Reklama

Jak zrujnować wielki klub. Rangers znowu nad przepaścią

redakcja

Autor:redakcja

16 września 2014, 21:21 • 7 min czytania 0 komentarzy

Na każde pięć funtów, które wyda Celtic, Rangers wydadzą dziesięć! Tak pod koniec lat dziewięćdziesiątych odgrażał się David Murray, ówczesny dobrodziej klubu. Z bardzo mocnym naciskiem na „ówczesny”, bo jednocześnie konsekwentnie stawiał on fundamenty pod przyszłą katastrofę. Życie na kredycie skończyło się tak, że dziś po Glasgow krąży powiedzonko: na każde pięć funtów, które wyda Celtic, Mike Ashley (właściciel Newcastle) będzie mógł pięć razy zmienić nazwę stadionu Ibrox. Klubowi po ledwie dwóch latach od likwidacji znowu grozi romans z komornikiem, The Gers toną w długach i skandalach. Jak to się mogło (znowu! tak szybko!) stać?

Jak zrujnować wielki klub. Rangers znowu nad przepaścią

Zanim dojdziemy do problemów bieżących, trzeba wytłumaczyć skąd tak toksyczna gleba pod Ibrox. Otóż w 1988 klub przejął David Murray, wówczas jeden z najbogatszych Brytyjczyków. Rangersi pod jego rządami zaczęli szastać kasą na lewo i prawo. Ściągali gwiazdy europejskiej piłki, kibiców zaszczycali grą Brian Laudrup, Paul Gascoigne czy Ronald de Boer. Na jednego gracza potrafiono przeznaczyć ciężarówkę funtów, tak jak choćby wtedy, gdy za Tore Andre Flo dano 12 milionów (w 2000 to była suma bardzo imponująca). Wtedy Murray rzucił formułkę, którą zacytowaliśmy we wstępie, a która najlepiej określa rozrzutność Rangers. Przynosiło to sukcesy na boisku, dość spektakularne, bo The Gers zaliczyli „Nine in a Row”, dziewięć mistrzostw Szkocji, do tego liczyli się w Europie. Złote lata były fundowane jednak za cudze pieniądze.

Image and video hosting by TinyPic

Złote czasy. Gascoigne i McCoist

Reklama

A tu Brian Laudrup w popisowej akcji

Dług rósł błyskawicznie. Trumna była zbita, a Murray przeszedł do układania klubu w jej wnętrzu. Na początku poprzedniej dekady stworzył fundusz, przez który zatrudniał piłkarzy w Rangers. Dostawali oni więc de facto dwa kontrakty: jeden minimalny i legalny, wymagany by być zarejestrowanym w federacji, a drugi przez fundusz, już z umową na gruby hajs. Wszystko skonstruowane tak, by The Gers mogli unikać podatków. I znowu, przez pewien czas ta polityka się sprawdzała! Rangersi nie dali się zdystansować Celtikowi, doszli do finału Pucharu UEFA, zgarnęli sześć mistrzostw w nowym millenium.

Ale tak poważne grzechy finansowe nie mogły uchodzić płazem wiecznie. Do gabinetów na Ibrox zapukali w końcu oficjele Bank of Scotland, potem wierzyciele, wreszcie komornik. W najczarniejszej godzinie klub potrzebował fachowców. Specjalistów. Pasjonatów, którzy byli skłonni na poświęcenia wobec Rangers. Zamiast tego władzę objął Craig Whyte, w dodatku za symbolicznego funta. Obiecywał wyprowadzenie The Gers na prostą, mamił wizjami inwestycji i transferów. Okazał się jednak gołodupcem i pijawką, która przyssała się do umierającego organizmu, by choć trochę jego kosztem poprawić swoją sytuację finansową.

