Reklama

Piech blisko Legii, klub czeka na odpowiedź ws. Meliksona

redakcja

Autor:redakcja

17 czerwca 2014, 11:00 • 29 min czytania 0 komentarzy

– Z graczy, którzy mogą trafić do Legii w tym oknie, najbliżej jest Arkadiusz Piech. Trwają rozmowy na temat jego indywidualnego kontraktu, niewykluczone, że zakończą się one dzisiaj. Wciąż aktualny jest też temat sprowadzenia Maora Meliksona. Legia wysłała ofertę do Valenciennes, spodziewa się, że odpowiedź przyjdzie w ciągu trzech dni, a więc sprawa powinna wyjaśnić się najpóźniej do końca tygodnia. Reprezentant Izraela może liczyć na pensję w wysokości 250 tys. euro rocznie – pisze dzisiejszy Przegląd Sportowy. W ramach odmiany od dziesiątek tekstów mundialowych, które również (a wręcz przede wszystkim) znajdziecie w naszym codziennym przeglądzie najciekawszych materiałów w prasie. Zapraszamy.

Piech blisko Legii, klub czeka na odpowiedź ws. Meliksona

FAKT

I startujemy. Najpierw Fakt, w którym mamy stały mundialowy układ. Najpierw dwie strony zapowiedzi dzisiejszych spotkań. Piękne życie Capello, jako selekcjonera rosyjskiej kadry.

Fabio Capello (67 l.) jest zdecydowanie najlepiej opłacany – zarabia aż 11 mln dolarów rocznie. To aż o 5 mln więcej niż drugi w tej klasyfikacji szkoleniowiec Anglii Roy Hodgson (66 l.) i prawie o 7 mln więcej niż trenujący Włochów Cesare Prandelli (56 l.). Na dodatek nie musi martwić się o to, że za chwilę zostanie zwolniony, ponieważ pół roku temu przedłużył kontrakt z federacją aż do 2018 roku. W Rosji jest niezwykle szanowany za dotychczasowe wyniki, z reprezentacją awansował na mistrzostwa świata z pierwszego miejsca, choć za najgroźniejszego rywala miał Portugalię. A jego celem w Brazylii jest wyjście z grupy, co nie powinno być specjalnie trudne, ponieważ oprócz Belgii w grupie H Rosjanie muszą się zmierzyć z Koreą Południową i Algierią. Czyli żyć, nie umierać… Komfort pracy Capello ma o wiele większy niż w Anglii, gdzie z pracy selekcjonera zrezygnował na kilka miesięcy przed Euro 2012. Tutaj nikt się go nie czepia, że nie mówi po rosyjsku, a na Wyspach ciągle wypominano mu, że nie mówi po angielsku. Nikt również nie narzeka na wielką dyscyplinę, jaką w zespole trzyma Włoch, a w Anglii piłkarze denerwowali się, że trener zakazał im np. jedzenia keczupu. – Capello wymaga od nas wielkiej dyscypliny, ale to dobrze, bo dzięki temu wszyscy w stu procentach koncentrują się na pracy – mówi napastnik Maksim Kanunnikow (23 l.).

Reklama

Druga z zapowiedzi nie jest zbyt ciekawa. W skrócie: Brazylijczycy mają z Meksykiem rachunki do wyrównania. Sensacyjnie przegrali z nimi finał igrzysk olimpijskich w Londynie. Dziś mają pokazać, że przez dwa ostatnie lata zrobili większy postęp niż rywale i mogą walczyć o najwyższe cele.

„Tak się zabawiają Chorwaci” – Fakt prezentuje na kolejnej stronie feralne zdjęcia zawodników, którzy bez zbędnego ubioru regenerowali się po meczu z Brazylią. Przezabawne zwłaszcza podpisy pod fotkami: „Dario Srna podziwia wysportowaną sylwetkę Dejana Lovrena”. „Mateo Kovacić przyłączył się do zabawy”. Ok, żeby jednak liznąć chociaż odrobinę merytoryki, zacytujmy fragment dzisiejszego tekstu Tomasza Hajty. – Fajnie, że nie ma szachów. Wszyscy starają się grać ofensywnie. Nawet zespoły skazywane na porażkę.

Zwycięstwa zespołu Louisa van Gaala można było się spodziewać, ale nie w takich rozmiarach. Van Gaal, w przeciwieństwie do Vicenta del Bosque, obrał zupełnie inny kierunek budowania drużyny. Podziękował wielu starym piłkarzom, a stworzył młody zespół. W obronie postawił na młodych piłkarzy z ligi holenderskiej, która nie należy do najsilniejszej w Europie. Mimo braku doświadczenia, spisywali się naprawdę dobrze. Sprawdził się również system gry z piątką obrońców i bez nominalnego napastnika. Z tych uczynił pomocników. Z przodu mieliśmy Robbena i Van Persiego, a wspierał ich jeszcze jeden ze starej gwardii Sneijder. Holendrzy zaskoczyli Hiszpanów tym, że nie byli rozrzuceni po całym boisku, tylko od razu doskakiwali do rywali, próbując odebrać im piłkę. To im się często udawało. Różnicę w tym meczu zrobiła… szybkość. Mistrzowie świata klepali, a Holendrzy biegali. To kilka razy pokazał Robben, szczególnie przy akcji, gdzie w oczach Ramosa widać było przerażenie. Nic dziwnego. Niby przebierał nogami, a stał w miejscu. A to co zrobił przy pierwszym golu Van Persie, stawia go w gronie najlepszych piłkarzy na świecie. Majstersztyk! Oczywiście ten wynik nic nie oznacza. Holandia może jeszcze nie wyjść z grupy, a Hiszpania zajść bardzo wysoko. Tylko nie widać u nich werwy. Zupełnie inaczej jest u Włochów. Też mają doświadczonych piłkarzy, ale im się przeciwko Anglikom chciało. Mamy też sensację. Wysoka porażka Urugwaju z Kostaryką. Miało być 5:0, a zakończyło się 1:3. Zastanawiałem się przed meczem z Portugalią, jak prezentować się będzie zespół Niemiec bez kontuzjowanego Marco Reusa. Wydawać by się mogło, że nie da się tak dobrego piłkarza zastąpić.

Z dziennikarzami w Brazylii pogadał też Juan Sebastian Veron. Cytowaliśmy go w jednym z tekstów Tomka Ćwiąkały. Dziś mamy kilka wypowiedzi w Fakcie. Nieciekawie.

