Reklama

Lubię trzymać się z dala od stereotypów

redakcja

Autor:redakcja

12 czerwca 2013, 15:50 • 24 min czytania 0 komentarzy

– Może stałem się ofiarą dobrej formy Gergo i Aleksa? Mówiąc serio, zawsze staram się zwalić winę na siebie, niż szukać jej u innych. Wypadkowa szczęścia na boisku… Tu ci się dobrze odbije, tam przypadkowo wpadnie i zostajesz. Ale może też zabrakło umiejętności… Może tak miało być? W metryce teoretycznie jestem młody chłopak, 22 lata, ale w życiu piłkarskim powinienem już grać regularnie na mega poziomie. Siedem bramek, siedem asyst na sezon i po dwóch takich sezonach czekać na transfer – opowiada Mateusz Możdżeń w obszernej rozmowie z Weszło.

Lubię trzymać się z dala od stereotypów

Do Warszawy wpadłeś tylko na chwilę?
Chyba tak, raczej wrócę już w poniedziałek (rozmawialiśmy w sobotę – przyp. TĆ). Wszyscy idą do szkoły lub pracy, a ja zostaję sam w domu i się nudzę. A osoby, z którymi utrzymuję stały kontakt, mogę policzyć na palcach jednej ręki. Na wakacje też raczej nigdzie mogę skoczyć. Zawsze znalazło się ten tydzień, żeby gdzieś pojechać, ale teraz dziewczyna ma egzaminy na studiach, potem my rozpoczynamy okres przygotowawczy i ciężko to pogodzić. Może skoczymy gdzieś tylko na jakiś weekend i trochę szkoda, bo fajnie byłoby się na chwilę od tego wszystkiego odciąć, a tak, to wrócę do miasta, w którym i tak spędzam praktycznie cały czas.

Reforma ligi trochę ci utrudniła życie.
Ale za to w zimie znajdę czas na jakieś wakacje, bo wtedy już na sesję nie trafimy! A reforma jak najbardziej mi odpowiada.

Szczególnie po takim sezonie, w którym zdecydowanie spuściłeś z tonu i większość czasu spędziłeś na ławce.
Racja, bo jeśli dobrze pójdzie, to możemy rozegrać pięćdziesiąt parę meczów.

Jeśli nie odpadniecie z jakąś Olimpią Grudziądz.
No (śmiech). A potem dwie rundy to już cztery mecze, więc fajna suma może się uzbierać. Przydałaby się jeszcze ta Liga Europy, bo wtedy przez przynajmniej pół sezonu gralibyśmy co trzy dni. W ostatnich latach szło nam nieźle. Raz tylko odpadliśmy z Brugią w karnych, ale ogólnie wypracowaliśmy sobie w Europie dobrą opinię.

Reklama

Coraz szerzej się też na nią otwieracie. Wcześniej do Polski raczej nie trafiali piłkarze ze Szkocji lub tylu ze Skandynawii.
Fakt, była Serbia, Bośnia, Chorwacja… Generalnie Bałkany. Większość się sprawdzała – Semir, Dima Injac czy Djurdjević to ważne postaci w historii klubu, ale byli też tacy jak Haris Handzić czy Gordan Golik. Teraz zobaczymy, jak wypali ten gość ze Szkocji, bo ostatnio faktycznie te transfery się udawały. Kasper Hamalainen bardzo dobry piłkarz, wczoraj chyba nawet bramkę strzelił.

Tak, niektórzy się śmiali, że Leśnodorski już tam pojechał.
(śmiech) No i są potem te afery z „Beresiem”, Wandzlem, Kamińskim…

I Linettym, który był jedną nogą w Legii.
Tak, tak, wiem, że był blisko. Z jednej strony jednak rozumiem prezesa Leśnodorskiego, bo chce ściągać najlepszych, z drugiej można się zastanawiać, czy takie podbieranie zawodników jest fair. Ale piłka to biznes. Jeżeli stać go na tych chłopaków, to korzysta.

Kibice Lecha w życiu się do tego nie przyznają, ale czy ty, jako piłkarz tego klubu, mógłbyś szczerze powiedzieć, że chciałbyś mieć takiego prezesa jak Leśnodorski?
Tu już nie chodzi o kibiców, ale widać, że to facet z innej bajki. Prowadzi własną kancelarię, nie musi się dorabiać na piłce, dobrze wypada w mediach, jest konkretny i zdecydowany. To mi się w nim podoba – jeśli kogoś faktycznie chce, to mówi o tym otwarcie. Cenię takich ludzi, póki co wszystko mu wychodzi. Kibice chyba też go lubią, widziałem, że był nawet na wyjeździe na Ruchu. Fakt, to już było działanie pod publiczkę, ale ogólnie ciężko się u niego do czegokolwiek przyczepić.

