Reklama

Smak coli jest sto razy gorszy od tego, co teraz przeżywam

redakcja

Autor:redakcja

22 listopada 2014, 22:35 • 24 min czytania 0 komentarzy

To była naprawdę długa rozmowa. Dzień po ostatnim meczu reprezentacji Sebastian Mila wciąż chodzi nabuzowany. Na pierwszy rzut oka widać, że odżył. Gestykuluje. Gdy mówi o kadrze, wręcz nie może usiedzieć na miejscu. Gdy poruszamy temat opaski kapitańskiej, momentami brakuje mu słów. Nie obraża się na żadne pytanie. Otwarcie mówi o swoich błędach. Tłumaczy, jak to możliwe, że profesjonalny piłkarz złapał 10 kilo nadwagi. Tłumaczy ze szczegółami. Jak nigdy wcześniej. Gdyby ktoś z boku przysłuchiwał się wywiadowi, pomyślałby pewnie, że to prywatna rozmowa z 18-latkiem, który przed momentem zadebiutował w kadrze. Ale Sebastian tak się właśnie czuje. Jak człowiek, który może wziąć wszystko albo nic. I ostatnio bierze wszystko.

Smak coli jest sto razy gorszy od tego, co teraz przeżywam

Żeby nie było zbyt miło, na początek lekko cię zdenerwujemy. Ostatnie miesiące pokazują bowiem, jak bardzo zawaliłeś ostatnią dekadę.

Mogłoby być zdecydowanie lepiej. Pamiętam, Krzysiek, jak się spotkaliśmy w Grazu. Byłem świeżo po transferze do Austrii i wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Do dziś uważam też, że jadąc wtedy za granicę mimo wszystko dokonałem słusznego wyboru. Nie chcę porównywać samych klubów, ale dla mnie Austria była tym, czym dla Arka Milika jest Ajax. Mieliśmy mocny skład, awansowaliśmy do ćwierćfinału Pucharu UEFA, potem zrobiliśmy mistrzostwo i Puchar Austrii, a w finale zdobyłem jeszcze bramkę. Dopiero potem okazało się, że nie byłem na to wszystko gotowy.

Czyli?

Po pierwsze za późno zacząłem się uczyć języka. Dziś na szczęście nasza młodzież jest bardziej rozgarnięta i lepiej się komunikuje, ale naprawdę, chciałbym wszystkich przestrzec: jeżeli szykujesz się do wyjazdu, to język jest ci tak potrzebny jak ulubione korki i sprzęt. Obowiązek! Bez tego nie nawiążesz relacji z trenerem, zawodnikami, ani nie wkomponujesz się w zespół. Sprawa kluczowa, którą sam zaniedbałem, bo polegałem jedynie na Radku Gilewiczu, który prowadził mnie za rękę.

Reklama

Ten Wiedeń był wtedy dla ciebie zbyt polski.

Troszkę tak. Wiedziałem, że będę mógł liczyć na rodaków, nie przeliczyłem się, ale mam przekonanie, że gdybym był skazany na siebie, to koniec końców wyszedłbym na tym lepiej. Oblałem ten egzamin. Zdecydowanie. I pretensje mogę mieć tylko do siebie, bo sam sobie zafundowałem taką drogę. Nie zrozumcie mnie jednak źle – jestem mega zadowolony, że spełniam się jako piłkarz, mam super otoczenie i poznaję ciekawych ludzi oraz miejsca. Każdy dzień traktuję jak los na loterii. Rozdaję autografy, ludzie gratulują bramek… Dla mnie to jakaś abstrakcja. Jakiś sen.

Zabawne, że akurat ty nie poradziłeś sobie mentalnie za granicą, bo zawsze sprawiałeś wrażenie jednego z bardziej rozgarniętych polskich piłkarzy. Krzysztof Ratajczyk też wyjechał do Austrii i sobie poradził, choć jego IQ jest pewnie dwa razy niższe od twojego.

Najwidoczniej nie jestem aż tak rozgarnięty albo pewne rzeczy robię tylko na pokaz. Może się wydawać, że to pytanie jest łatwe, ale jest wręcz cholernie trudne. Psycholog w Canal+ powiedział kiedyś, że Sebastian wie wszystko najlepiej. Wtedy też wydawało mi się, że poradzę sobie z wszystkim na spokoju, ale niestety, nie miałem racji.

Własną osobą potwierdzasz, że mądry człowiek wie, że jest głupi, a głupi tego nie wie.

Dawno tego nie słyszałem, fajne! (śmiech) Zawsze uważałem, że wszyscy mają prawo do błędu, ale grunt, by nie popełniać tych samych. Raz ci coś pokażę, to nie marnuj mojego czasu, bym do tego wracał. Lubię ludzi konkretnych. Popełniłeś błąd? Wyciągnij wnioski i idź dalej. Tak jak z tym moim nieszczęsnym śpiewaniem.

Reklama

To jakaś absurdalna historia. Śpiewałeś obraźliwie o Legii, w której – jak sam opowiadałeś – chciałeś grać.

Kiedyś było nawet blisko… Chyba nie chcę o tym rozmawiać.

Dlaczego? Możesz spróbować polepszyć te relacje.

