Reklama

Concordia Elbląg – II liga też bywa multikulti

redakcja

Autor:redakcja

28 lutego 2014, 16:55 • 13 min czytania 0 komentarzy

– Neutralni no goals? Nie mogą goals? No to powiedz im, że they can`t – krzyczy bramkarz. – Pass me balon. You must play-think. Thinking. Not e-e-e-e, think – dorzuca trener, przedrzeźniając piłkarzy. – Okej, let`s go to szatnia. Vamos, panowie – tak właśnie wygląda trening drugoligowej Concordii Elbląg, klubu, w którym polecenia hiszpańskiego trenera są tłumaczone na polski, angielski i japoński. A czasem nawet z powrotem na hiszpański, gdy problem ze zrozumieniem szkoleniowca ma któryś z kilku zakontraktowanych w klubie zawodników z Półwyspu Iberyjskiego. Takiego koktajlu narodowościowego nie ma chyba w żadnym innym miejscu w Polsce.
Concordia poza hiszpańskim sztabem szkoleniowym i graczami z tamtejszych niższych lig, ma w kadrze trzech Japończyków oraz Kameruńczyka. I wszystko to w miejscu, które raczej nie słynie z piłki nożnej, gdzie nawet starszy i popularniejszy klub, Olimpia, nie zrobił nigdy furory w Ekstraklasie. W miejscu, gdzie nie ma wybitnych warunków, nie ma dziesiątek boisk, stadionów, ani tym bardziej tysięcy kibiców. Skąd więc nagły, trwający od ledwie kilku miesięcy boom na obcokrajowców?

– DRS Group. To właśnie oni są odpowiedzialni za projekt, który właśnie wprowadzamy w życie – przyznają członkowie zarządu, z którymi spotkaliśmy się w jednej z lokalnych restauracji. – Hiszpańska organizacja zajmująca się promocją zawodników wyszła z taką z propozycją, oni pilotowali sprowadzenie trenera oraz zawodników z Hiszpanii. Zresztą, współpracujemy również z innymi menedżerami, którzy są odpowiedzialni za transfery Japończyków – tłumaczą nam Jacek Winczewski oraz Daniel i Mirosław Pelcowie, czyli trzy osoby prowadzące wspólnie Concordię. Lokalni biznesmeni z pasją do futbolu, jednocześnie podchodzący do piłki nożnej w dość lekki, wyluzowany sposób. Bez większego parcia na wynik, a z chęcią dokonania małej rewolucji, bo tak trzeba nazwać przewrót, jaki ostatnio dokonał się w Elblągu.

– U nas nie ma presji. Wiemy, jakie są realia i staramy się po prostu robić swoje. Nie ma prezesów, wiceprezesów, członków zarządu. Nie musimy się dowartościowywać tytułami. Dzielimy się robotą i ciągniemy wózek – podkreślają właściciele Concordii. Pelcowie od lat „bawią się w futbol” wykładając pieniądze swoich prywatnych firm, Winczewski dołączył do nich w ubiegłym roku. Budżet jest skromny, nie ma walki na kredyt. – Czasem nawet myślimy, co zrobilibyśmy mając pieniądze Pelikana Łowicz czy Motoru Lublin. Śmiejemy się z Mirkiem, że nie wiedzielibyśmy co zrobić z jedną trzecią tej kwoty. A oni mają osiem czy siedem punktów więcej od nas – zdradza Jacek Winczewski. – Robimy to, bo lubimy. W klubie cały zarząd pracuje społecznie.

Winczewski na pokład wszedł we wrześniu, wtedy też do klubu zawitali przedstawiciele DRS Group. – Jesteśmy wyjątkowo otwarci na wszelkie propozycje współpracy. Wiadomo, takich decyzji nie podejmuje się w dzień, ani w tydzień, dlatego wszystko trochę potrwało. Dopięliśmy wszystko zimą i efekty rozmów widać już dzisiaj na treningach i meczach sparingowych – objaśniają działacze Concordii. – Zaakceptowaliśmy propozycję DRS, by oprócz zawodników, w klubie umieścić także hiszpański sztab szkoleniowy. Od tego momentu to on ustala wszystkie personalia i ma nasze pełne poparcie oraz zaufanie.