Czy rozczarował pana mecz Argentyny z Bośnią?
– Cóż, człowiek zawsze oczekuje więcej. Ale to był dopiero pierwszy mecz, który na takim turnieju zazwyczaj jest trudny. Niektóre rzeczy były pozytywne, inne nie bardzo. Ale ważne, że jest jeszcze czas, by coś poprawić. A nie mam wątpliwości, że w najbliższych spotkaniach Argentyna będzie prezentować się lepiej.

Reklama

Zaskoczyło pana ustawienie z piątką obrońców?
– Było to zaskoczenie, zwłaszcza, że ten system w ogóle się nie sprawdził. Ale trener szybko to dostrzegł i po przerwie skorygował ustawienie. W końcu od tego jest.

Graliście razem z Messim w reprezentacji, byliście też na mundialu w 2010 roku. Jak postrzega pan go dzisiaj?
– Dobrze, ale Messi musi jeszcze wiele poprawić, musi grać znacznie lepiej. Bo nie ulega wątpliwości, że jeśli on będzie w formie, to Argentyna ma szanse, by rozegrać bardzo dobry turniej.

RZECZPOSPOLITA

Przeglądanie Rzeczpospolitej zaczynamy od korespondencji Michała Kołodziejczyka z Sao Paulo. „Rana ciągle krwawi” – niezły materiał przed meczem Brazylii z Meksykiem. To już dzisiaj.

Mecz jest ważny, cały kraj znowu szykuje się do zabawy, bo przecież wiadomo, że będzie zwycięski. Brazylia przez ostatnie kilkadziesiąt godzin żyje jednak czymś innym. Dużo ważniejszym. Otóż Neymar zmienił fryzurę. Rozjaśnił włosy, jest teraz blondynem. Podobno taki wizerunek bardziej pasuje do mundialu – wiadomo, jest dużo słońca, żółte koszulki. Neymarowi pozazdrościć może Cristiano Ronaldo, ba – nawet sam David Beckham, bo oni coś nowego prezentowali zazwyczaj przed wielką imprezą, a Neymar znalazł czas między treningami i zdjęciami do reklamówek na wizytę u fryzjera. Pardon, stylisty. Zwyczajni fryzjerzy mogą teraz zacierać ręce, bo interes będzie się kręcił. Znowu ustawią się kolejki dzieciaków z jedną prośbą: „Na nowego Neymara, proszę”. Przydałoby się, żeby Neymar coś nowego zaprezentował także na boisku, bo chociaż Brazylia wygrała pierwszy mecz z Chorwacją 3:1, pozostał niesmak po niesprawiedliwym karnym podyktowanym dla gospodarzy. To był decydujący moment meczu, gdyby japoński sędzia się nie pomylił, zwycięstwo wcale nie byłoby pewne. Na formę arbitra Luiz Felipe Scolari i jego piłkarze oczywiście nie mieli wpływu, trochę przerażają jednak ich wypowiedzi po meczu. Scolari ponoć oglądał powtórki dziesięć razy i uważa, że gwizdek nie był fałszywy. Innego zdania są brazylijskie media, które podkreślały, że w czwartkowy wieczór wszystko należało do gospodarzy, także sędzia. Dzisiejszy mecz z Meksykiem może dać Brazylii awans do fazy pucharowej. Kibiców martwi jednak żółta kartka, jaką Neymar zobaczył podczas spotkania z Chorwacją. Od 2010 roku na mistrzostwach świata FIFA anuluje kartki dopiero po pięciu meczach, a nie po fazie grupowej, więc jest spore ryzyko, że w którymś ze spotkań zabraknie brazylijskiej gwiazdy. Dziennikarze doszli do wniosku, że Neymarowi, który ma poprowadzić drużynę do złota, zwyczajnie puszczają nerwy. Do tej pory w 50 meczach reprezentacji zobaczył dziewięć żółtych kartek, ale aż pięć w ostatnich 14.

Z mundialu w RPA wracał jako najlepszy młody gracz, ale koroną króla strzelców musiał się dzielić. W Brazylii chce zdobyć ją sam. Dwa razy jeszcze nikomu się to nie udało. Dobry chłopak z Bawarii – Thomas Mueller.

Hat-trick w pierwszym meczu turnieju, w dodatku przeciw takiemu rywalowi, to wspaniałe uczucie – cieszył się po spotkaniu z Portugalią. – Przez ostatnie cztery lata nabrałem doświadczenia, dojrzałem. Nie jestem chłopakiem, który się czegoś obawia. Pokazał to już na afrykańskim mundialu. Grupowy mecz z Australią – gol. 1/8 finału z Anglią – dwie bramki. Ćwierćfinał z Argentyną – gol. Spotkanie o brąz z Urugwajem – bramka. Do tego trzy asysty, które przesądziły o tym, że dostał Złoty But – nagrodę dla najlepszego strzelca, choć pięć goli zdobyli także David Villa, Diego Forlan i Wesley Sneijder. Sporo jak na człowieka, który w reprezentacji Niemiec debiutował kilka miesięcy przed mistrzostwami i którego Diego Maradona pomylił z chłopcem do podawania piłek. Wystarczająco, by godnie nosić koszulkę z numerem 13, z którym wcześniej grali Gerd Mueller i Michael Ballack. – W zasadzie miałem szczęście, trafiłem z formą – mówił skromnie, mimo że jego wartość – jak obliczyli spece od marketingu – wzrosła po turnieju prawie czterokrotnie. Mało jednak brakowało, by do RPA nie pojechał: podczas górskiej przejażdżki na zgrupowaniu kadry w Austrii spadł z roweru i mocno się poobijał. Urodził się w 1989 roku w Bawarii (Weilheim), wychował w pobliskim Paehl, wiosce położonej 50 km od Monachium. Tam, gdzie każdy chłopiec marzy o grze w Bayernie. – Pamiętam taki sezon, w którym nasza dziecięca drużyna TSV Paehl strzeliła 165 bramek, a 120 z nich zdobył Thomas – wspomina przyjaciel rodziny Muellerów. Do szkółki Bayernu trafił w wieku 11 lat, przeszedł przez wszystkie zespoły młodzieżowe. W Bundeslidze debiutował u Juergena Klinsmanna, wchodząc na ostatnie dziesięć minut meczu z Hamburgerem SV za Miroslava Klosego.

