Reklama

Arkadiusz Malarz: Trochę w życiu zmalowałem…

redakcja

Autor:redakcja

02 marca 2014, 17:54 • 22 min czytania 0 komentarzy

Karagounis namawiał go na grę w kadrze Rehhagela. Prezes Larissy próbował zastraszyć. W Panachaiki jego prezydentem był najlepszy prawnik Grecji, który potrafił na wokandzie oszukać każdego, nawet własną żonę. Przeczytajcie o tym, dlaczego przez przyjaźń z Michałem Żewłakowem tracił zaufanie kibiców, na co nie dał rady namówić „Malowanego” Piotrek Świerczewski, a także jak trzymał szatnię w garści Janusz Wójcik… Zapraszamy na wywiad z Arkadiuszem Malarzem, którego odwiedziliśmy z fotografem w Bełchatowie.

Arkadiusz Malarz: Trochę w życiu zmalowałem…

Człowiek musi się wyszaleć w życiu. Jakbyś określił siebie w skali od jednego do dziesięciu pod względem szaleństw, wyszalałeś się?
W skali od jednego do dziesięciu? Dziewięć. Ale myślę, że każdy przechodzi taki okres, musi się wyszumieć. Ja miałem tak najbardziej w czasach Świtu Nowy Dwór. Blisko do Warszawy, więc jeździliśmy do stolicy praktycznie co tydzień, po każdym spotkaniu. Wiadomo, wygranych nie było za dużo, bo wrzucili nas do Ekstraklasy trochę na siłę, ale dla nas to nie było zmartwienie. Powiem, że przegrywaliśmy, ale atmosfera była na Ligę Mistrzów. Jeździliśmy do warszawskich dyskotek pobawić się, rozerwać. Teraz może ktoś mi nie uwierzy, ale piję alkohol raz na rok. A wtedy wiadomo, zabawa, chciało się zaimponować, tu się napić, tam. Nie zrozum mnie źle, mieliśmy taki zespół, że jak był czas zabawy to był czas zabawy, a jak pracowaliśmy to pracowaliśmy. Ale spokorniałem dopiero w Grecji, tam zrozumiałem, jaką szansę dostałem. W czasach Świtu myślałem, że skoro jestem w Ekstraklasie, to już zostanę w Ekstraklasie. W drugiej połowie rundy zaczęliśmy nawet robić wyniki i pojawiło się światełko w tunelu, ale ostatecznie się nie udało, spadliśmy. Nie pomógł nawet trener Wójcik.

Spodziewam się, że nawet jak wyników z nim nie było, to i przynajmniej nudno nie było.
Pamiętam, że na początku współpraca układała nam się fajnie. Do momentu, w którym w kuluarach usłyszałem: a, Malarz się pokazał, trzeba Malarza sprzedać, a teraz niech Peskovic pobroni, to i jego się sprzeda. Straciłem wtedy miejsce po wygranym meczu i to mnie zabolało. Graliśmy we Wronkach, a ja wiedziałem, że oni są mną zainteresowani, trener Wójcik też o tym wiedział, ale mnie nie wystawił. Strasznie się tym zagotowałem. No ale Pesko w 20. minucie zanotował czerwo, wszedłem, pobroniłem. Później jednak znowu wrócił do składu jak tylko odrobił karę.

Częstotliwość słowa „kurwa” u trenera Wójcika?
Myślę, że tak co drugie słowo (śmiech). Trener ma ogólnie takie podejście, na zasadzie „panowie, kurwa, wychodzimy”. Niektórzy go za to kochają, niektórzy nienawidzą. Ja szczerze powiem, że choć straciłem u niego miejsce, to broń Boże nie byłem taki, że coś do niego miałem. Niektórzy młodsi gracze byli sparaliżowani strachem, bo pamiętamy jak było z bramkarzem w Widzewie: Fabik, co ty kurwa robisz w tej bramce! Może u nas nie było aż tak ostro, ale młodzi stali na baczność.

Miałeś chyba szczęście do „ciekawych” trenerów w karierze.
Miałem takiego trenera w Panathinaikosie, który lubił rotację. Przez cały sezon nie zagraliśmy tą samą jedenastką. Tam była wtedy mocna paczka, faceci z nazwiskami, którzy nie przyszli odcinać kuponów, a siedzieli na ławce. Pamiętam zacząłem grać, a potem nagle straciłem miejsce w składzie. Kumple mnie pytali: czemu nie bronisz? A ja nie miałem pojęcia. W końcu po jednym z treningów trener zawołał do siebie mnie i Galinovicia, drugiego z bramkarzy

Reklama

I co, kto wygra bójkę ten łapie miejsce?
Nie, ja tam miałem dobry kontakt z Mario. Trener powiedział nam: bramkarze będą grać po pięć spotkań, a potem zmiana. Taka jest moja filozofia. Zagrałem więc derby z Olympiakosem, pobroniłem pięć gier, byłem chwalony w prasie, no i siadam. Pięć gra Galinović. Dla mnie to było dziwne, bo bramkarz to taka pozycja na boisku, gdzie pewność siebie ma wielkie znaczenie. Buduje cię dodatkowo. Spodobało mi się u tego trenera jednak, że po ostatnim meczu sezonu, gdy już wiedział, że odchodzi, przyszedł do mnie, przytulił i powiedział: przepraszam.

