Reklama

Panicznie bałem się reakcji środowiska. Jak ktoś zechce kopnąć, to kopnie.

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

15 lipca 2015, 15:23 • 13 min czytania 0 komentarzy

– Kiedyś panicznie bałem się reakcji środowiska. Teraz, pomimo moich obaw, przyjęło mnie ono bardzo dobrze. Pierwsze pytanie, jakie zadałem prezesowi, to czy nie sprawię kłopotów wizerunkowych i klub na tym nie ucierpi. Ta afera jest dla nas dużym wstydem – mówi w rozmowie dla Weszło Arkadiusz Bilski. Niegdyś skazany na trzyletnią dyskwalifikację, były kapitan Korony Kielce uwikłanej w aferę korupcyjną, dziś znów pracuje w klubie – i to na eksponowanym stanowisku. Jest pełnomocnikiem zarządu ds. sportowych. Zapraszamy do przeczytania. 

Panicznie bałem się reakcji środowiska. Jak ktoś zechce kopnąć, to kopnie.

Miał pan długi okres w życiu, kiedy piłka nie była już podstawowym zajęciem i źródłem utrzymania.

Był czas, że nie wierzyłem, że będę mógł coś jeszcze robić w sporcie. Pracowałem jako handlowiec w fabryce porcelany. Udało się znaleźć inne zajęcie i utrzymać rodzinę, chociaż byłemu piłkarzowi nie jest o to łatwo. Nasze CV najczęściej nie przedstawia żadnej wartości, pozostają chęci i umiejętność dostosowania do realiów. Ciągnie się za mną afera korupcyjna, nie zamierzam się z tym kryć. Swoje odcierpiałem, dostałem po uszach, ale wiem, że jak ktoś zechce kopnąć, to mnie jeszcze kopnie.

A kopią nadal?

Od czasu do czasu. Ale to już jest poza mną. Teraz już o tym nie rozmyślam, bo inaczej nigdy nie ruszyłbym do przodu. A przecież muszę pracować i pokazać, że jestem w stanie z tego wybrnąć, jeśli chodzi o swój wizerunek. Zdaję sobie sprawę, że jeśli teraz w Koronie nie dam rady, cokolwiek się nie uda, to znów pojawią się głosy, że ktoś niesłusznie wyciągnął do mnie rękę.

Reklama

Trudno było wrócić?

Kiedyś panicznie bałem się reakcji środowiska. Teraz, pomimo moich obaw, przyjęło mnie ono bardzo dobrze. To dla mnie ważne i budujące, że zostałem ponownie zaakceptowany – i przez kibiców, i ludzi związanych z klubem. Większość z nich znam jeszcze z czasów zawodniczych. Kadra administracyjna czy nawet w grupach młodzieżowych zmieniła się nieznacznie. Gdyby nie ich poparcie, ich opinie, podejrzewam, że i prezes Paprocki nie podjąłby decyzji o moim ponownym zatrudnieniu.

To lepsza droga – powiedzieć: uczestniczyłem w procederze korupcyjnym, zostałem ukarany, wstydzę się tego, liczę na drugą szansę – niż kluczyć, odcinać się, chować głowę w piasek?

Nie mogłem udawać, że nic nie wiem i nic nie widziałem. Widziałem, uczestniczyłem w tym i dostałem za to karę, jedną z wyższych, jakie wymierzono (trzy lata dyskwalifikacji – od red.). Zdecydowałem, że nie będę się w żaden sposób odwoływał, trzeba było przyjąć to na klatę. Zaraz po wybuchu afery korupcyjnej wyjechałem za granicę. Był to dla mnie duży oddech. Pracowałem fizycznie w Niemczech, nie miałem czasu myśleć, słuchać co się mówi. Gdy wróciłem, sprawy toczyły się już swoim torem. Mogłem tylko czekać na zakończenie postępowań. Dziś mam to już za sobą, odcierpiałem. Nie prześlizgnąłem się po temacie.

Był pan kapitanem tej drużyny…

I jako ostatni usłyszałem wyrok. Jeden z prokuratorów powiedział mi: „niech pan nikogo nie próbuje bronić, bo sam się pan wkopuje”. Jako kapitan tej Korony, chciałem to robić, bo wiedziałem, że niektórzy – jak  na przykład Hermes, który ledwie rozumiał, co się dzieje, został wrzucony w ten wir po przyjeździe z dalekiego kraju – oni nie mieli na to żadnego istotnego wpływu. Nie próbuję sobie wmówić, że dzięki temu byłem OK, bo nie byłem. Uważam jednak, że do całej historii podszedłem na tyle otwarcie, że wyszedłem z niej jako tako z twarzą. Dostałem drugą szansę.

