Reklama

Bartłomiej Pawłowski: – Nigdy nie byłem fałszywie skromny

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2013, 13:40 • 22 min czytania 0 komentarzy

To była specyficzna rozmowa. Specyficzna, bo rzadko zdarza się, że spisując nagranie wywiadu, nie trzeba zmieniać ani poprawiać żadnego zdania. Słyszeliśmy już, że Bartłomiej Pawłowski to typ intelektualisty, nawet filozofa, który do świata piłki – choć sam się z tym nie zgadza – do końca nie pasuje, ale sami przekonaliśmy się o tym dopiero teraz. Przegadaliśmy dobrą godzinę o piłce, jego karierze, mentalności, butach wkurzających Probierza, niesłownym Hajcie i mocnej rotacji u Schustera. Nie przedłużajmy – Bartłomiej Pawłowski w najdłuższym wywiadzie po transferze do Malagi. I najdłuższym w karierze.
Mało o tobie ostatnio w mediach.
Stąpam twardo po ziemi. Nie uważam, żeby to, co osiągnąłem, było aż takim wyróżnieniem, bym miał o tym w kółko opowiadać. Mierzę zdecydowanie wyżej i poszczególnymi sukcesikami, pojedynczymi bramkami czy krótkimi seriami nie chcę się podniecać. To wszystko jest krótkotrwałe, a mnie – bym mógł to szerzej komentować – potrzebna jest systematyczność. Zawsze lubiłem sobie pomarzyć, że osiągnę coś wielkiego w sporcie. Miałem na to olbrzymią nadzieję, ale nie zaniedbałem nauki. Skończyłem bez problemu liceum, próbowałem nawet studiować, choć przez to, że co chwilę zmieniałem kluby, nie udało mi się tego pogodzić. Gdziekolwiek rozpocząłem, musiałem przerywać. Parłem jednak do przodu – jak to mówią – „step by step“ i tymi małymi kroczkami osiągałem coraz większe cele, ale patrzę jeszcze wyżej, więc może za jakiś czas, gdy porozmawiamy, będę mógł się wypowiedzieć szerzej. Na razie nie doszedłem nawet do połowy drogi.

Bartłomiej Pawłowski: – Nigdy nie byłem fałszywie skromny

Transfer do Malagi nie jest sukcesem?
Na pewno jest dużym sukcesem, ale sam transfer to żadne zbawienie. Wielu polskich piłkarzy na przestrzeni ostatnich 10 lat wyjeżdżało za granicę, a większość wracała bez osiągnięć. Nie chcę trafić do tego samego grona. Wolę wrócić, gdy ta przygoda będzie na innym poziomie.

Opinie ludzi, którzy z tobą pracowali w ostatnich latach, są bardzo sprzeczne. Jedni podkreślają, że dostałeś mocno po dupie, co wyrobiło ci charakter, natomiast drudzy twierdzą, że czułeś się lepszy od innych lub brakowało ci profesjonalizmu. Niby był charakter, umiejętności, ale zawsze „czegoś brakowało“.
Zawsze czułem się lepszy, gdziekolwiek byłem. Może to jeden z powodów, który mnie zgubił? Będąc w młodym wieku i nic nie osiągnąwszy, czułem się bardzo mocny i zdarzało się, że starsi zawodnicy musieli mnie zrugać, żebym zszedł na ziemię, ale nikomu się nie udawało. Nie dawałem się zdominować, a na początku takich osób było na pewno więcej niż mniej. Widocznie jednak musiałem zrobić dwa kroki w tył, żeby potem pójść do przodu. U nas każdy lubi rządzić, chce dominować i być najważniejszym – fajnie mówimy, że piłka sport drużynowy – ale każdy chce trafić na piedestał, co nie zawsze idzie w parze z grą zespołu. Tak też było w moim przypadku. Chciałem się wyróżniać, a jeżeli nie dostawałem szansy, to w wieku 17 lat potrafiłem podejść i wprost powiedzieć, co mi się nie podoba. Jedni powiedzą: „fajnie, młody chłopak ma charakter“, a drudzy, że czegoś mu brakuje. Spokoju, cierpliwości czy innych cech, które dla niego są niezbędne. A dla mnie one niezbędne nie były. Czas ucieka niezależnie od tego, czy masz 15, 17 czy 19 lat. Chcę grać, a informacje, że jestem młody i mogę poczekać, nigdy do mnie nie trafiały.

