Reklama

Pokręcone losy Deleu z Lechii Gdańsk

redakcja

Autor:redakcja

22 stycznia 2014, 19:36 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Miałem jednak szczęście, bo z jednym z moich kolegów z Ceara poszedłem na taki układ: ja mu daję moje DVD, a on mi swoje i jeśli spotkamy jakichś agentów, mamy im je przekazać. Poszczęściło mi się. Zadzwonił do mnie Edson, były piłkarz Legii. Niesamowity zbieg okoliczności. Recife to wielkie miasto, chyba nawet większe od Warszawy, a on mieszkał dwie ulice dalej. 300 metrów! – mówi w obszernym wywiadzie Deleu, prawy obrońca Lechii Gdańsk, z którym spotkaliśmy się na zgrupowaniu w Grodzisku. Sympatyczny Brazylijczyk opowiedział m.in. o trudnym dzieciństwie, problemach z menedżerami, powstrzymywaniu Williana i Kafarskim, któremu zabrakło odwagi.

Pokręcone losy Deleu z Lechii Gdańsk

Co z tobą? Zostajesz w Lechii?
Na razie nie ma konkretów. Moja umowa wygasa w czerwcu, więc mogę już podpisać z nowym klubem. Pojawiło się już kilka propozycji. Moi menedżerowie są teraz w Chinach, gdzie załatwiają transfer tego piłkarza Górnika, ale w tym tygodniu mają już wrócić z jakimiś ofertami.

Pojechałbyś do Chin?
Na takich warunkach jak Mączyński? Od razu! Nawet, gdybym dostał mniej! (śmiech) Taką ofertę, jaką otrzymał Mączyński, przyjmuje się bez mrugnięcia okiem. Sam słyszałem o jakichś zapytaniach z Belgii i Holandii, ale konkrety poznam dopiero po powrocie menedżera. Moim priorytetem jest jednak Lechia, z którą będę negocjował bez pośrednictwa agentów. Raz już się spotkaliśmy, nie dogadaliśmy się, wezwali mnie drugi raz, ale wciąż brakuje konkretów. Chciałbym zostać w Lechii do końca kariery, ale też oczekuję poważnych warunków.

Czyli bardzo dużej podwyżki?
Bardzo dużej? Nie. Oczekuję pensji, jaką inni piłkarze już tu dostawali, a nie wytrzymali nawet roku. Nie stawiam absurdalnych wymagań, ale jestem tu czwarty rok, gram regularnie, nie łapię urazów i chcę, by moja praca została doceniona.

Co, jeśli Lechia spełni twoje wymagania, a z Chin przyleci kosmiczna oferta?
A, to tutaj trzeba byłoby się zastanowić! (śmiech) Bądźmy szczerzy – taki wyjazd kompletnie zmieniłby mi życie. Kocham Lechię i Gdańsk, ale najważniejsza jest dla mnie rodzina. Pomaganie jej to mój główny cel. Jeśli dostanę naprawdę bardzo, bardzo wysoką ofertę z Chin, to na pewno ją przemyślę. Chcę jednak tę najbliższą przyszłość załatwić jak najszybciej. Każdą propozycję pokażę też Lechii. Zależy mi na minimalnie trzyletnim kontrakcie. Na krótszy okres nie podpiszę. Specjalnie zrezygnowałem z pośrednictwa menedżerów, a tym samym prowizji dla nich, by klub nie okazał się stratny, więc liczę, że się dogadamy. Zrobiłem wszystko, by tu zostać. Pytałeś przed wywiadem, czy można mnie odwiedzić w Brazylii podczas mundialu. A to właśnie zależy od kontraktu. Jeśli przedłużę umowę z Lechią, będę miał spokój przez najbliższe miesiące, bo kupiłem już mieszkanie w Gdańsku, zostawię tu wszystkie rzeczy i pewnie polecę do ojczyzny. W przeciwnym razie trzeba będzie zorganizować całą przeprowadzkę.