Reklama

Po pieniądze? Raczej po szansę

Idąc na spotkanie z hiszpańską „częściąâ€œ klubu tak naprawdę nie wiemy, czego się spodziewać. Oczywiście domyślamy się, że zaraz usiądziemy przy stole z grupką z jednej strony wesołych chłopaków, z drugiej – nieco przygnębionych, że początek lutego 2014 spędzają w chłodnym Elblągu, a nie w poważniejszym piłkarsko miejscu. – Ilu ma nas wpaść? – dzwoni 22-letni skrzydłowy Hector Faura na jakieś pół godziny przed spotkaniem. – A ilu chce? – pytamy. – Wszyscy. To ma być „bombo de la entrevista“ – Hector jasno daje do zrozumienia, że kontakt z mediami to dla niego fajna przygoda, więc wywiad ma być – w wolnym tłumaczeniu – po prostu zajebisty. Mija kilkadziesiąt minut i pod elbląską Studnię Smaków podjeżdża mały busik. Hiszpanów jest jednak więcej, niż się spodziewaliśmy. Więcej, niż liczyliśmy „na oko“ podczas treningu. Media też nie informowały o aż tak dużym zaciągu z Półwyspu Iberyjskiego. Największy stolik w restauracji pasuje akurat idealnie. Trener, asystent i pięciu zawodników (szósty przyjechać nie mógł). – To jak chcecie rozmawiać? Z każdym po kolei po kilkanaście minut? – Nie, dajcie spokój. Siadajcie wszyscy.

Prezentację drużyny rozpoczyna trener Jesus Vicente Gimenez o wdzięcznej ksywce „Tato“, która nie do końca przypadła do gustu polskim piłkarzom („wolą nazywać mnie coachem. Tato brzmi dla nich dziwnie“). – Ja jestem z Madrytu, ten z Pampeluny, ten z Algeciras… Ci czterej grali w mojej lidze, tego prowadziłem, tego kojarzyłem, a tego poznałem poprzez menedżera. Hector, Adolfo, Juanma, Carlos, Alfredo i Andres, który pomaga mi w treningu motorycznym. Dlaczego Polska? Wcale nie dla kasy, w Hiszpanii zarabiałem więcej. W naszej pracy bardzo dobrze jest móc sobie wpisać w CV doświadczenie międzynarodowe – tłumaczy Tato, który w trakcie trzygodzinnego spotkania jeszcze wielokrotnie będzie szafował hasłem „experiencia internacional“. Hasłem, z którym nie do końca utożsamiają się sami piłkarze.

Dla nich – choć sami nigdy o tym nie powiedzą – Elbląg to zsyłka. Dowód na to, że coś w karierze poszło nie tak. Najlepiej smak prowincji zna Alfredo Zapata. Wychowanek Osasuny, który przez Villarreal i Numancię trafił do drugiej ligi bułgarskiej, by w końcu zahaczyć się w Concordii. Dziś dzieli szatnię z Hrynowieckim i Załuckim, a jeszcze kilka lat temu jego kumplami z drużyny byli Javi Martinez czy Cesar Azpilicueta. – Gdzie oni są, a gdzie ja? Javi zdobył mistrzostwo świata i Europy, gra w Bayernie, a wtedy wcale nie wyglądał na nadzwyczajny talent. Rozkwitł po przejściu do Bilbao – wspomina Zapata.

– Widzisz, a ja grałem z Alvaro Negredo w Rayo Vallecano – dorzuca Carlos nazywający siebie z racji wieku „el veterano“. Ma 28 lat. – Jaki był Negredo? Zupełnie przeciętny. Uwierzcie, był piłkarzem, jakich wielu, aż nagle wypalił i zaczął strasznie dużo strzelać. Jakiś czas temu, kiedy był już czołowym zawodnikiem La Liga, wiedział, że chcę kupić samochód i zaproponował, że sprzeda mi swój. Odmówiłem. Nie ta półka finansowa – śmieje się Carlos, a zaraz po nim pozostali koledzy z Concordii zaczynają rzucać nazwiskami. Diego Alves, Iriney, Sisi… – A ja grałem z Diego Costą! – przypomina sobie Hector. – I on się akurat świetnie zapowiadał. Jeśli Albacete wygrywało po dwóch golach, oba najczęściej były jego autorstwa. Niesamowicie radosny chłopak, typowy Brazylijczyk. Szatnia go uwielbiała. Grałem też z Rubenem Jurado. Jego pewnie też kojarzycie. Co się o nim sądzi w Polsce? – pyta Faura, najbardziej rozgadany z całego towarzystwa. – Niezły. Bez szału, ale daje radę. Czasem strzela gola, potem znika na parę meczów. Większym wyznacznikiem jest Dani Quintana – odpowiadamy.

