Reklama

„Czasem się śmiali: co to za chochlik tam gra?”

redakcja

Autor:redakcja

08 lipca 2015, 21:35 • 7 min czytania 0 komentarzy

– Słyszałem, że zdjęcia na których wygrywam głowę, potem potrafili przeskoczonemu przeze mnie na szafkę przywiesić – mierzy zaledwie 154 centymetry wzrostu, ale to 154 centymetry pełnoprawnego piłkarskiego zawodowca. Marcin Garuch, gracz Miedzi Legnica, to na naszych boiskach ewenement: niższe ligi są postrzegane jako typowa rąbanka dla fizoli, a tu facet o blisko pół metra niższy od wielu ze swoich rywali i potrafiący nie tylko stawić im czoło, ale więcej – pokazać swoją, a jakże, wyższość. Zapraszamy.

„Czasem się śmiali: co to za chochlik tam gra?”

Cicha Woda Tyniec Legnicki. Tam się zaczęło.

Mała wioseczka nieopodal Legnicy, z której pochodzę i w której spędziłem całe dzieciństwo. Jedna ulica, dwa sklepy, sześćdziesiąt numerów, około trzystu mieszkańców. Tak naprawdę boisko to była jedyna rozrywka.

Twój tata w swoim czasie zbudował „potęgę” Cichej Wody. Graliście nawet w okręgówce.

Tata działa do dziś i jakby jego nie było, to by się to na pewno nie kręciło. Od małego pamiętam, że zawsze był prezesem. Teraz klub funkcjonuje sobie tak rekreacyjnie, ale kilka lat temu wyglądało to lepiej, było więcej młodzieży, kilka drużyn młodzieżowych.

Reklama

Gdzieś czytałem, że sekcje młodzieżowe tata założył za twoją i brata namową.

Prawda. Namawialiśmy go, on widział że mamy do piłki prawdziwą pasję, a w okolicy jest wielu mających podobne podejście dzieciaków, więc założył i mogliśmy się rozwijać. Ja praktycznie byłem skazany na futbol – cała rodzina funkcjonowała gdzieś w piłce, grywali na niższych szczeblach wujkowie, wszyscy dookoła. Ja sam pierwszy raz na wyjazd pojechałem w wieku dwóch lat, zabrał mnie tata. Gałę od zawsze kopałem od rana do wieczora.

Czytałem, że Cicha Woda to była prawdziwie przysłowiowa cicha woda, bo potrafiliście ograć nawet Miedź.

Stanowiliśmy zespół kumpli, wszyscy z jednej szkoły, wszyscy trzymający się razem także poza boiskiem. Z braku innych rozrywek cały czas graliśmy, więc doskonale rozumieliśmy się na boisku, a i umiejętności były by ograć Zagłębie, Miedź. Pamiętam, że jak Miedź przyjechała do Tyńca, to wiadomo, jak to chłopaki z miasta na takiej wsi, patrzyli na nas z góry, myśleli że ograją nas lekko, łatwo i przyjemnie. A my potem bawiliśmy się piłką tak, że ich rozbiliśmy 5:1. W tamtym okresie zawsze byliśmy w czołówce w regionalnych rozgrywkach juniorskich.

Kiedy zacząłeś odstawać wzrostem od kolegów?

Na początku grałem nawet na stoperze, więc nie było tak zawsze (śmiech). Ale tak między piętnastym a szesnastym rokiem życia zaczęło być to wyraźnie widoczne, bo w liceum niektórzy są już fizycznie dorośli, wyrośnięci. Później była taka sytuacja, że stotografowano mnie i Marcina Krzywickiego, a dzieliło nas prawie pół metra (śmiech). Na każdym etapie kariery jednak, czy to w liceum, juniorach, seniorach, na początku może patrzono na mnie z góry, a potem broniłem się umiejętnościami.

Reklama

Były docinki?