Reklama

A mieszkanie w Gdańsku sprzedasz?
Nie, nie! Kiedyś chcę wrócić do Gdańska na stałe, a wkrótce planuję zakup dwóch kolejnych mieszkań. Przez te wszystkie lata rzadko nawet latałem do Brazylii. Dopiero teraz, w grudniu, poleciałem spotkać się z rodziną i naładować baterie. Nie ma szans, żebym ściągnął ich na stałe. Mój syn mieszka ze swoją matką, która nie pozwoli mu zamieszkać w Polsce. Sam chciałbym założyć rodzinę w Gdańsku. Póki co szukam narzeczonej tutaj, bo bardzo mi odpowiada mentalność Polek. W Brazylii coraz trudniej o kobietę z dobrym charakterem, której zależy na stworzeniu rodziny, a nie na twoich pieniądzach. Bardzo trudno. Na dziesięć są takie dwie. A tutaj? Prawdopodobieństwo znalezienia właściwej partnerki jest dużo wyższe.

A ty mentalność masz bardziej brazylijską czy europejską?
Myślę już bardziej po polsku niż po brazylijsku. Podoba mi się, że tutaj ludzie są bardzo dobrze wychowani. W szatni natomiast jestem typowym Brazylijczykiem – żartownisiem. Zdarza mi się nawet pożartować z trenerem, ale oczywiście z zachowaniem szacunku. Uśmiech nigdy nie schodzi mi z twarzy.

Widziałem kilka twoich wywiadów i powiedz mi… Jak to możliwe, że tak szybko nauczyłeś się tak dobrze mówić po polsku?
Nie mam pojęcia! (śmiech) Nawet moja mama się śmiała, że nigdy nie lubiłem się uczyć, do szkoły chodziłem tylko za jej namową, a tutaj tak szybko się nauczyłem. A ja żartuję, że przez tyle lat nie wiedziała, że ma inteligentnego syna! Po roku już się dogadywałem, ale brakowało mi takiej precyzji, jak teraz. „Bączek“ się ze mnie nabijał, że nie potrafię powiedzieć słowa „szesnaście“. Ale zawsze tłumaczyłem kolegom: „jeśli widzicie, że popełniam błąd, to możecie się pośmiać, ale zawsze mnie poprawiajcie“. Dzisiaj bez problemu mogę czytać gazety.

Zaskoczyło mnie, że na swoim prywatnym koncie facebookowym odpisujesz też prawie wszystkim kibicom.
Jeśli kibic pyta o powody porażki, to dlaczego miałbym mu nie poświęcić uwagi? Nie jestem tylko piłkarzem. Chcę też dawać przykład poza boiskiem i traktować wszystkich z serdecznością. Sam kiedyś byłem kibicem, który chciał robić sobie zdjęcia z piłkarzami, więc jeśli ktoś zaprosi mnie na kawę, to nie odmawiam. Raz nawet napisała do mnie pewna kobieta, że jej 17-letnia córka obchodzi urodziny, nie wie, co jej kupić, a najlepszym prezentem byłaby moja obecność na imprezie. Poszedłem. A nigdy wcześniej nie widziałem tej rodziny. Człowieku, jak ta dziewczyna mnie zobaczyła, to zaczęła płakać! Nie wiedziałem, co powiedzieć. Sam się prawie rozkleiłem.

Jesteś wyjątkiem. Nikt nie poszedłby na takie spotkanie.
Tak, zauważyłem. Wielu uważa, że skoro są piłkarzami, to nie mogą się pokazać w miejscu publicznym, zatrzymać się na kilka minut rozmowy czy dać autografu. Moim zdaniem każdy zasługuje na uwagę.