Reklama

„Byliśmy traktowani jak najwięksi zbrodniarze”, mówił pan.

Wyroki zapadły, nie mnie oceniać, czy ludzie obeszli się z nami jak powinni, czy za ostro. Niektórzy chcieli nas powiesić i pokazywać palcami jako przykład czegoś złego. Może słusznie. A może w tamtej piłce było za dużo układów, których jako zawodnicy i tak nie mogliśmy przeskoczyć.

080124PYK171

Korona Kielce 2008

Nie miał pan obrzydzenia wobec takiej piłki?

Cały okres trzeciej ligi to czas do zapomnienia. Był moment, że nie chciałem oglądać meczów w telewizji, bo przypominało mi to złe rejony tego wszystkiego, co się dzieje. Dobrze się stało, że zostało to przecięte tak zdecydowanie, bo kto wie w jakim miejscu bylibyśmy dzisiaj.

Sławomir Rutka nie wytrzymał. W związku z tą aferą czy tak jak się wówczas mówiło – z powodu innych osobistych problemów?

Byliśmy bliskimi kumplami, na wielu zgrupowaniach dzieliliśmy pokój. Wiedzieliśmy o sobie bardzo dużo. Wiem, jak go dotknęła ta afera, ile było w nim żalu o to, jak jest przedstawiana. Na pewno miało to duży wpływ na jego samobójczą śmierć. Niektórzy mówią, że miał problemy finansowe, osobiste, ale sądzę, że bez tej historii nie posunąłby się tak daleko. W dniu, w którym się to stało, zadzwonił nasz wspólny kolega. Nie potrafiłem w to uwierzyć, wiedząc jak bardzo był związany ze swoją rodziną, dziećmi.

Zdaje sobie pan sprawę, że wciąż jest masa ludzi, którzy wychodzą z założenia, że osoby jak pan czy Dariusz Wdowczyk, nigdy nie powinny dostać w piłce drugiej szansy.

Pierwsze pytanie, jakie zadałem prezesowi Korony, to czy nie sprawię kłopotów wizerunkowych i jak to zostanie odebrane. Krótko mówiąc – czy klub na tym nie ucierpi. Ta afera jest dla nas dużym wstydem. Całe życie piłkarza wiązało się z porażkami albo zwycięstwami na boisku – to jest czymś znacznie większym. Spodziewałem się nagonki mediów.

Poszło łatwo, prawda?

Trudno mi oceniać. Staram się zrehabilitować i pokazać, że warto dawać drugą szansę – warto było dać ją Dariuszowi Wdowczykowi, bo to bardzo dobry trener, warto też kolejnym na banicji. Takie jest życie – jeśli nie da się możliwości rehabilitacji, nigdy nie będzie wiadomo czy taką porażkę życiową można przekuć jeszcze w coś pozytywnego.

Kim pan jest dzisiaj w Koronie?

Pełnomocnikiem zarządu do spraw sportowych.

Na drzwiach tabliczka „dyrektor ds. sportowych”.

Na pieczątce – pełnomocnik. Zresztą, tytuł nie gra roli.

Ale już nie trener rezerw, jak było na początku?

To już nieaktualne. W styczniu, kiedy przychodziłem, uzgodniliśmy, że poprowadzę drugi zespół przez pół roku. Dzięki temu miałem wgląd w to, jak wygląda kadra zawodników dobijających się do drużyny, aby czasem nie szukać gdzieś daleko czegoś, co mamy w pobliżu. Uważam, że już nasze letnie ruchy potwierdzą, że mamy tam chłopaków, którzy nie odbiegają potencjałem od tych, którzy w Koronie byli wcześniej. Potrzeba na to czasu, ale wierzę, że w końcu się zadomowią w składzie.

Pan jeszcze czuje się trenerem? Bo z takiej roli Arkadiusz Bilski trafił do Korony, z III-ligowej Łysicy Bodzentyn.

