Reklama

Grzegorz Proksa w GKS-ie Katowice: – Są plany, żeby za rok powalczyć o awans

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

19 marca 2015, 20:42 • 8 min czytania 0 komentarzy

– Jako dzieciak marzyłem, żeby zagrać na wielkim stadionie. Minęły lata, trafiła mi się kariera sportowa, a ofertę pracy w piłce dostałem teraz. Musiałem trochę się z tym przespać, porozmawiać z ludźmi i przy okazji sprawdzić, na ile – to już mówię żartobliwie – jestem odporny na wiedzę. Piłka to inny sport, ale ja od niej daleko nie byłem: kiedyś trenowałem, później też bywałem przy Bukowej. Myślę, że powierzenie mi tej roli to też forma odpowiedzi na głos kibica, którzy narzeka na grę i podważa waleczność zawodników – tak w rozmowie z Weszło swoją swoją obecność we władzach GKS-u Katowice tłumaczy Grzegorz Proksa. Do niedawna zawodowy bokser, a teraz dyrektor sportowy.

Grzegorz Proksa w GKS-ie Katowice: – Są plany, żeby za rok powalczyć o awans

Ludzie zastanawią się, co Proksa, do niedawna zawodowy bokser, robi jako dyrektor sportowy w klubie piłkarskim. I ja też się zastanawiam.
– Póki co pracuję.

Rozumie pan kontekst.
– No, też się zastanawiam. Jako dzieciak marzyłem, żeby zagrać na wielkim stadionie. Minęły lata, trafiła mi się kariera sportowa, a ofertę pracy w piłce dostałem teraz. Musiałem trochę się z tym przespać, porozmawiać z ludźmi i przy okazji sprawdzić, na ile – to już mówię żartobliwie – jestem odporny na wiedzę. Piłka to inny sport, ale ja od niej daleko nie byłem: kiedyś trenowałem, później też bywałem przy Bukowej. Odpowiadając na pytanie: wiem, że GKS ma dziś duża potrzebę wsparcia, a ja nie chcę stać obok. Myślę, że powierzenie mi tej roli to też forma odpowiedzi na głos kibica, którzy narzeka na grę i podważa waleczność zawodników.

Z jakimi planami przychodzi pan do pracy?
– Nie chcę się aż tak otwierać, ale mam pewne schematy – dopytywałem już w środowisku piłkarskim – które chcę wprowadzić. Poznałem program szkoleniowy trenera Skowronka, zaimponował mi. Jest też aspekt fundacji „Młoda GieKSa”, który został trochę zaniedbany. Chciałbym, żeby powstał odpowiedni przepływ informacji między trenerem rezerw a trenerem grup młodzieżowych. Dobry klub to klub dobrze zarządzany. Nie powiem dziś panu, że mam patent na sukces.

Reklama

Nie oczekuję takich deklaracji.
– To fajnie, bo i tak go nie mam. Rozmawiamy o godz. 19, ja wciąż jestem w pracy. Zawsze miałem cały zorganizowany dzień, rozpisane o danej porze posiłki, a dziś zjadłem tylko śniadanie. Wciąż się uczę, wdrażam. I wierzę w swój pomysł. Mam zaufanie od zarządu i od kibiców. Powiedziałem już na konferencji, że nie robię tego dla swojej kariery, jedynie chcę pomóc klubowi.

Pana funkcja jest bardziej przy zespole czy w samym gabinecie? To drugie to rozmowy z piłkarzami i o piłkarzach, kontakty z menedżerami, kontrakty…
– Nie czuję się na kompetentny, by wnikać w sposób prowadzenia drużyny przez trenera. Jestem po to, żeby mu pomóc, a nie po to, żeby być „nad nim”. Cenię go i liczę na dobrą współpracę. Zaznajamiam się też z samymi kontraktami piłkarzy, wiele z nich wygasa z końcem sezonu. Przyszłość zawodników zależy od ich zaangażowania, teraz mogą potwierdzić swoją wartość.