Ktoś cię tego nauczył?
Zawsze wiedziałem, że najważniejsza jest pokora. Nie chcę osiągać sukcesu, depcząc kogoś po drodze. Wolę nie mieć niczego, niż zjechać na złą drogę. Ale wszystko, co udało mi się osiągnąć, zawdzięczam rodzinie. Byliśmy biedni, nie mieliśmy dobrych warunków do życia. Moja mama do dziś jest nauczycielką, ale zarabia bardzo mało. Gdybym nie wysyłał jej pieniędzy co miesiąc, byłoby ciężko. Ojciec prowadzi mały bar nad rzeką, w którym sprzedaje piwo i ryby, ale to też niewielkie pieniądze, a mama jest typową wojowniczką i chce utrzymywać się sama. Zresztą, do dziś mieszka w Penedo, małym 65-tysięcznym miasteczku. Nordeste to najbiedniejszy region w Brazylii. Bardzo wysokie temperatury wpływają na susze, głód… To wszystko odbija się też na piłce. Samo dojście do Serie C, jeśli pochodzisz z Penedo, jest dużym sukcesem. Kojarzę tylko dwóch kolegów, którzy trafili do Serie A i Ewertona, który grał niedawno w Bradze, a dziś w Anży. Ale to wyjątki. Większość ludzi albo się nie przebija, a wielu staje się przestępcami.

Reklama

Da się to pod tym względem porównać do Rio?
Da się, ale u nas nie ma typowych faweli. W Rio krąży więcej narkotyków, a w Nordeste dochodzi do bardzo wieku zabójstw. Nasza dzielnica jest jedną z najbardziej niebezpiecznych. Nie muszę się jednak bać o swoją rodzinę, bo wszystkich tam znam, ale wielu moich kolegów albo zginęło za narkotyki, albo sami zabijali. Trzy lata temu życie stracił mój wielki przyjaciel. Za wiele morderstw. Jedni sprzedają marihuanę, drudzy kradną, trzeci zabijają. Wielu takich kolegów oferowało mi pomoc w różnych sytuacjach, ale wolałem się obejść bez tego. Gdybym jednak ktoś w dzieciństwie sprawiał mi problem i zwróciłbym się do nich, to mogliby go nawet zabić. Nigdy jednak tego nie zrobiłem ani nie zrobię.

Raphael Augusto z Legii powiedział mi wprost, że gdyby nie został piłkarzem, pewnie zajmowałby się przestępczością.
Oczywiście, nic w tym dziwnego.

Też mógłbyś o sobie tak powiedzieć?
Możliwe, że stałbym się przestępcą, możliwe, że nie. Prawdopodobieństwo było jednak duże. Wielu moich kolegów uczyło się, prowadziło normalne życie, a nagle z dnia na dzień zaczynali zabijać lub sprzedawać narkotyki. Trzeba być jednak słabym psychicznie, a ja zawsze wiedziałem, na czym mi zależy.

Dziś łatwo tak mówić. Wtedy miałeś 13-15 lat.
Ale to proste – jeden uzależnia się od marihuany, drugi od piłki. Moim nałogiem był futbol.

Nie próbowałeś narkotyków?
Nie, nigdy.

Nie gadaj.
Poważnie. Rodzice chcieli, bym był przykładem dla innych, a ja nie chciałem ich zawieść. Poza tym wielu, którzy raz spróbowali, za moment zaczynali handlować. Nie było mi to potrzebne. Widziałem kolegów w trumnach i sam nie chciałem tak skończyć. Zbyt wiele zawdzięczałem rodzicom, by mieli przeze mnie cierpieć. Wolałem, żeby byli ze mnie dumni.

Nigdy nie cierpieli z twojego powodu?
Nigdy. Nigdy ich nie rozczarowałem. Dzięki temu, kiedy dziś wracam do Penedo, podchodzą do mnie obcy ludzie i gratulują za to, co osiągnąłem. Obrałem właściwą drogę.

Za to długą i okrężną. Wiesz w ogóle, w ilu klubach grałeś?
Chyba w dziesięciu. Zaczęło się w Penedense, potem Coruripe, Confianca, Nautico, Treze, Ceara, Mirassol, Botafogo…

Zgubiłeś chronologię.
Bo trochę tego było!