Najlepszy był jednak i tak Gilberto Silva. Wielki piłkarz, ale przede wszystkim wielki człowiek. Dobrze, wchodziłem do szatni jako rekordzista ligi, ale przecież tam było tyle gwiazd. On grał w fantastycznych klubach, a do każdego podchodził jak do najlepszego kumpla i z każdym rozmawiał tak samo. Taki przykład: jak spotkaliśmy się na mieście, to choć widział mnie na treningu kilka godzin temu, przechodził do mnie z drugiej strony ulicy żeby przywitać się i porozmawiać. Myślę, że między innymi dzięki temu osiągnął to co osiągnął, ta otwartość była jego wielką siłą. Bo wiesz, można być za przeproszeniem skurwysynem i coś osiągnąć, ale wtedy ludzie aż tak cię nie zapamiętają, aż tak nie będą cię szanować. Ja od Gilberto nauczyłem się bardzo dużo. Przede wszystkim pokory. Że trzeba czekać na swoją szansę i ją łapać, gdy się pojawi.

Mogłeś złapać szansę na grę w kadrze Grecji. Chyba, że to były plotki.
To była inicjatywa Karagounisa żeby mi przyznać paszport i żebym zagrał dla reprezentacji Grecji. Tak naprawdę był moment, że było mi bliżej tam, niż do reprezentacji Polski, a to troszeczkę przykre. Każdy chłopak w Polsce zaczynając grać marzy o kadrze. Ja nie byłem inny. Za czasów Panathinaikosu z nas bramkarzy grających za granicą w pierwszym składzie występował tylko Artur Boruc i ja. Ale powoływany był Łukasz Fabiański z ławki Arsenalu, ktoś tam z polskiej ligi. Mnie nikt nawet nie przyjechał obejrzeć. Nie mówię o powołaniu, ale chociaż żeby ktoś przyjechał mnie zobaczyć.

To jak było blisko tej gry dla Grecji?
Wiadomo jak to kumple w szatni rozmawiają. Ale jeżeli ci sami kumple potem rozmawiają z trenerem reprezentacji, czyli Rehhagelem, a on wyraża zainteresowanie moją osobą, co mi przekazuje Karagounis, czyli tej kadry kapitan, to jest to bardzo miłe. Później pisała o mnie prasa grecka, było fajnie, że mnie tak doceniają, że mógłbym grać w tej kadrze.

Traktowałeś to poważnie?
Odmówiłbym. Grecja to taka moja druga ojczyzna, ale nie zgodziłbym się grać dla nich. Schowałem swoje marzenia głęboko, nie przyszło mi grać w reprezentacji Polski, trudno.

Po twoim przejściu do Panathinaikosu mówiono, że jesteś ustawiony do końca życia. Pięcioletni, konkretny kontrakt.
To co prasa pisała mija się z rzeczywistością, ale też nie mówię, że w tamtym momencie mogłem narzekać. Ale wiesz jak to jest, zarabiasz więcej, wydajesz więcej. Człowiek był kawalerem, kiedyś kupował dwie pary jeansów…

Reklama

A teraz kupował cały sklep.
(Śmiech). Nie no może nie sklep, ale kupował znacznie więcej.

Poniosło cię kiedyś wydawanie kasy?
Poniosło mnie jeśli chodzi o ciuchy. Zawsze miałem na tym punkcie hopla. Kiedyś kumpel wpadł do mnie do domu w Grecji. Nie miałem już gdzie stawiać butów, więc przygotowałem cały jeden pokój tylko na nie. On wszedł tam i tylko złapał się za głowę. Przysięgam, że miałem wiele par jeszcze z metkami. Teraz już tak nie robię, wiadomo, wszystko się pozmieniało. Są dzieci, trzeba im zabezpieczyć przyszłość, już nie ma takiej rozrzutności. Ale wtedy miałem płacone netto, no żyć nie umierać. Jeszcze jak szedłem na kawę, to nie płaciłem, bo byłem z Panathinaikosu. Aż mi głupio było, bo raz, drugi można nie zapłacić, ale miesiącami?