W sporcie nie ma miejsca na skromność i pokorę?
Nie. Ci, którzy chcą być szarymi myszkami, to w piłce będą dobrzy, ale nigdy nie najlepsi.

Ładnie podsumowałeś Rafała Wolskiego, kolegę z U-21.
Nie podsumowałem Rafała Wolskiego.

Reklama

Ł»artuję. Po prostu jest bardzo wielu skromnych sportowców, którym się udaje, a kontrowersyjnie się nie wypowiadają.
Też uważam na słowa. Nie będę mówił, że jeden czy drugi nie umie grać w piłkę, a zaraz osiągnie olbrzymi sukces. Nikogo nie oceniam. Patrzę na siebie i mój charakter też niech ocenią inni. Sam najlepiej powiedziałeś, że rozmawiałeś z wieloma osobami, a ja się mogę tylko do tego ustosunkować.

I zgadzasz się z opiniami, że gdzieś ci brakowało profesjonalizmu?
Profesjonalizmu? A co to znaczy?

Ty mi powiedz. Tak oceniają osoby z zewnątrz, np. Rafał Górak, twój trener z GKS Katowice.
Jeżeli mówią bez konkretów, to na czym opieramy dyskusję?

Na ich opiniach.
Ale są bez konkretów.

Może dla nich skromność jest nieodłącznie związana z profesjonalizmem?
Myślę, że tak. A ja – czego nie ukrywam – nigdy nie byłem fałszywie skromny. Nie będę opowiadał po strzeleniu gola, że „fajnie, że się udało“. Nie. Strzeliłem jedną, idę po następną. Zawsze tak się wypowiadałem, parłem do przodu i chciałem umieć, jak najwięcej. Nie tylko w piłce, ale też w życiu. Po przyjeździe do Hiszpanii od razu powiedziałem, że po trzech miesiącach będę mówił po hiszpańsku. Po dwóch już się z kolegami dogadywałem, oczywiście łamanym hiszpańskim, ale mija trzy i pół miesiąca, a mówię już w pięciu czasach. Do perfekcji brakuje bardzo dużo – może roku-dwóch – ale umawiam się na kawę z ludźmi, którzy mówią tylko po hiszpańsku, więc innymi językami się nie wspomogę. Ale to właśnie mam na myśli, mówiąc o moim charakterze.

Możesz być liderem szatni?
Nie, liderem nie. Charakter charakterem, ale nikomu na głowę nie wchodziłem. Tym bardziej, że szatnia pozwalała, by dominowały osoby, które coś osiągnęły w piłce. Skala sukcesu pozwala wejść na kolejny poziom, ale jeśli ktoś mi mówił, że muszę się zmienić i liczył, że na to przystanę, tylko dlatego że mam 17 lat, to do mnie nie docierało. Chyba że ktoś mi poda konkretne argumenty w relacji przyjacielskiej, jak np. z trenerem Mroczkowskim. On robił to świetnie. Potrafił porozmawiać z każdym, niezależnie od wieku. W Katowicach – skoro poruszyłeś ten temat – czegoś takiego nie było. Trener w ogóle ze mną nie rozmawiał, trzymałem się z boku, ale trafiłem do obcego miasta, bez rodziny i znajomych i krążył w głowie ten bunt, by coś jeszcze trenerowi udowodnić. Widocznie jednak oczekiwano, że będę szarą myszką, którą ucieszy wejście na 15 minut. Tak nie było, więc zakończyłem tę przygodę, postanowiłem zejść ligę niżej i spotkać ludzi, którzy nie będą mi niczego na siłę udowadniać, a ja mam czekać tylko dlatego, że jestem młodszy. Jeżeli ktoś korzysta z takich argumentów, to śmiało – sam na tematy szkoleniowe się nie wypowiadam – ale myślałem w inny sposób i wyszedłem na tym lepiej.

Reklama

Nie bałeś się, że utkniesz w drugiej lidze?
Oczywiście, że się bałem. Za każdym razem.

W takim wieku niektórzy już wyjeżdżają za granicę lub grają w Ekstraklasie.
Ale ja do Ekstraklasy trafiłem w wieku 17 lat.

Musiałeś się jednak cofnąć.
Uczę się na błędach. Cofnąłem się, ułożyłem sobie parę spraw, ale charakteru nie zmieniłem. W drugiej lidze nie było takiego parcia na osiągnięcie sukcesu, tylko relacje bardziej ludzkie i przyjacielskie. Niektórzy – grając w piłkę – pracowali w innych dziedzinach życia, więc nie zamykaliśmy się na sam futbol. Mogliśmy rozmawiać o wielu sprawach, a ja odetchnąłem i doszedłem do siebie.