Nie chcę ani polepszać, ani się tłumaczyć. Największą karę poniosłem jako człowiek. Normalni ludzie tak się nie zachowują, a tym bardziej sportowcy. Całe życie dążysz do godnej rywalizacji, a potem zdarza się coś takiego. Ogromne upokorzenie. Nawet nie szukam wytłumaczenia. Zapłaciłem 20 tysięcy kary do Ekstraklasy, pauzowałem cztery mecze i nie zamierzam już do tego wracać. Karę – adekwatną do czynu – ponoszę do dziś.

Wróćmy do tego twojego zjazdu. Groclin, Austria, a potem przepaść. Masa kroków w niewłaściwym kierunku. Udzieliłeś nawet wywiadu, w którym zastanawiałeś się nad zakończeniem kariery.

Po raz kolejny wyszło moje rozgarnięcie… Nie każcie mi tego rozwijać, bo miałem wtedy z 22-23 lata. Dlaczego tak powiedziałem? Nie mam pojęcia. Ludzie, którzy więcej mówią, siłą rzeczy opowiadają więcej głupot.

Zastanawiamy się, czy w całej tej euforii powraca refleksja, że gdybyś w ostatnich miesiącach aż tak się nie podniósł, to nawet nie miałbyś świadomości, ile straciłeś.

Głupio tak siedzieć przed wami i tylko przytakiwać, ale co innego mogę zrobić? To prawda. I nie wybaczyłbym sobie do końca życia. Na pewnym etapie po prostu zaczynasz korzystać z wszystkich zebranych doświadczeń. Mądrzejsi robią to wcześniej, głupsi później. Sam z nich skorzystałem i to mój ogromny fart oraz motywacja. Nie chce mi się już pić coli ani jeść pizzy. Nie chcę wielu rzeczy, które wcześniej miałem na wyciągnięcie ręki. Przestały mnie interesować. Smak coli jest sto razy gorszy od smaku tego, co właśnie przeżywam. Kiedy nadchodzi mecz, nie mogę się go doczekać już w hotelu. Delektuję się. To dla mnie wielkie święto.

Patrząc na twój wizerunek, można dojść do wniosku, że gdy nie grasz w kadrze, to powinieneś robić za tego orlika, który zabawia kibiców. Wzbudzasz po prostu bardzo pozytywne emocje.

(śmiech).

Wiesz, o co chodzi. Jeżeli Łukasz Teodorczyk gdzieś pójdzie, to nikt nie powie: „chciałbym być jak Teodorczyk albo z nim pogadać”. Ty stałeś się maskotką tej reprezentacji.

Wolałbym, żebyście mówili, że nie wyobrażacie sobie kadry beze mnie na boisku (śmiech). Mówiąc serio – nie mam pojęcia, skąd się to bierze. Na zgrupowaniu było nas 24-25, selekcjoner rozważa – powiedzmy – od 70 do 100, a ilu piłkarzy chciałoby się tam dostać? Każdy o tym marzy. Jak więc mógłbym jechać na kadrę i nie wierzyć, że się uda? Widzieliście filmik na „Łączy nas piłka”, w którym odmienialiśmy słowo „Niemcy” przez przypadki? Ja powiedziałem, że lepiej odmienić „Polskę”, bo po meczu wszyscy będą mówić o Polsce. Nie byłem pewien, że wygramy. Złożyło się jednak tak wiele pozytywnych rzeczy, że po prostu wierzyłem, że nas na to stać. Nikt głośno tego nie przyzna, ale otoczka stwarzana przez kibiców i media naprawdę nam się udziela.

Przed Niemcami nie było jeszcze takiej otoczki.

Była.

Aż taka?

Teraz jest euforia, wtedy była pozytywna otoczka. Nie pamiętam tak autentycznej wiary w reprezentacji przed tak ważnym meczem. Czułem, że nie mogę zawieść trenera Nawałki. Nie zawieść drugiej osoby – to ważniejsze niż pieniądze, nagrody czy zwycięstwa. Nie ma większej motywacji. Poza tym, panowie, mamy zawodników odgrywających naprawdę ważne role w poważnych ligach. Dlaczego miało nam się nie udać? Dlaczego udaje się Chorwatom, Serbom, Słowakom czy Czechom? Dlaczego oni wszyscy pną się w rankingach? Dlaczego mówi się, że Czesi mają Rosicky’ego, a Słowacy Hamsika? My mamy Lewandowskiego. Mamy Szczęsnego, Krychowiaka, Błaszczykowskiego, Piszczka… Wcześniej nie było aż takiej stabilizacji. Ile razy przeglądaliśmy po weekendach podsumowania, jak grali reprezentanci, i czytaliśmy, że ten wszedł, ten zero minut, tamten jest w dobrym klubie, ale nie gra… To się zmieniło.

W twoim reprezentacyjnym CV pojawiła się dziura, która pozwala ci lepiej porównać dwa pokolenia piłkarzy. Widzisz jakąś znaczącą zmianę, jeżeli chodzi o charakter, umiejętności lub podejście do meczów?