– Quintana? Powaga? – pyta inny z zawodników, który akurat w tym momencie woli nie wypowiadać się pod nazwiskiem. – Naprawdę aż tak cenicie Quintanę? Takich jak on jest w Hiszpanii cała masa. Ale w sumie mnie to nie dziwi, bo graliśmy już sparing z Lechią Gdańsk i z tego, co widzę, poziom w tej waszej ekstraklasie nie jest jakiś wybitnie wysoki. – Nie graliście z pierwszą jedenastką Lechii – przypominamy. – Tak, tak, ale paru zawodników było z pierwszego składu – odpowiada podopieczny „Tato“, a jego koledzy zaczynają markotnieć. Naprawdę piłkarze pokroju Jurado czy Quintany mogą tu liczyć na kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie i cieszą się takim uznaniem? – Szczerze? W Tercera Division znajdziecie tłum zawodników, którzy mogliby się tu wyróżniać – słyszymy po krótkiej, wewnętrznej minidebacie pomiędzy Hiszpanami. – Liczymy, że na naszych meczach ktoś też będzie się pojawiał, bo nas też stać na wiele.

Reklama

Ł»eby oni tak grali, jak śpiewają!

Z polskimi zawodnikami z Elbląga spotykamy się tuż po treningu. Z jednej szatni wciąż dochodzą śpiewy we wszystkich językach świata. Melodyjne okrzyki, rytmiczne klaśnięcia, tańce. W drugiej natomiast jest cisza, jak makiem zasiał. – Ł»eby oni tak grali, jak śpiewają! – wita nas uśmiechnięty Mateusz Bogdanowicz, który do Concordii dołączył podczas obozu w Olecku, czyli już po hiszpańskiej rewolucji kadrowej. Pierwsze i najważniejsze pytanie: jak wyglądają stranieri na tle zawodników z Polski? – Piłkarsko to nie jest inny świat, nawet treningi wyglądają podobnie do tych, które już mieliśmy w Polsce. Nie ma jakichś rzeczy, których nie widzielibyśmy już wcześniej, albo nie potrafili wykonać. Czasem zresztą proste ćwiczenia, które normalnie wykonywaliśmy bez zająknięcia, komplikują się przy próbie przetłumaczenia ich z hiszpańskiego. To, co z pewnością uległo zmianie to atmosfera. Ten luz, który wprowadzili Hiszpanie – komentuje Bogdanowicz. Obserwując trening szczególnie zabawnie wyglądały próby ustalenia, czy zawodnicy neutralni, którzy w wewnętrznej gierce współpracowali zawsze z atakującym zespołem mogą strzelać, czy też ograniczają się do asyst. – Najśmieszniejsze było to, że w roli neutralnych byli sami Hiszpanie, którzy nie rozumieli za bardzo, co chce im przekazać trener – żartują Polacy z Elbląga.

– Na pewno zmianie na lepsze ulegnie atmosfera w zespole. Oni cieszą się z każdej drobnostki, non-stop są uśmiechnięci, śpiewają, bawią się, wygłupiają. To jest świetna sprawa, szczególnie teraz, w okresie przygotowawczym. Wiadomo, że wszystko zweryfikuje dopiero liga, ale na ten moment ich podejście do piłki to największa nowość i innowacja. Jeśli chodzi o umiejętności piłkarskie, żaden z nich nie przyjechał tu ze zbierania mandarynek, wszyscy mają pojęcie o grze. Boimy się trochę o to, jak poradzą sobie w tak fizycznej lidze i na takich murawach, ale w sparingach pokazali się dobrze. Mamy też trochę pecha, bo akurat najlepszy z nich złapał kontuzję i musiał wrócić do Hiszpanii, w Polsce nie udało się załatwić mu rezonansu, ale prawdopodobnie zdąży wrócić przed ligą – dodaje Przemysław Matłoka, kolejny z „polskiej kolonii” w Concordii, bo aktualnie chyba tak należy określić proporcje w zespole.