Z czego to wynika?
Bo w Brazylii nie wystarczy dobrze grać. Musisz mieć dobrego menedżera. Jeśli grasz w Rio lub Sao Paulo, będzie ci dużo łatwiej o sukces, bo tamtejsze mecze są pokazywane dużo częściej. A w moim regionie? Weźmy takie Penedense… Ten klub nawet nie gra przez cały rok. Najpiew rozgrywki stanowe, czyli Campeonato Alagoano, czyli trzy miesiące, a potem? Koniec. Nie ma ligi. Ł»eby grać dalej, musielibyśmy zdobyć wicemistrzostwo. Wtedy czekały nas występy w Serie C. Dziś ze stanu Alagoas dwie drużyny grają w Serie C i jedna w Serie D. Ale Penedense zwykle zajmowało szóste-siódme miejsce i treningi wznawiało dopiero w grudniu. Widzisz, ile to czasu? Dlatego w Penedense spędzałem trzy miesiące, potem szedłem do Coruripe na dwa-trzy miesiące w Serie C i wracałem do domu. Skomplikowany system, co?

A w międzyczasie co robiłeś? Pracowałeś?
Trenowałem u siebie, a Penedense pomagało mi w pokryciu kosztów. Ale jak poszedłem do Treze da Paraiba z Serie C, wypłacili mi dwie tygodniówki po dwóch miesiącach pracy i chcieli przedłużyć kontrakt o rok. Jak tak można? Powiedziałem wprost: – Wolę być bezrobotny, panie prezesie, niż powalać sobie na takie traktowanie. Wolę siedzieć w domu, niż stresować się w innym mieście bez perspektyw na otrzymanie pensji.
– W porządku.

No i wyjechałem. Chcieli, żebym został, ale wiedzieli, że nie mają pieniędzy. Szybko jednak trafiłem do Metropolitano. Ostatniego klubu przed przyjściem do Lechii.

Najbliżej poważnej piłki w Brazylii miałeś trzy lata wcześniej.
Tak, w Nautico. Serie A. I słuchaj, jak to się zaczęło! Asystent trenera Nautico pochodził z Penedo, ale nigdy wcześniej nie zabrał ze sobą żadnego piłkarza stamtąd. Jego znajomi wciąż mu jednak powtarzali: „człowieku, Deleu to jeden z najlepszych piłkarzy Campeonato Alagoano. Niech mu ktoś w końcu da szansę“. Trener mnie nie znał i zaczął wypytywać o mnie w całym mieście, czy mam warunki, by grać wyżej. Tak na niego wszyscy naciskali, że w końcu zaproponował mi testy i podpisanie umowy z jego kumplem-agentem z Recife. Po miesiącu treningów zaoferowali mi kontrakt. Bardzo, bardzo niski, ale z adnotacją, że podniosą mi pensję, jeśli tylko trafię na ławkę. Nie wierzyli we mnie! Co miałem robić? Podpisałem. W końcu to Nautico. Najwyższa liga. Ty dzień później pierwszy trener, Helio dos Anjos, przejął reprezentację Arabii Saudyjskiej. Kojarzysz gościa, nie? Prowadził parę większych drużyn w Brazylii. Ale ten ich kumpel, menedżer, przez sześć miesięcy się mną nie zainteresował. – Czekaj, wkrótce to załatwię – tylko to słyszałem. I myślę sobie: ten facet ma mnie reprezentować, a sam muszę do niego wydzwaniać?

