Reklama

Powrót Teveza, ale i powrót na szczyt. Superclasico znów jest super?

redakcja

Autor:redakcja

14 września 2015, 17:34 • 5 min czytania 0 komentarzy

Po ich spadku, pół miasta zapłonęło podpalone przez rozwścieczonych fanatyków. Druga połowa w tym czasie pogrążyła się w szalonej zabawie, kto wie, czy nie bardziej hucznej niż przy okazji własnych triumfów. Pierwsi to oczywiście River Plate. Drudzy – Boca Juniors. Miasto? Buenos Aires. Choć ostatnie lata nie były dla największych argentyńskich klubów łatwe, dziś wracają na piłkarską mapę świata już nie tylko za sprawą fanatycznych kibiców, ale i tego, co dzieje się na murawie. I choć ostatnie Superclasico nie było jakimś wybitnie „super” meczem, nie ma wątpliwości, że futbol w stolicy Argentyny zaczyna się odradzać.

Powrót Teveza, ale i powrót na szczyt. Superclasico znów jest super?

Widać to już na pierwszy rzut oka, gdy z Sanchezem, Martinezem i Ponzio wita się przed meczem Carlos Tevez. Gdy wypełniony do ostatniego miejsca El Monumental płacze po bramce Lodeiro. Gdy triumfator dwóch kontynentalnych pucharów przegrywa z liderem tabeli. Gdy wreszcie rywalizują dwie piłkarskie potęgi, a nie tylko dwie zakurzone marki.

Powrót Carlito

Bez wątpienia jednym z najważniejszych elementów najważniejszego spotkania ligi argentyńskiej był powrót na murawę El Monumental Carlosa Teveza. W ogóle cała atmosfera tego wielkiego transferu z Juventusu do Boca Juniors to materiał na film. Jedenaście długich lat trwała rozłąka „Carlito” z jego ukochanym Buenos, z jego Ciudadelą, osiedlem Fuerte Apache, z jego ukochanym stadionem La Bombonera. Zresztą, kto śledził karierę Teveza w Europie doskonale wiedział, jak ważne są dla niego rodzinne strony. Pragnienie powrotu, choćby zaraz, wyrażał przecież wiele razy, na każdym zakręcie swojej europejskiej kariery. Wiele razy ni to groził, ni prorokował: jestem na skraju, tęsknię za domem, rozważam zakończenie kariery i powrót do Buenos. Nikt nie brał na poważnie gadek o wieszaniu butów na kołku, ale Carlos i tak nie rzucał słów na wiatr. Nie wrócił do Argentyny na odcinanie kuponów, nie wrócił na ciepłą emeryturę. Ma 31 lat, w ubiegłym sezonie poprowadził Juventus do zwycięstw na wszystkich włoskich frontach oraz do finału Ligi Mistrzów. Mógł spokojnie celować w kluby bogatsze i w kluby o zdecydowanie większych aspiracjach.

Zamiast tego Boca Juniors. W dodatku w dość ciężkim dla klubu momencie – gdy lokalny rywal wygrał Copa Libertadores i Copa Sudamericana, po drodze eliminując m.in. niebiesko-złotych.

Reklama

– Gdyby nie piłka nożna skończyłbym jak wielu chłopaków z sąsiedztwa. Albo byłbym martwy, albo siedziałbym w więzieniu. Ewentualnie wylegiwałbym się w rowie, albo jakiejś melinie, rzecz jasna kompletnie naćpany. Nikt nie rodzi się złodziejem, ale nierówność w społeczeństwie sprawia, że to najprostsza droga. Najszybszy sposób na zdobycie pieniędzy – mówił Tevez w jednym z wywiadów, dotyczących jego dzieciństwa. Dziś, po powrocie, rozkleja się na wizji. Wspomina, że jego przyjaciele bez pracy i perspektyw nie pozwalają mu płacić za siebie w knajpach.

Że czuje, że wreszcie jest u siebie. Wśród swoich. W miejscu, gdzie powstały jego blizny oparzeniowe, w miejscu, w którym wszystko się zaczęło. W miejscu, gdzie zastrzelono jego ojca, w miejscu, w którym samobójstwo podczas ucieczki przed policją popełnił jego najlepszy przyjaciel. Ale i w miejscu, o którym czule mówi „szkoła”. Szkoła życia i wartości. Ta uliczna, która mogła odebrać mu życie, ale i która nie pozostała bez wpływu na jego boiskowy charakter.