Powiem tak: jak przyszedłem do Miedzi, to dostałem ksywkę Saviola, bo on też taki mały i też grałz przodu. Nie było jednak nie wiadomo jakich docinek na temat mojego wzrostu, to wszystko raczej takie sympatyczne. Wydaje mi się, że ja łatwo nawiązuję kontakty, jestem pozytywnie nastawiony do życia i ludzi, mam też duży dystans do siebie i to też ma znaczenie. Jak się pojawiają żarty ze mnie, to podchodzę do tego ze śmiechem.

To koledzy, a kibice na wyjazdach?

Wiadomo, gdzieś tam się śmiali, że co to za chochlik gra, mówili, że karzeł, że konus. Ale często było też tak, że przed pierwszym gwizdkiem pojawiały się docinki, a po ostatnim kibice mówili że super walczę i grą pokazałem jak bardzo chamskie odzywki w stosunku do mnie były niepotrzebne.

„Gdy w szatni przed meczem zagrzewali się do boju, to wszyscy łapali się za bary, a Marcin chwytał chłopaków za biodra. Darł się przy tym tak, że tylko czekałem, aż mu płuca pękną” – tak wspomina współpracę z tobą trener Janusz Kudyba”.

Jestem w Miedzi już dziesięć lat, więc coś tam mam do powiedzenia. Moje podejście jest też takie, że w każdy mecz staram się maksymalnie zaangażować, a kolegów zmotywować do tego samego. U trenera Kudyby byłem nawet okresowo kapitanem i myślę, że swoją funkcję pełniłem dobrze.

Jak uważasz, jest dzisiaj kult atletyczności w piłce? Coraz częściej piłkarz musi być zbudowany jak siłacz, a najlepiej, żeby był kawałem chłopa.

Myślę, że piłkarze muszą być coraz silniejsi, coraz bardziej wybiegani, ale czy wyżsi? Zależy od koncepcji trenera. Może parę lat temu był taki boom, że zawodnik musi być wysoki i atletyczny, ale piłka idzie w innym kierunku, co pokazują przykłady Barcelony, Realu, gdzie grają niscy zawodnicy…

No tak, ale Barcelona i Real to szczyty szczytów, a w takiej pierwszej czy drugiej lidze to jest rąbanka. Tu się stawia bardziej na siłę.

Nie powiem, jak zaczynałem w seniorach to ta fizyczność była widoczna. Bywało bardzo agresywnie – kopanie po nogach, granie tylko by nie stracić, a może coś się gdzieś strzeli. Teraz na niższych szczeblach gra jednak coraz więcej zawodników przeszłością w Ekstraklasie i myślę, że ten boiskowy wzajemny szacunek dzięki nim robi się większy.

Jak sobie radziłeś w tak ostrych, fizycznych warunkach?

Zaadaptowałem się dzięki kolegom, bo na treningach też było ostro, więc się przyzwyczaiłem. Mój serdeczny przyjaciel Piotr Kucharzak, który mierzy 190 cm, do dziś się śmieje: to dzięki mnie nauczyłeś się grać, bo ja cię zawsze kopałem! Robiłem to dla ciebie, żeby ci się lepiej grało! Zdarzało się, że w powietrze potrafiłem wylecieć po zagraniu Piotrka. Ale potem piątka, uśmiech i tyle.

Sam też nie odpuszczasz, potrafisz ostro pograć.

Nie odpuszczam na boisku, bo może jestem niskiego wzrostu, ale siłę posiadam i potrafię oddać. Ostatnio nie ma to już takiego znaczenia, bo zespoły nastawiają się bardziej na zrobienie różnicy taktyką, a nie jakąś wycinką zawodników, ale pamiętam jeszcze jak szedłem na wypożyczenie do Chojnic, gdzie spotkałem trenera Pawlaka, przeciwko któremu dawniej grałem, a który pierwsze co mi powiedział, że to do dzisiaj go nogi bolą jak się pokopaliśmy (śmiech). Potrafię nawet wygrać głowę, bo mimo, że jestem niski, to zasięg wyskoku mam duży, a i umiem się ustawiać tak, żeby skutecznie przeszkadzać.