Potrzebowałeś takiego oczyszczenia?
Można tak to ująć.

Całe życie jeżdżono ci po ambicji. Już jako dzieciak podobno zbierałeś za to, że nie byłeś z Łodzi, tylko z małej miejscowości.
Pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Jeśli przyjeżdża chłopak z małego miasta i próbuje pokazać innym, że jest od nich lepszy, to pojawia się konflikt interesów. „No jak to?! My jesteśmy z dużego miasta, mamy ekipę, a przyjeżdża jakiś, teoretycznie, wieśniak, chłopak znikąd i próbuje tu wieść prym?!“. Ale to nie dotyczy tylko piłki. Jeśli przyjeżdża ktoś z prowincji, to zawsze próbuje się go odsunąć. Taka osoba ma trudniej, ale to tylko wzmacnia charakter. Na początku, podczas pierwszych treningów w Łodzi czy meczów w kadrze województwa, parę razy to odczułem, ale minęło.

W dorosłym Widzewie do pionu ustawiał cię za to Mielcarz.
Normalna relacja. Kiedy mecz nie idzie po myśli, w szatni pada kilka męskich słów, a tak było za każdym razem.

Do ciebie podobno mieli pretensje, że grasz zbyt indywidualnie.
Wiesz… Niektórzy trenerzy wręcz mi taką grę nakazywali. Nie da się każdemu dogodzić. Czasem zrobisz pięć super akcji, a innym razem pięć piłek stracisz i na koniec bilans może wyjść na zero. Zdarzały się mecze, kiedy nie do końca mi wychodziło i sam potrzebowałem, żeby ktoś z boku, z doświadczeniem i silną pozycją powiedział mi parę nieprzyjemnych słów. Kiedy to do mnie trafiało, sam czułem się lepiej, że ktoś zwraca na mnie uwagę, a nie odsuwa na bok. Nie ukrywam, że reagowałem impulsywnie, dochodziło do małych konfliktów, ale zawsze przychodził moment, gdy albo zdawałem sob sprawę, że mam rację i szedłem do końca, albo zatrzymywałem się. W tamtym przypadku odpuściłem, bo racja była po stronie Maćka Mielcarza.

Gdzie w piłce jest granica między arogancją i sodówką a pewnością siebie?
Nie jestem w stanie jej wskazać. Każdy wyznacza swoją.

Kilku dziennikarzy twierdzi, że po Maladze ci odwaliło.
Dziwne, bo rozmawiałem ze wszystkimi i nie odmówiłem ani jednego wywiadu. Nie podawałem tylko hiszpańskiego numeru, bo ma go tylko moja rodzina i trzech przyjaciół. Podpisałem też pewien dokument z klubem, na mocy którego niektóre z moich wywiadów były kontrolowane.

Zetknąłeś się tam z innym poziomem profesjonalizmu. Tym bardziej, że wyjechałeś z Widzewa, a nie z Legii czy Lecha.
Zgadza się. Na przykładzie Malagi mogę już powiedzieć kilka rzeczy o tym profesjonalizmie. Sztab pracujący nad wynikami w Polsce zamyka się w pięciu, może w Legii czy Lechu dziesięciu osobach, a w Maladze – 30. Jedni są tylko od kontaktów z mediami, inni od kontaktów piłkarzy z zarządem… Mamy trenera od rozgrzewek, o którym pewnie w Polsce nie wiedzą, że takie rzeczy w ogóle istnieją. W klubie można spędzić cztery-pięć godzin. Najpierw siłownia, potem trening, następnie odnowa i salka stretchingowa. W Polsce zwykle przychodziło się o wyznaczonej godzinie na ostatnią chwilę, kończyło trening i wychodziło po gwizdku trenera. Kto pierwszy się wykąpie w szatni, ten pierwszy do domu. Z drugiej strony pensja też jest na innym poziomie, można skupić się w pełni na piłce i mieć chłodną głowę, a w Polsce trzeba było załatwić wiele innych spraw. Sam nie miałem rodziny, więc mogłem się skupić na pracy, potrenować indywidualnie z trenerem Mroczkowskim czy na siłowni.