Kończąc karierę – dosyć wcześnie, bo w wieku 32 lat – otrzymałem propozycję pozostania w Koronie. Była to dla mnie atrakcyjne, bo mogłem realizować się na wielu polach, nie tylko jako trener, ale też w pracy skautingowej. Paweł Janas wypchnął mnie do trenerki. W życiu różnie bywa, przyda się każda umiejętność czy dokument. Skończyłem kurs UEFA A, pracowałem w trzeciej lidze. Nigdy nie myślałem w takich kategoriach, że kiedyś zostanę trenerem w Ekstraklasie. Chciałem spróbować i zobaczyć, jak to się potoczy. Dziś moje obowiązki są trochę inne i nie ukrywam, że się z tego cieszę.

Na dłuższą metę łączenie funkcji pełnomocnika zarządu z trenerem rezerw byłoby mało poważne.

Jak mówiłem, miało to swój cel. Pół roku już minęło, więc teraz siadam za biurkiem i zajmuję się częścią typowo administracyjną.

To jakie są w tej chwili pana obowiązki? Transfery? Całe zarządzanie wokół pierwszego zespołu, jak u typowego dyrektora sportowego?

Tak. Do tego wyszukiwanie zawodników pod kątem pierwszego zespołu oraz rezerw. Już raz byłem w Koronie jedną nogą na podobnym stanowisku. Wówczas odciągnęło się to w czasie, ale teraz zaczynam działać według konkretnego planu, który w Kielcach musi obowiązywać.

Co się pod tym kryje?

Sprowadzanie jak największej liczby zawodników młodych, perspektywicznych, najlepiej Polaków. Nie da się tego zrobić zaraz, ale będziemy dążyć do tego, by w zespole było więcej wychowanków.

Wszyscy dyrektorzy tak mówią. Zwłaszcza, gdy brakuje im pieniędzy.

Od stycznia, kiedy zacząłem pracę w Kielcach, mówiłem, że musimy patrzeć na swoje podwórko, dobrze diagnozować własne środowisko. Na ile to się uda, czas pokaże. Nie mam złudzeń, że wszyscy perspektywiczni zawodnicy będą w przyszłości grać w Koronie, ale jeśli zaczniemy wprowadzać jednostki i one będą dostrzegały szansę gry w pierwszej drużynie, to będzie już połowa sukcesu.

Macie pieniądze na skauting, choćby w tej małej skali? W okolicy?

Już w grudniu zorganizowałem sobie skromny, trzyosobowy zespół, który jeździł po kraju, oglądał mecze w niższych ligach. Mieliśmy wyselekcjonowanych zawodników. Wiedziałem, że w czerwcu pożegnamy się z wieloma z dotychczasowego składu i będziemy potrzebować tańszych, ale godnych zastępców. Kimś takim jest  np. Rafał Grzelak, wielokrotnie przez nas oglądany w pierwszej lidze.

080124PYK007

Kto jeszcze?

Tomek Zając. To też krok, który potwierdza nasze cele – inwestowanie w zawodników przyszłościowych, którzy kiedyś mogą stanowić o sile Ekstraklasy. Tomek ma wystarczający potencjał, by go u nas wykorzystać.

A głowa mu wytrzyma?

Skoro podjął decyzję, że chce spróbować swoich sił w Kielcach, to mam nadzieję, że zrobił to świadomie. I nawet jeśli po drodze przydarzą się upadki, nie przeszkodzi mu to w tym, żeby się rozwijać. Postaramy się mu pomóc. Świetnie pamiętam własne błędy – jak po debiucie w Ekstraklasie, później przez dziesięć kolejnych meczów mnie nie było.

W sensie?

W sensie formy. Poczułem, że jestem wielki, a nie byłem. Ale sam do tego doszedłem, sam się obudziłem.

Ile do powiedzenia w sprawie transferów Korony ma dziś miasto Kielce? Mam na myśli bieżące podejmowanie decyzji kadrowych.

Każdy transfer jest weryfikowany i akceptowany przez radę nadzorczą. Nie wykonujemy ruchów, które byłyby poza akceptacją miasta.

To są ludzie, którzy znają się na piłce? Czy typowi urzędnicy?

Oni przede wszystkim odpowiadają za nadzór finansowy. Po drugie – mają z piłką stały kontakt, od dawna występują w takich rolach i znają potrzeby Korony. Zawsze staramy się to podpierać naszymi analizami, opiniami płynącymi z klubu. Rada nadzorcza stawia ten ostatni stempel.