W naszej ankiecie „Weszło z butami” zapytaliśmy cię: „Legia – nigdy czy nigdy nie mów nigdy”. Odpowiedziałeś: „na tę chwilę nigdy”, za co trochę ci się oberwało w komentarzach.
Tak? Nawet nie wiedziałem, bo do komentarzy nie zjeżdżam. Ludzie i tak mnie nie zrozumieją. Ł»ycie pisze różne scenariusze i nie mogę niczego wykluczać. Nie tacy jak ja przechodzili do Legii, a zagranicą tego typu transfery są na porządku dziennym. Może transfer „Beresia” zapoczątkuje jakąś regułę? Skoro można przejść z Manchesteru United do City, to dlaczego nie z Lecha do Legii? Mario Goetze miał jakieś nieprzyjemności, ale zwróć uwagę, że po transferze dalej grał w pierwszym składzie i gdyby nie kontuzja, pewnie wystąpiłby w finale Ligi Mistrzów. I to mi się podoba, bo u nas przesunęliby go do Młodej Ekstraklasy. Poza tym nie można się kierować kibicami, bo za dziesięć lat przestaniemy grać w piłkę i zapomną o nas kompletnie.

Nie jest tak, że piłkarze potrafili się przestawić na myślenie biznesowe, a kibice zupełnie nie?
Myślę, że tak. Szczególnie po okresie, kiedy rodziły się u nas takie legendy jak Anioła, które grały u nas w jednym klubie przez całą karierę. Mówię: „u nas”… W Lechu. Ale dziś to się zmienia. Legię stać na większość piłkarzy z naszej ligi i jeśli się na kogoś uprą, to i tak go wyciągną. Leśnodorski zaproponuje wysoki kontrakt i dobrą przyszłość, trener Urban jest znany z wprowadzania młodych zawodników i wielu chętnie by za nimi poszło.

Reklama

Z jednej strony, jak sam mówisz, transfer Bereszyńskiego może stać się precedensem, z drugiej – może odstraszyć kolejnych piłkarzy. Mam wrażenie, że tak było z Linettym, który w pewnym momencie chciał przejść do Legii, ale w ostatniej chwili się wycofał.
Na transfer „Beresia” byłem w pewnym sensie przygotowany, bo parę dni wcześniej rozmawialiśmy na ten temat. Powiedział mi, że jest zainteresowanie większego klubu, ja zażartowałem, że Legia, a on z pełną powagą, że tak. „Ł»artujesz?”. „Nie, poważnie!”. Akurat byliśmy razem w pokoju na obozie we Wronkach i rzeczywiście spodziewałem się szoku. Innym może aż tak by się nie dostało, ale w Poznaniu wszyscy znają historię „Beresia”. Całe życie w Poznaniu, ojciec grał w Lechu, on teżâ€¦ Spodziewaliśmy się takiego „show”. Ale najgorszy były te telefony i Facebook. Wróciliśmy po godzinie z treningu, a telefon się gotował. Sto parę sms-ów.

Ktoś wrzucił jego numer na forum Wiary Lecha.
To już poniżej krytyki. A ci ludzie, którzy go tam wyzywali, pewnie w twarz by mu tego wszystkiego nie powiedzieli. „Bereś” się z tym liczył, ale ma jaja, udowodnił to i życie toczy się dalej, chociaż wie, że po dwudziestej nie wyjdzie na rynek w Poznaniu, bo spotka kogoś napitego i może być nieciekawie. To jest najgorsze – że w swoim rodzinnym mieście nie może wyjść spotkać się ze znajomymi. Ale z drugiej strony gdyby został w Lechu…

… wypożyczenie do pierwszej ligi i dalsza gra w ataku?
Dokładnie. Mówi się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i trochę to powiedzenie tutaj pasuje. Może nie chodzi o samą biedę, ale Bartek też się przekonał, kto z jego znajomych zasługuje na szacunek. Spalił sporo mostów, ale my szanujemy jego decyzję, bo, jako zawodnicy, wiemy, jak w Polsce traktuje się wychowanków. Ciężka sprawa. Na szczęście jego bliscy to zrozumieli. Ja może miałbym trudniej, bo mój ojciec nie grał w piłkę, ale tata „Beresia” czuje szatnię i w pełni go wspierał. Poza tym do niego raczej nikt nie podejdzie, bo to postawny gość i ruszyłby raczej jako pierwszy…

Dlaczego, twoim zdaniem, w Lechu nikt się nie poznał na Bereszyńskim? Dziś wszyscy chwalą go za kapitalną wydolność, a w Poznaniu jakoś tego nie zauważono i nie pomyślano, żeby przesunąć go na bok obrony.
Znaliśmy jego atuty, ale widzieliśmy też, że ma przede wszystkim inklinacje do gry ofensywnej, a na prawej obronie mieliśmy i Tomka Kędziorę, i Kebbę Ceesaya. „Beresia” brali pod uwagę tylko jako napastnika lub skrzydłowego. Zwróć uwagę, że teraz, nawet jak przyjmuje piłkę na połowie przeciwnika, to stoi zawsze przodem. Nie musi się obracać, ma wszystko przed sobą i przy super ofensywnej grze Legii ma duże pole manewru. Nie wiemy natomiast, jak by to wyglądało, gdyby grał w Pogoni. Pewnie musiałby zostawać z tyłu i czekać na kontry. Pytałeś, dlaczego trener Rumak tego nie dostrzegł? Nie wiem, nakreślił jakieś plany wobec niego, ale widocznie „Beresia” one nie satysfakcjonowały. Tylko widzisz, trzeba mieć też w piłce szczęście, bo gdyby nie kontuzja Rzeźniczaka, to kto wie, czy Bartek od razu dostawałby po 90 minut. Potem wykruszył się ktoś ze środka, „Jędza” poszedł na stopera i „Bereś” grał wszystko. Widzimy, ile się można zmienić przez piętnaście meczów… Jedna runda…

To jest koronny argument przeciwników Bereszyńskiego w reprezentacji – że gra na prawej obronie za krótko.
Ale jeżeli nie on, to kto? Już nie mówię o pełnych meczach, ale o powołaniach. Nigdy nie będziesz odpowiadał wszystkim.