Coś jeszcze cię zaskoczyło w Maladze?
Młody zawodnik u nas nie skupia się tylko na treningu, bo musi przynieść starszym sprzęt, zebrać i poskładać pranie, umyć i napompować piłki, pomóc masażyście z odżywkami, gdy nie daje rady, przynieść znaczniki i sprawdzić, czy śmierdzą, bo jak komuś nie pasują, to trzeba je znów odnieść do pralni… W Hiszpanii takich problemów nie mamy. Skupiamy się tylko na piłce i nikt nawet nie myśli, by zwrócić młodemu uwagę, że ma przynieść grzybki. Często najstarsi, grający na poziomie Ligi Mistrzów, sami z siebie brali sprzęt i dziwili mi się, że ja chciałem go znieść. A u nas? Często jak starszy coś widzi, to jeszcze odkopnie, by młody miał dalej. Chodzi ogólnie o poziom myślenia.

Po kilku miesiącach ta mentalność południowa ci odpowiada? Wielu Polaków po paruletnim pobycie decyduje się tam zostać.
Masz rację. Tam nikt ci nie mówi, że musisz się zmienić ani niczego ci nie zarzuca. Trener Schuster pokazuje mi wideo mówi: „Bartek, tutaj zagraj tak, tutaj spróbuj inaczej“. Trenerzy Mroczkowski i Probierz też tak postępowali, pokazywali nam mecze, ale patrząc ogólnie – w Hiszpanii liczy się poziom piłkarski. Na tej podstawie szkoleniowiec wybiera skład, a nie opowiada, że nie podobają mu się czyjeś buty.

W Jagiellonii się nie podobały.
Nie tylko w Jagiellonii, ale nie miałem tam najgorszego kontraktu. Dwa-trzy tysiące, czyli można było spokojnie przeżyć, ale jeśli buty kosztują w sklepie 600 złotych, a trzeba było je wymieniać co półtora miesiąca… To nie Hiszpania. Masz wiatr, deszcz, śnieg, biegasz, biegasz, biegasz i muszą ci się rozkleić lub pęknąć. Dla lepszego samopoczucia wypada kupić lepsze, bo starsi lubią wytknąć, że młody biega w rozdarciuchach. Trafiła mi się okazja, żółte buty za 160 złotych, więc kupiłem. Wszedłem na trening i mi się oberwało. Bo były żółte.

Kiepska sprawa, kiedy piłkarz Ekstraklasy szuka słabszego sprzętu na promocji.
To nie był słabszy sprzęt. Warte były 400-500 złotych, ale ktoś kupił w złym rozmiarze. Kolega do mnie zadzwonił i mówi, że kolega od kolegi…

Daj spokój, to niepoważne.
Kolega od kolegi ma buty i chcesz kupić? Kupiłem taniej i zostałem zrugany. Teraz patrzę na to z innej perspektywy, bo współpracuję z firmą obuwniczą i dostaję buty za darmo. Wywiązuję się z limitów i nie przejmuję się takimi rzeczami. Dzwonię i mam. A wtedy miałbym lecieć po nowe za 600 złotych? Przecież to niepoważne.

Skoro już jesteśmy przy Jagiellonii – druga osoba, której jesteś wyrzutem sumienia, to Hajto.
Eee, nie sądzę… My się z panem Hajtą za dobrze nie znamy. Pan Hajto powiedział tylko dziwne słowa, że nie chciałem jechać na obóz, a patrząc mu prosto w oczy o dziewiątej wieczorem wręcz o ten wyjazd go prosiłem. Potem przyszła do niego pani Syczewska, by przedyskutować sprawy klubowe, a o 22:30 dzwoni do mnie tata, który przeczytał w internecie, że na obóz nie jadę. Więc skoro pan Hajto mówi mi z metra, że mogę jechać, a po roku dowiaduję się, że ja niby nie chciałem, to jest to niestety niepoważne.

To dla ciebie poważny trener?
Wydawał się bardzo poważny. Byłem na dwóch treningach i po jednym z nich podszedł do mnie, mówiąc, że mu się podobam. Tylko pomylił mnie z Jankiem Pawłowskim. Miał prawo, bo graliśmy na podobnej pozycji, mamy to samo nazwisko…