Ciuchy ciuchami, nie są aż tak drogie. A inne rzeczy, droższe, mogące mocniej wypruć domowy budżet?
Nie, broń Boże. Mnie nigdy nie ciągnęło choćby do hazardu. Mam oczywiście znajomych, którzy chodzą do kasyna, ale robią to z głową.

Tylko że to trochę jak z każdym nałogiem. Najpierw jest z głową, a potem się rozpędzasz. Ja mam tak z fajkami.
Ja też jakoś z nałogu palenia nie mogę się wyleczyć.

Palisz?
Tak, choć może nie jakoś intensywnie. W Grecji jakoś to nikomu nie przeszkadzało. My na przykład, jadąc na mecz, paliliśmy papierosy. Mieliśmy na to przyzwolenie i młodzi, którzy siedzieli z przodu, tylko dusili się dymem. Reprezentant Grecji, Antzas, palił trzy paczki dziennie i to Marlboro czerwonych. On tylko odpalał jeden od drugiego. Przychodziłem do szatni 45 minut przed treningiem, to miał już spalone sześć papierosów i dwie kawy na rozkładzie. A kondycyjnie i tak rewelacja, potem jeszcze grał z Michałem Żewłakowem w Olympiakosie. Tak to było w Grecji: miałeś się pokazać na boisku, a to co robisz poza nim to twoja sprawa. Myślę, że tak powinno być, a nie że ktoś ci zagląda przez ramie i mówi: o Malarz siedzi na piwie z kumplem, a jutro ma trening.

Z Michałem Żewłakowem trochę razem przeżyliście.
Wszyscy się z nas śmiali, że to ja jestem bratem Michała a nie Marcin, bo tak się zżyliśmy. Praktycznie nie było dnia, żebyśmy się nie spotkali. Kibice nie mogli nam tego wybaczyć. No bo jak to, piłkarz Panathinaikosu z piłkarzem Olympiakosu widywani codziennie? Jakaś gazeta opublikowała wywiad z nami, tam powiedzieliśmy, że znamy się od wielu lat, trochę się to wszystko wyciszyło. Ale byli tacy, którzy wciąż uważali, że może wymieniamy się informacjami i planami taktycznymi.

Były z tego powodu jakieś nieprzyjemne sytuacje?
Tutaj nie, ale różnie bywało na Krecie. Przychodziłem tam na wypożyczenie z Panathinaikosu. W szatni nie było problemu, ale z kibicami tak. Bo fani OFI nie akceptowali graczy z Panaty. Ten klub traktował OFI jak filię, dawał tam piłkarzy, ale nigdy nie dawał pieniędzy. Dla kibica OFI gracz Panathinaikosu jest gorszy, bo nigdy nie odda życia za ich klub, a dla nich to bardzo ważne. Wiadomo, kibice w Grecji potrafią być bardzo fanatyczni, dla nich piłka to religia.

Robiło się niebezpiecznie?
Może nie niebezpiecznie, ale niemiło. Człowiek idzie z narzeczoną i jest wyzywany. To samo z trybun. Po jakiejś interwencji puściły mi nerwy i pokazałem im obie ręce, a to jeszcze bardziej ich rozsierdziło. Koledzy w szatni zwracali mi potem uwagę, że nie powinienem tak robić, bo to są nieobliczalni ludzie. Na szczęście jakoś to się rozeszło po kościach.

W szatni potem też byłem na uboczu, bo oni wiedzieli, że mi płaci Panathinaikos, a oni od miesięcy nie dostawali pieniędzy. Siedziałem w szatni pełnej niezadowolonych zawodników, niektórzy przychodzili i pierwsze co pytali: są pieniądze? Nie? A to pierdolę, nie wychodzę na trening. Ta drużyna nie miała przyszłości. Ale ja nie mam pretensji do graczy, oni podpisują kontrakty i pracodawca powinien się z tego wywiązać. Sam byłem w takiej sytuacji wiele razy.

Do ciebie też koledzy mimo wszystko musieli mieć potem dość oschłe podejście.
Tak, Grecy mieli. Kiedyś mieliśmy strajk i nie wyszliśmy parę razy na trening. Był piątek, a mecz już w niedzielę. Połowa zawodników chciała wyjść, żeby się przygotować, druga nie. Wiadomo jak to w szatni, rozmawia się, ja wyraziłem swoje zdanie. Powiedziałem, że powinniśmy wyjść, bo tylko zrobimy sobie krzywdę nie trenując. Ta drużyna spadnie, a każdy z nas będzie miał słabą kartę przetargową żeby zostać w lidze, bo będą patrzeć na nas, że byliśmy najgorsi. A wtedy jeden z nich wstał i powiedział, żebym zamknął mordę i się nie odzywał, bo ja nie wiem co to jest nie mieć na rachunki, bo jestem z Panathinaikosu. Chciałem mu odpowiedzieć, ale kolega, też wypożyczony, mówi: Arek zostaw. Później jednak ten sam gracz, obrońca, po dwóch dniach przybił mi piątkę. Nie powiedział przepraszam, ale widziałem w jego oczach: sorry Arek, byłem sfrustrowany.