A nie brakuje mu liczb i satysfakcjonującej liczby asyst? Ludzie już zaczynają go z tego rozliczać, ale Bereszyński zbyt wielu kluczowych podań nie zalicza.
Racja, to fakt, a pod koniec sezonu wszyscy jesteśmy z tego rozliczani przez dziennikarzy. Statystyki liczą się na każdej pozycji. Jeżeli napastnik ma 10-15 bramek, to może zagrać w dziesięciu innych meczach słabo, a liczby go bronią. „Beresia” będziemy porównywać do Piszczka, który te asysty zalicza, a i ma niemało goli. Musimy poczekać, czy Bartek zawsze będzie gościem od czarnej roboty z niezbyt kolorowymi statystykami. Ale z drugiej strony, jak zacznie zaliczać asysty, to będziecie go rozliczać z bramek, a jak bramki, to z samej gry. I tak się będzie kręciło. Ale „Bereś” jest w stosunku do siebie wymagający, co widać, bo zrobił mega postęp. Kto wie, czy eliminacje mistrzostw świata nie będą głównym sprawdzianem.

Ta jego wydolność jest genetyczna czy wytrenowana?
Nie mogę sobie przypomnieć wyników naszych badań… Zwykle, wiadomo, Tomek Bandrowski niszczył wszystkich, ale u „Beresia” ta wydolność jest wrodzona. Tak samo jest z Aleksem Tonewem – nawet gdyby przez tydzień nic nie robił, a my byśmy trenowali, to szybkościowo i tak jest od nas dużo lepszy. Genetykę można oczywiście zniszczyć – wiadomo, brzuszek – ale jeśli w miarę się prowadzisz, to raczej i ci ona nie zejdzie.

Skoro już wywołałeś temat Tonewa… Zaskoczył cię jego transfer? Spodziewałeś się, że pójdzie jednak do słabszej ligi niż Premier League?
No tak, bo ostatnim Polakiem, którym tam wyjechał byłâ€¦ Ten obrońca, Kubicki. Dla mnie to najfajniejsza liga. Absolutny top. Tylko u nas zawsze się mówiło: „najpierw gdzieś, potem do Anglii”. Dlatego – tak, transfer Aleksa mnie zaskoczył, bo mówiło się o Werderze i Maladze, a poza tym wyżej nad ligą angielską nie ma już nic. Można mówić o Realu i Barcelonie, ale w Premier League wygrywa każdy z każdym. Trzeba mieć też trochę szczęścia, bo Tonewowi chyba pomógł Stilian Petrow. On kimś jest w Aston Villi, nie? Pewnie trochę posłodził, ale Aleks ma predyspozycje, żeby tam grać. Jest tam wielu mega szybkich skrzydłowych i jeśli wyrówna celownik, to zobaczysz, że sobie tam poradzi.

Z czego to wynikało, że ten gość był tak chimeryczny i po znakomitym meczu potrafił zniknąć na dwie-trzy kolejki?
Tak, te wahania…

Nie denerwowało to was? Często można było odnieść wrażenie, że Tonew przechodzi obok meczu.
Wiesz, co bardziej nas irytowało? Ł»e Aleks często próbował akcje kończyć sam i nie widział chłopaków. Potem o sprawie zapominaliśmy, ale na boisku pretensje były. A skąd te wahania? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie łapiesz kontuzji i po świetnym meczu przychodzi słabszy. Nie wiem… Może nie miał swojego dnia, może zajebiście zagrał obrońca, nie ma jednego wytłumaczenia.

Z zawodników, którzy odchodzili do Lecha za olbrzymie pieniądze, kto był najtrudniejszy do powstrzymania? Lewandowski, Rudnevs czy Tonew?
Każdy z nich miał jedną zajebistą cechę. „Lewy” tyłem do bramki był rewelacyjny, nie wiem, czy może pod tym względem grać jeszcze lepiej. Naprawdę, nie dało mu się zabrać piłki. „Manu” czasem go przestawiał i ich pojedynki były ozdobą naszych treningów. Rudnevs miał znakomitą skuteczność i dzięki niemu miałem w poprzednim sezonie tyle asyst. To był koń, czołg, mnóstwo strzelał tych bramek. A najtrudniejszy jeden na jeden był Aleks, bo nie dość, że gra obiema nogami, to jeszcze jak puścił obok ciebie piłkę, nie było szans go zatrzymać. „Lewy” stawał w miejscu, Rudnevs się uwalniał i strzelał, a Tonew uciekał – każdy miał inne predyspozycje.