Możemy poczytać też o odmłodzonych „Czerwonych Diabłach”.

Marc Wilmots jako zawodnik podczas swoich czterech mundiali nie awansował dalej niż do 1/8 finału. Dziś jako trener może zagrać o wyższą stawkę. Zakończenie zawodniczej kariery Wilmotsa zbiegło się z początkiem wieków ciemnych belgijskiego futbolu. Kiedy grał po raz ostatni, reprezentacja miała za sobą mistrzostwa świata w Korei i Japonii (2002), gdzie w 1/8 finału uległa przyszłym mistrzom Brazylijczykom. Potem Belgowie na 12 długich lat zniknęli z piłkarskiej mapy Europy, nie kwalifikując się do dwóch mundiali i trzech mistrzostw Starego Kontynentu. Przez ponad dekadę nazywanie Belgów Czerwonymi Diabłami miało trochę kabaretowe zabarwienie. Piłkarska rzeczywistość zaczęła się przejaśniać dopiero w roku 2012, kiedy najpierw po asystowaniu Dickowi Advocaatowi stery w kadrze po Georgesie Leekensie przejął właśnie Wilmots. Urodzony w Dongelbergu piłkarz był symbolem czasów, kiedy z Belgią liczył się każdy. Jako zaledwie 21-letni zawodnik awansował już do kadry na mundial w 1990 r., ale nie zagrał tam ani minuty. Pojechał również cztery lata później do Stanów Zjednoczonych, jednak decydować o losie zespołu zaczął dopiero we Francji, gdzie wbił dwie bramki drużynie Meksyku, oraz w Korei, gdzie trafiał 
w meczach z Rosją, Tunezją i Japonią. Jego reprezentacyjny licznik zatrzymał się na 28 golach w 70 meczach. Grał w solidnych klubach. Po wyjeździe z ligi belgijskiej (Sint-Truidense, Mechelen i Standard Liege) świetnie radził sobie w Schalke 04, nieźle w Bordeaux. W Gelsenkirchen grał razem m.in. z Tomaszami Hajto i Wałdochem. – Przede wszystkim miał pseudonim Kampfschwein, czyli Walcząca Świnia. Oprócz świetnej techniki i gry głową na boisku był niemożliwy: biegał, walczył od pierwszej do ostatniej minuty – mówi „Rz” Hajto, który w Schalke grał w latach 2000–2004. – Było widać, że ma cechy przywódcze, ale w szatni był normalnym kolegą. Fajnie, że bez większego doświadczenia dostał do poprowadzenia reprezentację i z góry było powiedziane, że postawią w niej na młodzież. Nie było przy tym presji, otrzymał ogromny kredyt zaufania. Dlatego Belgowie mają dziś naprawdę ciekawy zespół, w którym jest już kilka gwiazd europejskiego formatu. Na pewno nie jest to jeszcze drużyna na półfinał mistrzostw świata, ale w najbliższych finałach mistrzostw Europy będzie to jeden z faworytów do medalu. Podczas mundialu w Brazylii Belgowie na pewno okrzepną.

Albo o sukcesie potrzebnym piłkarzom i władzy. Przed starciem Rosjii z Koreą Południową.

Jeśli wszyscy zawodnicy pokażą w Brazylii pełnię swoich możliwości, możemy odnieść niemały sukces. Ze zdobyciem Pucharu Świata włącznie – mówił przed spotkaniem z Koreą Aleksandr Kierżakow. Mocne słowa jak na piłkarza drużyny, która w mistrzostwach świata grała dwukrotnie (1994, 2002) i nawet nie wyszła z grupy. Jednak Kierżakow, jedyny gracz obecnej kadry pamiętający mundial sprzed 12 lat, w swoim optymizmie nie jest odosobniony. Można odnieść wrażenie, że przed tegorocznym turniejem Rosjanie zamienili się nastrojami z reprezentacją USA. Sborna zwykle ostrożnie wypowiadała się o swoich mundialowych szansach, ale tym razem chce pomalować Puchar na czerwono, biało i niebiesko. Marzenie o złocie mistrzostw mają spełnić zawodnicy, których nazwisk próżno szukać w składach czołowych europejskich drużyn. Wszyscy występują w rodzimej lidze. Na pierwszy rzut oka to zapowiedź rychłej porażki. Każdy z zespołów wymienianych w gronie faworytów ma co najmniej jednego piłkarza, który sam może zdecydować o wyniku meczu. Portugalia ma Cristiano Ronaldo, Brazylia Neymara, a Argentyna Leo Messiego. Rosji kogoś takiego brakuje na boisku. Tymczasem jest ktoś, kto sprawił, że przed Rosją drżą najsilniejsi. Piłkarze rosyjskiej reprezentacji mówią bez chwili zastanowienia – mocą tej kadry jest selekcjoner Fabio Capello. – To wielka piłkarska osobowość. Bez wątpienia najjaśniejsza gwiazda naszej drużyny…

GAZETA WYBORCZA

Das Konzert na 4 gole – to oczywiście o meczu Niemców na łamach Wyborczej.