– Skoro Quintana jest u was najlepszym technikiem, to chyba nie mamy się o co martwić. Gdybyśmy grali jak Polacy, wtedy byłby problem, to fakt. Ale my chcemy wprowadzić nasz styl polegający na utrzymywaniu inicjatywy przez większość meczu – twierdzi z kolei „Tato“, po czym zaczyna w powietrzu „rysować“ swoją taktykę. – Tu, tu, tu i tu będą Hiszpanie, a tu Polacy. Na moich rodakach drużyna będzie się opierać – dodaje. – Nie obawia się pan, że fizycznie nie podołają? – A czemu miałbym się obawiać? – śmiechem wybucha pół stołu, a Gimenez przechodzi na styl znany z hiszpańskich konferencji.

– Proszę mi wytłumaczyć… Czy pianista podczas rozgrzewki podnosi pianino, czy raczej gra? – pyta „Tato“, udając, że gra na pianinie. – Właśnie. Gramy w piłkę i liczy się piłka. Rozumiem, że inni trenerzy wolą grać bardziej bezpośrednio – taki jest na przykład Pacheta – nie neguję tego, bo są różne sposoby na osiągnięcie sukcesu, ale nam zależy na utrzymywaniu się przy piłce. – A siłownia? – drążymy. – Ł»adnej siłowni. Wszystkie treningi z piłką – odpowiada główny trener, a jego asystent dodaje: – Po pierwszych zajęciach musiałem tłumaczyć młodszym Polakom, żeby dawali z siebie maksa, bo boisko jest najważniejsze i nie trzeba się oszczędzać na późniejszą siłownię. – Nie rozumiem poza tym jednego – kontynuuje „Tato“. – Jak dziennikarze mogą pytać, czy drużyna jest dobrze przygotowana fizycznie? Naprawdę, to dla mnie dziwne pytanie. Drużyna nie jest ani dobrze, ani źle przygotowana fizycznie. Ona po prostu jest gotowa do gry, a liczy się styl i to, czy na zespole widać rękę trenera.

Finanse, tabela, problemy

Wiadomo, że przy tak skomplikowanym projekcie prędzej czy później musi pojawić się temat pieniędzy. W szatni na ten moment dyskusji brak – zawodnicy przyznają, że są rozliczani osobno, to czysty układ, który nikomu nie przeszkadza. Hiszpanie natomiast nie kryją, że na co dzień mieszkają… w dwuosobowych pokojach jednego z elbląskich akademików. – Razem ze studentami? – dociekamy. – No, tak, a co? – To zobaczycie, co się będzie działo, jak się skończy sesja – tłumaczymy, widząc, że chyba nie do końca zdają sobie sprawę, jak przebiega oblewanie egzaminów przez polskich studentów. Zrozumieją to pewnie też trenerzy. – Na ściągnięcie rodziny na stałe póki co mnie nie stać – tłumaczy „Tato“, twierdząc, że zrezygnował z lepiej płatnej pracy w Madrycie na rzecz „experiencia internacional“. A pozostali? Stałe dziewczyny ma tylko dwóch zawodników i asystent trenera. Pozostali raczej nie mają nic przeciwko nowym znajomościom. Jak na Erasmusie. Tylko szkoleniowcy nie pozwalają na żaden alkohol. Szarlotka i kawa. Przynajmniej przy naszej rozmowie.

Członkowie zarządu też mówią o pieniądzach niechętnie. Napominają jedynie, że DRS Group ma sporą autonomię w rozmowach z własnymi zawodnikami. Inna sprawa, że Concordia nie żyje ponad stan i raczej nie padnie ofiarą chorych ambicji i sukcesów na kredyt. – Prezes stawia sprawę jasno, nie ma u nas presji, mamy mieć czyste głowy – przyznaje Bogdanowicz, od razu chwaląc również Hiszpanów. – Oni także niczym się nie przejmują, wiadomo, jaka jest sytuacja w tabeli – ostatnie miejsce w II lidze – ale nie myślą o tym, co się stanie, jeśli nie uda nam się utrzymać. Myślę że atmosfera w klubie, brak fanatycznych kibiców, którzy mieliby wyjątkowe ciśnienie na wyniki też będzie działać na plus, pomimo aktualnej sytuacji.