Kto będzie następny?
Za rok? Typuję siebie! W końcu odpalę i wyjadę! Nie no, śmieje się. Teraz najwięcej się mówi o Marcinie Kamińskim. Jeśli zgłosiłby się ktoś z zagranicy, to nie zdziwię się, jeśli wyjedzie jeszcze latem. Miał mega rundę i zobaczymy, jak teraz doceni go klub. Wchodziliśmy razem do zespołu, jesteśmy już tu piąty sezon i – wiadomo – on startuje z innego pułapu, ale teraz się okaże, jak Lech traktuje swoich wychowanków.

Ty masz kiepską sytuację wyjściową do negocjacji. Gdyby ci zaproponowali przedłużenie kontraktu na tych samych warunkach, to byś się zgodził?
Chyba nie. Ale na szczęście nie mam takiego problemu i nie muszę się martwić. Klub już wyszedł z propozycją przedłużenia umowy na lepszych warunkach. Nikt mnie nie skreśla i trener wprost powiedział, że chciałby mieć dwóch równorzędnych zawodników na każdej pozycji, bo jeden by nie wyrobił, jeślibyśmy grali na trzech frontach. Mnie przymierza na bok pomocy, choć fakt, że w Lechu grywałem już prawie wszędzie, bywało różnie, na prawej obronie też całkiem spoko, ale trener Rumak nigdy nie daje ci odczuć, że cię odsuwa i tyle. Ale fakt, że jestem sobą rozczarowany, bo pierwszy raz od dawna mi się zdarzyło, że nie grałem dziewięć kolejek z rzędu w pierwszym składzie. To było dla mnie zaskoczenie, bo robiłem, co mogłem, a cierpieli moi najbliżsi. Gdy idzie w piłce, życie osobiste też się układa. W przeciwnym razie – bywa różnie.

Proste pytanie – z czego to wynika, że wypadłeś?
I znów „z czego to wynika”… Nie potrafię ci dać jednej odpowiedzi. Może stałem się ofiarą dobrej formy Gergo i Aleksa? Koniec końców miałem prawie najwięcej asyst w Lechu w tym sezonie, bo cztery (śmiech). Mówiąc serio, zawsze staram się zwalić winę na siebie, niż szukać jej u innych. Wypadkowa szczęścia na boisku… Tu ci się dobrze odbije, tam przypadkowo wpadnie i zostajesz. Ale może też zabrakło umiejętności… Może tak miało być? W metryce teoretycznie jestem młody chłopak, 22 lata, ale w życiu piłkarskim powinienem już grać regularnie na mega poziomie. Siedem bramek, siedem asyst na sezon i po dwóch takich sezonach czekać na transfer. Dlatego jeśli ktoś mówi, że jestem młodym piłkarzem, to się nie zgadzam. Ale młodym człowiekiem – jak najbardziej.

Nie da się ukryć, że twoja kariera nie potoczyła się tak, jak powinna. Po debiucie z Wisłą mówiło się o tobie sporo, potem strzeliłeś piękną bramkę Manchesterowi City, a następnie przepadłeś. Jak widzisz, że wyjeżdżają zawodnicy, którzy są od ciebie o kilka lat młodsi, to nie czujesz, że coś cię ominęło?
Nie, spokojnie, czuję, że to dopiero przede mną i jeszcze gdzieś wyżej zagram. Jak miałem 17-18 lat, to sobie wmawiałem, że jak coś się pojawi z zagranicy, to nie patrzę, tylko jadę. Milikowi mogę pozytywnie zazdrościć i pewnie już w tym roku zadebiutuje w Lidze Mistrzów. To już w ogóle bomba, bo na pewno dadzą mu zagrać. Stępińskiemu też się udało, wykorzystał ten kryzys w polskiej piłce, choć wybitnych statystyk jak na napastnika nie miał. Ale on faktycznie jest młody. Ł»yczę im, żeby zostali w Bundeslidze do trzydziestki, ale nawet jeśli obaj za trzy lata, w moim wieku, wrócą do Ekstraklasy, to i tak będą o nich walczyć topowe kluby. Takie mamy przeświadczenie – jak ktoś przyjeżdża z zagranicy, musi być lepszy i dostać wyższy kontrakt.

Przy twoim nazwisku też się wymieniało kilka poważnych firm. Było kiedykolwiek coś na rzeczy?
Nigdy nie było tak, że podszedł do mnie dyrektor sportowy i powiedział: „przyszła propozycja, możemy rozmawiać”. Nigdy. Nie wiem, czy to były wymysły mediów, ale na stole nic się nie pojawiło.

Dwa sezony temu byłeś, jakkolwiek by patrzeć, atrakcyjnym towarem.
I co mam teraz powiedzieć? (śmiech) Nikt nie zauważył we mnie czegoś takiego, by złożyć mi propozycję, więc nie ma tematu. Ale mówię – spokojnie, doświadczenie mam, trochę meczów rozegrałem i jeszcze wyżej zagram.