Dos Anjosa zastąpił PC Gusmao, też dość znany szkoleniowiec. To była dla mnie świetna informacja. Wczesniej podczas zajęć mieliśmy gierki 11 na 11, a ja się tylko rozgrzewałem. U Gusmao na pierwszym treningu zabrakło lewego obrońcy. „Wstawcie Deleu!“. I wstawił. Byłem świetnie przygotowany fizycznie i zależało mi, by się pokazać. Po kwadransie zaliczyłem asystę i usłyszałem: „Deleu, przeskakujesz do pierwszego zespołu“. Strzeliłem gola. W pierwszym meczu ligowym usiadłem jednak na ławce. Po przerwie wszedłem na lewą obronę, by wyłączyć prawoskrzydłowego, który świetnie grał. Udało się. W środę, w Pucharze Brazylii, z Paysandu, wyszedłem już w jedenastce. Nie oddałem miejsca do końca rozgrywek stanowych, w mistrzostwach Brazylii było już gorzej, ale też zagrałem z paroma poważnymi przeciwnikami, jak Atletico Mineiro, Sao Paulo czy Vasco.

Udało ci się zatrzymać kogoś wyjątkowego?
Williana, jak jeszcze grał w Corinthians. Ale nie w lidze, tylko w pucharze. Zabrałem mu piłkę, dostał żółtą kartkę, lekko się zamachnął w moim kierunku, trochę przyaktorzyłem… Aaaa! Rzuciłem się na ziemię i sędzia dał mu czerwoną. Wygraliśmy na wyjeździe 2:0. Wiesz, co się działo na lotnisku po naszym powrocie? Masakra. Kiedy graliśmy z Sao Paulo, trener powiedział mi wprost: „ty kontra Ilsinho. Masz mu nie dać pograć. Lubi schodzić ze skrzydła na środek. Masz biec za nim do samego końca“. Wygraliśmy 1:0 po moim golu. Do klubu trafił jednak nowy trener, Roberto Fernandes, i czasem nawet nie łapałem się na ławkę.

Tamte mecze nie wystarczyły, by wyrobić sobie jakąś markę?
Dlatego ci powtarzam – porządny menedżer na luzie znalazłby mi dobry klub. Kwestia czasu. Na nie swojej pozycji radziłem sobie bardzo dobrze w najwyższej lidze, ale i tak musiałem odejść. Dokąd? Na bezrobocie. Widzisz? Takie jest życie brazylijskiego piłkarza, gdy nie ma menedżera.

Ale obracałeś się w towarzystwie poważniejszych piłkarzy. Nie mogłeś któregoś poprosić, by wskazał ci lepszego agenta?
Podpisałem z jednym, ale nie poświęcał mi większej uwagi. Skończył się sezon i nie znalazł mi żadnego klubu. Przez cały styczeń byłem bezrobotny. W końcu zgłosił się do mnie znajomy trener, Celso Teixeira, który zaproponował grę w Corinthians Alagoano. Ty, zapomniałem wspomnieć wcześniej o tym klubie! (śmiech) Ale pomyślałem: OK, zrobię krok do tyłu, a może jeszcze się odbiję. Nawet dwa kroki, i to olbrzymie. Dlatego mówię, że mam dobrą mentalność, bo wielu piłkarzy po nawet mniejszym spadku często zjadała presja. Po zdobyciu mistrzostwa stanu Alagoas znów trafiłem na bezrobocie. Aż do maja. Przeszedłem do Ceara, ale z innym menedżerem dogadałem się, że muszę mu oddać połowę pierwszej, bardzo niskiej, pensji. Zostałem tam od 29 czerwca do grudnia.

Ale ty masz pamięć…
(śmiech) Pamiętam ten dzień 29. czerwca, bo równo dwa lata później trafiłem do Polski. Akurat kończył mi się wtedy kontrakt z Metropolitano. Chcieli przedłużyć o kolejne dwa sezony, ale na tych samych warunkach. Bez szans. Grałem bardzo dobrze, regularnie, ale powiedziałem, że się nie zgadzam i znowu zostałem bezrobotny.

