Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

08 kwietnia 2015, 13:51 • 7 min czytania 0 komentarzy

W życiu nie sądziłem, że kiedykolwiek napiszę tak kuriozalne zdanie, ale… Chciałbym, by polska piłka nożna wreszcie przestała zgrywać politykę. Tak, tak! Jestem całym sercem za tym, by nareszcie skończyć ten chory teatrzyk, w jaki zamieniło się to – zawsze dość sympatyczne – środowisko. Nie chodzi mi tu naturalnie o politykę na trybunach, nie chodzi mi – wbrew apelom Pawła Zarzecznego – o politykę wśród piłkarzy i trenerów. Sam przecież krzyczałem, krzyczę i pewnie będę krzyczał o Donaldzie matole i innych tego typu przyjemniaczkach.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Mówiąc: polityka w piłce nożnej, chodzi mi o rosnące upodabnianie się działaczy, ekspertów, „autorytetów” i części dziennikarzy do polityków, albo przynajmniej dziennikarzy politycznych. Wczoraj Krzysztof Stanowski napisał, że wyszczekany, pewny siebie i broniący przegranej sprawy Kazimierz Greń przypominał mu ludzi przychodzących do Moniki Olejnik. Polityków, którzy zupełnie nie zauważają swojej śmieszności i są gotowi bronić dowolnej głupoty, byle nie naruszyć interesów swojej partii. Politycznych fanatyków, którzy jednego tygodnia użyją niemieckich tabloidów by oczernić „tych drugich”, a w kolejnym uznają opinie spoza Polski za „nieprofesjonalne”. Tych, którzy myślą szufladami, którzy formatują rzeczywistość wyłącznie pod kątem: my i oni.

Zaczynam wierzyć, że takie upolitycznienie piłki to w dużej mierze zasługa prominentnego działacza z Podkarpacia. Zastanówmy się przez moment, co Greń mówił w wywiadach przed całą aferą dublińską. Jaka była jego rola w piłce, w jaki sposób chciał zaistnieć? Rety, jak przypominam sobie te bzdury o liczeniu szabel, o potajemnych zjazdach w terenie, gdzie baronowie naradzali się komu oddać władzę w związku… Ile w tym było prawdy, a ile kreowania się Grenia na jakiegoś znakomitego spin doktora, który w świecie piłki nożnej potrafi postawić i zniszczyć dowolny pomnik? To w dużej mierze Greń odpowiadał za wyobrażenia laików o wyborach w PZPN-ie. Ba, o całej formule tej organizacji, gdzieś między tradycyjnymi Sejmikami w Najjaśniejszej z XVI wieku a spotkaniami mafiosów z całego kraju, które przedstawił nam w „Ojcu Chrzestnym” Mario Puzo. To jego wywiady przedzierały się do opinii publicznej.

To właśnie Greń odpowiadał za kreowanie rzeczywistości, w której polskie środowisko piłkarskie – kluby, dziennikarze, eksperci, byli piłkarze – muszą głośno opowiedzieć się po którejś ze stron. Albo jesteś „w opozycji związkowej”, jesteś „niepokornym”, który „montuje już koalicję” pod wybór przyszłego prezesa, albo jesteś „reżimowy”.

Z korporacji – jaką chciałby i chyba jaką powinien być PZPN, Greń chciał zrobić mały odpowiednik świata rodzimej polityki. Na ile to było skuteczne, pokazują wypowiedzi Zbigniewa Bońka już po wyborach, gdy dawał do zrozumienia, że rola w wyborczym sukcesie łysego działacza była mniej więcej taka, jak pchły na charcie wrzeszczącej: „wygraliśmy wyścig”. Bo przedstawiciele klubów, czy co rozsądniejsi działacze pamiętają, że… są przedstawicielami klubów. Że są działaczami, a nie politykami. Że tu nie ma podziału na opozycję, reżim, kneblujący dziennikarzy top i jakąś podziemną prasę, którą w drugim obiegu rozkręca związkowy ruch oporu. Jest tylko interes polskiej piłki, o który w tym momencie najlepiej jest w stanie zadbać Boniek. Możliwe, że po Bońku Wandzel, Kowalski, Michalski albo Olisadebe, ale na ten moment – Boniek. I to właśnie interes polskiej piłki, a nie narady baronów były w tym wypadku kluczowe.

Reklama

Greń jednak w żadnym momencie tego nie zaakceptował, pod tym względem zostając daleko z tyłu peletonu. Wydaje się, że ludzie jego pokroju kompletnie nie zauważają, że narady w hotelach nie przynoszą jakiegokolwiek pożytku, w przeciwieństwie do – chociażby – pijaru. Tak, do tego znienawidzonego przez wszystkich „pijaru”, dzięki któremu związek nie musi szczególnie przejmować się stanem konta regularnie uzupełnianym przez coraz chętniej utożsamiających się z piłką sponsorów. I należy tutaj zrozumieć – co znakomicie pokazały reakcje „zwykłych” ludzi spoza środowiska na aferę dublińską! – że ewentualne trudności ze znalezieniem biznesmenów chętnych do wejścia w piłkę nie wynikają z nieudolności PZPN-u, ale właśnie tego paskudnego wizerunku, który był przez lata utrwalany przez rozdyskutowanych baronów podczas ich „liczenia szabel”. Oni liczyli sobie szable, a świat odjeżdżał. Dziś od liczenia szabel ważniejsze są portale jak „Łączy nas piłka”, reportaże prosto od kadrowiczów i profesjonalna organizacja. To właśnie wywołuje wściekłość, bo okazało się, że cała moc baronów przegrywa z siłą słupków w zeszytach u klubowych księgowych.

