciela. Jestem normalny

Łukasz Gikiewicz to wciąż piłkarz czy bardziej turysta?
– Turysta nie grałby w eliminacjach Ligi Mistrzów i nie strzeliłby Zenitowi gola. Poza tym, szedłem do niektórych klubów z przyczyn niezależnych u siebie. Lewski popadł w kłopoty finansowe, zostawił młodych zawodników na średnich kontraktach, kilkunastu lepiej zarabiających musiało odejść. Szedłem tam, gdzie mnie chcieli. Turysta może grać w czwartej lidze polskiej, a nie na Cyprze czy w Arabii, gdzie poziom na pewno niski nie jest.

Nie denerwuje cię brak stabilności, ułożonej ścieżki kariery? Od pewnego czasu widać w twoich poczynaniach chaos.
– Będąc w Kazachstanie, dostałem telefon z AEL-u od trenera, który dobrze wspominał mnie z Omonii. Powiedział: „Wiem, że dostajesz duże pieniądze, ale nie chcesz wrócić do Europy, powalczyć w eliminacjach Ligi Mistrzów?”. Kasa to nie wszystko, pojechałem. W grze o Lidze Mistrzów trafiliśmy na Zenit, o Ligę Europy – Tottenham. Trener po kilku słabszych wynikach w lidze został zwolniony, nowy odsunął od składu tych, których sprowadził jego poprzednik. Z dnia na dzień z napastnika numer 1 stałem się „czwórką”, odsunęli mnie od zespołu. Wstawałem o 8 rano i trenowałem sam. Nie miało to sensu, więc zrezygnowałem z części pieniędzy i chciałem odejść. Zostały trzy dni na decyzję. Prezes AEL-u powiedział mi, że za moment nie puści mnie nawet za pięć milionów i każe mi biegać przez półtora roku. No to wolałem jechać do Lewskiego. To klub, wobec którego są duże oczekiwania, którym nie sprostaliśmy. Ci, którzy zarabiali większe pieniądze, musieli odejść, mimo że np. ja miałem rok kontraktu. Brakowało mi szczęścia, działo się coś niezależnie ode mnie. To nie tak, że Gikiewicz komuś podpadł albo się nie sprawdził.

Wspominając transfer do Kazachstanu, mówiłeś, że poszedłeś w ciemno, nic nie wiedziałeś o klubie. Tak cię skusiły cyferki w kontrakcie?
– Dziś pewnie postąpiłbym inaczej. W Omonii czułem się świetnie, miałem dobry kontakt z kibicami, przedwczoraj dzwonił prezes klubu i pytał o Macieja Skorżę. Szanowali mnie tam. Wybierając Kazachstan, nie miałem pojęcia, gdzie jadę. Nie wiedziałem, że jest tam minus 25 stopni, że liga zaczyna w marcu, że do Turcji jedziemy na trzymiesięczny obóz, że gramy na sztucznej murawie… Nic nie wiedziałem. W Kazachstanie dobili mnie fizycznie, nie pomagały nienaturalne boiska. Biegałem w zwolnionym tempie, wszystko mnie bolało. Cały wyjazd wyobrażałem sobie inaczej, stadion i infrastrukturę mieliśmy zupełnie inną, niż w Astanie. W mieście były dwa nowe bloki, w jednym z nich mieszkałem, a boisko treningowe jak na orliku. Ale w Omonii, mimo dobrego dla mnie czasu, też nie było najlepiej. Zostawiłem im cztery wypłaty, a też muszę za coś żyć i opłacić rachunki.

Kazachowie musieli obiecać wiele.
– Takie pieniądze mogłaby u nas dać tylko Legia. Nie szedłem tylko po kontrakt, chciałem się pokazać w Tobole Kostanaj i pójść wyżej. Wcześniej, grając w Śląsku, miałem propozycję z Aktobe. To ciekawy kierunek, dziś Astana jest w Lidze Mistrzów.

