Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

27 sierpnia 2015, 16:37 • 7 min czytania 0 komentarzy

Nie uważam, żeby polska piłka kiedykolwiek była – czy to powiedzenie jest jeszcze poprawne politycznie? – sto lat za murzynami. Odwołałbym się za to do takiej analogii: peleton, ktoś tam nadaje tempo, urywa się, walczy o triumfy i premie, a my statecznie jedziemy w środku stawki. W standardach organizacyjnych, szkoleniowych, szeroko pojętej profesjonalizacji, zawsze byliśmy trzy kroki za zachodem – to, co u nich już właściwie wychodziło z mody, u nas pojawiało się jako novum witane w blasku reflektorów. Pierwsi mieliśmy chyba tylko plaster Mięciela.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Nie musimy być jednak piłkarskim zaściankiem. Nie musimy z zazdrością, a nawet kompleksami, zerkać na innych. Nie musimy patrzeć jakie trendy do nas dotrą, jakie zmiany gdzieś ktoś wykona, za czym od teraz trzeba podążać, by nie zostać w tyle. W dobie internetu, w dobie coraz łatwiejszego dostępu do skrajnie specjalistycznej wiedzy, w dobie prostoty nawiązywania kontaktów nawet z ludźmi z innych kontynentów, sami możemy iść w pierwszej linii, to za nami mogą podążać.

Mówią to poniekąd z doświadczenia, w oparciu o materiały, które miałem przyjemność przygotować. Pisałem o Giovannim Vio, magiku od stałych fragmentów gry, który zafascynował się tym tematem jako bankier i doszedł do światowego poziomu. Robiłem wywiad z izraelskimi trenerami, którzy pracują nad wdrożeniem neurokognitywistyki w sportowym treningu. Wczoraj w artykule „Bunt maszyn” znalazła się cała plejada inspirujących postaci. Na pokładzie imperium Ankersena i Benhama znajduje się choćby Bartek Sylwestrzak, pasjonat, który wyjechał do Anglii i dzięki własnej wizji został specjalistą od szlifowania tak fundamentalnego elementu jak kopanie gały (jeszcze raz chcę zaznaczyć, że to absolutnie genialne w swej prostocie; 90% boiskowych zadań sprowadzania się do uderzania piłki, więc warto, po stokroć warto nad tym nieustannie się pochylać). Jest Ted Knutson, który był blogerem wierzącym w moc analizy zaawansowanych statystyk, a w oparciu o które potrafił zrównać do miana idiotycznej straty tak podstawowy i rozpowszechniony element gry jak dośrodkowanie. Wreszcie jest Rasmus Ankersen, który był po prostu młodym trenerem w akademii Midtjylland, a który dzięki swoim własnym poszukiwaniom i głodowi wiedzy stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych ludzi w branży.

Najważniejsza kwestia w całej tej układance: ci ludzie nie są produktami jakiejś wybitnej akademii, nie zostali wychowani dzięki bajońskiej kasie. Mówimy o bankierze, studencie z Bogatyni, dziennikarzu z analitycznym zacięciem, zwykłym trenerze. Dziś każdy z nich jest gwiazdą w swoim fachu, a wszystko dzięki zaangażowaniu i otwartości na nowe, odwadze. Nie dzięki czemuś nie do przeskoczenia z naszej perspektywy, na przykład dwóm tonom dolarów, tylko kapitałowi, który można znaleźć i w Polsce.

Pomyślcie ile zarabia szrot sprowadzony na koniec ławki rezerwowej, ile samo to sprowadzenie często kosztuje. A teraz pomyślcie, że ktoś daje pasjonatowi gabinet w klubie, pensję, z której można się utrzymać, a potem zadanie siedzenia dzień w dzień od ósmej do szesnastej tylko i wyłącznie nad ofensywnymi schematami stałych fragmentów gry. Ścisła specjalizacja. Setki godzin analiz video, teoria, także wykraczająca poza futbol. Po roku taki człowiek, jeśli wybrano właściwego, będzie miał łeb jak sklep, a koszt wychowania go był znikomy. Ułamek transferu Masłowskiego, a w zamian masz gościa, który idzie tą samą ścieżką, która sprawiła, że Midtjylland w rok zostało drugą najskuteczniej korzystającą ze stałych fragmentów drużyną Europy, masz gościa idącego ścieżką Giovanniego Vio, o którym Zenga powiedział, że mieć go w sztabie to jak mieć napastnika, który strzela 15-20 goli na sezon i nigdy nie łapie kontuzji.

Reklama

Mogę strzelać retorycznymi pytaniami, zastanawiać się ile kosztowałaby próba wychowania swojego Teda Knutsona czy Bartka Sylwestrzaka, ale mogę też pytać, czy może nie trzeba iść jeszcze odważniej i stawiać na specjalizację, na które nie postawił nacisku jeszcze nikt. Może wychować trenera od ustawiania się na boisku, zamknąć go z telewizorem w gabinecie na rok, a po dwunastu miesiącach niech zda raport tylko po to, by zaraz dalej brać się do roboty?

Mój wybór nieprzypadkowo padł akurat na ustawiania się (celne angielskie „positioning”), a nie na przykład strzały głową. Publikacje które czytałem nie cenią zbytnio skuteczności tych drugich, a hołdują pierwszej dziedzinie. Ted Knutson udowadnia, że napastnik, który strzela gole, ale nie umie podawać i ustawiać się rani zespół w dłuższej perspektywie, a te parę bramek nie nadrobi owych strat. Będzie miał raptem kilka razy okazję do strzału, czyli tego, na czym się zna, natomiast podania, a przede wszystkim szukanie sobie pozycji, to jego chleb powszedni i robota, która zajmuje mu 99% boiskowego czasu. Jeśli na tym się nie zna, jest po prostu hamulcowym, który bezwiednie skrzywdzi drużynę w niemal każdej akcji, w której weźmie udział.