… ale jest różnica w samym wzroście.
Wyglądałem na treningu dobrze, strzeliłem dwie-trzy bramki, trener podaje kadrę, mówi, że jadę na obóz. Wszystko fajnie, pięknie, a ja na to: „jestem Bartek Pawłowski“. „Tak?“. I mówię: „trenerze, mam taką, a nie inną sytuację z kartą, trzeba tylko skrócić wypożyczenie z Katowic“, a na drugi dzień pani Syczewska mnie informuje, że nie pojechałem, bo trener mnie nie chciał. Ostatecznie zostałem w Jagiellonii, a oficjalnie byłem zawodnikiem Katowic, choć z niektórymi stamtąd się nie porozumiałem. Te osoby pewnie mi teraz coś wypominają, a na treningi przychodziłem pierwszy i wracałem ostatni, pracując dodatkowo na siłowni. Nie, nie chodzi tu o profesjonalizm. Może ktoś się znów do butów przyczepił. Schodziłem do rezerw w okręgówce, strzelałem trzy bramki, Tomek Hołota i Deniss Rakels wyjeżdżali na kadrę i gdy nie było ani napastnika, ani młodzieżowca – czyli spełniałem oba warunki – nie łapałem się do „18”. A byli tacy, którzy w rezerwach nie strzelili ani razu. O co tu chodzi? Patrzymy na piłkę czy kolorowe buty? A może na wyżelowane włosy, których nigdy nie miałem, bo zawsze ścinałem się krótko? Nikt nie chciał mi powiedzieć: „Bartek, zmień to czy tamto“. Nikt.

Nie masz wrażenia, że to twoje przebijanie się trwało tak długo, że może trzeba było coś zmienić w charakterze?
Nie zmieniłem i jestem tu, gdzie jestem.

OK, sprawdziło się, ale mogło się nie sprawdzić.
Gdyby się nie sprawdziło, to poszedłbym do wojska albo na studia. Nikt nie powiedział, że muszę być piłkarzem, bo tak było napisane. Skończyłem szkołę z dobrym wynikiem, cieszę się z tego, kim jestem i nie mam sobie nic do zarzucenia, choć błędy popełniałem.

W pewnym sensie, właśnie przez te szerokie horyzonty, nie pasujesz do świata piłki.
Dlaczego nie? A do piłki pasują tylko tacy, którzy grają, a nie kończą szkoły? Można się interesować religią, polityką, samochodami, dziewczynami, językami…

Wiesz, z piłkarzem na ogół nie rozmawia się o patriotyzmie albo o tym, kogo zaprasza TVN.
A dlaczego nie?

Bo tak jest. Po prostu nie mają pojęcia.
Dlaczego nie mają? Mam z setkę znajomych i może z dwoma-trzema mogę pogadać na takie tematy. A nie są piłkarzami. To nie kwestia futbolu.

Ale futbol rozleniwia i w innym środowisku raczej znalazłbyś więcej osób o szerokich horyzontach.
Byłem na dwóch uczelniach po dwa-trzy miesiące, ale też nie mogłem ze wszystkimi pogadać na interesujące mnie tematy.

Faktycznie znasz poczet królów polskich?
Oczywiście, że znam.

No, czyli jesteś wyjątkiem.
Ale poczet królów, a nie książąt, tak? Bo tamtych nie znam (śmiech).

Tak na serio – skąd się wzięły te zainteresowania?
Nie wiem. Zawsze interesowałem się wieloma rzeczami. W wieku 18-19 lat, mieszkając samemu w Białymstoku, z własnej kieszeni płaciłem za korepetycje z biologii. Po prostu mnie to interesowało. Kiedy nie wiedziałem czegoś na temat jakiegoś kraju, a przeczytałem coś w gazecie, szukałem dalszych informacji albo oglądałem film historyczny.

Po prostu nie lubisz tracić czasu?
Tak. Gdy miałem 15-16 lat, lubiłem grywać na PlayStation, ale już z tego wyrosłem. Jak ktoś chce ze mną zagrać, w porządku, ale sam nie mam na to parcia. Wolę włączyć Wikipedię lub wziąć książkę do ręki.

W Hiszpanii jak spędzasz czas?
Czytałem ostatnio parę biografii. Skończyłem Ibrahimovicia, teraz mam Domenecha, wcześniej też książki fantastyczne, jak „Hobbit“ czy „Warcraft“. Nie ograniczam się. Słucham hip-hopu, muzyki klasycznej, heavy metalu… Nie ma tak, że słucham Ryśka „Peji“, bo jest Ryśkiem „Pejąâ€œ i tylko dlatego, kupuję jego płytę. Nie, podoba mi się piosenka, to ją włączam, a innym razem przerzucam się na koncert Metalliki.

A na zgrupowanie U-21 co przywiozłeś?
Książek nie brałem, tylko prace pisemne i zeszyty do hiszpańskiego. Odrabiam lekcje.