Reklama

I w Tobole nie strzeliłeś ani jednego gola.
– Dwanaście występów, zero bramek, dwie asysty. Dupy nie urywa. Słaby bilans, dlatego nie ma mnie w Tobole: tam się płaci i wymaga. Niedługo wcześniej miałem obozy w Omonii i Śląsku, tutaj doszedł kolejny. To były zbyt wysokie obciążenia. Kazachstan mi nie pasował, nieprzemyślane ruchy też się zdarzają. Ale z każdego miejsca wyciągam coś dla siebie, tam nauczyłem się choćby rosyjskiego.

Skąd wyciągnąłeś najwięcej?
– Kapitalnie było na Cyprze. Omonia to świetny klub, ma najwięcej i najlepszych kibiców w kraju. U nich jak jest dobrze, to jest dobrze. Grasz na poziomie, strzelasz gole – w restauracjach jadasz za darmo. Fajny klimat. Jak znasz mnie i brata, mamy profesjonalne podejście do piłki. W Arabii nigdzie nie łażę, nie kręcę się po plaży, tylko odpoczywam i przygotowuję się do treningów. Dwa miesiące za mną, a ja dopiero dziś wyszedłem nad morze na sok z menedżerem.

Latem, będąc bez klubu, opłacałeś trenera do indywidualnych zajęć.
– To były ciężkie cztery miesiące. Lubię się zmęczyć i popracować, nosi mnie, więc wynająłem trenera. Mając w Chorwacji pięć minut drogi na plażę, poszedłem cztery razy. Wolałem się przygotowywać. Efekt był taki, że dwadzieścia dni po podpisaniu kontraktu w Arabii rozegrałem 90 minut przy 39-stopniowym upale. Trochę mnie te indywidualne treningi kosztowały, ale mogłem pozostać fair wobec siebie.

Image and video hosting by TinyPic

Powiedzmy sobie wprost: to są ciężkie miejsca, by się odbudować. Twój brat poszedł do drugiej ligi niemieckiej, wybrał znacznie lepiej.
– Będąc w AEL-u, miałem propozycję z 2. Bundesligi. Chciałem wykonać taki krok, ale transfer wywalił się na ostatniej prostej. Pytałeś, czy jestem turystą, czy piłkarzem, czy może kopaczem. A ja miałem wielką nadzieję na ten transfer do Niemiec. Nie składam broni, mam ambicje, nie kończę z graniem. W każdym klubie czegoś się uczę, jestem lepszym piłkarzem niż przed wyjazdem z Polski.

Czego cię nauczył Lewski?
– Żeby nie ufać wszystkim bezgranicznie. Zapewniali, jak to będzie pięknie i jak mocno chce mnie trener, a na miejscu wyszło, że on wcale mnie nie chciał. Od pierwszego dnia miałem pod górkę. Nie dostałem prawdziwej szansy, ciągle było, że Gikiewicz to, Gikiewicz tamto… Jeszcze nie jesteśmy rozliczeni, ale podaliśmy sobie ręce. W Śląsku dwa lata czekałem na zaległe wypłaty, a żadnych papierów ze względu na szacunek do klubu nie składałem. Z nikim się nie kłócę, nie jestem konfliktowy, nie palę mostów.

Reklama

A w Lewskim konfliktu nie miałeś? W jednym z meczów dostaliście rzut karny, ty chciałeś go wykonywać, uderzał inny zawodnik, nawet mu nie złożyłeś gratulacji. To był tam twój ostatni mecz.
– Kiedy Mrazowi powiedzieli, że ciągnie się za nim łatka po dawnych wydarzeniach, odpowiedział, że więcej, niż to było w rzeczywistości, roztrząsała prasa kolorowa. I tutaj podobnie. Strzeliłem w tamtym meczu gola, po faulu na mnie podyktowano jedenastkę, byłem wyznaczony do karnych i chciałem strzelać. Trener zza linii krzyczał, by strzelał inny, młody zawodnik. Chciał go podbudować. Oddałem piłkę, rzuciłem dwa słowa do trenera, szybko wszystko wyjaśniliśmy. Ale prasa od razu rozkręciła aferę, że chłopakowi nie pogratulowałem. A my do dziś mamy kontakt, utrzymujemy dobre relacje, widać to na Instagramie.

