Reklama

Arsenal nie czekał na poniedziałek. Wiadro zimnej wody na głowie Liverpoolu

redakcja

Autor:redakcja

04 kwietnia 2015, 14:58 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jeśli spychać rodzinę, święta i odkładać spowiedź aż do Wielkanocy wyłącznie z powodu piłki nożnej, to właśnie dla meczów takich jak ten Arsenalu z Liverpoolem, szczególnie w pierwszej połowie. Kanonierzy przycisnęli przeciwników do maty. Jak Pudzianowski Najmana. Grali szybko, efektownie, z widoczną gołym okiem dozą polotu i jakości. Spotkanie, dzięki trzem bramkom, praktycznie rozstrzygnęli już w pierwszej części, później tracąc jedynie jedną – z rzutu karnego. Ostatecznie wygrali 4:1. 

Arsenal nie czekał na poniedziałek. Wiadro zimnej wody na głowie Liverpoolu

Podczas pierwszych 45 minut Liverpool był trzy metry pod wodą, tlenu zaczerpując ledwie przez kilka chwil. Kluczowa mogła okazać się akcja z 19. minuty. Lazar Marković wychodził sam na sam. Chciał zachować się szlachetnie jak Sir Lancelot i wystawić piłkę Raheemowi Sterlingowi, by ten dobił ją do pustej bramki. Dobre serce nie zawsze popłaca, bo Serb zrobił z siebie kompletnego fajtłapę i wtedy, kiedy wystarczyło prosto podać, piłkę kopnął krzywo, nie w tempo.

Potem goście przejęli inicjatywę, ale ledwie na chwilę. „Skoro oni nie wykorzystują tak banalnych sytuacji, to chyba trzeba coś strzelić” – pomyślał młody obrońca Hector Bellerin i otworzył wynik pięknym strzałem w kierunku długiego słupka, uprzednio nawijając na kołowrotek Alberto Moreno. To był początek szybkiej serii trzech ciosów, bo ledwie kilka minut później z rzutu wolnego bramkę zdobył Mesut Oezil, a już pod sam koniec pierwszej połowy swoją autorską cegiełkę zacementował Alexis Sanchez. Chilijczyk huknął w środek bramki, teoretycznie w zasięgu Simona Mignoleta, ale był to strzał tak mocny i szybki, że Belg nie zdążył nawet rozprostować rąk.

Puszczenie czterech bramek nie przynosi Mignoletowi chwały, ale trzeba przyznać, że miał 2-3 interwencje typu klasy światowej. Z jednej strony kapitalny refleks, a z drugiej pojawiające się gdzieniegdzie pretensje dotyczące puszczonych goli. David Ospina miał zdecydowanie mniej pracy, a jedyną bramkę – z rzutu karnego – na farcie, bo bramkarz wyczuł strzał – zdobył Jordan Henderson.

Przed dwoma tygodniami Liverpool z Manchesterem United przez połowę meczu musiał radzić sobie w dziesiątkę. Przegrali, ale w czerwonej kartce dla Stevena Gerrarda znaleźli wygodne alibi. Dziś też nie udało się dociągnąć w komplecie, bo z boiska wyleciał negatywnie naładowany Emre Can, ale już w samej końcówce. The Reds czegoś brakuje do czołówki, co widać z meczach z przeciwnikami, którzy są wyżej w tabeli. Tak tydzień temu, jak i dziś, zawiodły kluczowe postaci – Henderson czy Coutinho. W obronie z kolei rażący był brak zdyskwalifikowanego Martina Skrtela. Kolo Toure to już niestety jedynie marna karykatura poważnego piłkarza.

Reklama

Arsenalowi z kolei ostatnio wychodzi wszystko. Gola w doliczonym czasie zdobył nawet Olivier Giroud, dla którego przez cały mecz bramka wydawała się zaczarowana. Piłkarze Arsene’a Wengera Wielkanoc spędzą w doskonałych nastrojach, bo na drugim miejscu w tabeli. A w poniedziałek wszystko będzie zależne od tego czy Manchester City będzie w stanie zlać Crystal Palace.


Najnowsze

Anglia

Anglia

Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów

Bartosz Lodko
1
Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów
Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Komentarze

0 komentarzy

Loading...