Image and video hosting by TinyPic

Cofnijmy się w czasie, by w ogóle omówić jak trafiłeś na południe. Pierwszy przystanek w Grecji, Skoda Xanthi.
To było tak, że notabene byłem już dogadany z Zagłębiem Lubin. Miałem podpisać kontrakt, wróciłem z obozu, dostaliśmy dwa dni wolnego. Pojechałem po rzeczy do domu, a tu dzwoni do mnie menedżer i mówi: Arek, jest drużyna, która cię chce, kontrakt taki i taki, na dwa lata. Samolot masz w niedzielę i musisz dzisiaj podjąć decyzję. Ja na to odpowiadam, że już jestem dogadany z Zagłębiem, ale on przekonuje mnie: zastanów się, co dla ciebie najlepsze. Po rozmowach z rodziną postanowiłem, że kurde, drugi raz może mi się nie trafić. Wiadomo, nie szedłem tam na pierwszego bramkarza, ale mogłem powalczyć.

Trzeba było jeszcze wyjść z twarzą w Lubinie. Zadzwoniłem do drugiego trenera, Chrobaka, powiedziałem, jak wygląda sytuacja, że nie zachowałem się w porządku, bo za chwilę zaczyna się liga, ale propozycja z Grecji to dla mnie może szansa życia i chciałbym z niej skorzystać. Trener zachował się bardzo w porządku. Powiedział, że w klubie wszystko wyjaśni, a mi życzył wszystkiego dobrego.

Grecja to jednak inny świat, jak ci przyszła aklimatyzacja?
Wyjeżdżałem nie znając języka, ani angielskiego, ani greckiego, ani żadnego. Było ciężko wyjechać samemu, nie mieć niczyjej pomocy. Mówiono o mnie wtedy, że posiedzę na ławce, a po roku wrócę do kraju. Ale wziąłem się za siebie, już po ośmiu miesiącach mówiłem po grecku. Nie chodziłem do szkoły, tylko koledzy mnie uczyli.

To pewnie zaczęło się od wulgaryzmów.
Jasne, pierwsze co podłapałem to właśnie wulgaryzmy, malaka i te inne. Choć najbardziej dla nich obraźliwe jest pokazanie dłoni. Później złapałem kontakt z szatnią, zaczęliśmy się dobrze dogadywać.

A potem twoja rekordowa passa i szok.
Na początku była ciężka praca. Przyszedłem, a wszyscy mówili, że pierwszy bramkarz jest nie do ruszenia. Ale ja patrzyłem na treningach, myślałem sobie, może z pół roku i wygryzę. On widocznie wyczuł, że jestem dla niego mocnym konkurentem, bo jakoś moja osoba zadziałała na niego tak, że zaczął popełniać w meczach proste błędy. Trener nie miał wyjścia, dał mi szansę. Zadebiutowałem z Arisem, zremisowaliśmy 1:1, broniłem dobrze no i tak już zostałem.

Nikt się nie zachłystywał w klubie moją passą. To nie była tylko moja zasługa, bo mieliśmy ogółem zgraną obronę. Nie myśleliśmy jednak o tym, bo walczyliśmy o utrzymanie, musieliśmy mieć więc zimne głowy. Ale była taka sytuacja pod koniec sezonu, że graliśmy na AEK-u Ateny i potrzebowaliśmy punktu, żeby się utrzymać. Wtedy nawet przegrywając ostatni mecz u siebie mielibyśmy ligę w kieszeni. Pamiętam przyszedł do mnie wtedy dyrektor sportowy, złapał mnie za głowę, głęboko spojrzał w oczy i powiedział: Arek, zrób jeszcze ten jeden raz to, co robiłeś w tych wcześniejszych meczach.

Wielka odpowiedzialność.
Może nie, ale ja byłem wtedy tak pewny swoich umiejętności, że mi się w głowie nie mieściło, żeby ktoś mógł mnie pokonać. W 88. minucie ich napastnik uderzył głową z bliska, strzał nie do wyjęcia. Nikt by nie miał pretensji, że to puściłem. Ale ja obroniłem. Mam gdzieś takie zdjęcie z fajnego ujęcia, gdzie czterech moich obrońców łapie się za głowy, widząc jak to wyjmuję. Później jak oglądałem relację w telewizji to też był najazd na ławkę AEK-u, łapali się za głowy, nie mogli uwierzyć, że to nie wpadło.