No właśnie. Tutaj dochodzimy bowiem do potężnej dawki dziegciu w sielankowej beczce hiszpańsko-kameruńsko-polsko-japońskiego miodu. Concordia jesienią przypominała dziurawy statek bez załogi. Trzynaście punktów w osiemnastu meczach, ostatnie miejsce, czternaście „oczek” straty do bezpiecznej strefy, w dodatku w wyniku PZPN-owskiej reformy spadek będzie dotyczył aż dziesięciu spośród osiemnastu zespołów. Niewesoło? O wiele gorzej, niż tylko „niewesoło”. – Nie oszukujemy się. Będzie bardzo ciężko, a jeśli faktycznie spada dziesięć drużyn, to nawet zarząd musi przyznać, że to wyjątkowo ambitne zadanie. Z drugiej strony sparing z Lechią, gdzie gdańszczanie naprawdę grali mocnym składem z Bieniukiem, Bąkiem czy Stolarskim pokazał, że wygląda to więcej, niż przyzwoicie.

Tu zresztą warto się cofnąć do rundy jesiennej, gdy zespół w kilku meczach poprowadziłâ€¦ Wojciech Grzyb. To wtedy Concordia zrobiła się medialna po raz pierwszy – zasłużony piłkarz ściągnął na Elbląg jakąś uwagę mediów. – Trener pojawił się tu razem z żoną, prowadził trochę drugi zespół, pokazał się tam z dobrej strony, więc postanowiliśmy to wykorzystać – tłumaczą działacze klubu. Eksperyment nie wypalił, Grzyb przegrał wszystko, co było do przegrania, a klub ani drgnął z ligowego dna. Zastępując go hiszpańskim szkoleniowcem, Concordia kontynuuje wprowadzanie innowacyjnych, choć również dość kontrowersyjnych projektów.

Działacze zapewniają jednak, że nikt nie ma pretensji o wprowadzenie do klubu hiszpańskiego zaciągu. – Stosunki z miastem pozostają poprawne, mamy też nadzieję, że ściągnięcie tych graczy raczej przyciągnie nowych kibiców, niż zniechęci tych dotychczasowych. To spora frajda, zobaczyć na żywo piłkarzy, którzy mają w CV wielkie kluby – komentują działacze z Elbląga.

***

Można na Elbląg patrzeć sceptycznie, można zastanawiać się jaki cel ma ściąganie na tony trzecio- i czwartoligowców z Hiszpanii, ale patrząc realnie – Concordia nie ma nic do stracenia. Dla DRS Group będzie pewnie poligonem, laboratorium, w którym przetestowane zostaną rozwiązania mające na celu promowanie Hiszpanów w ogórkowej piłkarsko części świata. Co może stracić ostatni klub w tabeli, który w osiemnastu meczach zrobił trzynaście punktów? Tym bardziej w sytuacji, gdy spaść z ligi może nawet dziesięć zespołów? Ryzyko – żadne. Potencjalne korzyści – spore. Poziom kontrowersji wokół pomysłu? Olbrzymi. Sytuacja przed przybyciem Hiszpanów? Tragiczna. I to właśnie od tego punktu należałoby rozpocząć ocenę całego projektu.

– Musimy patrzeć realnie, my tu jesteśmy dziesięć lat za południowo-zachodnią Polską. Dziesięć lat za Wrocławiem, dziesięć lat za Krakowem. Do tego niektórzy zawodnicy z „nazwiskami” schodząc do II ligi myślą, że wszyscy padną przed ich umiejętnościami jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Ściągnięcie Hiszpanów z czystymi głowami, zupełnie innym podejściem do treningów i ogółem do życia to dla nas duża szansa – przekonuje Jacek Winczewski, członek zarządu Concordii. Czy zostanie wykorzystana? Pierwsza kolejka 8 marca. Na razie podczas sparingów momentami bywa zabawnie. Carlos: – Jak graliśmy z Ostródą, słyszeliśmy „Ole, Ole!“ albo „Que pasa?“. Myślicie, że to szyderka czy wyraz sympatii?

Tomasz Ćwiąkała / Jakub Olkiewicz / Jolanta Zasępa

Najnowsze

Hiszpania

Wiceprezydent Barcelony potwierdza. „Nie rozpoczęliśmy rozmów z innymi trenerami”

Patryk Fabisiak
0
Wiceprezydent Barcelony potwierdza. „Nie rozpoczęliśmy rozmów z innymi trenerami”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...