Ile czasu na to poświęcasz?
Nie ma regularności. Czasem godzinę, czasem w samolocie trzy, a czasem przez kilka dni w ogóle nie mam ochoty, bo wolę pospać po treningu. Załatwiłem sobie indywidualne lekcje opłacane przez klub i kiedy tylko chcę, pani profesor przyjeżdża i mamy lekcje. Zaczynałem od zera i miałem ten plus, że w Andaluzji prawie nikt nie mówi po angielsku. Z tych, które spotkałem, może z pięć procent. Sam sobie stawiam wymagania.

Z Schusterem faktycznie rozmawiasz po niemiecku?
Nie, po niemiecku mogę spytać o drogę, zrobić zakupy czy kupić bilet w tramwaju, ale na większą rozmowę nie ma większych szans. Trener słyszał, że się dogaduję, ale jako że rozumiałem piąte przez dziesiąte, od razu przeszedłem na angielski. Wolę rozumieć wszystko, niż wyciągać kontekst.

Początkowo niektórzy obawiali się, że możesz mieć pod górkę, bo to nie Schuster chciał cię ściągnąć, tylko sama Malaga.
Ale nie ma transferu bez zgody trenera. Nikt nie da sobie wejść na głowę i jeżeli transfer był załatwiany przez zarząd, to musiał być konsultowany choćby z poprzednim szkoleniowcem. Nie wiem, jak to dokładnie działa, ale nie wyobrażam sobie, żeby trener z takim nazwiskiem brał kogoś, kogo nie chce.

Kiedy się dowiedziałeś po raz pierwszy o zainteresowaniu Malagi?
W kwietniu albo maju usłyszałem, że skaut przyjechał mnie oglądać, potem temat ucichł, następnie dostałem wstępną propozycję, ale jeszcze nie kontraktu. Zastanawiałem się przez dłuższy czas…

Faktycznie miałeś nad czym?
W Widzewie zbierałem pozytywne recenzje, z powrotem trafiłem do młodzieżówki, bo w Jarocie i Katowicach miałem przestój, ale musiałem się zastanowić, czy jestem gotowy na wyjazd. Wiedziałem, że wskoczyłem na właściwe tory, ale nie wiedziałem, czy to właściwy czas. Potem się okazało, że zastanawiałem się trochę za długo, propozycja mignęła mi między oczami, pojawiały się inne propozycje z Niemiec, Belgii czy Ukrainy, aż w końcu dostałem konkretną ofertę z Malagi na piśmie. Zdałem sobie sprawę, że to poważna sprawa, a nie przekomarzanie się. Wiadomo, że Polak nie dostanie tyle co Hiszpan, bo nie mam jednego z najwyższych kontraktów w klubie, ale nie o to chodziło. Porozmawiałem z tatą i doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu iść na Ukrainę. Zastanawiałem się nad tym, ale oferowali mi podobne warunki finansowe jak Malaga, a że oferta pojawiła się miesiąc wcześniej, to nikt mi nie powie, że poszedłem do Hiszpanii za pieniędzmi.

To były poważne kluby czy jakieś średniaki typu Wołyń Łuck?
Poważny klub. Sewastopol, bezpośrednie zaplecze Szachtara. Odrzuciłem tę opcję, choć była bardzo dobra finansowo.

Były też opcje z Polski. Legia, Lech.
Były zapytania i telefony, mówiło się o tym dużo w mediach, ale nie mogłem się nad tym zastanawiać, bo te kluby nie dogadały się z Widzewem. Interesowało się też Zagłębie, ale wszystko zależało od mojego ówczesnego klubu. Sam nie chciałem robić Widzewowi problemów za plecami, bo jestem mu wdzięczny. Pomogliśmy sobie nawzajem.

Ostatecznie poszedłeś do Hiszpanii, po czym rozkręcił się cyrk z twoim certyfikatem.
Jagiellonia chciała zagrać wszystkim na nosie, a jej jedynym argumentem było to, że mnie nie puści, jeśli nie dostanie większych pieniędzy. Kiedy inni usłyszeli, że nie chodzi o zawodnika Jagiellonii dla Jagiellonii, tylko o kasę, wiedziałem, że sprawa skończy się pozytywnie dla mnie. Bardzo pomogli mi też ludzie z Fabryki Futbolu, z którymi współpracuję już kilka lat. Zauważyłem, że z panem Darkiem Wojciechowskim nadajemy na podobnych falach już w Remesie Opalenica, potem ta współpraca przerodziła się z relacji trener-zawodnik w zawodnik-menedżer. Fajnie, że spotkałem ludzi, którzy nie chcą się nachapać, tylko potrafią dobrze poprowadzić moją drogę.