Image and video hosting by TinyPic

Zaczęła się likwidacja. Dekady tradycji i trofeów nie poszły na śmietnik, ale zostały zbrukane. Dawnego klubu nie dało się już uratować, więc powstał nowy twór. Do niego przetransferowano historię, akty własności, obiekty treningowe. Schemat ten powinniście znać, bo i w Polsce parę razy uskuteczniano tego typu czary mary. Nagle najbardziej utytułowanym zespołem w Szkocji stało się Sevco Scotland Limited. Tak nazywał się nowy piłkarski organizm, który przejął całą własność po Rangers. Dopiero po kilku tygodniach przywrócono nazwę, ale fani Celtiku nie dają zapomnieć rywalom o tej transakcji. Gdy mówią o The Gers, zawsze używają nazwy „Sevco”.

Sevco vel Rangers zgłosiło akces do najwyższej klasy rozgrywkowej. Ich występ w niej był teoretycznie możliwy, potrzebna była jednak zgoda innych klubów. Te niemal jednogłośnie zadecydowały jednak, że ekipa z Ibrox powinna zacząć od czwartej ligi. Argumentowali zresztą dość rozsądnie: przeciwnik przez lata korzystał z różnych form finansowego dopingu. Przez jakiś czas chodziły plotki, że Rangersi mogą też utracić zdobyte przez ostatnie ćwierć wieku puchary i mistrzostwa.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Nowa spółka utraciła większość zawodników. Musieliby dobrowolnie zgodzić się na przenosiny do Sevco, ale jak łatwo się domyślić nie było im z tym po drodze (z gwiazd został tylko Lee Wallace, etatowy reprezentant Szkocji). Naismith czy McGregor zostali wolnymi graczami i mieli otwartą drogę do stabilniejszych klubów, uciekając tym samym z czwartej ligi. Rangers natomiast za frajer stracił wielu piłkarzy, za których można było krzyknąć solidną kasę.

Tymczasem nowa spółka zaczęła montować budżet. Zaczęto sprzedawać akcje, mobilizować sponsorów, kibice tłumnie rzucili się na karnety. Wszystko, by uratować klub, aby wreszcie zapanowała tu normalność. Ostatecznie, czwartoligowi Rangersi na starcie mieli ponad dwadzieścia milionów funtów do dyspozycji! Konkretna sumka, prawda?

Niestety, bardzo szybko zaczęło się jej trwonienie. Efektowne. Skuteczne. Trudne do wytłumaczenia.

Mieli wsparcie fanów, z samej kasy za bilety powinni mieć dość pieniędzy, by utrzymać na tym poziomie klub i spokojnie wywalczyć promocję. Do tego sponsorzy, a nawet telewizja, która chciała transmitować mecze The Gers, bo mają oni rzesze kibiców w Szkocji. Startowy budżet też przyzwoity i co? Wrzesień 2014, po dwóch latach bojów w niższych klasach Rangers znowu stoją przed widmem komorników kręcących się po Ibrox. W ostatnich tygodniach uratowali się tylko dzięki kolejnej sprzedaży akcji – udało się zebrać tą drogą dodatkowe 3.3 miliona funtów, co wystarczy na bieżącą działalność i spłatę części długów. Na jak długo? Mówi się, że maksymalnie do grudnia, potem kto wie co się zdarzy.

Gdzie rozeszły się pieniądze? Na pewno swoje zeżarły płace zawodników. Rangersi mieli drugi najwyższy „payroll” w Szkocji, tylko po Celtiku, choć grali w czwartej lidze! Na cholerę im byli tak drodzy piłkarze, sprowadzani prosto ze Scottish Premier League? Nawet na ławce siedzieli goście, którzy samodzielnie zarabiali tyle, co cała ekipa rywala, a nie dawali boiskowo nic.

Szybko pojawiły się desperackie kroki. Prośby, by gracze obniżyli kontrakty. Kolejne emisje akcji. Ally McCoist zrzekł się 50% zarobków, ale już w biurach mało kto myślał o takie szczodrości. David Sommers kasował 60.000 funtów, choć pojawiał się w klubie dwa razy na miesiąc. Inny oficjel, Graham Wallace, zgarnia 315.000.