Są takie chwile na mundialach, gdy nawet notować się nie chce, żeby nie stracić ani chwili z tego, co się dzieje. To była taka chwila, a właściwie całe 45 minut. Coś podobnego zdarzyło się jeszcze w drugiej połowie meczu Holandii z Hiszpanią, ale na krócej. Patrzysz na mecz i masz poczucie, że to wszystko zostało wcześniej przemyślane, narysowane, przećwiczone, że widzisz za tym trenera, który mówi, co po kolei trzeba zrobić. Mówi o ciągłych zamianach miejsc w ataku, żeby się Portugalczykom zakręciło w głowie, o tym, kiedy przyspieszyć, kiedy zwolnić, i że Toni Kroos zawsze będzie miał dla każdego dobre podanie. A na koniec rzuca jeszcze, jak kiedyś Johan Cruyff do piłkarzy Barcelony przed finałem Pucharu Europy: „Wyjdźcie i miejcie z tego przyjemność”. Alejandro Sabella na pewno tak dzień wcześniej nie powiedział do piłkarzy Argentyny. W ich meczu tylko emocje i gol były na światowym poziomie. Reszta była raczej knajpianą rozrywką przy teatrze Niemców. To nie znaczy, że i taka odmiana nie jest potrzebna. Nie znaczy też, że Niemcy stają się teraz faworytem mundialu. Jeszcze bardzo długa droga przed każdym, wróżenie z rund grupowych to szaleństwo. Ale Niemcy przynajmniej już wiedzą, że będzie co z tych mistrzostw wspominać. Wyróżnić się efektowną grą na mundialu efektownej gry to jest coś. Im zawsze udaje się na mistrzostwa przyjść na czas. Narzekają, że niegotowi, że plaga kontuzji, a trener zamknął się w świecie swoich pomysłów i nic już z tego nie będzie. A potem przychodzą na czas. Przed poprzednim turniejem niemieckie media lamentowały najgłośniej, a drużyna była rewelacją turnieju, kontuzja Michaela Ballacka miała być problemem, a okazała się błogosławieństwem. Teraz znów było zwątpienie po pladze kontuzji, sama strata Marco Reusa w ostatniej chwili przed finałami to byłby dla wielu drużyn wystarczająco mocny cios. Joachim Loew stracił sporo czaru dwa lata temu, po porażce z Włochami w półfinale Euro. Ale już w Brazylii zapowiedział: kto lamentuje, ten przegrywa. I było jak z hotelem w Brazylii: nie znaleźli takiego, o jakim marzyli, to zorganizowali budowę według własnego pomysłu. Nie znaleźli na turniej pary bocznych obrońców na światowym poziomie, to tego jedynego, Philippa Lahma, przesunęli do pomocy, a wystawili czterech z powołania środkowych (np. Jerome a Boatenga z boku, bo jest najszybszy, a trzeba było gonić za Cristiano Ronaldo). Nie mają dziś napastnika, który dawałby drużynie coś więcej, niż mogą dać artyści z pomocy, więc zagrali bez napastników.

Franz Beckenbauer z zakazem stadionowym w Brazylii, tego by nawet Monty Python nie wymyślił. Ale Kaiserowi przestało być do śmiechu – pisze dalej Paweł Wilkowicz z Salvadoru.

FIFA wykluczyła go na trzy miesiące ze „wszelkiej działalności związanej z futbolem”, tak zdecydowała Komisja Etyki, bo Beckenbauer nie chciał złożyć zeznań w sprawie możliwej korupcji przy wyborze gospodarzy mundiali w Rosji w 2018 i Katarze w 2022. Wezwał go zatrudniony przez FIFA prokuratora Michael Garcia, uznając, że wiele się może od Niemca dowiedzieć. Beckenbauer był podczas tamtych wyborów jednym z najważniejszych członków komitetu wykonawczego FIFA. A potem szybko odszedł z władz światowej piłki i został m.in. sportowym ambasadorem zdominowanej przez Gazprom spółki rosyjskich eksporterów gazu. Widywano go też jako biznesowego pośrednika w Katarze, miał taką umowę z hamburskim funduszem współpracującym z Katarczykami. Pytań przybywa. A Beckenbauer nie tylko odmówił współpracy. On Garcię zwyczajnie wykpił. – Gdy dostałem pismo, spojrzałem, czy nie jest z pierwszego kwietnia, przecież to jest jakiś prima aprilis – mówił. Teraz zrozumiał, że przeszarżował. Zapowiada, że chce współpracować, złoży zeznania do 27 czerwca, myślał, że skoro już nie jest członkiem władz FIFA, to zeznawać nie musi, ale już wszystko jasne. Tłumaczył m.in. że pismo dostał po angielsku, a w tym języku nie mówi wystarczająco swobodnie, o takich poważnych sprawach może tylko po niemiecku. Komisja Etyki odpowiedziała, że pismo było i po angielsku, i po niemiecku. Zresztą akurat na brak dobrego prawnika Beckenbauer, który na swoim nazwisku zbudował reklamowo-sponsorskie imperium, narzekać nie może. Beckenbauer prosi o wyrozumiałość, chciałby przyjechać na półfinały, na 8-9 lipca. Teraz piłka po stronie FIFA. Cesarz poszedł do Canossy, więc może się ugną. On schował dumę do kieszeni, ale widać, że zabolało. – Pierwszy raz się zdarzyło, że w FIFA nie wiedzieli, jak się do mnie dodzwonić – mówi. Dziś poza honorową prezydenturą w Bayernie rzeczywiście żadnej funkcji w futbolu już nie pełni. Poza tym, przyzwyczaił się, że jest z teflonu. I to z powłoką nie do zdarcia. Żadne oskarżenie nie przywrze na dłużej. Tak jak nie przywarły swego czasu oskarżenia, że Niemcy też kupili sobie mundial 2006, a Beckenbauer musiał o tym wiedzieć, bo był w centrum wydarzeń jako główny ambasador kandydatury, a potem główny organizator. Tamte wybory miała wygrać RPA, miała mundial obiecany, ale czekała kolejne cztery lata, bo Kaiser okazał się lepszy w budowaniu koalicji. Wiemy już, że jednym z elementów układanki przy zbieraniu głosów było poparcie Kataru i ówczesnego szefa azjatyckiej federacji Mohammada bin Hammama, dziś będącego w centrum afery korupcyjnej i dożywotnio wykluczonego z FIFA.

A zaraz po tym dorzuca „Arię dla Robbena”.

Wpadał z kontuzji w kontuzję, był dyżurnym pacjentem, piłkarzem z kryształu. Swego czasu nadawał w Bayernie szyku specjalnymi białymi getrami, które miały mu pomóc dogrzewać mięśnie i chronić przed odnowieniem kontuzji. Trenerem był wtedy Louis van Gaal, Robben był jesienią 2009 r. ozdobą rundy grupowej Ligi Mistrzów. Ale dobra passa się skończyła, czas bez kontuzji też. Był taki moment, gdy miał prawo uwierzyć, że z tej pętli już nie będzie dobrego wyjścia. Im bardziej się wyrywał do brania na siebie odpowiedzialności, tym gorzej wychodziło. 2012 rok był koszmarem. Niewykorzystany karny w meczu o mistrzostwo Niemiec z Borussią, niewykorzystany w finale Ligi Mistrzów w Monachium. Jak do tego dołożyć nieskuteczność w finale mundialu 2010 i przegrany w tym samym sezonie finał Ligi Mistrzów – wiek klęski. Był w Monachium coraz mniej potrzebny. Gdy Bayern ogłosił z półrocznym wyprzedzeniem, że zatrudni Pepa Guardiolę, Robbenowi wróżono, że będzie musiał odejść, bo nowy trener takich solistów nie znosi. Ale Holendrowi właśnie wtedy zaczęła się odwracać karta. Kontuzji na początku wiosennego meczu w Lidze Mistrzów z Juventusem doznał Toni Kroos; Robben go zastąpił i od tej pory już nie zwolnił tempa. Został bohaterem finału z Borussią na Wembley, odkupując swoje winy klubowe. Zapomniał o problemach ze zdrowiem. To Jupp Heynckes wymusił na nim, żeby się nauczył odpoczywać, bo dokładaniem sobie na treningach tylko pogorszy sprawę. Uwierzył.