Miałeś przekonanie, że ktoś ci coś załatwi w Europie albo nawet w Brazylii?
Nie, chodzi o szacunek. Miałem jednak szczęście, bo z jednym z moich kolegów z Ceara poszedłem na taki układ: ja mu daję moje DVD, a on mi swoje i jeśli spotkamy jakichś agentów, mamy im je przekazać. Poszczęściło mi się. Zadzwonił do mnie Edson, były piłkarz Legii. Niesamowity zbieg okoliczności. Recife to wielkie miasto, chyba nawet większe od Warszawy, a on mieszkał dwie ulice dalej. 300 metrów!
– Jorge, zostawił mi twoje DVD.
– Ale to stara płyta, jeszcze z Corinthians Alagoano z 2008! Mam już nowe, z 2010.
– OK, wpadnij do mnie i wyślę je do Polski. Potem zobaczymy.
– Idealnie.
– Jesteś gotowy na taki wyjazd?
– Jasne!
– A wiesz, że tam jest zimno?
– Obojętnie. Mam dalej cierpieć w Brazylii?

I wysłał to DVD do Widzewa.

Tam się nie przebiłeś.
Całe szczęście! Codziennie dziękuję Bogu, że nie trafiłem do Widzewa.

(śmiech).
Wiesz, jak tam jest. Nie płacą, do tego te wszystkie problemy… Zaprosili mnie na dwa sparingi, gdzie wystawili mnie na prawej pomocy. A ja w Brazylii nigdy nie grałem na tej pozycji. Zdarzało się na lewej obronie, nawet na defensywnej pomocy, ale na skrzydle? Nigdy. Dopiero kilka meczów w Lechii, ale i tak wolę obronę. Prawa pomoc mi się nie podoba. W pierwszym sparingu w Widzewie wygraliśmy 3:0, a w drugim z Legią… (Deleu pokazuje na stół). To jest boisko. Tu masz połowę i dochodziliśmy do linii. Tylko się broniliśmy. Legia miała z 95 procent posiadania piłki. Dwa-trzy podania i traciliśmy. W takich okolicznościach ocenili mnie negatywnie. I bardzo im za to dziękuję. Naprawdę jestem wdzięczny.

Potem były testy w Lechii.
I wszystko się idealnie złożyło. Prawa obrona, Gutów, miejscowość niedaleko Widzewa…

Łodzi.
Tak. Jedenasta rano, 33 stopnie… Tu już grałem nawet na skrzydle, bo zasuwałem po całej długości boiska. Już w pierwszym meczu spodobałem się trenerowi. Na drugim pojawił się dyrektor sportowy, na trzecim prezes. Rozegrałem cztery sparingi i podpisałem kontrakt.

Najwyższy w życiu?
Tak. Zdecydowanie.

Zaskakująco wysoki, jak na zawodnika po testach.
Już na pierwszym treningu było widać, że się tu wyróżniam. Gdybym dostał mniejszą pensję niż tę, którą mi zaproponowano, na pewno bym nie trafił do Lechii.

I co byś zrobił?
Wróciłbym do Brazylii.

Ł»eby znowu się przepychać między tymi wszystkimi klubami?
Byłbym bliżej rodziny, a to też ważne. Poza tym trzeba się szanować.

A co z tą Portugalią, bo stamtąd też było zainteresowanie?
Tak, ale wcześniej. Dwa razy prawie tam trafiłem. Za pierwszym razem, gdy jeszcze grałem w Corinthians Alagoano. Jeden z menedżerów szukał stopera, ale grałem tak dobrze, że zainteresował się też mną. Doznałem jednak kontuzji. Potem pojawiło się zainteresowanie z Vitorii Setubal, ale miałem inny problem (śmiech). Dostałem telefon w sobotę, że w niedzielę o 22:30 mam lot z Recife do Lizbony, a nie wyrobiłem sobie paszportu! Próbowałem jeszcze przyspieszyć tę sprawę, tłumaczyć, że to nagły wypadek, ale policja stanowa się nie zgodziła. Tłumaczyłem, że jestem piłkarzem, ale w niedzielę nie zajmowali się takimi rzeczami. Strasznie mi było smutno, bo wiedziałem, że o kolejną szansę może być ciężko, ale dziś się cieszę, bo kto wie, jak potoczyłyby się moje losy. Portugalia jest pogrążona w kryzysie i wielu Brazylijczyków, którzy tam jadą, po pół roku wracają, by znów zmagać się z tymi samymi problemami. Możliwe, że gdybym wylądował w Portugalii, nie mógłbym dziś pomagać rodzinie?