Największy żal do Grenia (i innych forsujących obraz piłki jako polityki) mam jednak o tragikomiczne podzielenie również sympatyków futbolu i dziennikarzy. Dziś już nie można napisać tekstu chwalącego związek bez zarzutów o uczestnictwo w „medialnej reżimowej maszynie”. Ja, prosty kibol, pewnie jak wielu innych ludzi spoza środowiska dziennikarskiego, zwyczajnie nabijałem się z całej serii kompromitacji Grenia, zakończonej puszczeniem internetowej parodii na własnej konferencji. Śmiałem się, bo było to po prostu zabawne, komiczne, irracjonalne. Niestety, okazało się, że śmiech jest niewskazany, bo to tak naprawdę opłacane przez PZPN miażdżenie, którym zajmują się wyłącznie „wściekłe psy gończe” spuszczone ze smyczy.

To działa w niesamowity sposób. W wywiadzie z Bońkiem na Weszło zadaliśmy wszystkie możliwe trudne pytania, ba, zbieraliśmy pytania od czytelników, apelując wprost – pomóżcie nam zagiąć tego gościa! Na koniec i tak okazało się, że wywiad był z pewnością sponsorowany, bo Boniek się ze wszystkiego wybronił. Nie „wybronił, bo widocznie faktycznie robi dobrą robotę”. Wybronił, bo Basałaj (którego nie znam) wszystko ogarnął.

PZPN robi sporo rzeczy, które mnie osobiście się nie podobają. Wolałbym, żeby Wydział Dyscypliny odstąpił od kar zbiorowych, wolałbym, żeby nie było zakazu odpalania pirotechniki, chciałbym, by Boniek był bardziej stanowczy w rozmowach z politykami dotyczącymi zmiany ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych. Byłoby fajnie, gdyby wreszcie pełną parą ruszyły projekty certyfikacji akademii piłkarskich oraz narodowy model gry, szkolenia, jakkolwiek to nazwać. Sam uważam to za zbędne (przyszłość leży w akademiach, które mają własne modele), ale widzę że wielu trenerów, szczególnie z mniejszych klubów, czegoś takiego właśnie oczekuje. Chciałbym, by opłaty za kursy trenerskie, opłaty za transfery zawodników w niższych ligach i generalnie wszystkie opłaty do związku lub okręgów były mniejsze. Pamiętam, że moi rodzice musieli kiedyś wycelować czterysta złotych za mój „transfer” w wieku czternastu czy piętnastu lat. Chciałbym, by powstały ze dwie akademie przy związku, najlepiej z własną infrastrukturą, a także dwie szkoły trenerów. Albo i szesnaście, w każdym województwie.

Wiem jednak również, że budżet nie jest z gumy, politycy nie grają z nami w jednej drużynie, a i Wydział Dyscypliny nigdy nie będzie śpiewał chórem z nami, kibicami. Krytyka, lobbowanie, popychanie do reform – okej. Ale niestety, to już dawno wyszło z mody. Teraz mamy tylko napieprzanie dość ślepo w każde działanie PZPN-u (z absurdalnym zarzutem, że związek stara się poprawić swój wizerunek na czele), albo „reżimowość”. Albo trzepiesz w Basałaja, Bońka i Sawickiego zyskując miano niezależnego, albo pozostaje ci pogodzenie się z mianem dziennikarza „reżimowego”. A jeśli zdecydujesz się jeszcze na jakąś pochwałę… Fiu, fiu, z pewnością dostałeś za tekst Ferrari od Łukasza Wiśniowskiego z „Łączy nas piłka”.

To wkurwia, bo idiotyczny podział na reżimowych i niezależnych zaczyna się utrwalać u czytelników i „zwykłych” sympatyków futbolu. Ba, oni zaczynają się okładać między sobą, co widać choćby na Twitterze! I – jak w polityce – nie ma tu drogi wstecz. Albo jedziesz po związku zawsze i wszędzie, albo jesteś „ślepo zapatrzonym w Bońka”. Tomasz Włodarczyk i Marcin Tyc z „Przeglądu Sportowego” robią kawał dobrej roboty śledczej i dostają zjeby. Ha, a pamiętam jak my zostaliśmy nazwani ludźmi niszczącymi związkową opozycję po tym, gdy opisaliśmy uchybienia formalne w planowanej fuzji Stali Rzeszów z Flotą! Tak, właśnie do tego prowadzi „rozpolitykowanie” w środowisku piłkarskim.

Reklama

Paweł Wilkowicz ostatnio podsumował: mamy PO-PiS na sportowo. I dlatego właśnie wolałbym, by środowisko piłkarskie odcięło się od polityki, od liczenia głosów, robienia kampanii kolejnym prezesom i wyzywania się nawzajem od reżimowych. To idiotyczne i szkodliwe – po pierwsze ośmiesza prawdziwe i realne zarzuty wobec PZPN-u, po drugie zaś produkuje trolli-fanatyków, którzy tropem swoich odpowiedników ze świata polityki są w stanie wylać całe wiadra nienawiści na tych z drugiej strony barykady.

No i nie ukrywam – nawet jeśli to tylko kwestia zestawienia mechanizmów, wolałbym nigdy w życiu nie być porównywanym do kogokolwiek z PO czy platformianych mediów.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...