Dyskusje transferowe, którego piłkarza sprowadzić, to często rozmowy prezesa, trenera i dyrektora sportowego. Pan widzi siebie w roli oceniającego zawodnika potencjalną przydatność do drużyny?
– Nie jestem osobą z przypadku. Ja też przed wywiadem zasięgnąłem opinii na pana temat – proszę wybaczyć, jedynie wykonuję zawodowo swoje obowiązki. Jak pan doskonale wie, dotychczas zajmowałem się boksem i jestem w stanie ocenić choćby cechy motoryczne, czy ktoś ma dobry start, jaką dynamikę, wydolność. Wraz z moim przyjściem do klubu stworzyliśmy komitet – grono osób odpowiedzialnych za pozyskiwanie piłkarzy. Dopóki nie poczuję się na tyle kompetentny, by się wypowiadać, w pewnych obszarach się nie wypowiem. A do naszej dyspozycji jest jeszcze i prezes, i Jasiu Furtok, i jeszcze kilka osób. Wspólnie weźmiemy odpowiedzialność. Zależy mi, aby uniknąć sytuacji: „widzisz, ty go chciałeś, ja nie chciałem i miałem rację”. Wyłączamy się z niezdrowego klimatu.

Często zdarza się, że trener ściągnie piłkarzy, których sobie wypatrzy. On odchodzi po pół roku, a zawodnicy, jako rezerwowi, zostają z długimi umowami.
– Tego właśnie unikniemy.

Pan ma być też łącznikiem z kibicami? Osobą, która wyciszy takie szumy, które wędrują z trybun do boiska?
– Pyta mnie pan jako kibica, którym jestem, czy dyrektora sportowego?

I kibica, i dyrektora sportowego.
– Nie mam zamiaru wyciszać kibiców, bo oni muszą mieć zdrowy pogląd na to, co dzieje się w drużynie. Jeśli nie będę się sprawdzał, to odejdę. Nie mam zamiaru być szkodnikiem. Jeżeli fani będą więc mieli jakąkolwiek chęć się spotkać, to jestem pierwszy do takiego spotkania i wysłuchania uwag. Przyznam, że jak od tygodnia widzę na co dzień zespół, to jestem pełen podziwu dla ich pracy i zapału do pracy. Rodzi się tutaj coś, za czym wszyscy w Katowicach tęsknimy. Widziałem to w Niecieczy, gdzie brakło odrobiny szczęścia, choć stworzyliśmy sobie sytuacje. A ja pamiętam, jak kiedyś jeździłem na GKS i wszyscy się cieszyli z jednej sytuacji, bo tak fatalna była gra. Z Termaliką pokazaliśmy pomysł, z Flotą zagraliśmy koncertowe 20 minut i aż szkoda, że nie mogli obejrzeć tego kibice. My do straty gola graliśmy wyśmienicie: z wysokim pressingiem, agresywnie, blisko rywala. Jeśli piłkarze utrzymają koncentrację i dyscyplinę – po straconym golu teraz się cofnęli – to kibiców mile zaskoczą. Taki styl gry spowoduje wielką euforię w klubie. Zrozumiem, że ktoś nie ma umiejętności, żeby mecz wygrać – nie każdy jest Messim w piłce czy Floydem Mayweatherem w boksie – ale nie wyobrażam sobie, by całego serca nie zostawiać na boisku. To się w przeszłości zdarzało, byłem tego świadkiem. Dziś, nie boję się tego powiedzieć, patrzę z optymizmem w przyszłość.

Reklama

Matthias Sammer, dyrektor sportowy Bayernu, potrafi wyjść do prasy i skrytykować piłkarzy. Jego przekaz jest wiarygodny, bo jest blisko trenera i drużyny, obserwuje ją na co dzień. Jednocześnie wszelka krytyka nie psuje atmosfery w środku, jak mogłoby się zdarzyć po dużej publicznej krytyce od trenera. A pan też zaczyna dziś wywiady od wypowiedzi o zaangażowaniu.
– Chciałbym mieć też taki wpływ na piłkarzy, ale dopiero ich poznaję. Jestem na każdym treningu, oglądam ich mecze i oni na razie imponują mi koncentracją czy zaangażowaniem. Liczę, że tak zostanie. A jak przyjdzie gorszy moment, będę chciał pomóc.

Pytałem, czy pan – również jako kibic – ma być łącznikiem z trybunami. Przeczytałem takie pańskie zdanie: „Sam jestem kibicem i wiem, czego kibic oczekuje od swojego klubu”. I akurat przypomniało mi się popularne niedawno w Katowicach hasło – „Ekstraklasa albo śmierć”.
– Nie dajmy się zwariować. Mamy klub z potencjałem na Ekstraklasę, tego dotyczą też plany, aby za rok powalczyć o awans. Ale rzucanie pustych sloganów, że za rok na pewno się uda, nie ma sensu. Obserwuję działania zarządu i jestem optymistą, bo trzeba pamiętać, że my nie startujemy z zerem w budżecie. Startujemy z minusem i dopiero zmniejszamy stratę, potem pomyślimy o wzmocnieniach. Jest jeszcze sporo do zrobienia przed potencjalnym awansem, ale chciałbym, byśmy za rok przynajmniej podjęli rękawice.