Dziesięć lat temu też mieliśmy piłkarzy grających na dobrym poziomie w silnych klubach, ale – to akurat przemawia na moją niekorzyść – młodzi zawodnicy nie byli tak utalentowani, jak dziś. O tym jestem przekonany na sto procent, a to też musi podnosić jakość drużyny. Widać potencjał. Druga sprawa – reprezentacji sprzed lat szlaki przetarła kadra Engela na mundialu. Szliśmy po ten sam cel. W obecnej kadrze dominuje inne uczucie – chęć realizowania marzeń. Ambicja. Patrzcie na „Lewego” – nie chcę się za niego wypowiadać, ale on nawet na tym etapie ma prawo czuć się spełniony jako piłkarz klubowy. Zostało mu tylko jedno – realizować się jako reprezentant. Na takim poziomie w grę wchodzą emocjonalne aspekty – poprowadzić reprezentację na mundial i jeszcze coś tam osiągnąć. Ktoś powie, że hasło „gram dla Polski”, to banał. Okej, ale tak też czują piłkarze Bayernu czy Arsenalu.

Przez lata był to dla nich wstyd. Zostało im do zmazania sporo plam.

Być może. Po „Lewym”, „Szczęśniaku”, „Piszczu” czy Krychowiaku widać, że strasznie dbają o najmniejsze elementy, by to wszystko się nie spieprzyło. Jest spóźnienie – jest kara. Nikt się nie wymiguje. Drużyna stworzona z takich indywidualności jest jak domek z kart. Wystarczy drgnięcie, by się posypało. Trener trzyma na tym rękę, ale sami zawodnicy wiedzą, jak bardzo trzeba się pilnować. Teraz chłopaki mogli wyjechać ze zgrupowania przed Szwajcarią, a chcieli zostać! Udzieliły się emocje. Kwestie koleżeństwa, przyjaźni, wspólnego celu. To buduje drużynę. W futbolu zawsze pojawia się też temat pieniędzy, ale kto na kadrę przyjeżdża po kasę? Dostaniesz, jak awansujesz. I o to chodzi.

Sami to zmieniliście.

Dokładnie. To tylko pokazuje, jak każdemu zależy, by tam być. I jasny przekaz dla wszystkich, że nie zależy nam, by przyciupać parę tysięcy, tylko dawać innym radość. Runął też mur pomiędzy kadrą a dziennikarzami i kibicami. Istnieje jakaś granica cierpliwości, ale wy też chyba lubicie dobrze pisać o reprezentacji. Wam nasze sukcesy też są na rękę. Będzie dobrze. Będziemy wygrywać cały czas.

Wprost przyznajesz, że przez kiepskie prowadzenie się zmarnowałeś wiele lat i – może dość przekornie – zastanawiamy się, na ile przeszkodziła ci przyjaźń z Tomaszem Wieszczyckim, który zawsze miał niebywałe umiejętności, ale na pewnym etapie kariery zaczął – mówiąc kolokwialnie – mieć wywalone na to, co się wokół niego dzieje. 

Nie, absolutnie. Dla mnie to fantastyczny człowiek i przykład, jak traktować ludzi wokół siebie. Przyznaję – nie prowadziłem się, jak „Lewy”, ale też bez przesady.

Osiem kilo do zrzucenia w trakcie sezonu – to nie jest normalne.

Nawet dziesięć.

Sam widzisz.

Powiem tak… (chwila przerwy) Mamy trochę czasu, prawda?

Śmiało.

Dobra, macie rację. Nic mnie nie usprawiedliwia. Powiem tak: grasz, zdobywasz mistrzostwo Polski, notujesz najwięcej asyst w sezonie, czujesz się nie najgorzej… Ważyłem wtedy 76,5-77 kilo. Za dużo. Gramy dalej. Mija rok, przybywa znowu pół kilo. 77,5. Potem kontuzja pięty. Nie trenujesz. Kolano. Nie trenujesz. A skoro nie trenujesz i wcześniej się nie pilnowałeś, to wiadomo. Podskakujesz pod 80. Przychodzi zima. Pierwszy raz w życiu nie biegam, bo boli mnie pięta. Mam tylko żal o jedną historię: ktoś – nie znam autora, na pewno osoba z klubu – wypuścił historię, że nie zrealizowałem rozpiski, ale nie wspomniał już, że przez dwa miesiące brałem tabletki przeciwbólowe. Dzień w dzień. Przestawały działać, nie mogłem wsadzić nogi do buta, a grałem przez cały czas. Pojechałem na urlop i – uwierzcie – kiedy nie musiałem zakładać butów, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wszyscy doskonale wiedzieli, że pięta mnie bolała, nie chciałem jej drażnić, żeby zbierał się płyn i nie trenowałem. Chciałem wszystko nadrobić w styczniu, ale kontuzja się przedłużała, przyszły kilogramy i zaniedbanie osiągnęło apogeum. Tyle. Do kogo mogę mieć pretensje? Do siebie.

Kontuzja kontuzją, ale pamiętamy też dość zabawną, a zarazem przerażającą wypowiedź, że nie wiedziałeś, że w klubie jest siłownia.

Śmiałem się. Zrozumieliście mój przekaz – po prostu rzadko tam uczęszczałem. Rzeczywiście… Kurde, no ten świat się zmienia.

(śmiech).

Nie wiem, czy to dobrze zabrzmiało, ale ludzie się zmieniają i uczą przez całe życie. Wstydzę się za parę rzeczy.