Mimo wszystko szybko poszło. W rok od anonima do Panathinaikosu.
Tu była ciekawa historia. W Xanthi miałem dwa lata kontraktu, ale po trzech miesiącach prezydent zawołał mnie do siebie i powiedział, że chce go przedłużyć. Na pięć lat. Ja myślę: kurwa, no spokojnie, tak? Ale ten prezydent był specyficzny. To był jego klub, mógł tam robić wszystko. Mógł mi ściągnąć czterech bramkarzy do rywalizacji, gdybym odmówił. Raz była taka sytuacja, że jedliśmy obiad, a ja patrząc na niego miałem wrażenie, ze to jakiś książę. Wszyscy latali wokół niego. A to talerzyk ułożyć, a to sztućce poprawić. Kto tak robi? Przecież to zwykła osoba, która owszem, ma więcej pieniędzy od ciebie, ale osoba.

W każdym razie miał już dla mnie gotową umowę. Powiedział: przeczytaj to i podpisz. Do rana masz mi dać odpowiedź. Od razu wiadomo było, że jak nie podpiszę, to nie będę pierwszym bramkarzem. Wyszedłem od niego, idę do szatni, a tam już wiedzą. Co, nowy kontrakt? Czyli latem cię już tu nie będzie. A ja mówię, panowie ale jak to, on chce podpisać ze mną kontrakt na pięć lat, to chyba wiąże ze mną przyszłość. Koledzy jednak szli w zaparte: chcesz się założyć? No i mieli rację. On miał już plan, żeby mnie sprzedać, a skoro miałem dłuższą umowę, to mógł za mnie wziąć większe pieniądze. Zgłosiły się AEK, Olympiakos i Panathinaikos.

Dlaczego wybrałeś Panathinaikos?
Ja nie wybierałem. Byłem akurat na wakacjach po sezonie, patrzę w telefon, grecki numer. Odbieram, a tu dzwoni prezydent i mówi: cześć, jutro masz samolot z Okęcia. Nie rozmawiaj z nikim, jak przyjedziesz wszystko ci powiem. Przyjeżdżam, wchodzę do gabinetu, a on mówi do mnie, że mam jechać do hotelu i czekać na telefon. W końcu zadzwonili, przyjechałem, wchodzę, a tam siedzi dwóch panów, ich twarze nic mi nie mówią. Ale prezydent Skody przedstawia mi ich: to jest twój nowy pracodawca, prezydent Panathinaikosu, no to ja „cześć, Arek jestem”. Pamiętam, wcześniej jeszcze pytał mnie gdzie wolałbym grać, czy w Olympiakosie, czy w Panathinaikosie czy w AEK-u. Ja powiedziałem, że nie wiem. To on na to: wiesz co Arek, ja zawsze robiłem interesy z Aekiem i Olympiakosem, ale nigdy z Panathinaikosem, to cię tam sprzedam. Mówię wam, on był trochę szalony.

W Panathinaikosie wszyscy się nakręcili. Wandzik, Wandzik, będzie nowy Wandzik. Bo zdecydowanie, on i Warzycha to tam ikony. Sypniewski też jest szanowany, ale nie tak jak ta dwójka. Oni będą tam szanowani dożywotnio, pamięć o nich będzie przechodzić z pokolenia na pokolenie. Olisadebe też dobrze wspominają, w Grecji zresztą się przyjaźniliśmy. Dla mnie to bardzo fajny gościu, ale odnosiłem wrażenie, jakby w późniejszych latach nie trafiał w klubach na ludzi, którzy by mu pomagali. To chyba go trochę dołowało. Kontuzje swoją drogą, ale on potrzebował być traktowany tak jak w Polonii czy kadrze. Wtedy błyszczał.

Ty wtedy też błyszczałeś, wszedłeś na szczyt. Dlaczego z Panathinaikosu zamiast iść w górę poszedłeś w dół?
Po pierwszym sezonie przyszedł trener Ten Cate. Wcześniej był drugim i Rijkaarda w Barcy, a także u Mourinho w Chelsea. Jeśli chodzi o treningi, nie mogę powiedzieć o nim złego słowa. Ale jeśli chodzi o osobę? To nie był człowiek. Miał podejście do nas w stylu: ja jestem królem, wy nie macie nic do powiedzenia. Nas odeszło wtedy z ośmiu, dziewięciu, za jego czasów. Ja poszedłem na wypożyczenie do OFI. Przyszedł do mnie prezydent, przytulił i powiedział: Arek, nie po to podpisaliśmy z tobą wieloletni kontrakt, żeby z ciebie rezygnować. Ale musimy zaufać trenerowi, a on ciebie nie chce. Idź na wypożyczenie, jak wrócisz, może już go nie będzie.