Na koniec o innym bohaterze mistrzostw – Neymarze. Albo „o Neymarach dwóch”.

Luiz Felipe Scolari to niezły psycholog. Od samego początku, gdy tylko 21–letni gwiazdor jego kadry podpisał kontrakt w Barcelonie, selekcjoner Brazylii rozumiał, jak niebezpieczna może być dla niego wyprawa na podbój Europy i gra u boku Messiego. Do mundialu zostało wtedy zaledwie 12 miesięcy, tymczasem Scolari czuł, że po sezonie w Katalonii jego młody lider może wrócić z naruszonym poczuciem własnej wartości. Neymar był pod ogromnym wrażeniem czterokrotnego laureata Złotej Piłki. Dominacja Messiego osiągnęła wtedy taki poziom, że nawet najbardziej fanatyczny brazylijski kibic nie odważyłby się zaprzeczyć jego wielkości. Po Rio de Janeiro, Sao Paulo i innych miastach Brazylii nawet w czasie mundialu przechadzają się kibice w koszulkach z nazwiskiem gracza z Argentyny, a co dopiero wtedy, gdy był na szczycie szczytów. Messi jest numerem jeden, Neymar miał zadatki, by stać się nim kiedyś. Tymczasem Scolari potrzebował lidera z krwi i kości, nie w jakiejś nieokreślonej przyszłości, ale latem 2014 roku. Selekcjoner Brazylijczyków nie reagował, gdy jego gracz bił pokłony gwieździe z Argentyny. – Przybyłem do Barcelony, by pomóc Messiemu utrzymać numer jeden w piłce – mówił Neymar. W Katalonii nie ulegało wątpliwości, że choć kosztował 86 mln euro, musi czekać cierpliwie, zanim Barca stanie się jego drużyną. To on powinien podporządkować się zespołowi, który uważał za najlepszy na świecie, a nie odwrotnie. Scolari przeczuwał, że poczucie pewności siebie u młodziana jest zagrożone. Dlatego wysyłał sygnały, nie napastliwe, ale stanowcze. Gdy po Pucharze Konfederacji, po którym Neymar miał poddać się operacji migdałków, a lekarze Barcelony tego zabraniali, twierdząc, że musi nabierać masy mięśniowej, selekcjoner Brazylii powiedział twardo, iż klub nie może traktować ojczyzny Neymara jak futbolowego Trzeciego Świata. Ilekroć piłkarz był krytykowany za słabą formę w klubie, Scolari zawsze stawał w jego obronie. Skoro Barca zapłaciła fortunę i nie umie wykorzystać potencjału piłkarza, to czyja to wina?

SUPER EXPRESS

Mundial w Brazylii komentuje dla Superaka Roger Guerreiro. – Jak na razie mamy mnóstwo dobrych meczów i pięknych goli. No i Brazylia się rozkręca, choć dziś przewiduję trudności w meczu z Meksykiem – mówi.

W Europie bardzo się chwali brazylijskie mistrzostwa. A jak je oceniają Brazylijczycy?
– Też jesteśmy bardzo zadowoleni. Jest dużo fajnych meczów, mnie osobiście najbardziej podobał się mecz Anglia – Włochy. Na drugim miejscu Holandia – Hiszpania, a na trzecim druga połowa Brazylii z Chorwacją. Cieszę się też, że największe gwiazdy na razie nie okazują zmęczenia. Neymar błyszczy, Messi strzelił pięknego gola, Van Persie i Robben byli klasą sami dla siebie. Choć gdybym miał układać kolejność, to Neymara postawiłbym wyżej niż Messiego. Przynajmniej po pierwszym meczu.

Dziś Brazylia zagra po raz drugi. Meksyk może wam zagrozić?
– Może. Historia naszych problemów z Meksykiem jest dość długa. U nas wciąż się pamięta finał igrzysk olimpijskich w Londynie, gdzie Meksyk pokonał nas 2:1. Teraz jest dobra okazja do rewanżu.

Kogo po pierwszym meczu chwalili Brazylijczycy? Pewnie najbardziej Neymara…
– Nie, najbardziej podobał nam się Oscar, to był nasz numer jeden. A czuję, że on się dopiero rozkręca i że to może być jedna z największych gwiazd mistrzostw. Natomiast poprawić musi się Hulk. On może dać tej kadrze dużo więcej, niż dał w pierwszym meczu.

Jeśli brakowało wam w ostatnich dniach mądrości Jerzego Dudka, to na Super Express zawsze można liczyć. Dudek ściga się na poznańskim torze w pucharze Volkswagen Castrol Cup 2014, a potem ogląda mistrzostwa. Zamierza również… odbyć praktyki w warsztacie samochodowym.

Naprawdę chcesz odbyć te praktyki?
– Tak, dla wszystkich niedowiarków szykuję niespodziankę. Odwiedziłem warsztaty w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. Nie wszyscy wierzyli, że naprawdę chcę to zrobić, ale ja traktuję to poważnie. Szukamy miejsca, w którym będę mógł pogłębić swoją wiedzę o samochodzie.

Czyli zamierzasz się ścigać przez kolejnych parę lat?
– Jestem coraz bliżej dobrych wyników i nie ukrywam, że chciałbym się związać z tym sportem na dłużej. Gdziekolwiek się pojawiamy, robimy dobrą reklamę pucharowi Volkswagen Castrol Cup i naszemu krajowi.

Czy podczas weekendu wyścigowego odpuszczasz sobie mundial?
– Staram się to połączyć. Widziałem prawie wszystkie mecze. Zarywam noce, ale warto. Piłka jest na najwyższym poziomie, ale nie można tego samego powiedzieć o sędziach.