Co powiedziałeś trenerowi?
– Po chorwacku, nie zrozumiesz.

Możesz przetłumaczyć.
– Powiedz Lewandowskiemu, który z Realem ma już strzelone trzy gole, że nie może wykonać rzutu karnego, mimo że wcześniej został do niego wyznaczony. To były emocje. Czasami człowiek na boisku reaguje tak, jak w codziennym życiu by nie postąpił. Ale to jest właśnie ta adrenalina i chęć zwycięstwa przez 90 minut, których nie można opisać. Wiedziałem, że na odprawie wskazano mnie, więc byłem przygotowany, by strzelać. Nie zrobiłem nic złego.

Nie masz po takich sytuacjach chwili refleksji?
– Kilka dni później mieliśmy spotkanie. Powiedziałem, że jeśli trener czuje się urażony, to przepraszam. Odpowiedział, że mnie rozumie. Niektóre sytuacje postrzega się w emocjach inaczej. Ja w trakcie gry mam adrenalinę na takim poziomie, że rozszarpałbym rywala, byle tylko wygrać.

Mówiłeś o łatce, która ma Mraz. Ty masz łatkę zawodnika, który chlapnie jęzorem dwa słowa za dużo.
– Nie, nie uważam tak. W żadnym klubie nie miałem problemów. Jeśli zadzwonisz na Cypr, do Kazachstanu czy Arabii i zapytasz o mnie – wszyscy są w szoku, że ja tak szybko się zaaklimatyzowałem. Tutaj mówią, że Europejczycy przez pierwsze trzy miesiące nie zamieniają słowa, a ja próbuję rozmawiać z zawodnikami i prezesem. A rozmawiać lubię. Jeśli coś mnie boli, to nie obgaduję za plecami, tylko mówię wprost. W Lewskim też przeprosiłem trenera w cztery oczy.

A jakbym zapytał o ciebie w Śląsku?
– Rozmawiałem nie tak dawno z trenerem Barylskim, Lenczykiem, Levym czy prezesem Waśniewskim. Myślę, że nie powiedzieliby o mnie złego słowa.

Zawodnicy, z którymi dzieliłeś szatnię pod koniec pobytu w Śląsku, też nie?
– Jak zadzwoniłbym do wszystkich dziennikarzy w środowisku, to część też powiedziałaby, że Tomasik to zły dziennikarz. Nie wszyscy będą kochać ani mnie, ani ciebie, ani Cristiano Ronaldo. Wiem, że pijesz do sytuacji z Mrazem. Jeśli zadzwonisz do tych, którzy mieli coś za skórą, to nagadają na Gikiewicza.

Przemyślałeś sobie wszystko to, co wydarzyło się w Śląsku? Postąpiłbyś tak samo?
– Nikt nie wie, jak dokładnie było, a głos zabiera każdy. Ja z Mrazem po tym zdarzeniu normalnie rozmawiałem. To nie Gikiewicz poszedł w klubie nagadać, tylko rozmawiałem z asystentem, a już on sam przekazał to pierwszemu trenerowi i prezesowi. Oczywiście wszyscy napisali, że jestem kablem i donosicielem. Po treningu spytałem stojącego trzy metry obok asystenta, czy widział sytuację, a ten poszedł „wyżej” i powiedział o sprawie. Mraz sam mówi, że to było rozdmuchane i ludzie zrobili z niego pijaka.