Mnie to przekonuje. Tak samo jak argumentacja, że dośrodkowania są najbardziej przereklamowanym środkiem stwarzenia zagrożenia w historii futbolu. To gra na alibi – kopiesz gałę w pole karne i przy użyciu najbanalniejszego elementu masz zaliczoną próbę zrobienie czegoś. Ale w badaniach, które za próbę wzięły osiem lat meczów Premier League i sześć lat Bundesligi, wyszło, że tylko co 91 dośrodkowanie kończy się golem. Katastrofalna efektywność.

Jaką kadrę szkoleniowych ekspertów można by wychować (albo chociaż spróbować wychować) za jednego Kadara, jednego Masłowskiego? Ile mogliby oni zrobić mając za sobą klub, porządny budżet i czas, którego często nie mieli na początku swojej drogi powyżsi fachowcy? Niektórzy powiedzą – przecież wprowadzamy te rzeczy! Przecież jest analiza wideo i tym podobne! Otóż jest wprowadzanie i wprowadzanie. Wszyscy pracują nad stałymi fragmentami gry, ale w Midtjalland zwożą ekspertów od ofensywnych schematów z NFL, mają ludzi dedykowanych tylko temu zagadnieniu i ciągłe burze mózgów. Zawsze zadają sobie pytanie: co jeszcze można zrobić, by było lepiej.

Słowo o treningu neurokognitywnym. To ćwiczenia mające na celu sprawienie, by zawodnik szybciej myślał, miał lepszą podzielność uwagi, a w konsekwencji podejmował lepsze decyzje. Podobno to właśnie różni niezłych od najlepszych – że ci drudzy swoje czysto techniczne umiejętności wykorzystać mądrzej, szybciej, płynniej. Plan, by nad tym pracować, jest ambitny, i choć oczywiście może okazać się hochsztaplerką, tak może też odpalić, a wypróbowanie go to niskie ryzyko. Gdy zrobiłem wywiad z dwoma izraelskimi trenerami zajmującymi się tego typu treningiem napisał do mnie Darek Motała z Lecha. Powiedział, że Rumak próbował to wprowadzać na treningach. No i znowu: jest wprowadzanie i wprowadzanie, bo jakieś elementy tego rodzaju metod to jedno, ale postawienie odważne, na przykład wyznaczenie całego młodzieżowego rocznika by ćwiczył w ten sposób po kilka razy na tydzień, to już inna sprawa. Tak mamy liźnięcie zagadnienia, jakąś ciekawostkę, urozmaicenie, a tak faktyczne jego wprowadzenie w życie i możliwość autentycznego sprawdzenia, czy ma ona rację bytu.

Dalej: juniorskie reprezentacje, gdzie grają praktycznie sami gracze urodzeni w pierwszym kwartale. Wybrane przeze mnie na chybił trafił zgrupowanie młodzieżówki U-17 miało 55% zawodników ze stycznia, lutego, marca, a żadnego z października, listopada, grudnia. To trend, który pojawia się wszędzie i nie trzeba być szczególnie przenikliwym by dojść do wniosku, że decyduje nie talent młodego, nie jego potencjał i piłkarskie umiejętności, ale często po prostu przewaga fizyczna, bo są nieporównywalnie większe szanse, że urodzeni na początku roku dojrzeją szybciej, natomiast są zerowe szanse na magiczną regułę, że ci z końca roku są gremialnie beztalenciami. Z tym też da się walczyć: w akademii Dinama Zagrzeb grają wszyscy. Nie ważne kto jak się pokazał, wszyscy juniorzy mają procentowo wydzielony czas gry, tak by każdy otrzymał uczciwą szansę na rozwój, by żadnego wielkiego talentu nie zarżnęło to, że dojrzewał nieco później.

Reklama

Można, naprawdę można. Ja wszystkie powyższe rzeczy znalazłem tylko wyposażony w Google, trudno mi sobie wyobrazić ile można znaleźć intrygujących rozwiązań mogąc się poświęcić temu na pełny etat i mając duże zaplecze finansowe. Trzeba tylko chcieć, wiedza, najwyższej klasy wiedza, a w konsekwencji najlepsi specjaliści, jest w zasięgu polskich klubów. Nasze budżety nie pozwalają na sprowadzenie Messiego czy zbudowanie La Masii, ale w tym coraz istotniejszym elemencie jak najbardziej mogą zrobić różnicę. Pozwolić na najwyższy, światowy poziom, na nowatorstwo i wyznaczanie trendów, jakie już jest udziałem naszego rodaka, Bartka Sylwestrzaka, który w swojej dziedzinie jest najlepszy na świecie.

Leszek Milewski

Najnowsze

Niemcy

Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Piotr Rzepecki
0
Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Kto wchodzi do pucharów, ten na nie zasługuje, ale są opcje mniej i bardziej perspektywiczne

Przemysław Michalak
17
Kto wchodzi do pucharów, ten na nie zasługuje, ale są opcje mniej i bardziej perspektywiczne
Ekstraklasa

Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Piotr Rzepecki
8
Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?
1 liga

Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Szymon Janczyk
3
Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...