Reklama

Po pierwsze: duch drużyny, czyli jak zwycięstwo z amatorami może stać się piękne

redakcja

Autor:redakcja

07 września 2015, 21:35 • 3 min czytania 0 komentarzy

Dziś rano apelowaliśmy, żeby piłkarze nie trzymali nas w niepewności, żeby szybko rozwiali wszelkie wątpliwości i cieszyli się meczem. Udało się w stu procentach. Grosicki od razu wyjaśnił, że o żadnym męczeniu buły nie ma mowy, chwilę później swoje dorzucił Lewandowski i stało się jasne: dziś będziemy reperować statystyki, napastnicy będą bić swoje rekordy, a przy pomyślnych wiatrach może nawet powalczymy o dwucyfrowy wynik. Potem jednak okazało się, że nawet z tak trywialnej sprawy jak puknięcie Gibraltaru ta kadra, ten konkretny zespół, może uczynić kawał pięknej historii.

Po pierwsze: duch drużyny, czyli jak zwycięstwo z amatorami może stać się piękne

Jakub Błaszczykowski miał ciężki rok. Zresztą, na dobrą sprawę całe jego życie było ciężkie, po raz pierwszy opowiedział o tym aż tak szeroko w książce, która ukazała się niedawno w księgarniach. Lato dało mu jeszcze bardziej w kość. Jako legenda Borussii stracił miejsce w jej kadrze. Kolejne urazy pogarszały jego sytuację. W kadrze stracił opaskę kapitana, w pewnym momencie nawet nie dostał powołania. Głośno było o jego konflikcie z Nawałką, z Lewandowskim, właściwie z całym światem.

Dziś też grał fatalnie, praktycznie nic mu nie wychodziło, ani podania, ani dryblingi, ani strzały. Widać było gołym okiem jak długą przerwę od poważnego futbolu ma za sobą ten – przecież w normalnych warunkach wyśmienity – pomocnik. I nagle, po godzinie gry, gdy już wydawało się, że Kuba zjedzie do boksu, otrzyma kilka słów otuchy od Nawałki i zostanie sam na sam z myślami w szatni pod prysznicem – rzut karny. Wątpliwe, by to Błaszczykowski był wyznaczony do strzelania. Wątpliwe, by w „zwyczajnych” okolicznościach ktokolwiek odstępował mu strzelanie „jedenastki”. Tego wieczoru było jednak inaczej. Dla drużyny oczywiste stało się, że gola zdobyć powinien właśnie Kuba. Że to on powinien się przełamać, w pewien sposób powrócić, symbolicznie pokazać, że jeszcze nie schodzi ze sceny.

Baliśmy się, że spudłuje, nawet na zbliżeniach jego twarzy było widać swego rodzaju niepewność. Uniósł to jednak, wykorzystał, wzruszając chyba cały naród. Może i nie jest już kapitanem, może i liderami kadry są teraz inni, ale Kuba wciąż jest jednym z jej symboli, jedną z jej twarzy. Co ważniejsze – nie dla nas, kibiców, ale dla samych zawodników. Po tym geście „team spirit” chyba przekroczył skalę. Było to… zwyczajnie piękne. Nie ma co się rozpisywać. Piękne.

Co poza tym? Radość po golu Kapustki, gratulacje nawet od Glika i pozostałych obrońców, którzy specjalnie podbiegli by „powitać” młodego w kadrze. Nie chcemy oceniać samego występu – Gibraltar to nie rywal, na którego tle można wyciągać jakiekolwiek wnioski. Skupiamy się właśnie na tych małych gestach, na tej symbolice, na tym, jak ta kadra cieszy się ze swojego towarzystwa. Gdy przypomnimy sobie Euro 2012, Obraniaka i Boenischa… Kurczę, no ci są zwyczajnie sympatyczniejsi, łatwiej się z nimi identyfikować, łatwiej ich uwielbiać, łatwiej czekać na każdy kolejny mecz.

Reklama

Moglibyśmy przyczepić się do niewykorzystanych sytuacji, do straconego gola (jak to, kurwa, możliwe!?), albo na odwrót, chwalić Grosickiego za fantazję, Lewandowskiego za aktywność. To jednak schodzi na dalszy plan, gdy wspomnimy zachowanie zespołu wobec Kuby czy Kapustki. Ważniejsze od analizy poszczególnych zagrań, błędów w ustawieniu czy tym podobnych drobiazgów są dwa podstawowe fakty:

– nie spieprzyliśmy na ostatniej prostej, nie wyłożyliśmy się na najprostszej przeszkodzie
– mamy Drużynę

Drużynę. To ogromne osiągnięcie Nawałki i każdego z kadrowiczów.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...