Reklama

Smuda może wrócić do pracy. Z młodzieżą i… w Peru

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

26 maja 2015, 07:07 • 13 min czytania 0 komentarzy

Miałby poprowadzić reprezentację Peru do lat 20 i 23. Odpowiadałby za koordynowanie futbolu młodzieżowego. Może wydawać się dziwne, że działacze z tak odległego kraju, położonego w Ameryce Południowej, zainteresowali się Polakiem, zwłaszcza że były selekcjoner reprezentacji Polski nigdy nie słynął z wielkiego zainteresowania futbolem młodzieżowym. Tyle że w Peru duże wpływy ma menedżer Ricky Schank, który prowadzi między innymi sprawy Hernana Rengifo – czytamy dziś o Franciszku Smudzie w Fakcie i Przeglądzie Sportowym. Zapraszamy na prasówkę.

Smuda może wrócić do pracy. Z młodzieżą i… w Peru

FAKT

Zabrał puchar, da mistrza. Fajny temat o Gostomskim.

Image and video hosting by TinyPic

Maciej Gostomski (27 l.) już od niedzieli porównywany jest do superbohaterów: Batmana, Supermana i Spidermana. A wszystko po tym, jak bramkarz Lecha podczas meczu z Lechią w Gdańsku (2:1) zaliczył interwencję sezonu i mocno przybliżył swój zespół do mistrzostwa Polski. (…) – Nie ukrywam, że na Stadionie Narodowym nie czułem się dobrze i nie broniłem tak jak powinienem. Ludzie szybko zapominają o tym, jak broniłem wcześniej i ratowałem d… drużynie – przyznaje „Gostek”. Meczem w Gdańsku jednak uciszył krytyków. – Bardzo zbliżyliśmy się do „majstra”. Przede wszystkim pod względem mentalnym. Punkty oczywiście są ważne, bo jak wiemy Legia też wygrała i w tabeli jest ciasno, ale my dostaliśmy niesamowitego kopa – kończy.

Reklama

Dalej:
– Żyro ma problem z maską, ochraniacz na nos mocno przeszkadza
– Piech załatwił Ruch
– Radosław Majewski ma ofertę z Wisły

Z kolei Smudę chcą w Peru.

Franciszek Smuda (66 l.) ma szansę na pracę w egzotycznym kraju. Miałby poprowadzić reprezentację Peru do lat 20 i 23. Odpowiadałby za koordynowanie futbolu młodzieżowego. Może wydawać się dziwne, że działacze z tak odległego kraju, położonego w Ameryce Południowej, zainteresowali się Polakiem, zwłaszcza że były selekcjoner reprezentacji Polski nigdy nie słynął z wielkiego zainteresowania futbolem młodzieżowym. Tyle że w Peru duże wpływy ma menedżer Ricky Schank, który prowadzi między innymi sprawy Hernana Rengifo (32 l.). (…) Teraz Schank namówił prezesa peruwiańskiej federacji Edwina Oviedo, by zainteresował się Smudą.

We Wrocławiu coraz mniej ludzi chodzi na mecze. Śląsk musi dopłacać

Image and video hosting by TinyPic

Brak sponsora strategicznego i spadająca frekwencja na ligowych meczach – to największe problemy Śląska Wrocław. Ostatni mecz wrocławian z Górnikiem Zabrze oglądało zaledwie 5875 widzów, co oznacza, że na tym dużym stadionie zajęte było zaledwie co siódme krzesełko. Koszty wynajęcia i eksploatacji obiektu mogą być większe niż wpływy z biletów, więc do organizacji trzeba będzie dokładać, a już na pewno na niej się nie zarobi. Z finansowego punktu widzenia bardziej opłaca się grać na starym stadionie przy ulicy Oporowskiej, której trybuny pomieszczą 8500 kibiców. Ale oczywiście Śląsk zostanie na czterdziestotysięczniku, o zrobieniu kroku w tył nie ma mowy, bo Śląsk ma się przecież rozwijać, a nie cofać.

Reklama

I na koniec trener Dnipro zapowiada: Zagramy dla ukraińskich żołnierzy.

Nie mogliście pucharowych meczów grać w Dniepropietrowsku, musieliście podejmować rywali w Kijowie, gdzie na początku mało ludzi przychodziło na wasze spotkania.
– Tak było. kibice chodzili głównie na mecze Dynama. Gdy jednak ono odpadło z Ligi Europy, sympatia kibiców przeszła na nas. Na mecz z Napoli przyszło ponad 60 tysięcy fanów. Gramy bowiem dla całej Ukrainy. Zwycięstwo nad Napoli dedykowałem żołnierzom walczącym na wschodzie kraju. Wiem, że jest im bardzo ciężko. Każdego dnia ryzykują życie. To młodzi chłopcy, tylu już z nich zginęło. W finale zagramy dla nich.