Może powinieneś pójść ścieżką „Beresia” i zagrać na stałe na prawej obronie.
Na początku tego sezonu w europejskich pucharach tam grywałem. Pamiętam, zabrakło wtedy w Azerbejdżanie kogoś na prawej pomocy, poszedłem do przodu i jeszcze bramkę strzeliłem. Trener zostawił mnie na skrzydle, potem wypadłem ze składu i z Legią znów zagrałem na prawej obronie. Z Koroną też i trener mówił, że poszło bardzo dobrze. Niby dałem sygnał, że sobie radzę, ale „Kędi” pojechał na zgrupowanie kadry, a Kebba, wiadomo, był kontuzjowany. Nie wiem tylko, kiedy wróci, bo ostatnio jeszcze chodził o kulach. Może nie zdążyć na rozpoczęcie sezonu, więc będę jakoś alternatywą. Ale wiesz, kiedyś takie coś by mnie zadowalało. Pierwsza myśl: „Możdżeń może wejść”. Ale teraz trochę to irytuje, bo nie mam przypisanej jednej pozycji i jeśli zaraz kogoś ściągną, to on będzie brany pod uwagę. A ja? Mogę grać tutaj, tutaj, tam i tam, a ostatecznie usiądę na ławce.

Z perspektywy klubu dobrze mieć takiego zawodnika.
Ale z perspektywy zawodnika już gorzej. Wiesz, z kim mi się to kojarzy? Z Darkiem Dudką. W reprezentacji i Auxerre grał wszędzie, ale akurat jemu poszło fajnie, bo zrobił karierę, we Francji zaliczył masę meczów i nawet Ligę Mistrzów. Nie wiem, jaka będzie moja droga. Ciągnie mnie do przodu, ale w tak ofensywnych zespołach jak Legia czy Lech mógłbym grać na prawej obronie, bo tam mógłbym wychodzić jak „Bereś”. Tym bardziej, że zawsze lubiłem strzelać bramki. Poza tym na skrzydle możesz sobie pozwolić na jakieś ryzyko, a na obronie musisz głównie wybijać. Wiadomo, czasem trzeba, ale np. Kamiński prawie w ogóle nie wybija na ślepo. Zawsze wprowadza na spokojnie. A przecież Kebba i Luis praktycznie cały czas są w przodzie. Oczywiście, równowaga musi być i jeśli jeden wychodzi, to drugi powinien zostać, ale u nas boczni obrońcy są zdecydowanie bardziej ofensywni niż w innych drużynach.

Co jest największym atutem Lecha?
Chyba to, że wszyscy potrafią strzelać bramki. Wcześniej tego nie mieliśmy i bramki strzelał tylko Artjoms. Ja wtedy byłem drugim strzelcem w drużynie!

A czego brakowało wam w porównaniu z Legią?
Szkoda tego meczu, bo przed nim byliśmy na fali. Oni wygrywali po 1:0, a my po 3:0-4:0. Demonstrowaliśmy swoją siłę i wychodziliśmy z założenia, że Legia niech sobie spokojnie wygrywa, a my do Warszawy jedziemy po swoje. Nie przejmowałem się też, czy grają przed nami, czy po nas, bo nie zmieniało to faktu, że i tak musimy wygrać. Po remisie Legii z Piastem pomyśleliśmy, że to ten moment. Ale na Łazienkowskiej to my siedliśmy, oni lepiej weszli w mecz, prowadzili grę, a my panikowaliśmy i wybijaliśmy piłki. No i ta temperatura… Nie ona była oczywiście powodem porażki, ale to głupota grać w takich warunkach, nawet dla kibiców. Wiem, że telewizja wykupiła mecz o takiej porze, ale przez to staje się mniej atrakcyjny. Ale pytałeś, czego nam zabrakło… Legia ma więcej alternatyw na ławce. U nas się nawet mówiło, że mogliby wystawić dwie różne jedenastki, a i tak poradziliby sobie z każdym zespołem. Ktokolwiek wejdzie, da podobny poziom. Na tym polega ich przewaga. Na niczym więcej. Ale bezpośrednie starcie trochę zamazało obraz z całego sezonu. I można było zadawać pytania, dlaczego wcześniej graliśmy tak dobrze, a na Łazienkowskiej, przy większej presji, nie daliśmy rady…

Wy, jako piłkarze, też czujecie, że szczególnie w tym roku nastąpiła taka eskalacja nienawiści pomiędzy oboma klubami?
Coś w tym jest. Normalna sprawa, że jak jedziemy na mecz, to kibice pokazują nam „fucki”, ale tak, dało się to odczuć. Przed tym meczem, jak się budziliśmy i sprawdzaliśmy Onet czy WP, to nie było wiadomości w sporcie bez wzmianki o Legii lub Lechu. A to jakiś transfer, burdy, wypowiedzi… Zawsze Legia i Lech. I wszystko albo negatywne, albo neutralne. Potem doszły jeszcze te transfery i wypowiedzi, że chcą od nas ściągać kilku w pakiecie. Wiadomo, jak na to reagują kibice – gotują się i czekają na reakcje chłopaków od nas. Marcin powiedział w „Weszło z butami”, że „nigdy nie mów nigdy” i zaczęło się: „Kamień odchodzi, Kamień będzie zdrajcą”. Ale ten gość to oaza spokoju. Ł»ółtą kartkę chyba raz w życiu dostał. Na boisku też się raczej nie wydziera, woli powiedzieć, że to i to źle zrobiłeś niż „co ty, kurwa, robisz”.

