Reklama

Jak znaleźć się w złym miejscu i czasie – poradnik Macieja Gajosa

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

13 września 2015, 15:35 • 4 min czytania 0 komentarzy

Tuż przed końcem okienka transferowego wychowanek Rakowa Częstochowa przeszedł z Jagiellonii Białystok do Lecha Poznań. Rzut oka na tabelę wystarczył, by niektórzy popukali się w głowę, bo pomocnik zamienia drużynę z góry tabeli na ekipę z dołu. To pukanie było jednak leciutkie i raczej żartobliwe, bo każdy interesujący się polską piłką wie, że poznaniacy górują nad białostoczanami potencjałem i budżetem. Start w nowym klubie Gajos ma jednak jak wyjęty z koszmaru.

Jak znaleźć się w złym miejscu i czasie – poradnik Macieja Gajosa

Nowy rozgrywający początkowo miał tylko zastąpić Karola Linettego, który już wybierał się do Club Brugge. Lech nie dogadał się jednak z belgijskim klubem, więc Gajos przyszedł i tak, ale miał jedynie przyspieszyć wyjście Lecha z kryzysu, a nie być głównym aktorem renesansu Kolejorza.

– Nie ma kryzysu, jest trudna sytuacja – przekonywał Karol Klimczak na sławetnej konferencji prasowej. Sławetnej, tej na początku września, gdy prezes Lecha przeznaczył dla dziennikarzy całą godzinę. Wszystko to zamieniło się w kłótnię, w której szef Kolejorza kluczył między argumentami. Obok Klimczaka siedział Gajos, nowy zawodnik, zwiastun lepszych czasów.

Siedzieć tam jednak nie musiał, bo dyskusję prezesa z dziennikarzami zaplanowano jako osobną część całego spotkania. Miało być tak: najpierw przedstawienie Gajosa, potem sesja zdjęciowa, a na końcu zostanie już sam Klimczak. Ale prezes od razu ruszył do natarcia i plan się posypał. Były piłkarz Jagiellonii znalazł się w oku cyklonu. Słuchał, nerwowo obracał się na krześle, wyrwany do odpowiedzi niepewnie się uśmiechał. – Jesteście tutaj, bo chcecie się czegoś dowiedzieć. Szanuję to – podkreślał.

Przyzwyczaja się do presji – podsumował Klimczak.

Reklama

Bo w Poznaniu wygrywać trzeba. Zwłaszcza, gdy jest się mistrzem Polski i zwłaszcza wtedy, gdy w przeciągu sezonu zdążyło się już skompromitować wystarczająco dużo. Tak źle nie grała nawet drużyna, która na przełomie wieków spadała z ligi.

W meczu z Podbeskidziem wszystko miało się odmienić. Maciej Skorża zapowiadał, że sezon zaczyna się od nowa, a jego asystent – Tomasz Rząsa – twierdził, że drużyna odzyskała wigor, że znowu chce walczyć. Czuje ten słynny „głód piłki”. Na Bułgarską wróciły pozytywne fluidy, wielu myślało, że liczenie bramek strzelonych Podbeskidziu będzie rozpoczynało od trójki.

A informację, że Gajos rozpocznie mecz od początku przyjęto ze sporą nadzieją. To w końcu jeden z lepszych piłkarzy ligi. Lech dobrze zaczął mecz, a były piłkarz Jagiellonii był w tym dobrym rozpoczęciu spotkania całkiem istotną postacią. Wracał się za bocznym obrońcą z Bielska, odbierał mu piłkę, a potem brał się za rozegranie. Początek obiecujący. Gdy jednak Kolejorz spuścił z tonu, Gajos się dostosował. Po 30 minutach mając wolnego Denisa Thomallę zagrał do Pawłowskiego, który był na ewidentnym spalonym. – Zorientował się, że to Lech, tu się gra słabo – podsumował niemal każdy.

Wtedy też zaczęły się okrzyki: „Kolejorz grać, kurwa mać!”. Okazje do poprawki Gajos miał dwie, ale dwukrotnie spudłował po strzale głową. Piłkarze schodzili na przerwę przy akompaniamencie gwizdów. To był jednak ledwie zwiastun tego, co zdarzyło się w drugiej połowie, zaraz po straconej bramce.

Jeśli tak kibice reagują na trudną sytuację, to nikt w Poznaniu nie chce wiedzieć, jaka będzie reakcja na kryzys. Pojawiły się typowe przyśpiewki, jeszcze głośniejsze gwizdy i na koniec szydera, gromkie „Ole!” po każdym dobrym podaniu lechitów. Pech chciał, że najszybciej kibice oddech przy kolejnych okrzykach musieli brać wtedy, gdy piłkę miał Gajos. W pewnym momencie popędził, dryblował, szukał podania, ale musiał uderzyć. Piłka mu zeszła i powoli przeturlała się poza linię. Stadion wybuchł śmiechem.

Po meczu pracownicy klubu będący blisko drużyny mówili, że martwią się tym, jak Gajos zareaguje na tę sytuację. Po pierwszej konferencji i pierwszym meczu widzi, że w Lechu dzieją się rzeczy koszmarne. – Zdaje sobie sprawę, jaka w Poznaniu jest presja na wynik. Ludzie są niezadowoleni i mają do tego prawo – mówił po spotkaniu. A on sam raczej nie wie, jaka jest tego przyczyna. Nie był w środku drużyny u progu kryzysu. Wszedł do niej w samym jego punkcie szczytowym. Konsternacja i niepokój.

Reklama

I z racji tego, że jest nowy, a zwłaszcza dlatego, że z Podbeskidziem zagrał naprawdę nieźle, teraz Poznań będzie liczył na to, że to on w końcu to wszystko naprawi.

JS

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...