Ale nie oszukujmy się – mogło być też gorzej.

Mogło. Po tym wszystkim wczoraj jednak zagrałem z orzełkiem na piersi.

I z opaską.

Nie potrafię wyrazić swojego zadowolenia.

To był przypadek, że zmieniłeś akurat Lewandowskiego i wtedy dostałeś opaskę?

Nie. Już przed meczem było wiadomo, że „Lewy” mi ją przekaże. U trenera Nawałki nie ma przypadku. Musiałoby dojść do nadzwyczajnej sytuacji, by sytuacja uległa zmianie. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik.

Pierwszy raz w życiu miałeś opaskę w kadrze?

Drugi. Pierwszy był, gdy za trenera Janasa graliśmy w Ostrowcu sparing z Estonią.

Co jest takiego wyjątkowego w tym skrawku materiału? Co w nim podnieca?

„Podnieca” – mało powiedziane. To jest orgia. Przeżywasz jakieś apogeum. Czujesz, jakbyś miał zaliczyć dobry odlot. Nie potrafię opisać tego uczucia. Maksymalne spełnienie marzenia młodego chłopczyka grającego na boisku w Koszalinie, przy którym – gdy wracam do domu – często spaceruję. Ostatnio patrząc na nie, pomyślałem: „kurde, naprawdę mi się udało”. Nie mówię, że coś osiągnąłem. Udało mi się dojść do tego, że to, co robiłem w dzieciństwie, robię cały czas. Spędzaliśmy tam całe dnie. Miałem popalone plecy od słońca. Masakra! Jeszcze jedna skóra nie zeszła, a już schodziła następna. Dziurawe spodnie, jedna piłka na osiedle…

Tata piłkarz i nie miałeś piłki? Absurd.

Na początku była jedna na osiedle, a wtedy nie było o to tak łatwo.

Twój ojciec był piłkarzem. Mógł z klubu podwędzić.

W końcu zaczęły się rozmowy w domu: „jak to?! Syn nie ma piłki?! Chodzisz do klubu i nie ma piłek?!”. W końcu dostałem „biedronę” z Wałbrzycha. Pamiętacie korkotrampki? Pastowało się tego czuba! A największy szpan, gdy zmieniłeś sznurówki na inny kolor.

Albo wiązałeś dookoła.

Wiadomo! Fajnie się wychować w tych czasach, a żyć teraz i móc porównać ten postęp. Jeżeli ktoś tego nie przeżył, to dziś wszystko nie robi na nim takiego wrażenia. Chyba trochę odskoczyliśmy od tematu, co?

Rozmawialiśmy o opasce. Dla nas to skrawek materiału, dla ciebie orgia. W tle natomiast pojawia się dyskusja, kto powinien ją przejąć – na nowo Błaszczykowski czy Lewandowski…

Nie ma problemu! Jak się nie dogadają, to wezmę! (śmiech)

Ale sam rozumiesz tę żądzę posiadania opaski? Ktoś z zewnątrz powie: „panowie, dajcie spokój, niech jeden weźmie, a drugi odpuści i po temacie”.

To jest trochę tak, jakbyście poszli na spotkanie z samymi kobietami i nie rozumieli, o czym one mówią. Opaska daje ci poczucie odpowiedzialności za grupę. Jesteś jak generał. Koordynujesz wszystko, podejmujesz strategiczne decyzje, budujesz atmosferę. Nie wiem, jaką decyzję podejmie selekcjoner. Pewnie będzie dużo spekulacji.

Wiesz, jaka będzie decyzja. Nie czarujmy się. Lewandowski zostanie kapitanem, a Błaszczykowski się wkurwi.

Mam nadzieję, że nikt się na nikogo nie wkurwi, bo byłoby to bez sensu. To nie jest czas na wkurwianie się. Potrzebujemy ludzi, którzy świetnie grają w piłkę i są w stanie wskoczyć za kolegę w ogień. Takie obowiązują reguły obecnej kadry. Słuchajcie… Nie wiemy też, jak było wcześniej. Nie wiemy, czy trener mówił coś „Lewemu” albo Kubie. Zostawmy te rzeczy im. Mnie nie wypada się wypowiadać.

Tym bardziej, że jesteś nowy w tej kadrze.

Ale nawet, jakbym był w niej sto lat, to nie wypadałoby mi w to ingerować.

10407994_10153301905714018_9014752399896997881_n

Gdy do kadry powołał cię Smuda, który – bądźmy szczerzy – nigdy za tobą nie przepadał, zareagowałeś bardzo euforycznie.

Pamiętam.

Byłeś w dobrej formie, zdobywałeś mistrzostwo, a on kompletnie cię nie widział. Wręcz tobą pogardzał. Kiedy w końcu cię powołał, zareagowałeś jak dzieciak, który dostał cukierka, a my cię za to obśmialiśmy. Dzisiejsza sytuacja pokazuje natomiast, że nawet z pozycji outsidera da się w trzy miesiące wskoczyć na szczyt.

Wiecie, że wbrew pozorom naprawdę lubię trenera Smudę? Podoba mi się jego poczucie humoru. Miał pomysł na kadrę, a że mnie w niej nie widział? No, szkoda. Ale z tym cukierkiem macie rację. Dziecka nie interesuje, od kogo go dostanie. Najważniejsze, że smakuje tak samo. Chociaż później akurat Smuda się łamał, bo zaczął mnie powoływać.