Długo szukaliście trenera, po odejściu Tarasiewicza. Wydawało się, że będzie to ktoś młody, na dorobku – głównie takie nazwiska się pojawiały.

W kręgu naszych zainteresowań były dokładnie trzy osoby. Kiedy spotkaliśmy się z Marcinem Broszem, okazało się, że mówimy jednym głosem. Trener miał swoją wizję prowadzenia klubu, zbieżną z naszą. Wiele pisało się na ten temat w mediach, pojawiały się informacje nieprawdziwe. Ta potrzeba informacji bardzo nam w poszukiwaniach przeszkadzała, utrudniała dogadanie wszystkich kwestii, ale ostatecznie mamy trenera, który w zupełności w tę naszą wizję się wpisuje.

Marcin Broniszewski, mam wrażenie, już przez chwilę czuł się trenerem Korony. I byłby nim, gdyby nie formalne kwestie, prawda?

Wszystko było dogadane, zadecydowały sprawy licencyjne, które nie rozstrzygnęły się na jego korzyść. Wtedy temat upadł.

Czyli Marcin Brosz nie był dla was trenerem pierwszego wyboru.

Obu braliśmy bardzo konkretnie pod uwagę, rozmawialiśmy z nimi prawie równorzędnie. Z trenerem Broszem odrobinę później.

Zadałem to samo pytanie trenerowi – czy wy obecnie jesteście w stanie robić jakiekolwiek długofalowe plany? Żyjąc od jednej sesji rady miejskiej do następnej, bez pewności o przyszłość finansową klubu.

Jest zaplanowany trzyletni plan naprawczy, związany m.in. z usunięciem kosztów, które były zbędne. To się tyczy również części zawodników, którzy poważnie obciążali budżet klubu. Duże znaczenie ma dziś dla nas ograniczenie liczby zawodników spoza Unii. Nie ma sensu trzymać ich na ławce, czekać aż będą mogli wejść, kalkulować.

Trener Brosz używa określenia „exodus zawodników”. W jakim stopniu się go spodziewaliście, a na ile wymknęło się to spod kontroli?

Nie wymknęło. Oczywiście, nie przewidzieliśmy wszystkiego, ale to maksimum dwóch piłkarzy, którzy podjęli decyzje, jakich się nie spodziewaliśmy. Chcemy poruszać się w rejonach, w których zawodnicy są z tym klubem związani emocjonalnie. Jeśli nie da się tego zrobić, będziemy szukać dalej, co nie zmienia faktu, że Korona nie może być zespołem ogólnoświatowym.

Kiedy doszliście do takich wniosków? W sezonie 2014/15 Korona sprowadziła Cerniauskasa, Porcellisa, Kapo, Aankoura, Carlosa, Ouattarę, Leandro i Fertovsa. 

Zimą, czyli od kiedy pracuję w klubie, nie było możliwości, by do Korony przyszła większa liczba dobrych zawodników z Polski. Obcokrajowcy byli o wiele mniej obciążający finansowo, zależało nam też na utrzymaniu w Ekstraklasie i mieliśmy przekonanie, że z nimi się to uda. Zdaję sobie sprawę, że było to odwrotnością celów, o których mówię teraz, ale gdybyśmy wówczas zaczęli wprowadzać wychowanków, odmładzać skład, byłoby to bardzo ryzykowne dla przyszłości klubu w Ekstraklasie.

Czy  Paweł Golański był w waszym planie, pośród tych, z którymi trzeba się rozstać, czy to jeden z zawodników, których odejścia żałujecie?

Żałujemy, oczywiście. Paweł był jedną z wiodących postaci, ale nie mogliśmy się równać finansowo z propozycją klubu, do którego trafił. Myślę, że pod wieloma względami obu stronom przykro było się rozstawać.

Będziecie w tym sezonie furtką dla mniej znanych zawodników? Szansą na Ekstraklasę?

Nie chciałbym tak stawiać sprawy. Chociaż w niższych ligach też są piłkarze z ambicjami, często niedostrzegani. Tacy, którym nikt dotąd nie odkopał. Czy sobie poradzą? Dopóki nie damy im tej szansy, to się nie przekonamy. Bardzo dobry przykład Łukasza Sekulskiego, który strzelał gole w niższych ligach i sięgnęła po niego Jagiellonia. Nie ukrywam, że również widzieliśmy go w Kielcach.

