Reklama

Liverpool pożegnał Rodgersa, a Arsenal zdeklasował Manchester United

redakcja

Autor:redakcja

04 października 2015, 20:55 • 3 min czytania 0 komentarzy

Przed napisaniem tego tekstu musieliśmy zmierzyć się z dylematem. Mianowicie nie wiedzieliśmy, czy na zdjęciu powyżej powinni znaleźć się fetujący piłkarze Arsenalu, czy może człowiek w nastroju kompletnie odmiennym, czyli Brendan Rodgers. Był menedżer, nie ma menedżera. Liverpool podziękował mu po trzech i pół roku współpracy i to po meczu, który wcale nie był jego najgorszym. Może nie znalazłby się nawet w najgorszej dziesiątce, ale remis z Evertonem był jego ostatnim. Anfield trzeba przewietrzyć, a chęć do otwarcia okien i wpuszczenia powietrza oraz światła zgłasza ponoć Juergen Klopp. 

Liverpool pożegnał Rodgersa, a Arsenal zdeklasował Manchester United

Jak to było z tymi dzisiejszymi meczami? Najpierw całkiem niezła, chociaż dość ciężkostrawna przystawka, a później wbita znienacka wielka strzykawka z adrenaliną. Dwa świetnie zapowiadające się widowiska. Najpierw derby Liverpoolu, potem spotkanie Arsenalu z Manchesterem United. Działo się. Przy takiej mieszance umiejętności z emocjami dziać się musiało. Korba odwaliła na przykład Emre Canowi, który najpierw ostro się awanturował, a później popełnił błąd, który skończył się stratą bramki. Bramki, która – chyba można tak napisać – ostatecznie pogrzebała Rodgersa. Pierwszy do bramki trafił jednak Danny Ings. Pierwsza połowa była przyjemna, druga naprawdę ciężka. Philippe Coutinho w niczym nie przypomina piłkarza z roku poprzedniego.

Godzinę po meczu Irlandczyk odbierając telefon od przełożonego musiał wiedzieć, co się kroi. Liverpoolowi nie idzie przecież od dawna, a o sezonie 2013-14, w którym otarł się o mistrzostwo Anglii, wszyscy zdążyli już zapomnieć. Teksty podsumowujące pracę Rogersa na pewno jeszcze się u nas pojawią, ale tak na teraz, na gorąco, można ocenić go tak: wydał dużo kasy i niczego nie osiągnął. Brutalne, ale prawdziwe. Liverpool momentami grał naprawdę dobrze, skutecznie i efektownie, ale w piłce nożnej nie wystawia się not za styl. Jeśli wydajesz 300 milionów funtów i niczego nie wygrywasz, to jest to inwestycja fatalna. Drużynę zostawił na dziesiątym miejscu w tabeli, z którego dźwignąć Liverpool będzie musiał najprawdopodobniej albo wspomniany Klopp, albo Carlo Ancelotti. Stawiamy na tego pierwszego.

***

Reklama

W zupełnie odwrotnym nastroju mamy dziś Arsene’a Wengera. Faceta, którego zwalniają przynajmniej raz w sezonie. Ten dzień należy jednak do jego szczęśliwych. O ile derby Liverpoolu przypominały raczej derby Glasgow, przy swojej fizyczności i skrajnych emocjach, o tyle mecz w Londynie był piłkarską ucztą. Do granic możliwości opchaliśmy się już po dwudziestu minutach. Tyle wystarczyło, żeby Arsenal pokonał Davida De Geę trzykrotnie. Raz, dwa, trzy. Jakby to było dziecinnie proste. W polu karnym United panoszyli się jak tornado, siejąc zniszczenie bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Cudowne akcje, cudowne gole. Skrót z serii tych, które zobaczyć po prostu wypada, z czystej przyzwoitości.

Tym razem nie błyszczeli ani Martial, ani Depay, który ciągle nie może się rozkręcić. Młode wilki ostre uzębienie najwyraźniej zostawili w szatni, a do akcji wkroczyły stare hieny. Stare, ale wciąż świetne. Mesut Oezil, Alexis Sanchez. Pierwszy – genialne przystawienie nogi. Drugi – luz, rajdy i dwa gole, z czego jeden z kosmosu.

Najnowsze

Anglia

Anglia

Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów

Bartosz Lodko
1
Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów
Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Komentarze

0 komentarzy

Loading...