Ile im przesyłasz? 1/3 pensji? Połowę?
Na pewno nie połowę, sam też mam swoje wydatki. Chcę kupić dwa kolejne mieszkania w Gdańsku, otworzyć jakąś firmę… Zastanawiałem się np. nad akademią dla dzieci, ale na razie skupiam się na piłce.

W Lechii też zaliczyłeś mały zakręt, kiedy Tomasz Kafarski odsunął cię do rezerw. Nie bałeś się wtedy, że wracają stare koszmary?
Nie, bo wiedziałem, że zostałem potraktowany niesprawiedliwie. Szczerze? To – mówiąc delikatnie – brak odwagi. Tak myślę. Cała drużyna grała wtedy źle, a ja zapłaciłem za wszystkich. Może dlatego, że jestem obcokrajowcem i wszystkiego nie rozumiałem. Tak jest najłatwiej. Jak miałem się bronić? Nie mogłem udzielać wywiadów. Dziś to inna sprawa. Wypadłem na trzy tygodnie do rezerw, gdzie strzeliłem gola i zaliczyłem asystę, a Lechia w Ekstraklasie przegrała dwa razy i raz zremisowała. Coś się zmieniło? Wróciłem do pierwszej drużyny, usiadłem na ławkę, a po dwóch kolejnych meczach zmienili trenera. Przyszedł nowy i wróciłem do jedenastki. Teraz powiedz – mogłem się aż tak zmienić przez te trzy tygodnie? Aż tak? Miałem świadomość, że muszę wrócić do drużyny. Organizowałem sobie nawet indywidualne treningi na plaży, bo zawsze zależało mi, by zostać w Lechii.

Inna drużyna nie pozwoliłaby ci zagrać z Barceloną, co – jak wnioskuję po paru wywiadach – było najważniejszym wydarzeniem w twoim życiu (śmiech).
Dokładnie! (śmiech) Piękna sprawa. Zdobyłem koszulkę Messiego!

Wyglądałeś na najszczęśliwszego człowieka na świecie.
A ty byś nie był? To Messi! Zdecydowanie jeden z najpiękniejszych momentów w życiu. Przed strzeleniem bramki z rożnego, odpowiadałem za krycie Messiego, zapytałem, czy wszystko u niego dobrze i dzięki Bogu zgodził się na koszulkę. Miałem dodatkową motywację. „Cholera, wymienię się z Messim!“ (śmiech). Po meczu uciąłem sobie też pogawędkę z Adriano i Neymarem, ale nic wyjątkowego.
– Jak długo grasz w Polsce?
– Trzy lata.
– To dobrze, niech cię Bóg błogosławi.
– Dziękuję.

Jaki to był wieczór, naprawdę… Zagrałem z najlepszym piłkarzem na świecie, najlepszym Brazylijczykiem i zremisowaliśmy! Jak często zdarza się coś takiego? Przecież nie będę ściemniał, że to tylko sparing i nic więcej. OK, oni pewnie potraktowali to jako trening z kibicami, ale na pewno nie my. Dziwi mnie też, że ktoś próbuje deprecjonować nasz remis, bo graliśmy z rezerwami… A oglądałem ostatni mecz Barcelony z Espanyolem i z tych, którzy grali z nami, na boisku było 6-8. Montoya, Bartra, Sergi Roberto, Adriano, Song, Pinto, Sanchez… Człowieku, znajomi mi mówili, że całe Penedo zamarło tego dnia. Wszyscy oglądali, jak „ich“ człowiek radzi sobie z Barceloną i Neymarem. Piękna sprawa. Dla takich chwil warto grać w piłkę!

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Fot. Facebook

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

0 komentarzy

Loading...