Pierwsze moje spotkanie z Ten Cate wyglądało tak. Witamy się w szatni, mówię, dzień dobry Arek Malarz jestem, najlepszy bramkarz w Grecji. On spojrzał mi w oczy, a na drugi dzień usłyszałem od kierownika, że trener mnie nie chce. Że powiedział o mnie: nie chcę cyrku w drużynie. Wiesz, w Panathinaikosie śpiewano o mnie piosenki na trybunach, Malarz, zwariowany Polak. Trybuny akurat kochały to, że czasem potrafiłem być trochę szalony. Ten Cate natomiast od razu się uprzedził. Czy ja byłem dla niego za silny, czy uważał, że nie będę cicho siedział w szatni i mogę mu w czymś przeszkodzić, nie wiem.

Pamiętam, jak pojechaliśmy na obóz, już gdy wróciłem z wypożyczenia. Ten Cate powiedział do nas: jestem zadowolony z waszych testów wydolnościowych, ale w drużynie mamy jednego grubaska. Staliśmy wszyscy w kółko w drużynie, śmialiśmy się, ciekawiło nas o kogo chodzi. A on mówi: tym człowiekiem jest Malarz. Nigdy w życiu tak przykro mi się nie zrobiło. Tłumaczy mi, że nie chodzi o kilogramy, tylko o tkankę tłuszczową. Ja mówię, że poprzedni trener nie miał z tym problemu, a on na to: ale ja mam. Uwierzcie mi, odstawiłem wtedy wszystko. Kaw pijam tyle, że wszyscy się śmieją, że kiedyś na serce padnę, ale wtedy żadnej nie tknąłem. Zapieprzałem, straciłem przez dwa tygodnie cztery kilo, z tkanką tłuszczową zjechałem o cztery procent. Byłem tak osłabiony, że nie byłem w stanie kopnąć piłki na treningu. Przyszedł ostatni sparing przed ligą, zagrałem, zostałem wybrany graczem meczu. Ten Cate przyszedł wtedy do mnie i mówi: schudłeś i widzisz, jaki jesteś bramkarz? Teraz jesteś najlepszym bramkarzem w Grecji. Pomyślałem sobie, kurwa mać, może jednak za wcześnie go oceniłem. Docenił moją pracę. Nadzieja we mnie odżyła. Ale na drugi dzień powiedział, że mnie nie chce. Taki to był człowiek.

Dlatego gdy zgłosiła się po mnie Larissa, postanowiłem odejść. Wiadomo, niektórym bramkarzom odpowiada siedzenie na ławce, otrzymywanie fajnych pieniędzy. Ja wtedy miałem z tym problem, chciałem grac. Myślę jednak, że gdybym się wtedy nie podpalił, do teraz byłbym w Panathinaikosie.

Żałujesz?
Żałuję, bo dwa miesiące później Ten Cate nie było już w klubie. W Larissie miałem mniejsze pieniądze, ale nie jakoś bardzo. Szatnia szybko mnie zaakceptowała, opowiadano mi historyjki o Macieju Żurawskim, że był zwariowany. Jak rano miał trening, to potrafił po nim lecieć samolotem do fryzjera w Krakowie, a stamtąd zdążył jeszcze wrócić na popołudniowy trening. Śmiano się z tego, ale też bardzo cenili tam Maćka. Mieliśmy fajną drużynę, ale szybko odpadliśmy z Pucharu UEFA. Dostaliśmy od drużyny z Islandii, gdzie oni przyjechali do nas gdy było czterdzieści stopni. Nie mogliśmy uwierzyć, że nie puknęliśmy tych gości z Reykjaviku.

Brzmi jak ustawiony mecz.
Nie sądzę. To było niespotykane, ale okej, wypadek przy pracy. Nie zawsze uda się odrobić stratę. Skupiliśmy się na lidze, grałem wszystkie mecze, robiliśmy środek tabeli. Nic nie wskazywało na to, że coś sypnie się z kasą. Ale tak się stało, a że ja miałem po przygodzie w Panathinaikosie jeden z większych kontraktów, to trafiłem do klubu kokosa.