Wierzy pan w pokój na Ukrainie?
– Niestety to się szybko nie skończy. Rosja będzie nas męczyć, gdyby nie ten kraj, to by się wojna już dawno skończyła. Dla nas to wielki smutek, każdego dnia ktoś ginie. Ponad tysiąc ludzi już straciło życie.

GAZETA WYBORCZA

Ancelotti wyrzucony z Realu. Niby informacja, jakich wiele, ale sam tekst przyjemny.

Image and video hosting by TinyPic

Nie pomogło wsparcie piłkarzy i kibiców, „La Decima” ani trzy inne trofea 2014 r. Po porażce na trzech frontach wiosną 2015 r. włoski trener stracił pracę. – Nikogo nie winimy, ale drużyna potrzebuje nowego impulsu – powiedział prezes Florentino Pérez. – Czy zdaje pan sobie sprawę, że jeśli przegra ten mecz, zostanie zwolniony? – spytał dziennikarz przed ubiegłorocznym finałem Ligi Mistrzów. Ancelotti się zamyślił. Być może przez jego głowę przemknęło wspomnienie 11 poprzedników, którzy stracili posadę po nieudanych próbach zdobycia 10. w historii klubu Pucharu Europy. Był wśród nich José Mourinho, uważany za speca od misji specjalnych w europejskich pucharach, który przerwał siedmioletnią serię porażek Realu w 1/8 finału LM. Portugalczyk trzy razy docierał z „Królewskimi” do półfinału, po sezonie bez trofeum odszedł do Chelsea, robiąc miejsce dla Ancelottiego. „La Decima” przez 12 lat była przedmiotem pożądania fanów, Ancelotti poszedł krok dalej niż Mourinho. Przeprowadził Real do finału, bijąc po drodze Bayern 5:0. Znalazł się o jeden mecz od sukcesu, ale porażka w derbach z Atlético wciąż mogła mieć opłakane skutki. – Nie, nigdy nie myślę, co się stanie w wypadku przegranej. Zawsze wierzę, że można wygrać – odpowiedział. (…) Ancelotti ma masę zalet. Mourinho prowadził wojny z mediami, trenerami innych drużyn, sędziami, a nawet swoimi piłkarzami i działaczami Realu. Mit „Senorio”, czyli klubu dżentelmenów, stworzony w latach 50. pryskał jak mydlana bańka. Włoch go ocalił. Jego spokój spłynął na Real, od piłkarzy przez szefów klubu po chorobliwie niecierpliwych kibiców. Szkoleniowiec opowiadał, że po tylu latach na ławce trenerskiej nie denerwuje się na meczach, ale się nimi delektuje. W Realu zdobył swój trzeci Puchar Europy. Wydawało się, że pierwszy raz od zwolnienia Vicente Del Bosque w 2003 r. „Królewscy” mają szkoleniowca na lata. Jesienią Ancelotti zdobył Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata. Real kończył rok z czterema trofeami, to był rekord w jego historii. Dodatkowo jesienią drużyna wygrała 22 mecze z rzędu. Włoch popełnił wtedy błąd, posyłał do gry wciąż tę samą jedenastkę, uważając, że superatleci wytrzymają morderczy sezon. Nie wytrzymali.

Dnipro, czyli dowód życia ukraińskiego futbolu.