Ceesay też taki jest? On do pewnego momentu milczał, ale jak już wypalił, to cytowano go w całej Polsce.
Zaskoczyło mnie to, co powiedział o „Kosie”, bo Kebba do tamtego momentu też był spokojny. Jak od kogoś oberwał na treningu, to się z tym liczył, bo mówił, że nie ma nic przeciwko ostrej grze, skoro sam taką prezentuje. Poza tym mówi się, że Skandynawowie łatwo łapią obce języki i Kebba to potwierdza. Bardzo dużo rozumie i czasem, jak wypali jakieś słówko, to aż się za głowy łapiemy, skąd on to zna.

A mówiąc Koseckiemu, że połamie mu nogi, twoim zdaniem przegiął?
Czy przegiął? Różne wyzwiska zdarzają się na boisku, ale mnie, powiem szczerze, takie coś się nie zdarzyło. A wtedy na Łazienkowskiej zadziałała cała ta presja i kontuzja Ceesaya. W przeciwnym razie pewnie by tak nie powiedział. Zagotował się i… no, może trochę przegiął, ale będę go bronił, bo nie zagwarantuję ci, że ja tak nigdy nie powiem przeciwnikowi. Tylko nie wiem, po co „Kosa” poszedł z tym do mediów. Ciekawe, czy gdyby się nie poskarżył, to tak łatwo by wyłapali z ruchu ust słowa Kebby. Powinni sobie wytłumaczyć to po meczu, bo po co się pochwalić, że ktoś powiedział, że ci połamie nogi? Nie rozumiem tego.

Jakiś czas temu udzieliłeś dłuższego wywiadu „Przeglądowi Sportowemu”, w którym szerzej opowiedziałeś o swoich utarczkach na boisku. Od tamtej pory coś się działo ciekawego?
Ostatnio… Wiesz, jak jest – kiedy prowadzisz i klepiesz z przeciwnikiem, to on zaczyna się denerwować. My tak mieliśmy z Koroną, Lisowski wpadł na mnie z premedytacją, coś tam mu powiedziałem, on odpowiedział i widać było, że obaj czekamy na kolejne spięcia. Po meczu zapytałem go, czy zrobił to specjalnie, on na to, że nie, bo i tak nie miał co zrobić i wszystko sobie wyjaśniliśmy. A w „Przeglądzie” o czym to ja opowiadałem? Aha, o Baranie z Bełchatowa. Gość mnie kasuje, dostaje żółtą, krzyczy do sędziego, że symuluję, ja się uśmiecham, on się gotuje jeszcze bardziej, ja się dalej uśmiecham… Tak go podjudzałem i cały czas szukał okazji, żeby znów mnie skasować. Zabawna sytuacja. 30-latek doskakuje do 20-latka, a ten się z niego śmieje. Nie powinno być na odwrót? O, z Sebkiem Milą też było ciekawie, jak przegraliśmy 0:3 w Poznaniu. Poszliśmy bark w bark z całej siły, sędzia gwizdnął faul dla nas i było podobnie jak z Baranem. Sebek do mnie, ja się mu śmieję w twarz, Ivan Djurdjević doskakuje do Sebka, ten wyzywa mnie od najgorszych, Kaźmierczak mnie uspokaja, żebym go nie słuchałâ€¦ W końcu sędzia nas rozdzielił, wziął mnie i Milę, dał po żółtej, wystawiłem mu rękę, a on nic. To już dla mnie całkowita zniewaga i brak szacunku. Potem rozegraliśmy wolnego, puściłem sobie piłkę, a Sebek od razu kosa. I faul. Myślałem, że sędzia od razu go wyrzuci, tak się nie stało, ale po meczu Mila nawet do mnie nie podszedł.

Dobra też była sytuacja na Zagłębiu z „Manim” Arboledą. Czasem się z niego śmiejemy, że poda ci piłkę, krzyknie, że jesteś wolny, ty ją przyjmiesz, a na plecach masz już dwóch gości. No to mówię mu: „Mani, nie krzycz, że jestem sam, bo nie mam jak odegrać”. A on: „nie dyskutuj, jesteś młody!”. Ja swoje, on swoje i zaczęliśmy po sobie wykrzykiwać na całym boisku. Ale to już było zupełnie niepotrzebne.

Większość piłkarzy Ekstraklasy twierdzi, że przeciwko Arboledzie, ale też Chavezowi i Phibelowi gra się najtrudniej w lidze.
Przeciwko Chavezowi nie grałem, ale zauważyłem, że lubi sprzedać „low-kicka”. A z Phibela śmiejemy się, że Balotelli bo tak wygląda. Przeciwko komu gra się najtrudniej? Hmm… Grałem na tylu pozycjach, że nie jestem ci w stanie wymienić jednej osoby. Ciężko jest z Głowackim. Z nim, jak skoczysz do głowy, to skała. Przegrywasz od razu.