Jak wygrasz z kimś głowę to chyba ten ktoś minę ma nietęgą.

Prawda, zdarzało się, że chodziło o zawodników wyższych ode mnie o 30-40 centymetrów. Potem koledzy mocno się z nich śmiali. Słyszałem, że jak akurat znalazło się gdzieś zdjęcie gdzie ja wygrywam głowę, to potem potrafili takie foto zawodnikowi na szafkę przywiesić (śmiech).

W każdym wywiadzie powtarzasz, że twój wzrost jest twoim atutem.

Powiem tak: jak rozmawiam z kolegami, także tymi grającymi w innych drużynach, to mówią, że trudniej mnie kryć niż zawodnika o normalnym wzroście. Zazwyczaj obrońca oprze rękę na barku bądź na klatce, a ze mną zwyczajnie braknie mu ręki by mnie tak złapać. Świadomie czy nieświadomie, ale przekuwam to wszystko na swoją korzyść. Niby mam zadania ofensywne, ale defensywa też nie sprawia mi problemów, czasem w szatni się nawet śmieją, że mam więcej odbiorów niż dryblingów (śmiech). Przeciwnik nawet mnie nie zauważy, a ja mu właśnie zabieram piłkę.

W Miedzi spędziłeś dekadę, do tego masz charakterystyczną posturę. Musisz być rozpoznawalny w Legnicy.

Czy idę po mieście czy jestem w galerii, to ludzie rozpoznają mnie, mówią „dzień dobry”, pytają o klub, transfery. Oczywiście po porażkach bywają inne reakcje, zdarzają się tacy, którzy reagują bardziej negatywnie – na przykład wynik nie był taki jak należy, to pytają dlaczego słabo zagraliśmy itd. Wszystko ma swoje plusy i minusy.

Najbardziej negatywna tego typu sytuacja?

Gdy jako wychowanek Miedzi poszedłem na testy do Zagłębia, to po powrocie pod moim oknem śpiewano różne niecenzuralne przyśpiewki.

Bałeś się wtedy trochę o siebie?

Nie bałem się, bo jakby ktoś miał jaja to by podszedł i mi powiedział prosto w oczy o co mu chodzi. Poświęciłem Miedzi wiele czasu i sił, a graliśmy wtedy w drugiej lidze, tymczasem dostałem ofertę z Ekstraklasy – poszedłem się sprawdzić. Tego jednak nie rozumiano i to mnie trochę zabolało, ale kibiców też ta sytuacja zabolała, rozumiem. Ja mam swoje zadania na boisku, oni mają swoje zadania na trybunach, my jako drużyna musimy robić wszystko, żeby byli zadowoleni.

Plany na przyszłość?

Na pewno Ekstraklasa. To jest moim celem i mam nadzieję go spełnić. W Zagłębiu brakło wtedy szczęścia, ale teraz tworzy się w Legnicy fajny zespół, wszystko jest możliwe. Niby mam już 27 lat na karku, ale uważam, że nigdy nie jest za późno żeby się rozwijać i spełniać marzenia.

Co byś przekazał chłopakom w całej Polsce, którzy też są wyraźnie niżsi bądź wątlejsi niż rówieśnicy?

Nigdy się nie poddawaj. Nawet jak jest ciężko, to trzeba zacisnąć zęby. Talent możesz mieć mniejszy, ale pracą można nadrobić, dlatego zawsze wszystko zależy od nas. No i musisz kochać to co robić, to musi być pasja. Jak traktujesz piłkę jako pracę, maszynkę do robienia pieniędzy, to nic z tego nie będzie.

Rozmawiał Leszek Milewski

Fot. MiedzLegnica.eu

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...