Ile tam wytrzymałeś?
Wytrzymałem całą rundę. Nie broniłem. Nie grałem. Tylko biegałem. Trener bramkarzy był w porządku, przychodził do mnie, ale to by było na tyle. Czego się nie spodziewałem po takim klubie jak Larissa, to zastraszanie. Mówiono mi, że jeżeli nie rozwiążę kontraktu, to stanie mi się coś złego. Byłem zapraszany do biura, gdzie obok prezydenta stało dwóch wielkich ochroniarzy i oni też próbowali mnie zastraszać. Ale mnie to jakoś nie ruszało. W końcu zgłosił się Limassol, ja chciałem grać znowu w piłkę, dogadaliśmy się na korzystnych dla mnie warunkach. Pojechaliśmy na policję, wszystko podstemplowaliśmy, żeby była gwarancja. Dostałem co chciałem co do grosza. Jak teraz słyszę, jako jedyny z chłopaków.

Cypr przy Grecji to jednak prowincja. Nie podobało mi się tam, ale w AEL-u podpisałem kontrakt na trzy lata. Skończył się sezon, pojawił się nowy trener i mówi: tylko Malarz zostaje, resztę wyrzucam. Dla mnie super, ale chciano zmienić ze mną warunki kontraktu. Ja mówię dobrze, przyślijcie ofertę, jakoś się dogadamy. No i wysłali taką, że chcą dać mi o 50% niższe pieniądze. Pomyślałem, że żarty sobie ktoś robi. Mówiliście, że trener chce ode mnie zaczynać budowę drużyny, a tu taka oferta? Oni wtedy zaczęli kręcić, że to jakaś pomyłka, że ktoś się w sekretariacie pomylił. Wysłali drugą, też słabą. Powiedziałem: wiecie co, dajmy sobie spokój. Próbowali mnie zatrzymać, że będę miał ciężko ze znalezieniem klubu, że odbiję sobie na premiach. Ale ja mówię: poradzę sobie. Ja nie znajdę klubu? Ale potem siedzę w domu i myślę, Malarz, nie jest dobrze. Menedżer zadzwonił w końcu do mnie i mówi: Arek, Panachaiki.

Przed chwilą Panathinaikos, a tu Panachaiki. Zjazd na całego.
Druga liga. Ale tak mi się chciało do Grecji. Stamtąd blisko do Aten. Zadzwoniłem do Nucka [Macieja Nuckowskiego] a on opowiada, że super, że fajnie, że zobaczysz, będzie awans. Podpisałem. W prasie bomba, Malarz w Panachaiki, wywiady, kibice biją mi brawo, wszystko kurwa jak jakiś sen. Wchodzę do szatni, a oni patrzą na mnie tak, jak ja patrzyłem na Gilberto Silvę. Aż mi było głupio, bo traktowali mnie niesamowicie. Na przykład widzi mnie prezydent, to kurwa miśki, jakieś buzi. Pomyślałem, że jest nieźle. Liga jeszcze była przesunięta, co nam pasowało, akurat byśmy się zgrali. Ale siadam z chłopakami w szatni, a oni mi mówią: Arek, tu nie płacą. Nasz prezydent to najlepszy prawnik w Grecji.

Poczytałem o nim w internecie i nie mogłem uwierzyć, że tak się dałem wkopać, że go nawet nie sprawdziłem. To był facet, który rozwodząc się z żoną sam uderzył się jej butem w łuk brwiowy i potem powiedział w sądzie, że żona go biła. Jak nie było pieniędzy, poszedłem do niego zapytać, kiedy będą. On mówi, że na razie nie ma, ale że jak mi się nie podoba, to mogę rozwiązać kontrakt. Ale tylko, jeśli zrzeknę się pieniędzy. A jeśli się nie zgodzę, to zobaczę co się będzie działo. Ja myślę: co jest, w drugiej lidze koleś będzie mną pomiatał? Umieszczał mnie w klubie kokosa? Rozwiązałem kontrakt, wróciłem do Polski. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela z czasów Gwardii, Roberta Podolińskiego. On pyta: „O, Malowany, co tam kurwa, jak tam, gdzie teraz grasz”. Ja mówię mu, że nigdzie i pytam, czy mogę potrenować z nimi w Dolcanie. Robcio się zgodził.

Niedługo potem zadzwonił do mnie Piotrek Świerczewski. Dzwoni, pyta co robię, ja mówię, że szukam klubu. On na to „Kurwa, Malowany, dawaj do ŁKS-u, jest dobra ekipa, utrzymujemy się. Bodzio już się kończy, to będziesz kurwa grał. Nie ma pieniędzy, ale jest fajna atmosferka, dawaj do nas”. Ja myślę sobie, ten ŁKS. Drugie Panachaiki. Ale Piotruś dzwoni do mnie znowu: „Kurwa, gdzie ty jesteś, dawaj na trening!”. Zgodziłem się, powiedziałem, okej Piotruś, przyjadę, ale nic nie obiecuję. Potrenuję z wami. Pojechałem, ale jak zobaczyłem ten ŁKS… Od czasu gdy jeździłem tam jako junior nic się nie zmieniło. Czas się zatrzymał. Te szatnie. Ta trybuna, która wyglądała, jakby nie miała wytrzymać do końca rundy. Postanowiłem zrezygnować. Piotrek dzwonił „kurwa, będziesz bez klubu, kto cię weźmie za pół roku? Wiesz jak ciężko teraz o klub? Wielu dobrych chłopaków nie może znaleźć!” ale i tak podziękowałem. Dwa miesiące później zadzwonili z Cypru. Ethnikos, ekipa walcząca o utrzymanie. Trener Grek, bardzo mnie chciał. Pojechałem.