Jak pan ocenia dziś kadrę Korony? Marcin Brosz mówi – brakuje przede wszystkim napastnika.

Zgadzam się. Reszta pozycji jest na poziomie, do którego staraliśmy się dążyć. Z napastnikiem jesteśmy na etapie końcowych negocjacji.

080124PYK039

Z jednym czy z kilkoma?

Przede wszystkim z dwoma. Jeden z polski, drugi z zagranicy.

Na Kapo już nie liczycie?

Nie zajmujemy się tematem wirtualnym. Okres przygotowawczy praktycznie już się skończył, a Oliviera u nas nie ma. Mieliśmy trudności, by się z nim skontaktować po urlopie. Nie trenuje z nami, więc nie widzę sensu w rozważaniach, co by było, gdyby nagle postanowił wrócić.

Mówi pan: „pozostałe pozycje są już na poziomie, do którego dążyliśmy”. A linia obrony? Sylwestrzak, Dejmek, Malarczyk, być może Rafał Grzelak z pierwszej ligi. No i nieznany dotąd bliżej Gabovs. Pięciu ludzi.

O Gabovsie możemy powiedzieć tyle, że rozegrał 15 spotkań w reprezentacji kraju. Bez względu na to, czy jest to kadra Litwy, Łotwy czy innego kraju, jest to pewien sygnał. Znamy jego umiejętności. Wierzę, że będzie to solidne wzmocnienie defensywy. Nie ukrywam, że priorytetem było dla nas zatrzymanie Piotrka Malarczyka oraz Radka Dejmka. To dwójka stoperów, którzy mogą decydować, jak będzie wyglądać blok obronny.

Czym skusiliście Malarczyka? Miał inne opcje w Ekstraklasie.

Myślę, że zadecydowało jego rozważne podejście do tematu. Dobrze wiedział, że ma zostać po to, by być liderem zespołu, osobą utożsamianą z miastem. Poza tym gracze, którzy do tej pory trafiali do Korony, zawsze się w niej dobrze czuli. Malarczyk zna to środowisko doskonale, wie czego się spodziewać. Trudno byłoby mi go przekonać, gdyby nie wierzył w ten projekt i nie widział w nim przyszłości.

Czujecie się skazywani na porażkę? Przez opinię publiczną?

Czytając, co ukazuje się w mediach, tak trochę to wygląda. Czas pokaże, ale Korona zawsze była postrzegana jako zespół z charakterem. Nic się tutaj nie zmieniło. 

Rozmowy z AS Romą nadal trwają?

Nie mam na ten temat pełnej wiedzy, na bieżąco. Z Romą, w kwestii ewentualnego przejęcia Korony, rozmawia właściciel, czyli miasto – konkretnie pan prezydent. To po jego stronie leżą ostateczne decyzje, czy klub ma być oddany w ręce Włochów. My musimy skupiać się na pracy swoim tokiem. tak było od początku, z kimkolwiek toczyły się już negocjacje. Być może ktoś z włoskiej strony pojawi się na inauguracji ligi, ale dziś to dywagacje, nie wiem tego na sto procent.

Czyli wy możecie te negocjacje tylko ułatwić albo utrudnić – na przykład spadając z Ekstraklasy. 

Potencjalnych inwestorów interesuje klub Ekstraklasy, dlatego tematem nadrzędnym w poprzednim sezonie było utrzymanie. Rozmowy z Włochami trwają. Przeciągają się, jak to w przypadku południowców, ale mam nadzieję, że szybko się  wyjaśni czy możemy na to kiedykolwiek liczyć. Póki co staramy się robić, co możemy, by ograniczyć koszty, jakie ponosi miasto. Pokazać, że można, że Korona jest w stanie funkcjonować dużo taniej, ale na poziomie. To jest nasze dobro wspólne. Każda rada miejska przynosi masę kontrowersji, po czym wszystko kończy się na wnioskach, że Korona musi istnieć.

Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA

Fot. tytułowe: M. Busiek /skarzysko24.pl

Najnowsze

1 liga

GKS Tychy ze zwycięstwem w Bielsku-Białej. Podopieczni Banasika doskakują do czołówki [WIDEO]

Piotr Rzepecki
0
GKS Tychy ze zwycięstwem w Bielsku-Białej. Podopieczni Banasika doskakują do czołówki [WIDEO]

Weszło

Polecane

Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Kacper Marciniak
11
Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
69
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?
Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...