W dużej mierze pod wpływem presji mediów.

Zawsze wychodzę z prostego założenia: wyjdź na boisko i tam pokaż, ile jesteś wart. Ty jako piłkarz masz władzę. Od ciebie wszystko zależy. Nie zgadzasz się? Dobra. Zobaczymy. I wyjaśniasz wszystko na murawie. Walniesz pierwszy, drugi, trzeci, czwarty świetny mecz i po dyskusji. „Widzisz? Miałem rację!”. To jest ta fajna oręż. Łatwo powiedzieć: „nie, nie zgadzam się”, ale pokazać na boisku trudniej. Delektuję się każdą minutą w reprezentacji, ale chcę wszystkie wykorzystać. Czuję, że mój zegar tyka. Czasu jest coraz mniej.

Na jakim etapie jest odliczanie?

Chciałbym, by tykało jeszcze przez 3-4-5 lat.

Na twojej pozycji tyle się nie gra.

Nie? I wszystko zepsuliście!

(śmiech).

Może się cofnę na boisku. Z perspektywy czasu moja pozycja musi ulec zmianie.

Będziesz takim „Pirlo” grającym przed obrońcami?

Istnieje taka możliwość. Nie wiem, czy to się stanie w najbliższych miesiącach, czy za dwa lata, ale pewnie tak będzie to wyglądało.

Pirlo to taki zawodnik, którego podglądasz pod kątem piłkarskiego starzenia się?

Tak.

Odpowiadasz jakoś bez przekonania.

Bo nie lubię Włochów jako piłkarzy. Ale Pirlo oglądałem w akcji w meczu z Hiszpanią w Gdańsku. Wiecie co… Nie chcę grać, żeby tylko być na boisku. Albo wszystko, albo nic. Chcę wziąć wszystko, czyli wycisnąć do maksimum najbliższych kilka lat. Ale do tego nie ma ani piwa, ani pizzy.

Całkiem to odstawiłeś?

Całkiem nie. Jedno piwko przed treningiem, jedno po (śmiech). Mówiąc serio – to nie jest takie zajebiście łatwe zmienić swoje nawyki żywieniowe. Reprezentacja wszystko mi wynagradza. Teraz zjadłem z wami zupę rybną, białe pieczywko i dla mnie to były „urodziny”. Dzień po meczu też czasem sobie pozwalam na więcej, ale nie na tyle, co wcześniej. Kiedyś to byśmy właśnie zamawiali czwarty posiłek (śmiech). Mordęga, ale jestem zdeterminowany i gotowy na ciężki trening. Nie ciągnie mnie do pizzy ani piwa przy obiedzie.

Zdziwiłeś się swoim organizmem? Ta zmiana była drastyczna?

Zdziwiłem się. Przez pierwsze trzy tygodnie czułem się strasznie słabo. Mówiłem trenerowi Pawłowskiemu, że brakuje mi mocy. Rozmawiałem też z dietetyczką i wszyscy apelowali, bym był cierpliwy, bo zaraz wszystko puści i energia wróci. „Wszyscy muszą zaakceptować tę zmianę w organizmie. Wątroba, żołądek… Wszyscy”. Wspominaliście, że mógłbym być maskotką na meczach kadry. Może ta moja radość wynika też z tej zmiany? Że czuję się swobodniej i mam lepsze samopoczucie? Odstawiłem też słodycze, bo kiedyś… Panowie… Takiej tabliczki czekolady nawet nie musiałem gryźć. Ptasie mleczko? Jak otworzyłem pudełko, to zaraz było do wyrzucenia. Masakra.

Padłeś „ofiarą” tego, że od najmłodszych lat byłeś jednym z najzdolniejszych piłkarzy w Polsce i wszystko przychodziło ci łatwiej niż innym. Tamci musieli wszystko wytrenować, a ty to miałeś.

Jeden bazuje na szybkości, drugi na wytrzymałości, a mnie w pewnym momencie wydawało się, że mogę się opierać na czystych umiejętnościach technicznych. To znaczy – może nie jestem super techniczny, ale technikę użytkową mam dobrą. Przyjęcie, pass – to moje standardowe zalety. Czułem, że one wystarczą, a tak naprawdę wystarczają jedynie na podwórko. Ze Szwajcarami, Niemcami czy Gruzinami musisz być na biegu. Na kadrze każdy trening – nie wspominając nawet o meczu – jest jak wojna. Wojna, by nie wypaść, spodobać się trenerowi i mieć autorytet wśród kolegów. Po ostatnim zgrupowaniu jestem cały poobijany, pełny siniaków i ledwo zakładam buta. W hotelu jeszcze nie czułem, że cokolwiek mnie bolało, a teraz wracam do domu, wstaję rano i… Kurwa, co jest? Boli tu, tu, tu i tu. Kadra daje taką adrenalinę.

Denerwuje cię, że nagle musisz odpowiadać na wiele pytań o stracony czas?

Nie. Bardziej mnie denerwuje, że muszę przytaknąć. To jest dla mnie najbardziej upokarzające.

To też najbardziej mąci euforię.