Przed dzisiejszym inauguracyjnym meczem Belgów z Algierią wypowiada się ten, który piłkę według pomysłu Marca Wilmotsa z pewnością zna bardzo dobrze – Włodzimierz Lubański.

– W Belgii jest teraz świetny klimat wokół reprezentacji. Interesują się nią dzieci, dorośli i emeryci. Na ostatnie treningi przed wylotem do Brazylii przyszli król, królowa i ich dzieci, pojawił się też premier – opowiada Lubański. – Sytuacja w belgijskiej polityce jest fatalna, Walonia swoje, Flandria swoje, rządu nie potrafią stworzyć. W kadrze jest odwrotnie: wszystko superzorganizowane, a Wilmotsowi, którego znam osobiście, udało się stworzyć zespół pełen gwiazd, ale poświęcających się dla zespołu. To ich wielka siła – przekonuje Lubański. Co do talentów, to Belgowie mają je na każdej pozycji, zaczynając od bramkarza. Thibault Courtois zagrał do tej pory 17 meczów w kadrze i nie przegrał żadnego z nich. Jeśli w meczu z Algierią zachowa czyste konto, to będzie to jego setne spotkanie w karierze (licząc kluby i reprezentację) bez puszczonego gola. – A gdyby nawet coś było nie tak z Courtois, to Wilmots zawsze może sięgnąć po Mignoleta z Liverpoolu, też świetnego bramkarza – wtrąca Lubański. Ostatni mecz sparingowy Belgów z Tunezją został przerwany przez grad, ale ich kibice liczą w Brazylii na inny grad – goli ze strony Romelu Lukaku. – Złapał ostatnio świetną strzelecką formę, ale pamiętajmy, że gra w pierwszym składzie przez kontuzję Benteke. To też pokazuje, jaka tam jest konkurencja – mówi najlepszy strzelec w historii polskiej kadry. Konkurencja w belgijskim zespole jest silna, ale Eden Hazard o nic nie musi się martwić, on ma pewne miejsce. – W piłkę grali też jego tata i mama, a młodszy brat Thorgan, też pomocnik, został wybrany na najlepszego gracza ligi belgijskiej w poprzednim sezonie. Nie boję się, że Hazardowi braknie doświadczenia z meczów kadry. Nabył go wystarczająco dużo w Chelsea – mówi Lubański.

O tym, że niemiecki czołg zmiażdżył Portugalczyków wszyscy wiedzą, nie będziemy tego cytować. Przyzwoity numer, chociaż… Czyżby Super Express był jedną z nielicznych dużych redakcji w Polsce, która nie wysłała żadnego swojego wysłannika do Brazylii? Wiele na to wskazuje.

PRZEGLĄD SPORTOWY

PS znów bawi się słowami, trochę na wzór brytyjski.

Imponujący pokaz siły Niemców – o tym pierwszy z artykułów. Trudno się nie zgodzić. Ale może dla odmiany zacytujemy korespondencję z Rio autorstwa Michała Pola.

Przed rozpoczęciem turnieju wszyscy eksperci co do jednego kandydatów do Pucharu Świata, a co najmniej do gry w półfinale upatrywali w Brazylijczykach, Hiszpanach, Argentyńczykach i Niemcach. Tylko ci ostatni w pierwszym meczu podołali roli, Brazylijczycy mimo wygranej 3:1 z Chorwacją nie zachwycili, więcej niż o dwóch golach Neymara mówiło się po niej o nadzwyczajnej życzliwości japońskiego arbitra wobec gospodarzy turnieju. Hiszpania skompromitowała się z Holandią najbardziej ze wszystkich broniących trofeum mistrzów świata w historii mundiali, a od gry Argentyny z Bośnią bolały zęby, Leo Messi zdobył co prawda pierwszego gola na mundialu od 600 minut, ale Edin Dżeko i spółka o mało co nie sprawili kolejnej niespodzianki turnieju. Dominacja Niemców nad Portugalią ani przez sekundę nie podlegała dyskusji. Mechanizm nakręcony przez Joachima Loewa zadziałał perfekcyjnie. Wybitnie zagrali zwłaszcza Thomas Müller, który zdobył hat tricka i zarazem szóstego, siódmego i ósmego gola w swym siódmym meczu na mistrzostwach świata, goniąc wielką niemiecką legendę sprzed lat, Gerda Müllera. Oraz Tony Kroos z 96 procentami celnych podań. Kiedy w końcówce meczu zmęczonego Mesuta Ozila zmieniał Andre Schurrle, a Müllera – Lukas Podolski, Loew wysłał w świat kolejną wiadomość: patrzcie, jakie mam głębokie rezerwy, mam na ławce nie rezerwowych, ale równorzędnych piłkarzy mogących dać prawdziwe wzmocnienie. A przecież został na niej m.in. Bastian Schweinsteiger. Jedynym zgrzytem w tym perfekcyjnych mechanizmie był uraz Matsa Hummelsa, który cały sezon miał poszatkowany kontuzjami. Portugalczycy zrobili wiele, żeby ułatwić Niemcom zadanie. Przede wszystkim nie okazali się dobrze rozumiejącym kolektywem jak jeszcze podczas Euro 2012, kiedy wprawdzie także ulegli Niemcom, ale po o wiele bardziej wyrównanej walce i zaledwie jednym golu. Tym razem zobaczyliśmy grupę przeciętnych piłkarzy i jedną wielką gwiazdę, osamotnioną i bezradną, bez wsparcia, wyeliminowaną z gry przez niemieckich najeźdźców.

Pierwszy bezbramkowy remis też już za nami.