Na niego zadebiutowałeś zresztą w Ekstraklasie. I po tym meczu zrobił się wokół ciebie szum… „Cosmopolitan”, te sprawy…
Wróciłem do domu i siostra mi pokazała tę gazetę. Mama się tylko zdenerwowała, bo ja, młody chłopak, a tam już szukają podtekstów z kobietami. Ale i tak byłem z tego wszystkiego wyłączony. Po meczach z Wisłą czy Manchesterem nie zdawałem sobie nawet sprawy, że na zewnątrz zrobił się aż taki szum.

Nie mogłeś sobie nie zdawać sprawy, skoro non stop do ciebie dzwonili dziennikarze.
Fakt, wtedy się tego zrobiło sporo. W „mixed zone” tylu dziennikarzy… Wiesz, ja lubię rozmawiać z mediami, ale nie lubię, gdy non stop zadaje mi się te same pytania. Dlatego zawsze proszę, żeby zebrali się w jednym miejscu i wtedy możemy porozmawiać.

Dobrze wiesz, że nie ma wywiadu z Możdżeniem bez pytania o bramkę z City. Jesteś jak Jan Domarski.
Będzie się ciągnęło, będzie (śmiech). Ale nie wiem, czy to dobrze, że minęło od tamtego gola tyle czasu, a wszyscy pamiętają głównie o tym. Nie chciałbym, żeby ludzie zapamiętali mnie tylko z tego gola.

Teraz tak jest.
Dokładnie. A widzisz, mnie najbardziej podobała się bramka, którą strzeliłem AIK Solna, a o tym nikt nie mówi. Manchester City albo ostatnio Widzew. Nawet wy dzwoniliście i pytaliście o to do „Weszło z butami”, potem sobie to przemyślałem i ten AIK to była mega bramka, ale nie dawała żadnego awansu.

Mila też strzelił sporo pięknych bramek, ale i tak wszyscy będą wspominać tę, którą wsadził Seamanowi.
To samo. Liczy się ranga. Musimy się teraz dostać do Ligi Europy i może mi się znowu uda strzelić jakiemuś klasowemu zespołowi. Przydałoby się, żeby pamiętali, o czymś nowym.

Po tym Manchesterze napisaliśmy do ciebie mały apel: „Możdżeniu, nie zostań Smolińskim”.
Widziałem, widziałem. I jak mam się odnieść? (śmiech)

Zostałeś?
Chyba jeszcze nie (śmiech). On gra w Grudziądzu, nie? Ostatnio nawet oglądałem ich mecz z Termaliką i w jego wieku nie chciałbym być na jego miejscu. Na tym poprzestańmy. Zadzwoń za kilka lat, to zobaczymy, czy zostałem nowym Smolińskim, ale mam nadzieję, że wtedy nie będziecie do kogoś pisać, żeby nie był drugim Możdżeniem (śmiech).

Ale przyznasz, że brakowało ci tej powtarzalności.
Tak, pewnie. Potem za Bakero miałem kilka meczów dobrych, dobrych, dobrych i potem znów słabo, słabo, słabo. Teraz wiem, że najważniejsza jest głowa. Jeśli masz luz psychiczny i skupiasz się tylko na murawie, to powinno być dobrze. Na początku lubiłem sobie popatrzeć na trybuny, jak była jakaś fajna oprawa, ale teraz nie robi to na mnie już takiego wrażenia. Jak masz z 80 meczów w lidze, to zwracasz uwagę tylko na murawę. Tak samo zupełnie nie interesuje mnie, czy oglądają mnie jacyś skauci i nawet proszę menedżera, żeby mnie o tym nie informował, bo mogę się tylko przemotywować. Jak nie ma konkretów, to po co mi to? A powtarzalność w piłce jest mega ważna. Weźmy Luisa Henriqueza… Nie gra zwykle jakichś wybitnych spotkań, ale trzyma stały, dobry poziom i pozytywna opinia jest zachowana. Tak samo mogłoby być ze mną. Gdybym w dziesięciu meczach strzelał trzy bramki i zaliczał, trzy asysty, to byście pisali, że dobry zawodnik. Lepsze to niż jednorazowe wystrzały.

A Rafał Wolski nie miał jednorazowych wystrzałów?
To jest mega sprawa… Chłopak miał kontuzję, a Fiorentina i tak go wykupiła. I wracamy znów do tego szczęścia. Możesz mieć wahania formy, ale jak ktoś przyjedzie cię oglądać i akurat wtedy odpalisz, to możesz „załatwić” sobie transfer. Rafał widocznie wyrobił sobie tak znakomitą opinię już na początku.

