Reklama

Mateusz Szwoch z arytmią serca i po operacji. Powinno być dobrze!

redakcja

Autor:redakcja

11 maja 2015, 16:36 • 4 min czytania 0 komentarzy

Mateusz Szwoch, zdolny chłopak. Niestety w tym sezonie znany głównie z tego, że piłkarze Legii poświęcili mu miejsce na treningowych koszulkach i życzyli wsparcia. Pora napisać, co dokładnie dolega temu zawodnikowi i jakie są rokowania.

Mateusz Szwoch z arytmią serca i po operacji. Powinno być dobrze!

Najważniejsza informacja jest taka, że rokowania są dobre. Nie wygląda na to, by Szwoch miał z powodu problemów z sercem zakończyć karierę piłkarską, a takie pojawiły się plotki.

U legionisty wykryto arytmię serca, przy czym arytmia występowała w tętnie spoczynkowym, a nie w czasie wzmożonego wysiłku. To się czasami zdarza – identyczny problem miał dawno temu Cristiano Ronaldo, jeszcze jako 15-latek. Jak wiadomo, dzisiaj jest okazem zdrowia. Portugalczyk musiał wtedy poddać się operacji.

Szwoch też. Kilka dni temu w klinice w Zabrzu przeszedł zabieg, tzw. ablację i arytmia ustąpiła. Teraz trzeba tylko czekać, czy na pewno nie wróci, więc zawodnik będzie do końca sezonu pod obserwacją. Ale wszyscy są dobrej myśli. Z sercem powinno być już w porządku.

Z podobnym problemem borykał się też Tomasz Dawidowski, który na naszych łamach barwnie opowiadał…

Reklama

– Wiedziałem, że czeka mnie kolejny zabieg, tzw. ablacja. Miałem arytmię serca. Temat załatwiliśmy jednak bardzo szybko. Po czterech dniach trafiłem na salę operacyjną, a po dwóch miesiącach wróciłem do treningów.

Po zabiegu poszedłeś na pizzę?

Przyjechałem do słynnej kliniki w Aninie w niedzielę o 22, wszedłem na oddział i kilka osób mnie rozpoznało. Zaczęli pytać, kiedy wykryto tę arytmię. Mówię: – Dwa tygodnie temu.

– Dwa tygodnie? Ja czekam już siedem lat na operację! – wielkie zdziwienie.

Od innej osoby usłyszałem, że powtarza zabieg po raz czwarty i wciąż nie wychodzi. Trochę się wystraszyłem. Poprosiłem też pielęgniarkę o łóżko na korytarzu, bo mój sąsiad z pokoju mdlał i trzeba było go co chwilę – że tak powiem – reanimować. W poniedziałek rano przeszedłem operację, dzień później mogłem już wstać, zapytałem, czy mogę się coś zjeść na mieście. Nie dostałem zgody, więc powiedziałem, że idę na krótki spacer, a pojechałem na pizzę. Dzień później miałem zabieg sprawdzający, dowiedziałem się, że wszystko jest OK i tylko żal mi było tych ludzi, którym zabieg się nie udawał. Jestem też wdzięczny trenerowi Majewskiemu, bo nigdy nie wiadomo, co by było, gdyby mnie nie odesłał z Hiszpanii.

Nie przeraziła cię jednak ta sytuacja.

Reklama

Gdy wracałem samolotem z Hiszpanii do Poznania, byłem lekko przerażony. Mówię: „kurde, co jest? Mam 21 lat, fajnie gram w piłkę, jestem w reprezentacji olimpijskiej, strzeliłem parę goli w pierwszej rundzie, a teraz wali mi się świat?”. Szybko zaczynałem jednak myśleć pozytywnie. Profesor Walczak powiedział mi wprost: „panie Tomku, tak, jak pan wychodzi na trening, tak ja operuję ablację”. W szpitalu okazało się, że nie do końca, bo siedmiu pacjentów powtarzało zabieg, jeden aż pięć razy, bo raz się zrzygał, raz zasłabł, a raz nie wypaliło coś innego. Fakt, że była to ciężka operacja, bo nie mogłem być do końca znieczulony, leżałem na plecach i…

Byłeś świadomy podczas operacji serca?!

Tak. Serce musiało pracować, leżałem jak Jezus, a znieczulili mi tylko tętnice szyjne i pachwinowe. Wprowadzali mi przez nie druciki, szukali miejsca, gdzie przebija się ten skurcz i pod wpływem 80-100 stopni zabliźniali. Pojawił się tylko mały problem… Doktor Walczak obiecał, że wszystko będzie super, a po 3,5 godziny szukania tego skurczu podchodzi i mówi: – Panie Tomku, nie wiem, czy nie byłoby lepiej, gdyby zoperowali pana w Dortmundzie.

– O co chodzi doktorze? – ja świadomy, plecy mnie bolą, łzy lecą, pielęgniarka podkłada poduszki. – Halo, o co chodzi?

– Nie możemy znaleźć tego miejsca.

– To weź się, kurwa, człowieku do roboty, bo za chwilę mam być, kurwa, zrobiony.

Serio, tak mu powiedziałem w nerwach. Błagałem pielęgniarkę o znieczulenie. Dali mi 20-minutowe, żebym chwilę odpoczął, a sam zabieg trwał siedem godzin. Udał się. Znaleźli miejsce i ładnie zabliźnili.

Nie jest to chyba przyjemne uczucie wiedzieć, że masz serce na wierzchu.

Tym bardziej, że widziałem na monitorkach, jak te druciki się zbliżają. Trochę mnie to przepalanie bolało, ale co zrobić? Musiałem być świadomy. A gdy jeszcze szukali tego miejsca skurczu, musieli mnie pobudzać do tętna 250, żeby znaleźć sedno problemu. Wstrzykiwali mi adrenalinę. Strasznie dziwne uczucie. Czułem się, jakbym coś ukradł i uciekał ze sklepu.

Takie przerażenie?

Nagle masz tętno 220! Nie, że dochodzisz do tego zmęczeniem. Wszystko trwa trzy sekundy. Naprawdę, to był najgorszy zabieg, ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...