Czułeś wtedy, że szatnia stanęła po jednej stronie, i to nie po twojej?
– Na początku może tak, ale ja mam dziś kontakt z tamtymi zawodnikami. Mila wysłał mi ostatni życzenia, wymieniamy wiadomości na Twitterze. W pierwszej chwili nie wyglądało to zbyt sympatycznie, ale przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Bo coś było na rzeczy. To nie tak, że wszyscy się odwrócili plecami do mnie i Rafała.

Muszę zadać ci to samo pytanie, które w rozmowie z Weszło usłyszał twój brat: Czy nie uważasz, że nazwisko Gikiewicz w polskiej piłce nie kojarzy się najlepiej? Choćby przez wzgląd na wydarzenia we Wrocławiu.
– Ale żadne wydarzenia nie miały miejsca. Nie wiem, dlaczego nasze nazwisko miałoby się nie kojarzyć dobrze. Obaj graliśmy w Śląsku, obaj dołożyliśmy coś od siebie do mistrzostwa Polski i trzech udanych sezonów. Narzekali na zespół z Milą, Kaźmierczakiem, Sobotą, Madejem i nami, a dzisiaj widzą, jak jest. Nie wszyscy kochają Gikiewicza, tak jak nie wszyscy będą kochać kogoś innego. Tak jest po prostu w życiu.

Sporo jednak straciłeś na tamtej aferze. To ciebie wskazano winnym, taki jest odbiór.
– Nie wiem, czy płakać, czy się śmiać. Jak ty mi mówisz, że jestem winny…

Na razie mówię, że jako winny jesteś postrzegany.
– Jak mam być winny, że od siedmiu lat nie wziąłem łyka alkoholu, to jesteśmy w kraju, w którym ktoś pomylił zasady życia i etyki. Jeśli przyjdziesz pijany do pracy, dlaczego mam być temu winny? Mówisz, że sporo straciłem, ale ja poszedłem do Omonii Nikozja, dwudziestokrotnego mistrza kraju, i cieszę się z pobytu za granicą. Jakbyś mi powiedział sześć lat temu, że zagram w Lidze Europy i strzelę gola w eliminacjach Ligi Mistrzów – brałbym w ciemno. W Rosji, grając z Zenitem, posłuchałem podróbki hymnu Champions League, wystąpiłem przed pełnym stadionem, po drugiej stronie miałem Hulka, wymieniłem się z nim koszulkami. Nie błagałem o kontrakt w Polsce, nie wracałem z podkulonym ogonem. A w Przeglądzie Sportowym była wśród trenerów sonda i stanęli po mojej stronie. Bo lubią profesjonalizm. Wszystkim nie dogodzisz. Jak na dziesięć osób będzie mnie pozytywnie wspominać sześć, to jest dobrze. Pozostali albo zazdroszczą, albo mają jakiś problem.

Image and video hosting by TinyPic

My zamiast sondy, mieliśmy ankietę, w niej uproszczone pytanie: „W szatni z Mrazem czy z Gikiewiczem?”. Wszyscy mówili, że z Mrazem.
– Czyli ja postąpiłem źle i jestem tym pokrzywdzonym? Mam przyjaciół, którzy powiedzą, że z Gikiewiczem. Też do nich zadzwonicie? Czytałem „Weszło z butami”, do mnie nigdy nie zadzwoniliście, może też bym wybrał Mraza. Pomyśl jednak, co ci zawodnicy mieli w ankiecie odpowiedzieć. Zaraz by w szatni było: „O, ten jest niepijący, wybrał Gikiewicza”. Jak byłem w ŁKS-ie, to zdarzało mi się po meczu pójść do Cabaretu i czasem wziąć whisky z colą. Ale kiedy nadchodzi czas treningu czy meczu – dla mnie jest to świętość. Musisz szanować to, że Bóg dał ci zdrowie, byś uprawiał najlepszy zawód na świecie. Wiem, ilu chciałoby być na miejscu piłkarzy, jak ważna jest gotowość do pracy na 100 proc. Tym bardziej to szanuję.