Kobiety w Iranie, które – w myśl obowiązującego prawa szariatu – nie mogą oglądać meczów piłkarskich, nie muszą żałować, że nie obejrzały pierwszego meczu narodowej reprezentacji na mundialu w Brazylii. Piłkarze Carlosa Queiroza zaprezentowali futbol brzydki, ultradefensywny, nieciekawy. Mocno zawiedzeni mogli być również kibice Nigerii. Piłkarze, którzy nie wygrali ośmiu meczów z rzędu na mistrzostwach świata (ostatnie zwycięstwo odnieśli w 1998 roku, kiedy pokonali Bułgarię), od początku spotkania przejęli kontrolę, jednak ich szybkie ataki skrzydłami (głównie prawym) kończyły się na niedokładnych dośrodkowaniach w pole karne. Choć jedno z nich okazało się skuteczne, bo w 8. minucie Ahmed Musa trafił do siatki, lecz ekwadorski sędzia gola nie uznał. Stwierdził, że bramkarz Iranu był faulowany, co można uznać za kolejny błąd mistrzostw, gdyż golkiper w swojej piątce nie jest chroniony bardziej niż w jakiejkolwiek innej części boiska. Nigeryjczycy i Irańczycy bezbramkowo zremisowali, jako pierwsi na tych mistrzostwach. Dla mistrzów Azji było to sukcesem, bo na co innego może liczyć zespół, który do przerwy jedynie 3 procent czasu spędzonego przy piłce był w polu karnym rywala? Niewiele zmieniło się i po przerwie, niedokładne podania, słabo wykonane stałe fragmenty gry Nigeryjczków, jedynie kilka groźnych akcji pod koniec meczu Iranu, kiedy przeciwnicy gaśli coraz bardziej, a piłkarze z Azji nie byli w stanie tego wykorzystać.

A teraz poszukajmy czegoś bardziej żywego. Nie będzie tym nudnawa rozmówka z Asmirem Begoviciem. Może „Wpadka Zabalety?”. Udało się porozmawiać z nim zaraz po meczu.

W tym chaosie udało nam się z kolegami z Anglii zatrzymać obrońcę Manchesteru City Pablo Zabaletę, który niezaczepiany przez nikogo maszerował w stronę wyjścia.

– Pierwszy mecz w turnieju zawsze jest najtrudniejszy i taki był. Nasza nerwowość wzięła się stąd, że koniecznie chcieliśmy zacząć od zwycięstwa. Udało się. Mamy trzy punkty i chrzest bojowy za sobą. Doskonale wiemy, że potrafimy grać o wiele lepiej niż z Bośnią, zresztą będziemy musieli – powiedział.
– No i ważne, że Leo Messi się przełamał, bo spoczywała na nim presja – podsuwamy Argentyńczykowi wątek.
– Pewnie, że tak. Bardzo się cieszymy, że wreszcie zdobył pierwszą bramkę w mistrzostwach świata i wy w mediach wreszcie będziecie mogli wyłączyć mu ten bijący licznik.
– Drugiego.
– Pierwszego, bo w RPA…
– Przecież strzelił już gola na mundialu w Niemczech w 2006. W meczu z Serbią.
– No tak, oczywiście, ale w RPA nie strzelił ani jednego. Teraz dzięki bramce już w pierwszym meczu w Brazylii będzie mu łatwiej o następne. Przynajmniej media nie będą mu wypominać spotkań na mundialu bez gola.
– Można było odnieść wrażenie, że na Maracanie gracie u siebie. Wasi kibice przejęli stadion. To czyni was niemal współgospodarzem turnieju.
– Czuliśmy ich fantastyczne wsparcie. To kapitalne uczucie, że nam towarzyszą. Chcemy im odpłacić za to jak najlepszą grą. Nie obiecujemy Pucharu Świata ani nawet finału. Tylko ciężką pracę podczas treningów i stąpanie po ziemi po kolejnych zwycięstwach, które, w co nie wątpię, nadejdą.
– Jak się panu podoba turniej?
– Poziom jest bardzo wysoki i wyrównany, piłkarze strzelają wiele goli. Widać, że wszystkie drużyny przyjechały solidnie przygotowane. Nie ma chłopców do bicia. Nawet Hiszpania mimo tak wysokiej porażki wcale nie grała tak źle, zwłaszcza w pierwszej połowie. Ona jeszcze będzie się liczyć. Usłyszałem przed chwilą, że mamy za sobą najtrudniejszy mecz w grupie. Wcale tak nie uważam. Spotkanie z Iranem też nie będzie łatwe. Każdy chce pokonać Argentynę z Leo Messim w składzie.

Dobrze zapowiada się korespondencja Tomasza Włodarczyka, który rozmawiał w Brazylii z facetem, który przejechał na rowerze 8 tysięcy kilometrów, a celem jego podróży było 12 stadionów mistrzostw świata.

Zobaczenie wszystkich stadionów to był mój główny cel. Kręgosłup całej wyprawy, którą zacząłem planować we wrześniu ubiegłego roku. A jak stadiony to i miasta. Zacząłem od Porto Alegre i przemieszczałem się w górę kraju po jakieś 80 kilometrów dziennie. Ruszyłem w styczniu i pierwsze tygodnie to była męka, bo temperatura nie schodziła poniżej 40 stopni. Pierwszy deszcz był dla mnie jak odwiedziny dziecka w wesołym miasteczku. Pedałowałem głównie wzdłuż autostrad. Choć brazylijscy kierowcy jeżdżą jak szaleni to najbezpieczniejszy sposób. Jedyny właściwy. Inne drogi są w fatalnym stanie, nie nadają się do podróżowania. Właściwie każde z miast ma coś do zaoferowania. Wiadomo, że jest Rio i Sao Paulo, miasta z pocztówek, ale wszędzie znalazłem coś intrygującego. Brazylia to kontynent. Rozstrzał pomiędzy kulturą, ludźmi i jedzeniem jest ogromny. Belo Horizonte podobało mi się najbardziej. Jest bardzo europejskie. Ludzie niezwykle otwarci. Czułem się jak w rodzinie. Może dlatego, że cieszyli się jeszcze zdobyciem Copa Libertadores przez Atletico Mineiro. Mieli się czym chwalić. To niesamowite, że miasto tak bardzo rozwinęło się w dwadzieścia, trzydzieści lat. Wszystko jest tam poukładane od A do Z, funkcjonuje inaczej, lepiej organizacyjnie, niż pozostałe. Mniej brazylijskie fantazji, ale ją można spotkać w każdym innym punkcie na mapie. Najgorsze miasto? Cuiaba. Stolica rolniczego stanu. Ohyda. Nie wiem, dlaczego akurat została wybrana. Widzimisię polityków. W zasadzie nic się tam nie dzieje. Kibice będą zawiedzeni. Chyba, że uciekną za miasto otoczone przez wspaniałą przyrodę. Na południe są wodospady Pantanal, na północy czerwone góry stołowe w Chapada. Akurat na tym etapie miałem kryzys. Ciało odmawiało posłuszeństwa więc zrobiłem trzy dni przerwy. Było warto. Stadiony Widziałem je na różnych etapach budowy. Tylko trzy były gotowe. Czasem miałem załatwione wejście jeszcze przed przyjazdem, czasem nie. Ostatecznie wszędzie się udało. Kiedy widziałem Corinthians Arena w Sao Paulo, na cztery miesiące przed mundialem było jednym wielkim placem budowy. Dlatego miałem problemy z wejściem, ale zdarzył się szczęśliwy przypadek. Spałem u człowieka, który pracował w firmie będącej jednym z podwykonawców obiektu. Zadzwonił do swojego szefa i ten przemycił mnie do środka. Bardzo fajnie wspominam Porto Alegre. Tu pomogła mi Ambasada Wielkiej Brytanii. Przywitali mnie jak króla. Wręczyli koszulkę Internacionalu. Zrobiłem rundę wokół murawy w towarzystwie lokalnych dziennikarzy. Wiadomo, klub i miasto robiły sobie dobry PR…