Miałeś do Jagi duży żal?
Parę lat temu miałem, a teraz się z tego śmiałem. Sytuacja wydaje się zabawna, dziwię się, że można takie rzeczy robić, ale człowiek uczy się przez całe życie. Kilka spraw mi to rozjaśniło.

Przez ten cyrk straciłeś mecz z Valencią i wiele wskazywało, że nie zagrasz z Barceloną.
Ale zagrałem. Bardzo chciałem wystąpić, ale nie byłem przecież pewniakiem. Na treningach nie wystawiano mnie w pierwszym składzie. Trener do ostatniej chwili miał jakąś wizję i postawił na mnie. Dziś jednak gra ktoś inny i muszę czekać.

Jak wspominasz tamten mecz? Jedni ocenili cię wysoko, bo jako jedyny z murującej się Malagi starałeś się cokolwiek robić w ofensywie, a drudzy zarzucali ci, że pchając się w obrońców, straciłeś sporo piłek. Jeszcze inni twierdzili, że to źle, iż rozpoczynasz z Barceloną, bo co w starciu z takim rywalem ma zrobić nowy piłkarz Malagi?
Subiektywizm. Jeden powie, że to fajnie, kiedy zawodnik biega i próbuje, a drugi zarzuci mu, że nic z tego biegania nie ma.

Dlatego mówię: oceny były skrajne i ciekawi mnie twoja opinia.
Sam siebie nie oceniam. Nie ma to sensu. Natomiast mecz wspominam bardzo miło. Przybiłem piątki zawodnikom, których znam z telewizji, ale od pierwszego gwizdka skupiłem się na piłce. Może niektórym się nie podobałem, ale cały czas parłem do przodu i chciałem wygrać. Więcej pojedynków przegrałem, ale wywalczyłem dwa stałe fragmenty, z których stworzyliśmy jedyne zagrożenie w pierwszej połowie. Tragedii nie było, choć słyszałem głosy, że nie było mnie na boisku. Cóż… Jeżeli Barcelona parę lat temu ograła Real 5:0, to sądzę, że piłkarze z Madrytu są zdecydowanie przede mną i warto spojrzeć, czy im się udało to, co nie wyszło mi. Niektórzy oczekiwali, że od początku będę przenosił góry, a dobrze ktoś zauważył, że tacy piłkarze jak Cristiano Ronaldo czy Eden Hazard też nie grali na początku wszystkiego w Anglii choć przychodzili jako gwiazdy swoich lig. Czekanie na szansę jest wpisane w politykę takich klubów.

Coś szczególnie cię uderzyło, jeśli chodzi o tę Barcelonę?
Song mnie uderzył, jak skakaliśmy do główki (śmiech). Przed meczem zastanawiałem się, jak to się stało, że tu jestem, ale potem liczyło się tylko zwycięstwo.

Z Realem jednak już nie zagrałeś.
Ale może jeszcze zagram?

Innym razem z gry wykluczyły cię podobno problemy żołądkowe – prawda czy fałsz?
Poszedłem do restauracji i chyba zjadłem surową rybę. Od tamtej pory spędzam prawie cały czas w domu i gotuję sobie sam.

Hiszpańscy dziennikarze, zauważyłem, podchodzą do ciebie niejednoznacznie. Jedni traktują cię jako wielką nadzieję, inni piszą artykuły: „od nadziei do ignorowanego“. W tym tekście ktoś zresztą przytoczył słowa Schustera z konferencji, że „nie wszyscy zawodnicy wykorzystali swoją szansę“, co miało dotyczyć ciebie.
Nie mam pojęcia, naprawdę. Widziałem konferencję po meczu z Valladolid, po której trener Schuster zdecydowanie, z moim nazwiskiem mówi, że szansę wykorzystałem i będzie na mnie częściej stawiał. Takie padły słowa, więc nie sądzę, żeby zaprzeczał sam sobie.

Ale fakty są takie, że raz grasz, raz nie grasz.
Roque Santa Cruz, najbardziej utytułowany piłkarz zespołu, strzelił z Sevillą, potem – o ile dobrze pamiętam – z Boliwią i Argentyną na kadrze, wrócił i siedział na ławce. Po tygodniu z trzema golami. A Mounir (El Hamdaoui) strzelił hat-tricka z Rayo. Rywalizacja. Normalne. Bez podtekstów.