Drążę ten temat, bo nadal odnoszę wrażenie, że ty sporo przegrałeś tą sprawą.
– Ale ja – wbrew temu, co pisano – nie doniosłem pierwszemu trenerowi i prezesowi. Mówili też, że wynoszę informacje z szatni. Później się okazało, że Michał Guz z Przeglądu Sportowego miał dobry kontakt z Voskampem, który o wszystkim mu opowiadał.

Dlaczego w Śląsku poturbowałeś trenera?
– Tego, z którym rozmawiałem trzy dni temu? I tego, z którym widziałem się, będąc niedawno we Wrocławiu? No tak… Podłapali, że mogą mieć pożywkę z Gikiewicza, to zaczęli kolorować i mnie obsmarowywać. Na nikogo na ulicy nie podniosłem ręki, jak mógłbym ją podnieść na trenera? Jestem z takiego domu, że nigdy się z nikim nie biłem, że najważniejszy w życiu jest szacunek do drugiego człowieka. Po tym, jak złamałem nogę, Barylski przygotowywał mnie indywidualnie i pomagał wrócić do pełnej sprawności. Szanuję go do dziś jako trenera i człowieka. Miałem dobre relacje z Levym, Lenczykiem, Tarasiewiczem czy Becellą. Ten ostatni, kiedy dzwoniłem z pytaniem, czy mogę zagrać chociaż połowę w drugim zespole, stawiał mnie za wzór profesjonalizmu. Jak wpiszesz w google „Gikiewicz poturbował trenera”, to wyjdzie artykuł, w którym nie ma nawet procenta prawdy. Jak ty to sobie wyobrażasz? Rzuciłem się na trenera czy przejechałem go samochodem? To chore. Mówisz, że sporo tymi wydarzeniami przegrałem. A ja mówię: takie są gazety.

Mówię, że przegrałeś, bo w pamięci wszystkich zostały te publikacje. Łukasz Gikiewicz to dziś dla wielu nie jest napastnik, tylko w pierwszej kolejności: Gikiewiczgate, Mraz i poturbowany trener.
– Denissa Rakelsa też wszyscy skreślili. Wytykali palcami, że imprezowicz i się nie przykłada, a jest jednym z lepszych zawodników w lidze. U nas łatwo się piłkarzy skreśla, mówi, że ten i tamten są niedobrzy. Gikiewiczgate? Nigdy tego nie prostowałem, z Weszło też pierwszy raz rozmawiam. Czasem jak człowiek czyta o sobie informacje, może się jedynie złapać za głowę.

Pisali o tobie, że koledzy przestali podawać ci rękę, że tobie i bratu kazali przebierać się oddzielnie, że próbowali wymóc na prezesie twój transfer, że na treningu przed meczem nie chcieli ci podawać piłki, a po golu nikt ci nie gratulował. To dla piłkarza bolesne.
– Jak mają mnie boleć kłamstwa? Graliśmy o pięć tysięcy premii za mecz, więc dlaczego ktoś miałby do tego dopuścić? W szatni miałem miejsce koło Soboty, do dziś mamy kontakt. I niby gdzie miałem oddzielnie się przebierać? Ktoś to podał, by po sprawie z Mrazem było głośno, by zarobić i lepiej sprzedać gazetę. Powiem ci jak było: dwóch zawodników w pierwszych dniach nie podawało mi ręki. Ale trener nie mógł sobie na to pozwolić, absurd. Wyobrażasz sobie, że Tomasikowi coś nie pasuje i w meczach nie podaje Ćwiąkale? Jeśli do mnie dzwonisz, po raz pierwszy od 28 lat udzielam takiego wywiadu, to mówię ci, jak było. Gdyby szatnia nie podawała mi ręki, poszedłbym do prezesa i od razu rozwiązał kontrakt.

Ostatecznie to ty wyszedłeś z tą inicjatywą.
– Tak, bo miałem na mailu ofertę z Omonii Nikozja. Poszedłem do prezesa i powiedziałem, że lepiej będę się czuł, jak odejdę. To tak, jakby Super Express zaproponował ci trzy razy lepsze warunki niż w Weszło i miałbyś 48 godzin, by po cichu rozwiązać umowę z obecnym pracodawcą.