Kto rozumie futbol, nie powinien wyobrażać sobie, by Sevilla nie obroniła tytułu, mimo że nikomu się to dotąd nie udało. Wyobrażają to sobie tylko piłkarze, trenerzy i fani Dnipra Dniepropetrowsk. Wbrew okolicznościom. Tak jak wbrew nim dotarli do finału – bez swojego stadionu, bo w Donbasie trwała do niedawna wojna. Wierzy przede wszystkim Markiewicz, najlepszy ukraiński szkoleniowiec. Pochodzi z Lwowa i bardzo dobrze mówi po polsku. W czasie ubiegłorocznych zamieszek na kijowskim Majdanie wsparł protestujących. Jest on skarbem Dnipra. Po dziewięciu latach pracy odszedł z Metalista Charków, ponieważ jego nowy właściciel Serhij Kurczenko był bliskim współpracownikiem obalonego prezydenta Wiktora Janukowycza. Zarzucano Markiewiczowi, że zrezygnował z pracy, ponieważ klub był mu winien kilkaset tysięcy dolarów. – Dla mnie pieniądze nie są najważniejsze. Zaległe pensje proszę przekazać na pomoc sportowcom i na dom dziecka w Charkowie – powiedział trener. Wcześniej przyznał jednak, że raz dał się skusić dużymi pieniędzmi. W 2004 r. objął rosyjski, a właściwie dagestański, Anży Machaczkała. – W Karpatach Lwów zarabiałem 2 tys. dolarów miesięcznie, a po niespodziewanym zwolnieniu nie miałem za co żyć. Musiałem sprzedawać książki. W Dagestanie dostałem 15 tys. dolarów miesięcznie – tłumaczył. Teraz twierdzi, że w Rosji pracować nie będzie. Po triumfie Euromajdanu przed kamerami telewizyjnymi składał kwiaty i zapalał znicze w miejscach, gdzie zginęli protestujący. Pomagał rodzinom finansowo. Stać go na to, ponieważ w Dniprze rocznie dostaje 2 mln dolarów. Nic dziwnego, jest większą gwiazdą klubu niż kapitan Rusłan Rotań czy Jewhen Konoplanka. W ostatniej dekadzie przy każdej zmianie selekcjonera reprezentacji Markiewicz jest kandydatem nr 1..

RZECZPOSPOLITA

Tylko jedna propozycja na dziś. Dnipro jednoczy.

Bezdomni – mecze w europejskich pucharach musieli rozgrywać w Kijowie, a nie u siebie w Dniepropietrowsku. Poharatani przez wojnę, a jednak w środę staną przed szansą wywalczenia pucharu. Największą siłą drużyny Dnipro będzie jedność. – Codziennie umierają ludzie broniący Ukrainy. Chłopcy walczący na wschodzie pewnie będą chcieli odetchnąć i obejrzą mecz. Będziemy grali dla nich – mówił przed półfinałem trener Miron Markiewicz. Postacią numer jeden w Dnipro jest właściciel klubu, oligarcha Ihor Kołomojski – postać mająca wiele na sumieniu, ale też bohater. Człowiek, który nie dopuścił do rozprzestrzenienia się wojny na większą część Ukrainy. Oligarcha, którego majątek pochodzący z handlu ropą i gazem szacowany jest na 3 miliardy dolarów, w marcu zeszłego roku został mianowany gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego. Była to odpowiedź na błagania rządu w Kijowie, który nie miał już funduszy na prowadzenie działań obronnych. Pomysł był taki, by oligarchowie wzięli na siebie finansowanie wojska, które broniłoby miast przed separatystami. Już w kwietniu 2014 r. powstał Batalion Dnipro – formalnie finansowany przez ukraiński resort spraw wewnętrznych, ale powszechnie nazywany armią Kołomojskiego. Mówi się, że właściciel Dnipro wydał już na swoją prywatną armię 10 milionów dolarów. Jednostki złożone są z ochotników i milicjantów, ale także, co można wywnioskować ze zdjęć umieszczonych w internecie, z chuliganów Dnipro. Na jednej z fotografii członkowie batalionu pozują z czerwono-czarną flagą z trójzębem (symbol UPA wykorzystywany często w jednostkach antyrosyjskich) oraz drugą, w błękitno-granatowych barwach, z napisem „FC Dnipro Ultras”.

SUPER EXPRESS

Puchar dla Ukrainy – odgraża się piłkarz Dnipro, Selezniow.

Image and video hosting by TinyPic

Po raz pierwszy w historii Dnipro zagra w finale Ligi Europy. To wyjątkowa chwila?
– Mam wrażenie, że to, co się wydarzyło, jest snem. Dopiero za kilka lat zrozumiemy, czego dokonaliśmy. Tak samo czułem się, gdy byłem piłkarzem Szachtara Donieck w 2009 roku i sięgnęliśmy po Puchar UEFA. W finale nie zagrałem.

(…)

Którego z piłkarzy Sevilli pan zapamiętał?
– Kry.. Kry.. No, ten który będzie grał u siebie w domu (śmiech).

Ma pan na myśli Grzegorza Krychowiaka?
– Tak, o niego mi chodzi. Widziałem wiele meczów Sevilli z tego sezonu, zarówno w Primera Division, jak i w Lidze Europy. Podobało mi się, jak ten twardziel walczył z Cristiano Ronaldo. Kojarzę, że grał w masce. Pewnie będzie chciał nas postraszyć, ale ja mogę straszyć moją posturą (śmiech).

Niezły z niego Gostek, czyli Gostomski z Lecha wypada na plus. Ten materiał już jest ciekawszy.