Swoją drogą, to znamienne, że – jak mówi sam Tevez – priorytety poukładało mu właśnie bandyckie osiedle Fuerte Apache. To właśnie Fuerte Apache wpoiło mu, że rodzina jest najważniejsza. I to właśnie ta bezgraniczna miłość do rodziny sprawiła, że Tevez porzucił Europę i dołączył do swojej familii w Buenos Aires.

Trudno przecenić wpływ Teveza na jakość Superclasico. Rzut oka na składy i „znane” nazwiska w ostatnich latach pokazywał jakie spustoszenie zasiała w lidze argentyńskiej eksplozja bomby z pieniędzmi z praw telewizyjnych w Europie. Wszystkich Ocamposów i tym podobne gwiazdy zgarnęły już nie europejskie potęgi, ale i ci z drugiego szeregu, jak Monaco. W Argentynie zostali albo emeryci pokroju Savioli, albo goście, którzy zwyczajnie nie zdołali oczarować Europy, jak Sanchez, Lodeiro czy Gago. Do tego jeszcze gromadka gości z potencjałem, ale wciąż bez nazwiska, jakie miał odchodząc z Boca Juniors choćby Tevez właśnie. No bo chyba nie wypada do niego porównywać Kranevittera zakupionego przez Atletico Madryt.

Z Tevezem na murawie jednak… Nawet Palacios czy Ponzio zaczęli wyglądać poważniej.

Reklama

Wielkie River Plate, wielkie Boca Juniors

Trudno nie odnieść też wrażenia, że oba kluby zaczęły w ostatnich miesiącach wracać na prawidłową ścieżkę. Może to płytki wniosek, ale po spektakularnym upadku River Plate, gdy zasłużony klub po raz pierwszy w historii spadł z ligi, Boca Juniors też wytracili tempo. Wystarczy zresztą spojrzeć na listę zwycięzców Pucharu Wyzwolicieli czy Copa Sudamericana. Nie dość, że od kilku lat dominują kluby z Brazylii, to i argentyńskimi rodzynkami w tym cieście nie są uczestnicy Superclasico, ale „papieskie” San Lorenzo i „Granate”, czyli Lanus. Można zaryzykować więc tezę, że dwaj giganci stracili kontakt nie tyle z czołówką kontynentu, co nawet czołówką własnego miasta. Oczywiście, sprzyjają temu również ciągłe zmiany w rozgrywkach, reformy i przetasowania, które doprowadziły do sytuacji, ze w Primera Division gra obecnie… trzydzieści zespołów, ale żaden z kibiców Boca Juniors i River Plate nie ma wątpliwości – okres od 2011 do 2014 roku to zdecydowanie lata chude.

Teraz to zaczyna się zmieniać. River Plate – jak już wspomnieliśmy – zdobyło Copa Libertadores i Copa Sudamericana, wygrało również w Superpucharze. Boca Juniors z kolei dominuje w lidze -po dwudziestu czterech meczach przewaga zespołu z La Bombonery nad lokalnym rywalem urosła do jedenastu punktów. Tym samym Tevez i spółka chyba nie muszą się oglądać na piąte w tabeli River Plate, skupiając się raczej na zgubieniu San Lorenzo (tylko dwa punkty różnicy) i ewentualnie Rosario (sześć „oczek”). Reszta walczy już przede wszystkim o wicemistrzostwo, dogonienie odradzającego się giganta w tej fazie rozgrywek będzie już prawdopodobnie niemożliwe.

Wniosek? I na papierze, i w tabelach, oba kluby wyglądają zdecydowanie lepiej, niż w ostatnich kilku sezonach. Można nawet zaryzykować: wyglądają najlepiej od lat.

*

Sam mecz? Widywaliśmy lepsze, to prawda, jednak z całą tą otoczką – fanatycznym śpiewem wielotysięcznej rzeszy chłopaków w biało-czerwonych barwach, dziką radością Lodeiro i Teveza po zwycięskim golu, drobnymi (i mniej drobnymi) uszczypliwościami między zawodnikami – oglądało się to świetnie. Szkolne błędy (drybling stopera?! zmarnowane sam na sam Teveza, po którym dobijać do pustej bramki musiał dopiero Lodeiro?!) były wynagradzane przez niesamowitą atmosferę ludzi wierzących, że to wciąż Superclasico. Może i bez kibiców gości, może i momentami przypominające wrestling, może i bez jakichś finezyjnych zagrań – ale jednak. Superclasico.

Super, że znów wygląda super.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...