Ale to pytanie też jest zasadne. I dużo bardziej boli. Mocniej działa na wyobraźnię.

Czytałeś książkę „Strzał w przerwie” George’a Besta?

Tak.

Jest tam taki fragment, gdy Best leży w pokoju z miss świata i kasą na łóżku.

… i przychodzi kelner.

„Panie Best, kiedy to wszystko się spieprzyło?”.

I to właśnie działa na wyobraźnię. Gdy pytają, czemu nie wyszło za granicą, odpowiadasz szablonowo. Język, mentalność, brak gotowości na rywalizację. Myślałem, że skoro mnie kupili, to coś mi się należy. Ktoś zapyta: czego się spodziewałeś? Cóż, spodziewałem się, że tak nie będzie. Bardziej uderza mi do głowy pytanie, co mógłbym zyskać, gdyby mi się udało. Ile zobaczyłbym pięknych stadionów i z iloma fantastycznymi przeciwnikami mógłbym się zmierzyć.

To wszystko ma jednak happy-end, na który się nie zapowiadało. W pewnym momencie wylądowałeś nawet w ŁKS-ie. Trudno niżej upaść w dzisiejszych czasach, bo po tym klubie mało kto się podnosi.

Mam stamtąd dobre wspomnienia!

Nie wątpimy.

Wierzę, że jeśli ktoś mi coś zabiera, to musiałem zasłużyć. Widocznie nie byłem wystarczająco dobry. Wierzę, że Pan Bóg tak mi to napisał. Nie mylę zadowolenia z dumą. Dumny jestem z gry w reprezentacji, a zadowolony z tego, co robię i że ktoś pierze mi sprzęt, a ja go tylko zakładam, brudzę, kąpię się i idę do domu. I mnie się nie udało? Nie. Udało mi się zajebiście. Wiecie, czego brakuje mi z lat młodzieńczych? Jednej rzeczy – całej tej celebry przed treningiem. Bierzesz torbę, wkładasz ciuchy…

Możesz to robić.

Niby tak, ale – może to głupie – tego mi najbardziej brakuje. Bierzesz torbę, wsiadasz do autobusu, tam wszystkich szturchasz, bo przecież nie położysz jej na ziemi i się ubrudzi.

To pokazuje, że piłkarz na wysokim poziomie cierpi z powodu oderwania od rzeczywistości. Brakuje ci jazdy autobusem, co możesz zrobić jeszcze dzisiaj, a na trening dojeżdżasz – zgadujemy – Audi Q7.

X5 (śmiech). Tak, jesteśmy oderwani od rzeczywistości. Jesteśmy rozpieszczeni przez kibiców, trenerów, dziennikarzy. Taki też stał się futbol. Dziś – jak mawia „Gianni” – dba się o detale. To, co w Austrii osiem lat temu było normalne – na trening bierzesz tylko kosmetyczkę, a na lotnisku dostajesz boarding pass. Zupełnie niczym się nie przejmowałeś, a dziś w Polsce – nie licząc Legii i może Lecha lub Wisły – dalej nie ma wielu takich rzeczy. Przepaść organizacyjna. Nie chodzi o to, że piłkarz jest gwiazdą i nie może tego nosić, bo będzie mu ciężko. Chodzi o odciąganie twojej uwagi od rzeczy, którym nie musisz poświęcać uwagi. Po co się przedłuża kontrakt na dwa lata przed jego wygaśnięciem? Po to, by dać komfort. Jeżeli u nas powiesz, że w klubie brakuje gościa od sprzętu, to usłyszysz, że pojebało się gwieździe w głowie, a ten profesjonalizm – uwierzcie – musi być. Tak samo jest z kadrą – przyjeżdżasz na nią, widzisz to wszystko i myślisz: muszę się tu utrzymać! Muszę, bo będę się czuł, jak w Realu Madryt! Nie mówię teraz o Śląsku, ale w wielu polskich klubach panuje totalny bajzel. Bez dobrego boiska, jedzenia w klubie, dietetyki ciężko o sukces. Tylko jak tego oczekiwać, skoro problemem jest zebranie pieniędzy na pensje? Smutne. Szkolenie? Tyle o tym mówimy, ale stwórzmy warunki tym dzieciakom, a potem oczekujmy efektów.

Czujesz się autorytetem dla młodych piłkarzy? Nie przeszkadza ci w tym młodzieńczy wygląd i charakter? W latach 90. kapitan wyglądał, jak pan po czterdziestce i jak coś powiedział, to brzmiał niczym nauczyciel w szkole. Ty – czasem mamy takie wrażenie – mentalnie jesteś nastolatkiem.

Chciałbym być autorytetem. To oznaczałoby, że coś sobą reprezentuję. Młodzi piłkarze mogą mnie jednak nie lubić, bo jestem strasznie wymagający. I nie zmienię tego.

Raczej cię nie lubią?

Nie powinni (śmiech). Nie wiem, istnieje możliwość, że mnie nie lubią, bo co chwilę zwracam im uwagę. Robię to dla ich dobra.

Na co najczęściej zwracasz?