Często liczy się też obrotność menedżera.
Mnie teraz reprezentuje niemiecka firma, której szefem jest Michael Stevens, syn Huuba. A to już moi trzeci menedżerowie. Wcześniej był Jerzy Kopiec, ale nie traktował mnie poważnie, więc ja jego też nie. Chciał coś podpisać od razu, dogadać się z klubem i mieć coś z tego. Nie zgodziłem się, chciałem poczekać, dokończyć sezon, więc Kopiec przestał się odzywać, a ja przeczekałem pół roku, aż się skończy umowa. A teraz zdecydowałem się na niemiecką firmę, bo wolałem wyjść z tego naszego bagienka. Nie znają się z naszymi dyrektorami i rozmawiają z nimi jak obcy ludzie lub partnerzy biznesowi. Nie ma tak, że jeden zna drugiego, a trzeciego nie lub, więc nie robi z nim interesów. Albo, że menedżer zna się z dyrektorem, dogada się z nim na prowizje, a traci zawodnik. Poza tym taki już jestem, lubię robić, inaczej niż wszyscy. Książki, filmy, samochody – wolę trzymać się z dala od stereotypów.

Co masz na myśli?
Czytam sporo książek o tematyce mafijnej.

Kup „Prawdziwego gangstera”. Genialne.
Czytałem, faktycznie dobre. Zobacz sobie jeszcze na Youtube „Kokainowi kowboje”. Przez 50 minut Jon Roberts nawija o swojej działalności. Ale ogólnie bardziej interesuje mnie polska mafia. Pruszkowska i wołomińska, lata 90. To było super! Oglądałeś „Odwróconych?”.

Jasne.
To oni wzorowali się właśnie na Pruszkowie. Czytałem też „Alfabet mafii” redaktora Pytlakowskiego i „Świat według Dziada”, tego z Wołomina. Bo „Gomorra” czy „Ojciec Chrzestny” to inna sprawa – klasyk. Sporo tego czytam, ale ostatnio otwieram się też na inne tematy. Np. Harlana Cobena – strasznie szybko się to czyta. Michał Jakóbowski, który teraz jest w Warcie, ogólnie nie lubi czytać, ale jak nudziliśmy się na obozie, to dałem mu „Jeden fałszywy ruch” Cobena i poszło mu bardzo szybko. Może teraz on będzie polecał.

Skąd się wzięło to zainteresowanie mafią?
Jestem z Ursusa, a pięć kilometrów dalej jest Pruszków, przez który przejeżdżam zawsze, jak wracam do Warszawy. Jakoś tak się wkręciłem, że wiele osób, które tam mijam, miało związki z mafią. To taka nutka prawdziwości. Wszystko działo się tak blisko i to mnie przyciągnęło. Poza tym wiesz… To też taka motywacja, może negatywna, ale ci ludzie kiedyś byli nikim, a doszli do olbrzymich fortun. Wiadomo, że po trupach, ale każdy, kto bez wykształcenia osiąga tak wiele, zasługuje na szacunek. Albo Roberts… Ta jego bajka to przecież amerykański sen. Przeszedł przez całe życie i umarł w spokoju, a przecież okazji miał wiele. Opowiadał też, że całe Miami, te wszystkie wieżowce stoją za pieniądze z kokainy. Muszę się tam kiedyś przejechać, bo nie licząc Egiptu, nigdy jeszcze nie wyjechałem z Europy, a te Stany, przyznaję, mnie kręcąâ€¦ Wiesz, co mi się jeszcze podobało w „Prawdziwym gangsterze”? Ł»e jego dziadek był Polakiem i traktowano go jako harującego jak wół pracownika, a nie pijaka. A najlepsze jest to, że Roberts całą tę kasę stracił w jednym miejscu – żeby je wyprać, wpakował to do banków w Panamie i już nie odzyskał. Jak się ten ich prezydent nazywał? A, Noriega! Muszę kiedyś Luisa podpytać! (śmiech)

Przyznaję, nietypowe masz zainteresowania jak na piłkarza.
Staram się otwierać na wiele rzeczy, nie można żyć samą piłką. PlayStation w domu jest, ale wolę książkę, chodzę regularnie na angielski… Mamy sporo wolnego czasu, więc nie chcę go tracić. Ale powiem ci – to mi się podoba na Weszło. Jak już rozmawiacie z piłkarzami, to mówią wam coś, czego nie powiedzieliby innym dziennikarzom. Konkretne pytania, często niewygodne, ale zauważyłem, że wielu piłkarzy się dzięki wam otworzyło.

To fakt, może po prostu się zorientowali, że fajnie jest dobrze wypaść, bo to rzutuje na twój wizerunek.
Fajnie jest dobrze wypaść i mieć o czym mówić. Bo ile można opowiadać o tej piłce? Trzeba obalać stereotypy, że żyjemy samym futbolem. Chłopaki z Legii też nie siedzą na dupie przy „pleju”, tylko też coś robią i to jest fajne. Właśnie, zapomniałem wspomnieć o moich drugich zainteresowaniach – muzyce. Hip-hop. Ale to akurat popularna tematyka u piłkarzy, bo widziałem, że Maciek Korzym też w tym siedzi. Mam 50-60 płyt, a niektórych artystów kupuję w ciemno. Palucha, Eldokę, Onara, Pezeta teraz trochę mniej, ostatnio Kajmana z Kielc… Bez muzyki byłoby słabo. Ci raperzy opowiadają o życiowych sprawach szczerze i walą prosto z mostu. Dzięki temu wiem, jak fajne mam życie.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
0
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
2
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

0 komentarzy

Loading...