A żeby nie przesadzać z mistrzostwami świata, zajrzyjmy może, tak jak wczoraj, do naszej swojskiej ekstraklasy. Legia zabiera się za kompletowanie składu. Cytowaliśmy ten tekst na wstępie.

Prezes Leśnodorski zapowiedział dwa ruchy transferowe. Trójkę zawodników już ściągnięto, czyli wypożyczono Ronana Queiroza (Fluminense), a także pozyskano Łukasza Budziłka (PGE GKS) i Mateusza Szwocha (Arka Gdynia). Z graczy, którzy mogą trafić do Legii w tym oknie, najbliżej jest Arkadiusz Piech. Trwają rozmowy na temat jego indywidualnego kontraktu, niewykluczone, że zakończą się one dzisiaj. Zagłębie Lubin nie ma zamiaru robić przeszkód swojemu napastnikowi, który ma w umowie klauzulę odstępnego w wysokości miliona złotych. W grę wchodzi 3-letni kontrakt. Na rozstaniu zależy obu stronom. 29–latek co miesiąc pobierał z kasy 50 tys. zł pensji, ale w jego umowie była zawarta klauzula, że w przypadku spadku do pierwszej ligi, zostanie obniżona o połowę. Piechem interesowały się również tureckie kluby. Jeśli uda się legionistom porozumieć z zawodnikiem, nie będzie go jeszcze na wtorkowych zajęciach. Wciąż aktualny jest temat sprowadzenia Maora Meliksona. Legia wysłała ofertę do Valenciennes, spodziewa się, że odpowiedź przyjdzie w ciągu trzech dni, a więc sprawa powinna wyjaśnić się najpóźniej do końca tygodnia. Reprezentant Izraela może liczyć na pensję w wysokości 250 tys. euro rocznie.

Ryszard Tarasiewicz będzie trenerem Korony.

arasiewicz w poniedziałek razem ze swoim asystentem Waldemarem Tęsiorowskim pojechali z Wrocławia – gdzie mieszkają na stałe – do Kielc. A zatem historia zatoczyła koło. We wrześniu 2010 roku właśnie w Kielcach, podczas zgrupowania przed ligowym meczem z Koroną, Tarasiewicz został zwolniony z funkcji trenera Śląska Wrocław, z którym wcześniej przeszedł drogę od 3. ligi do ekstraklasy. Teraz przyjechał tam do nowej pracy. We wtorek ma ustalić ostatnie szczegóły kontraktu i złożyć pod nim podpis, po czym klub wyda oficjalny komunikat o zatrudnieniu nowego szkoleniowca. Wprawdzie plany transferowe w jego nowej drużynie zostały nakreślone już wcześniej, ale nowy trener zastrzegł sobie prawo weryfikacji każdego pomysłu. Korona gorączkowo szukała trenera, kiedy okazało się, że nie już dla niej pracować Jose Rojo Martin, który niespodziewanie postanowił wrócić do Hiszpanii, bo uznał, że woli być szkoleniowcem w tamtejszej trzeciej lidze. W poniedziałek rano prezes klubu Marek Paprocki spotkał się z prezydentem Kielc Wojciechem Lubawskim, by ostatecznie wybrać nowego trenera spośród wielu ofert, jakie napłynęły do kieleckiego klubu. Pod uwagę brano też zatrudnienie kolejnego cudzoziemca, tym razem za pośrednictwem niemieckiej firmy Hanseatische Football Kontor, która w przyszłości być może wykupi od miasta pakiet klubowych akcji. Prezydent i prezes uznali jednak, że warto postawić na trenera, który z klubem mającym jeden z najniższych budżetów ekstraklasy zdołał awansować do grupy mistrzowskiej i zdobyć Puchar Polski.

Tymczasem kontrakt z Lechią podpisał serbski napastnik Danilej Aleksić. Przed kilkoma laty uchodził za złote dziecko futbolu w swoim kraju. Później jednak jego kariera uległa załamaniu.

ANGLIA: Co z Suarezem?

Anglicy doceniają wczorajszy wyczyn Niemców, ale przede wszystkim żyją kluczowym dla nich starciem z Urugwajem. Oczywiście wszystko kręci się wokół tego czy zagra Suarez, przez angielską prasę „wyceniany” na około 50% wartości zespołu. Bez niego to będzie o wiele słabsza drużyna, z nim – nie będzie zaskoczeniem, gdy Synowie Albionu zostaną wyrzuceni z turnieju.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Del Bosque ma plan

Vicente del Bosque przekonuje, że wie już co musi zmienić w drużynie, by Chile nie wyrzuciło za chwilę mistrzów świata z turnieju. „Słowo strach nie istnieje w tym zespole” – tak mówi o morale szatni Hiszpanów. Wiele nadziei wszyscy widzą w Cescu, który ma być kluczem do rozbicia rywali.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WŁOCHY: Mocni Włosi

Włosi czują się bardzo mocni, na pewno wygrana z Anglikami dała im wiele. Nie boją się KOstaryki, chcą już zapewnić sobie awans do kolejnej rundy, a tam trafić na teoretycznie słabszego rywala z drugiego miejsca grupy C. Nie da się ukryć, to zwycięstwo otworzyło im autostradę do ćwierćfinału, gdzie będą natrafiać tylko na słabsze zespoły, żadnych potęg.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Niemcy

Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Piotr Rzepecki
0
Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...