Mówię tylko o boisku, bo oni z góry wiedzą, że przy mnie nie można się panoszyć ani cwaniakować. To mnie po prostu drażni. Zwracam uwagę, by na boisku myśleli i mieli więcej luzu. Czasem widzę, że mają umiejętności, ale chcą bazować wyłącznie na jednym elemencie. Ktoś jest szybki i skupia się tylko na tym. Jeden ma dobre przerzuty i tylko przerzuca. Często im tłumaczę, że trzeba szukać różnych rozwiązań. A to, że na boisku zamieniam się w innego człowieka, może powodować, że traktują mnie… No, wiecie.

Jak sędziowie.

Akurat z nimi mam dobry kontakt. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Nam się wydaje, że nie. Jeden z bardziej cenionych sędziów powiedział nam, że jesteś jednym z najbardziej irytujących piłkarzy w lidze.

Tak?!

Biegasz za nimi, dogadujesz, mówisz nieprzyjemne rzeczy, wypominasz wpadki z przeszłości… „Rok temu na Legii inaczej pan gwizdnął”.

Trochę podkoloryzowane.

Sami nie wiedzą, jak zareagować, bo jeżeli pokażą ci kartkę, to wyjdą na małostkowych. Najzwyczajniej w świecie ich drażnisz.

(chwila przerwy) Dobra, zostawię to. Denerwuje mnie tylko, gdy sędzia cwaniakuje.

Ale dogadujesz im czy nie?

Oczywiście, że dogaduję, ale – uwierzcie – nie zmienia to faktu, że mam z nimi dobre relacje. Z jednym może częściej się kłócę i to pewnie on wam to powiedział, ale mniejsza z tym.

Wróćmy więc jeszcze raz do tej opaski, bo dziwnie się złożyło, że dostałeś ją przynajmniej na moment w kadrze, a odebrano ci ją w Śląsku, co jest o tyle absurdalne, że przejął ją obcokrajowiec, który gra tam od niedawna. Sytuacja całkowicie niewytłumaczalna.

Ogromny cios. Przyszedłem do domu i było mi najzwyczajniej smutno. Traktowałem tę drużynę jak rodzinę. Spędzałem w klubie sporo czasu. Oddałem mu się w stu procentach, a okres był trudny. Nie płacono regularnie, premie za mistrzostwo dostaliśmy po roku, a meczowe dopiero kilka miesięcy temu po dwóch-trzech latach. Ciężko było pilnować chłopaków, by nie marudzili, ale to naprawdę super ekipa. Potrafiliśmy się dogadać i dojść do kompromisu, że o wszystkim decydujemy wspólnie. Poświęciłem się klubowi i czasem przez to identyfikowanie się obrywało mi się na innych stadionach. Teraz mam to wszystko za sobą, trener podjął określoną decyzję, wszyscy ją zaakceptowali i nie mam z tym problemu.

Jak dostałeś opaskę w kadrze, nie pomyślałeś, że czas z powrotem na opaskę Śląska?

Nie. Nigdy nie będę kapitanem Śląska. Na pewno nie wezmę tej opaski. Mój czas już minął.

Uważasz, że potraktowano cię niehonorowo?

Niech każdy sobie odpowie. Moje słowa nie są tu potrzebne. Nie będę kapitanem Śląska i tyle. Jestem do dyspozycji trenera, pomagam mu, ile mogę i drużyna wie, że może się do mnie zgłosić.

Masz taki posłuch, jak wtedy, gdy nosiłeś opaskę?

Na koniec powiedziałem wszystkim, że mogą na mnie liczyć niezależnie od opaski. To, co jest w Vegas, zostaje w Vegas.

Szanujesz Pawłowskiego, że postawił cię na nogi, ale sytuacja z opaską nadszarpnęła twoją opinię na jego temat?

Sytuacja z opaską mnie bolała, ale jeżeli doprowadził do niej dla mojego dobra, to będę mu wdzięczny do końca życia.

Chciał cię wybudzić?

Myślę, że tak. Trener powiedział mądrą rzecz: „jeżeli poprzedniemu szkoleniowcowi przy twoich umiejętnościach wystarczała jedynie taka gra, to jego problem. Mnie nie wystarczy”. To mi się spodobało. Zrozumiałem, że chyba rzeczywiście za mało daję drużynie.

Inaczej się też gra, gdy ma się małą, ale już świadomą córkę, która powoli zaczyna rozumieć twoją sytuację?

Wszystko robisz dla niej. Spełniasz się jako zawodowy piłkarz, ale wręcz przed nią szpanujesz. Chcesz pokazać, jaki tata jest super. Kiedy ktoś prosi mnie o autograf, jest strasznie wstydliwa. Na meczach też nie do końca wszystko rozumie. Mówi tylko: „mój tatuś wchodzi”. Jest strasznie uczuciowa. Kiedy wczoraj wieczorem przyjechałem do domu, mówiła: „byłam na meczu Polski”. Tak podkreślała to słowo – Polski. Coś fantastycznego. Ma pięć lat, coraz więcej zapamiętuje z dzieciństwa i chciałbym, by zapamiętała chociaż końcówkę tego, co się właśnie dzieje. Teraz na jedynce leciał o mnie program i reporterka pyta moją córkę: – Co tatuś robi w domu? Czyta ci bajki?

– Nie. Mama.

– To prawda – odpowiadam.

– To co robi tatuś? – pyta reporterka.