Bomby wybuchają cały czas. W ostatnich dniach odkryto, że Charles Green, który miał odbudować klub, sprzedał w sekretnej umowie prawa do nazwy stadionu. Nabył je Mike Ashley, właściciel Newcastle, i to za jednego funta! Dokładnie tak, wydał tyle co za czipsy, a teraz Ibrox może nazwać Dickbutt Arena, Celtic is the Best, Tesco Stadium. Aby było śmieszniej, Green wydał ćwierć miliona na prawników celem unieważnienia tej umowy. Wszystko bezskutecznie. Burdel, jakiego świat nie widział. Co tam się działo?

Image and video hosting by TinyPic

Ashley chyba sam nie wierzył, że udało mu się ukręcić taki wałek

Ostatnio Sandy Easdale, jeden z najmożniejszych w gabinetach Rangers, został sfotografowany podczas obiadu z Rafatem Rivzim. Facetem skazanym w Indonezji na piętnaście lat więzienia, poszukiwanym przez Interpol. Gościem, o którym krążyły plotki, że ma zakulisowe wpływy w klubie z Glasgow (maczał swoje ręce między innymi w likwidacji), a czemu Easdale wielokrotnie zaprzeczał. A tu bum, wspólne obiady, wożenie się po mieście i obiektach klubowych!

Wydano oficjalne oświadczenie, jakoby Rivzi miał być doradcą dalekowschodniego kontrahenta, Datuka Faizoulliego Bin Ahmada. Ale co to za doradca, który sam ma 600 milionów funtów? Dalej pisano, że panowie zwiedzali akademię szkoleniową Rangers, bo jej model chciano zaszczepić w Indonezji. To już w ogóle nie trzyma się kupy – jeśli Bin Ahmad rzeczywiście chciałby rozwinąć tamtejszy futbol, to z takim budżetem byłby z honorami witany w znacznie lepszych akademiach. Ta z Glasgow od dawna nie wypuściła gracza europejskiego formatu.

Image and video hosting by TinyPic

Dlatego nie dziwi, że kolejne grupy fanów dołączają do bojkotu meczów. Domagają się dymisji zarządzających, nie chcą już ani grosza dać im ze swojej kieszeni. Sam McCoist mówi, że rozumie ich decyzję, bo przeszli przez dość dużo, by wymagać od władz więcej.

Dobrze ostatnie lata po niebieskiej stronie Glasgow spuentował w jednym z felietonów Barry Ferguson, dawna legenda Rangers: – Nie pamiętam kiedy ostatnio jakiś kibic zapytał mnie o sprawy piłkarskie. Zawsze polityka, skandale, finanse. Ale ja nie wiem nic więcej, niż wy – to ostatnie bardzo celne. Nad Ibrox panuje informacyjna mgła, niezwykle gęsta. Nic nie wiadomo. Kto rządzi klubem? Jakie są faktyczne wpływy Rivziego, a jakie Mike’a Ashleya? Gdzie podziały się pieniądze? Niektórzy wyliczają, że od czasów Sevco, klub wydał 70 milionów funtów. Naprawdę tyle potrzeba, by wygrać czwartą i trzecią ligę szkocką?

Dlatego gdy będziesz narzekać na swój kibicowski los, pamiętaj o jednym. Zawsze mogło być gorzej. Zawsze mogłeś być fanem Glasgow Rangers.

PS: W trakcie gdy grała Liga Mistrzów, Rangersi mierzyli się w pucharze z wiceliderem Scottish Premier League, Inverness. Wygrali. Promyk nadziei, czy jeszcze większy ból dla kibiców, że piłkarsko idzie dobrze, ale znowu przez kwestie organizacyjne wszystko pójdzie na marne?

Leszek Milewski

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...