Dziś, kiedy dzwonią do ciebie z Polski, mówisz, że w żadnym wypadku nie wracasz? Nie istnieje dla ciebie ten temat?
– Powiem tak, żeby wszyscy przeczytali – bo ja czytam, brat czyta, a jak ktoś mówi, że nie czyta Weszło, to kłamie – że miałem ofertę z kraju. Byłem bliski powrotu, ale dopóki mogę grać na obczyźnie, chcę z tego korzystać.

Polskę traktujesz jako plan B.
– Wiem, że mam już 28 lat i jak wrócę, to będzie mi ciężko ponownie wyjechać. W zagranicznym klubie też niełatwo się utrzymać, konkurencja jest spora. Myślę jednak, że mogę jeszcze poczekać z powrotem.

Nie uważasz, że po powrocie byłoby ci ciężko?
– Nie. Myślę, że jestem lepszym zawodnikiem niż wtedy, gdy przechodziłem z ŁKS-u do Śląska. Pewnie masz na myśli sprawę z Mrazem, ale nie rozumiem, dlaczego miałoby być mi ciężej.

W głowach wielu kibiców są te publikacje z prasy – że donosiciel i kabel.
– 90 proc. kibiców Śląska nie ma ze mną problemu. A ta mniejszość, mam nadzieję, zobaczy teraz prawdę. To były wymysły gazety, z którą miałem sprawę w sądzie. Dla mnie najważniejsze, żeby pracodawca i trener mnie szanowali, a z tym nigdy nie było problemu.

Jak się skończyło?
– Tak, że nie ma w tych publikacjach prawdy.

Sprostowanie, odszkodowanie?
– Gazeta jeszcze się odwołuje. Nie ma znaczenia, czy wygram, jedynie chcę, by każdy znał prawdę. Jeśli sprawa pozytywnie się zakończy, część pieniędzy trafi na konto fundacji Sebastiana Mili. Pomagam, ale nie muszę opowiadać w mediach, że dałem kasę na dom dziecka, świąteczną paczkę albo zorganizowałem z bratem Giki Cup. Jak raz coś zrobię, to nie wrzucam fotki na Instagram. To, że ktoś napisze, że mam wielkie serce, nie jest mi do niczego potrzebne. Ci, którzy mnie znają kilka lat, wiedzą, że jestem normalny. Ale niektórzy i tak mówią, że mam zrytą banię i Gikiewiczowie są popierdoleni.

Skąd, twoim zdaniem, się to wzięło?
– Stąd, że ta gazeta wymyśliła, że Gikiewicz rzuca trenerem na lewo i prawo, no i doniósł na Mraza. Tylko, że ja ani nigdy nie biłem trenerów, ani nie robiłem za donosiciela. Jak pomyślisz racjonalnie i nie pójdziesz za głosem tłumu, zobaczysz, że wszystkie te zarzuty wzajemnie się wykluczają.

Tobie ten wyjazd był chyba potrzebny. Powstałeś na nowo.
– Po odejściu ze Śląska miałem w Omonii bardzo dobry czas. Ale zamiast w drugiej lidze niemieckiej, wylądowałem w Kazachstanie. Trochę szkoda. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że zdobędę mistrzostwo kraju, Superpuchar Polski, pogram trochę w zagranicznych klubach – brałbym to w ciemno. Są zawodnicy lepsi ode mnie, wiem o tym, a nie przeżyli tyle, co ja. Nie patrzę na innych z zazdrością, nikomu źle nie życzę. Koncentruję się na sobie.

Tobie źle życzą?
– Nie wiem, czerwonego ucha nie mam. Uważam, że Adrian Mierzejewski powinien być w reprezentacji Polski, jest w tej lidze profesorem. Czasami nie jesteśmy w stanie więcej zrobić, nie wszystko od nas zależy. Adriana nie ma w kadrze, ale wciąż jej kibicuje. Niektóre fakty trzeba w życiu zaakceptować.