Kogo uważasz za swojego głównego konkurenta?
Ciężko powiedzieć. Gram na boku pomocy, bez sprecyzowania, czy prawa, czy lewa. Lewonożni grają na prawej i odwrotnie. Na dziś mamy sześciu skrzydłowych, rotacja jest bardzo duża…

… a ty jesteś numerem trzy?
Był taki moment. Teraz ciężko to określić. Numerem dwa nie jestem, bo regularnie nie gram, ale myślę, że póki kontrakt obowiązuje, mam jeszcze sporo do wypracowania. Sam pobyt w Hiszpanii bardzo dużo mi daje i jestem przekonany, że tendencja będzie rosła. Czasem może trener widzi, że – choć sam tego nie czuję – wyglądam słabiej i warto postawić na kogoś innego. Nie mam pretensji, bo rywalizacja jest ogromna, mamy 25 zawodników i czasem niezależnie od wyniku, trzech-czterech zawodników wypada z jedenastki. U nas mówi się, że zwycięskiego składu się nie zmienia, a w Maladze wygląda to zupełnie inaczej. Skład dobiera się pod przeciwnika. Przykład Roque, który po trzech golach siada na ławce, pokazał mi, że ta tendencja jest zupełnie inna.

Nie obawiasz się, że jeśli nie wywalczysz miejsca w jedenastce, to przygoda z Malagą zakończy się po rocznym wypożyczeniu?
Ale jeśli się zakończy, to co? Byłem w kilku klubach i jeśli nie utrzymam się w Maladze, to poszukam szczęścia gdzie indziej. W przeciwnym razie będę bardzo szczęśliwy.

Wyrzucasz sobie cokolwiek w karierze?
Oczywiście. Tych błędów było sporo, skoro tak inne osoby twierdzą. Ł»artuję. Tak na serio, żałuję paru zachowań, które nie dały mi tego, co oczekiwałem, ale z drugiej strony nie żałuję, bo byłem sobą.

Kuba Kosecki po przeczytaniu Ibrahimovicia powiedział z milion razy, że jest bezczelny.
Nie chcę być jak ktoś inny. Słyszałem opinię z Canal+, że na boisku to ja jestem bezczelny. Ktoś inny zarzuci mi arogancję… A u Ibrahimovicia nad bezczelnością góruje inna cecha. Pewność siebie. Ronaldo, Messi, Ronaldinho, Zidane – oni wszyscy byli pewni siebie, a otoczenie pewne zarzucało im arogancję. Ale ci ludzie osiągnęli sukces, więc kto ma rację? Ten, co patrzy z boku, może zazdrości i zarzuca Ronaldo, że się źle wypowiada, czy Ronaldo, który za każdym razem strzela najwięcej bramek?

Nigdy się nie przejmowałeś opinią innych czy to przyszło z czasem?
Przejmowałem się, gdy pani wpisywała mi uwagę do dzienniczka i nie wiedziałem, czy tato da mi pasem, czy dostanę karę. Dziś raczej nikt mnie nie skrzyczy, więc się nie przejmuję.

Jak się odnajdujesz w zespole Malagi?
Normalnie. Wszystko jest w porządku. Mam dwóch-trzech kolegów, z którymi się spotykam.

Których?
Wolę nie mówić. Powiem, że z jednym czy drugim, zaraz pojawi się zdjęcie, na którym jeden przewraca drugiego i pójdzie opinia, że koniec znajomości.

Czyli jednak się tym wszystkim przejmujesz.
Nie.

Wnioskuję, że mówisz to po wideo z pierwszego treningu Realu, na którym Ronaldo wyciął Bale’a.
Nie, ale Ibrahimović opisał, jak starł się z kimś na treningu, potem pojawiły się komentarze, kibice walili drzwiami i oknami, transparenty… Nie o to chodzi, że się przejmuję, tylko po co robić sobie na siłę negatywną opinię? Nikt nie potrzebuje, żeby coś, co powie w dobrej wierze, zostało wykorzystane przeciwko niemu. To chyba nie jest przejmowanie się… A może jest? Na świecie nie ma obiektywizmu.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA


Fot. FotoPyK

Najnowsze

Niższe ligi

Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów

Szymon Piórek
0
Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów
1 liga

Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Szymon Piórek
0
Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...