Zaczęło się fajnie, zagrałem cztery spotkania. A potem ławka. Myślę sobie: żart? Pytam trenera o co chodzi, a on na to: wiesz Arek, mamy nowego bramkarza, jakiś Chorwat, nagrany nam przez menadżera. I wtedy naprawdę byłem zły. Myślę sobie: czy zawsze tak będzie, przez całe życie, że nie będą patrzeć tylko na umiejętności, ale na inne rzeczy? Wreszcie zmienił się ten trener, grałem znowu. Super runda, jednak zaczęły się kłopoty z kasą. Do dziś się z nimi procesuję. Ale poznałem tam fantastycznych zawodników, choćby Marco Paixao, którego ściągnąłem do Polski. To mój bardzo dobry przyjaciel, wiedziałem, że będzie tu robił różnicę. Praktycznie codziennie mamy kontakt.

Sam też wróciłeś do Polski. Już na dobre.
Najpierw miałem iść do Danii. Podobało mi się tam, po Cyprze, gdzie leżą śmieci na ulicach i wszystko jest porozpieprzane, to był inny świat. Poukładane, wszędzie porządek, świetnie. Od razu mi przypadło do gustu. Chodziło o Ebjsberg, czyli wtedy Liga Europy, trener bardzo mnie chciał, ale nie dogadaliśmy się finansowo. Niestety, podatki są tam za wielkie, a ja nie mam dwudziestu lat, żeby machnąć ręką na pieniądze. Szkoda mi było, żałowałem, ale wtedy Marcin Żewłakow namówił mnie na GKS. W pierwszej chwili nie chciałem, bo myślę, pierwsza liga, ostatnio problemy z kasą. Ale Marcin przekonywał, że wszystko się prostuje, że jest dobrze. Zdecydowałem się, nie żałuję.

W Bełchatowie czuję się super. Jest świetna szatnia. Nie ma podziału na starszych, młodszych, wszyscy bardzo się lubimy. Ja teraz jestem w sumie najstarszym zawodnikiem, co trochę mnie przeraża, ale wszyscy mnie tu traktują jak młodzieniaszka. a jak tak się zachowuję.

Wiesz jaką masz ksywkę w szatni?
Celebryta (śmiech).

Dokładnie.
No tak, Maczki w szatni czasem sobie pożartują. To jest fajne, szatnia Bełchatowa szybko mnie przyjęła do siebie. Czasem nawet pytają: Arek, a co ty byś zrobił, gdybyś był na naszym miejscu? Dla mnie to budujące, widać z ich strony szacunek, że tak mnie traktują. Jest to też miła odmiana finansowo, bo pierwszy raz od czasów Panathinaikosu mam tak, że jak pieniądze obiecane były na dziesiąty, to są na koncie już dziewiątego. Sportowo koncentruję się na awansie. Musimy go zrobić, po prostu musimy.

Co, jak już go zrobicie? Plany?
Chciałbym bronić w Ekstraklasie, choć nie ukrywam, ciągnie mnie jeszcze za granicę. Zobaczymy jeszcze, jak to będzie. Na pewno chciałbym grać jak najdłużej w piłkę i myślę, że jak na bramkarza mam fajny wiek. Później zobaczymy, może jakaś akademia, może zostanę trenerem bramkarzy. Pierwszym bym nie chciał, ale młodszych kolegów mógłbym szkolić. Miałem fajnych trenerów, teraz też mam, miałbym co przekazać.

Z perspektywy czasu, jakbyś podsumował swoją karierę?
Znam swoją wartość. Nikt mi nic za darmo nie dał. Ktoś powie, że mało osiągnąłem, ale ja uważam, że całkiem dużo. Wyjeżdżałem z kraju jako anonimowy zawodnik. A teraz moje nazwisko coś komuś mówi: o, Malarz, ten bramkarz. I to jest fajne. Takie pocieszające. Cieszę się, że tak mi się to poukładało, że mogłem i mogę robić to co kocham, bo piłka to moje życie.

Rozmawiał LESZEK MILEWSKI

Fot.Filip Ł»ero

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...