Zmieniła cię zagranica?
– Wyjazdy uczą. Grając w zagranicznym klubie, cały czas na ciebie patrzą. Ostatnio zmarnowałem świetną sytuację, powinienem ją wykorzystać i wiem, że w Śląsku machnęliby ręką, a tutaj dłużej ją rozpamiętują. Trochę zmieniłem się jako człowiek, bardziej doceniam to, co mam. Kazachowie walczą o każdego dolara, inaczej traktują pieniądze. Zmienia mnie też wiek, bo wiem, że zostały mi cztery, pięć lat grania. Nie chcę się potem rozmieniać na drobne, grać w niższych ligach do czterdziestki, żeby się jeszcze ze mnie śmiali. Zabezpieczam się, żeby nie zostać z ręką w nocniku.

Myślisz też o życiu „po karierze”. Masz parę nieruchomości: dwa mieszkania we Wrocławiu, dom w Chorwacji.
– Dlatego, że nie mam zrytego baniaka. W Śląsku dostawałem jedne z mniejszych pieniędzy, a byłem w stanie odłożyć na dwa mieszkania. Niektórzy pracują całe życie i nie stać ich, by kupić jedno. Udało mi się też uzbierać na dom w Chorwacji. Staram się wszystko robić z głową, myślę o przyszłości. W domu mówili mi, że matura to podstawa, więc ją zdałem, zaraz potem zrobiłem prawo jazdy, a w Śląsku papiery trenerskie. Szedłem szczebel po szczeblu, w piłce też przeszliśmy z bratem różne poziomy począwszy od szóstej ligi. Nikt mi nie dał nic za darmo, wiele pomogli rodzice. Nie uchodziłem za talent, ale ciężką pracą doszedłem do tego, co mam. Nie będę Messim, ani Lewandowskim – nie zazdroszczę im, jedynie podziwiam. Jak za dzieciaka mówiłem, że chciałbym zagrać w Ekstraklasie, to się ze mnie śmiali. Byli ode mnie i Rafała lepsi, ale oni dziś pracują w hipermarkecie lub warsztacie samochodowym. Ja do dziś spełniam marzenia, nie oglądając się za siebie i nie patrząc na innych. Z Mierzejewskim i jego tatą trenowaliśmy na boisku osiedlowym, zawsze szukałem okazji, by zrobić coś więcej i czegoś się nauczyć.

Masz licencję UEFA B. Widzisz siebie jako trenera?
– Myślę, że tak. Może nie jako pierwszy trener, raczej asystent. Mam też pomysł, by otworzyć szkółkę piłkarską w Chorwacji.

Dlaczego w Chorwacji?
– Szkółki mają Dynamo, Hajduk i Rijeka. Na obrzeżach Splitu, o czym myślałem, nie ma szkółek. Zastanawiam się, to na razie luźne rozmowy z narzeczoną. Zrobiłem papiery trenerskie nie po to, by leżały w szafie.

Image and video hosting by TinyPic

Widziałem zdjęcie z Arabii w dniu twoich urodzin. Był tort, bazarowy stolik, ale widać pozytywną atmosferę.
– Zaskoczyli mnie, bo tutaj takiej tradycji nie ma. Przed treningiem zawsze przychodzi szejk, prezydent. Ustalamy bieżące sprawy, ale wjechali też z tortem. Adrian mi pomaga, przestrzega, jak się ubrać na lotnisko, by nie przebierać się przed nimi w szatni na golasa, by uszanować, gdy w trakcie treningu włączy się im modlitwa. Wtedy nie kopię piłki, tylko się rozciągam albo robię brzuszki. Jest kilka rzeczy, których trzeba przestrzegać, szanować drugiego człowieka. Dobrze mi się tutaj żyje, nie narzekam.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...