Image and video hosting by TinyPic

Tylko nie mówcie, że jestem bohaterem, bo od razu w czapę ładuję! – powitał czekających na niego przed szatnią dziennikarzy Maciej Gostomski (27 l.). Fakty są jednak takie, że gdyby nie jego fenomenalna parada w doliczonym czasie gry, Lech nie wygrałby z Lechią (2:1) i straciłby prowadzenie w tabeli. Krytykowany ostro po finale Pucharu Polski „Gostek” pokazał klasę. Mógł właśnie wyszarpać kluczowe punkty w wyścigu o mistrzostwo. – Nawet nie pamiętam za bardzo, jak to zrobiłem – zdradził Gostomski. – Widziałem tylko, jak ta piłka leci i się kręci w powietrzu. Miałem nadzieję, że nie wpadnie do bramki. (…) – Jak usłyszałem, że mam się rozgrzewać, to myślałem, że to jakiś żart. Potem zobaczyłem, że Jasmin faktycznie leży na ziemi. Nagle dostałem informację, że wchodzę na boisko i mam pięć minut, żeby się przygotować. Głównie łapałem koncentrację i nawet nie wiedziałem, czy buty wiążę, czy klapki. To jest taki moment – strzał i się wchodzi. Przez pierwsze trzy minuty na boisku nie wiedziałem, gdzie jestem – dzielił się wrażeniami Gostomski. Miejsce w pierwszym składzie Lecha stracił po fatalnym występie w finale Pucharu Polski. Legia wygrała 2:1, a on nie popisał się przy obu golach. – Po tym finale od razu mówiłem, że nie broniłem dobrze. Dużo było słów złych i przykrych pod moim adresem, bo tak już jest, ludzie szybko zapomnieli o meczach, w których ratowałem nam d… Niestety, taka jest praca bramkarza. Nie miałem żadnych pretensji do trenerów, że usiadłem na ławce – zapewnia. Wrócił do bramki w dramatycznych okolicznościach i wygląda na to, że już w niej zostanie. Przed Lechem już tylko trzy przeszkody na ostatniej prostej w walce o tytuł.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na okładce czas powrotów do kadry.

Image and video hosting by TinyPic

Nawałka przywiązał się do nazwisk.

Brzmi to dziwnie w przypadku byłego kapitana i piłkarza, który w kadrze zagrał 68 meczów, ale to właśnie Jakub Błaszczykowski jest jedyną nową twarzą w reprezentacji walczącej o awans do finałów EURO 2016. Informowaliśmy o tym w ubiegłym tygodniu i teraz mamy tylko potwierdzenie: piłkarz Borussii Dortmund wraca do reprezentacji i razem z Łukaszem Piszczkiem może obsadzić prawą flankę narodowej drużyny. (…) Nawałka musi natomiast pokombinować z właściwym dobraniem pary stoperów. Nie byłoby tematu, gdyby z Gruzją mógł zagrać Kamil Glik. Piłkarz Torino będzie jednak pauzować za kartki, więc już zaczęła się dyskusja, kto powinien być partnerem Łukasza Szukały. Nie tylko media podsuwały trenerowi odpowiedniego kandydata. 35-letni Marcin Wasilewski ma statyus wybitnego reprezentanta Polski, na dodatek gra w Leicester City, z którym dopiero co utrzymał się w Premier League. Selekcjoner uznał jednak, ze do pokonania Gruzji nie potrzebuje piłkarza z najbardziej wymagającej ligi świata.

Image and video hosting by TinyPic

Obok wypowiada się Bogusław Kaczmarek: Cionek lepszy już nie będzie.

Dopóki są wyniki, to ciężko dyskutować z wyborami jakie są dokonywane. Nie wiem czy takie powołania na życzenie kibiców czy dziennikarzy mają sens. Znając Marcina [Wasilewskiego] to pewnie nie chciałby być „kadrowiczem na last minute”. „Wasyl” ma ponadprzeciętne cechy wolicjonalne. Adamowi [Nawałce] może nie pasować do koncepcji. Trzeba pamiętać, że przez całą karierę w Lechu, Anderlechcie czy reprezentacji Leo Beenhakkera Wasilewski był prawym obrońcą. Na dobrą sprawę dopiero teraz zaczął grać jako stoper. Jedno jest pewne i niepodważalne: Leicester co tydzień gra z Chelsea, Manchesterem United, City, Arsenalem, Liverpoolem. Tam grają lepsi zawodnicy niż w reprezentacji Gruzji czy w Serie B. Skoro jednak nie ma go w kadrze trener selekcjoner musi mieć swoje powody i trzeba je uszanować. Osobiście Cionka bym w kadrze nie widział. To jest zawodnik, który ma swoje ograniczenia. Cały czas jest takim „reprezentantem na gwarancji”, bo w swoich występach w koszulce z orzełkiem nie przekonuje. Zamiast na niego posta wiłbym na jakiegoś młodszego obrońcę z naszej ekstraklasy. Cionek lepszym defensorem niż jest już nie będzie.