Często mówi się, że kibice w Katowicach czasem szkodzą drużynie. Presja jest tutaj bardzo duża, chyba największa w I lidze.
– GKS to klub z tradycjami, niedawno obchodziliśmy 50-lecie. To zobowiązuje. A przecież nasi byli piłkarze rozpieszczali kibiców swoją grą w latach 90. i wszyscy to pamiętają. Byliśmy twierdzą z Bukowej, z którą trzeba sie było liczyć. Spróbujemy przywrócić dawne dobre czasy.

Decyzja, że piłkarze zwracają część pieniędzy za bilet w przypadku remisu bądź porażki, to jedna z dróg do tego celu.
– Najlepiej spytać prezesa i wiceprezesa, bo oni to wymyślili. Natomiast samą ideę popieram. Jako kibic czułbym, że klub i piłkarze szanują mój czas i pieniądze, skoro chcą mi zrekompensować to, że spisują się poniżej oczekiwań.

Często chodził pan na mecze GKS-u?
– Często. Jako dzieciaka na stadion zaciągnął mnie brat i tak już zostało na lata. W środowisku byłem dość znany, bo lubiłem obnosić się z tym, komu kibicuje.

Bójki w imię klubu też się pewnie zdarzały.
– Oczywiście. Jak wchodzisz do autobusu, w którym znajdują się kibice nielubianego przez nas klubu z szalikiem GKS-u, mówisz: „zapraszam na awanturę”. To były dawne czasy, miałem chyba 12 lat. Potem, kiedy zacząłem trening bokserski, odszedłem od takich sytuacji. Zdarzyło się jeszcze raz, ale już w obronie własnej. Szybko wyrosłem z takich akcji i zaczepiania innych.

Jak doświadczenie z boksu wykorzystać w piłce?
– Są kwestie, które właściwie od razu można wdrożyć u zawodników, choćby żywieniowe. Nie mówię, że piłkarze nie są na diecie, ale widzę pewne pole do popisu.

Za ekonomię w klubie też pan się pewnie weźmie.
– Mam wgląd w dokumenty, zarząd informuje mnie o sytuacji i konsultujemy pewne rzeczy.

Pytając znajomych, którzy w boksie lepiej się orientują, od razu odpowiadali: „Wiesz, że Proksa zasiada w radzie nadzorczej banku?”. Chyba często spotykał się pan tutaj z zaskoczeniem.
– I chyba nawet setki razy o tę sprawę mnie pytano. Ktoś na trudnym etapie mojego życia docenił moją wiedzę i zaczęliśmy współpracę. W banku to już chyba mój ósmy albo dziewiąty rok. Nigdy nie ukrywałem, że interesuję się ekonomią i bankowością. Tylko czasu na to wszystko brak. Dziś mam jeszcze przejrzeć dokumenty, a nie mam nawet kiedy przeczytać dziecku bajkę.

Dużo tych zajęć w pańskim życiu się przewija. Kiedyś – już wracamy do piłki – skomentował pan mecz.
– Byłem gościem w Sportklubie, gdzie komentowałem boks. I spróbowałem też z piłką, ale wyszło dość średnio i amatorsko. Boks czułem lepiej, ale komentować a czuć to też dwie różne sprawy. Myślę, że nazwanie tamtego zajęcia komentowaniem to ubliżenie Mateuszowi Borkowi czy Tomkowi Smokowskiemu, dzisiejszym autorytetom. Ja raczej byłem gościem studia, w którym komentowano.

Ale na antenie w trakcie meczu był pan obecny.
– Robiliśmy wtedy na żywo ligę brazylijską i jakiś mecz międzypaństwowy, chyba Anglii ze Słowacją. Pamiętam, że upatrzyłem sobie pewnego piłkarza z Banika Ostrawa, bo oni mają zgodę z naszymi kibicami, i starałem się go za wszelką cenę wypromować. Współkomentator zaczynał mnie już szczypać i szturchać, że trochę przesadzam. Ale ja robiłem swoje: „Bardzo ładne zagranie zawodnika, który występuje w Baniku Ostrawa”. I tak w kółko. Przemówił przeze mnie lokalny patriotyzm!

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Fot. tytułowe: gkskatowice.eu

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
2
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Komentarze

0 komentarzy

Loading...