– Leży.

– Nie leży, tylko odpoczywa! – wtrącam się.

– Nie. Leży!

Zacząłem się śmiać. Dzieci nie okłamią. Nie zapanujesz nad nimi. Potem wróciłem do domu i usłyszałem od Ulki: „dobrze ci tak, będziesz zwracał większą uwagę!”. Trzeba uważać. Czasem, jak się kłócimy z narzeczoną, to Miśka mówi: „tata, idź się położyć do łóżka. Przecież lubisz leżeć!”. Coraz więcej rzeczy rozumie, więc trzeba się pilnować (śmiech). Sens życia. Córka jest dla mnie wszystkim. Nic mi nie popsuje humoru, gdy siedzi przy mnie.

To dla niej było serduszko z jednoczesnym okrzykiem „kurwa mać!”? (śmiech)

Okrzyk był do mnie, a serduszko do niej (śmiech). Chłopaki mówili: „nad cieszynkami musisz popracować”.

Jędrzejczyk pokazał, że ma je opanowane.

Ale zrobił demonstrację! Szok! Rewelacja. Przeprowadzaliście z nim kiedyś wywiad?

Tak.

Zajebisty gość! Mieć go w drużynie to fart. Powiem tak: chciałbym grać z Messim i Jędrzejczykiem – taką facet rozkręca atmosferę! Przy takich ludziach – uwierzcie – uśmiech nie schodzi z twarzy. Każdy gest, odpowiedź, zachowanie… Niesamowity człowiek.

Ta kadra w ogóle wydaje się pozytywna i uśmiechnięta. 

Wcześniej odbierałem „Lewego” i „Piszcza” trochę inaczej, ale od kiedy ich poznałem, widzę, że to musi pójść w odpowiednim kierunku. Panowie, gdybyście zobaczyli „dziadka” na naszym treningu… Wszyscy gonią jak zbite psy. „Lewy” mógłby stanąć, ale nie – on daje przykład wszystkim. Jeszcze, jeszcze, jeszcze! Gonitwa! A poza treningiem jaja i żarty. Współpraca z kimś takim to sama przyjemność.

Złapałeś z nim dobry kontakt. Siedzicie nawet przy tym jednym wesołym stoliku.

Skąd wy to wiecie?

Szczęsny opowiadał na „Łączy nas piłka”.

Jest „Lewy”, „Krycha”, „Szczęśniak”, „Kucharz”, „Jodła”, czasem Szukała. Taki mamy stolik.

Jodłowiec robi za Sobolewskiego sprzed lat, nie?

Na boisku silny, poza nim – stonowany i spokojny. Ale sam zawsze chciałem taki być. Jak Roger Federer.

Roger cię prześladuje.

Uwielbiam go jako sportowca.

Wcześniej miałeś taką ksywkę.

Ale dziś mówią tak na mnie tylko ci, którzy mnie długo znają. Nowa ksywka to „Milowy”.

Prymitywna.

Wolałbym „Rogera”. Zawsze mi towarzyszył.

Na koniec zapytamy o trenera Globisza. Bardzo zaangażowałeś się bowiem w akcję ratowania jego wzroku i w zasadzie poprowadziłeś ją od A do Z.

Panowie, prawda jest taka. I nie mówię tego, dlatego że tu teraz siedzimy – zasługa jest, Krzysiek, twoja i prezesa Bońka, a ja się zajebiście cieszę, że wszystko się udało. Każdy, kto maczał w tym palce, może być dumny. Pomogliśmy człowiekowi, który jest mega inteligentny, bardzo pomógł polskiej piłce i nigdy nikomu nie odmawiał. Jestem wręcz wzruszony, że wszystko tak się potoczyło. Widziałem, że ostatnio trener wyglądał już bardzo dobrze i mam nadzieję, że jego wzrok będzie się stopniowo poprawiał.

Wierzyłeś, że operacja przyniesie sukces czy działałeś, by zagłuszyć własne sumienie?

Wierzyłem w stu procentach. Wiedziałem, że ktoś u góry ma dług wobec trenera. Dobro wraca. Skoro facet – po tym, jak odmówiło mu wiele klinik – ruszył na koniec świata, by się zoperować, to musiało się udać. Każdemu warto pomagać, ale takim ludziom, jak trener Globisz szczególnie.

I już zupełnie ostatnia kwestia. Lechia. Grasz z opaską tego klubu na ręce, nigdy nie ukrywałeś, że chciałbyś kiedyś trafić do tego klubu. Temat twojej przeprowadzki pojawił się też latem. (rozmawialiśmy dzień po meczu ze Szwajcarią)

Lechia pytała o mnie i nigdy nie ukrywałem, że to mój klub. Chodzi mi po głowie powrót do Gdańska. Mam już starszych rodziców i chciałbym mieszkać bliżej nich. Może nie jest to główny powód, ale jeden z czynników, które każą mi się zastanowić nad powrotem do Lechii. Tam zaczynałem, tam chciałbym skończyć.

Rozmawiali KRZYSZTOF STANOWSKI i TOMASZ ĆWIĄKAŁA



Fot. FotoPyK

Najnowsze

EURO 2024

Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju

AbsurDB
1
Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju
Niemcy

Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Szymon Piórek
1
Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...