Image and video hosting by TinyPic

Pierwszy raz byłem z siebie dumny – opowiada Jerzy Dudek. Dziś mija dziesięć lat od pamiętnego finału w Stambule.

Do przerwy było 3:0 dla Włochów, w drugiej połowie Anglicy wyrównali w sześć minut. W karnych Dudek obronił strzały Pirlo i Szewczenki. 42-letni bramkarz opowiada o szalonej nocy w Stambule. (…) Nim doszliśmy do szatni, minęły kilka minut. Benitez konsultował plan z asystentami. Podziękował za grę Traore, chciał wpuścić Hammana, żeby zablokował środek boiska. Obok mnie siedział Steve Finnan i marudził, że boli go mięsień czworogłowy. Nie wiedział, ile wytrzyma i masował się po nodze. Zobaczył to Benitez i mówi: „Traore zostaje, schodzi Finnan, nie będziemy ryzykować”. Irlandczyk się wściekł, zaczął się spektakl: Traore zaczął szukać skarpet, Finan krzyczał, że da radę. A kiedy Benitez chciał mówić o taktyce, sędzia gwizdnął, że trzeba wychodzić. Jeden z asystentów krzyknął w drzwiach: „Wiem, co czujecie, ale musicie zapomnieć i wyjść, jakby było 0:0. Starajcie się strzelić honorowego gola. Oni nie spanikują, będzie szansa na drugiego. Wtedy spanikują i wyrównacie”. Baliśmy się kompromitacji. Kiedy wychodziliśmy z tunelu, kibice zaczęli śpiewać „You’ll never walk alone”. Hymn okazał się naszym natchnieniem.

O Gostomskim już się dziś naczytaliśmy, o wrocławianach, którym ucieka kasę – już było. Teraz Hiszpan blisko Legii, ale o tym słyszeliście wczoraj.

Acoran Barrera Reyes, 32-letni skrzydłowy drugoligowej Ponferradiny, jest blisko podpisania umowy z Legią Warszawa. Latem przy Łazienkowskiej dojdzie do sporych zmian, ale w stołecznym klubie będą stawiać raczej na zagranicznych zawodników. Jednym z nich ma być właśnie Barrera, którego kontrakt z dotychczasowym pracodawcą wygasa wraz z końcem czerwca. Jak nas poinformowano w Legii, zainteresowanie zawodnikiem jest bardzo poważne. Wprawdzie ma swoje lata, ale zdaniem osób odpowiedzialnych za transfery, jak na polskie warunki, prezentuje wysokie umiejętności. Potwierdzają to statystyki zawodnika, który w 39 spotkaniach Segunda Division zdobył 10 bramek i zaliczył 10 asyst.

Image and video hosting by TinyPic

I jeszcze felieton Dariusza Dziekanowskiego. Drugi debiut Błaszczykowskiego.

W tym czasie zmienił się obraz reprezentacji. Jest nieco inna hierarchia, nieco inna grupa trzymająca władzę. Przypuszczam, że zmienił się też sam Kuba. Obie strony – zawodnik i trener – miały czas na refleksje. Można powiedzieć, ze w czerwcu, po przejściach jakie miał za sprawą selekcjonera, Błaszczykowski zaliczy w drużynie narodowej drugi debiut. Jestem przekonany, że wielu dziennikarzy, którzy pierwszego dnia zgrupowania przyjdą z nim porozmawiać, będą zadać mu trudne pytania. Będą chcieli dociec, jaka jest prawda na temat jego relacji ze sztabem szkoleniowym i drużyną. Myślę, że serce Kuby krwawiło, i być może wciąż krwawi, za to, jak został potraktowany (czyli że nie dostał powołania w marcu). Nie wykluczam, że będzie to widać, kiedy stanie przed kamerami.

Najnowsze

Niemcy

Nagelsmann pozostanie selekcjonerem kadry Niemiec? Rozmowy po świętach

Szymon Piórek
0
Nagelsmann pozostanie selekcjonerem kadry Niemiec? Rozmowy po świętach
EURO 2024

Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju

AbsurDB
2
Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju

Komentarze

0 komentarzy

Loading...