Reklama

Damian Zbozień: – Śmieję się, że jestem idealnym zawodnikiem na testy

redakcja

Autor:redakcja

09 czerwca 2013, 19:23 • 29 min czytania 0 komentarzy

Musimy przyznać, że dawno nie trafił nam się aż tak otwarty, wyluzowany i sympatyczny rozmówca. Z Damianem Zbozieniem spotkaliśmy się przed kilkoma dniami i przegadaliśmy ładnych kilka godzin. Porozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. Zapraszamy do długiej lektury.

Damian Zbozień: – Śmieję się, że jestem idealnym zawodnikiem na testy

Wiadomo już, na czym stoisz i gdzie będziesz grał od przyszłego miesiąca?
Nie stoję, tylko siedzę, na sofie! Nie wiem, ale w Legii raczej nie chcę zostać… Z Piastem negocjujemy, ale czekam też na informacje odnośnie innych ofert. Ostatni miesiąc miałem przewalone. Chodzę wesoły, a muszę, człowieku, za wszystko dostać. Przecież ja się nie pcham do mediów i sam nie wydzwaniam. Jak ktoś prosi o rozmowę, to nie odmawiam, bo to część waszego zawodu, ale trener Brosz jest „anty” do rozmów z mediami. Dlatego od meczu z Legią przestałem się w nich udzielać. Z tego klubu wszystko wychodzi, wypłaty i tak dalej, ale nawet taka rzecz, że trener nie puścił mnie do Canal+? Wszyscy pisali, że dostaliśmy od niego zjebę, a co w tym dziwnego? Zawsze się dostaje. A tutaj piszą, że trener ośmieszył piłkarza, afera w Piaście Gliwice…

Jak to wyglądało? Zadzwonili do ciebie z Canal+…
Najpierw do Tomka Podgórskiego, a potem dopiero do mnie, czy pojawimy się w Lidze+ Extra. Mówię, że bardzo chętnie, ale dwa dni przed programem trener zawołał nas do siebie i miał pretensje, że nie poinformowaliśmy go o naszym udziale. Podjął decyzję, że mnie nie puszcza i tyle.

Pisano też, że trener powiedział ci, że nie dałby za ciebie kilkudziesięciu tysięcy euro.
Zjechał mnie w przerwie meczu z Koroną, ale po co o tym pisać?

Ale powiedział tak czy nie?
Coś tam powiedział, ale w nerwach i ze śmiechem. Chciał mnie przystawić do pionu i jechał po wszystkich. Ale w jaki sposób to wyszło? A potem jeszcze „Fakt” napisał, że trener mnie przeprosił. Z tego też była beka. „Dobrze, że cię przeprosiłem” – mówi trener. „No, właśnie czekam” (śmiech).

Reklama

Brosz ponoć często też przywiesza w szatni artykuły na temat Piasta.
Często, a szczególnie, gdy po nas jadą. Jak Bobo opowiedział o topornej piłce, to od razu było: „panowie, czytamy i pokazujmy im dalej”. I bardzo dobrze, bo to motywujące. Ale jak wyszła ta poprzednia afera, to od razu poszedłem do trenera i powiedziałem, że nie mam z tym nic wspólnego. Powiedział, że spoko, zna mnie i jest przyzwyczajony, że wokół Piasta zawsze się szuka czegoś negatywnego.

Przesada. Każdy trener musi szukać jakiegoś spisku.
Nie wiem, może się boi?

Boi się też chyba kamer Canal+.
Ale za to trener Dudek świetnie przed nimi wypada i rośnie, gdy jest w obiektywie kamer (śmiech). Atmosferę też robi, pozytywny gość.

Brosz to dobry trener?
Dobry. Bardzo go szanuję. Na boisku zawsze robimy swoje, niezależnie od przeciwnika. Nie ma tak, że gramy z Legią i od razu stajemy z tyłu. Nie, trener wymaga konsekwencji. Momentami jest nieprzyjemnie, bo w trakcie meczu, gdy coś zawalę, to już na boisku „słyszę” ten jego głos. Będzie ci powtarzał milion razy, żebyś wyrobił sobie nawyk, ale na boisku zaśpisz i się zaczyna… Nieraz komentatorzy z nami jadą, że zostawiamy sporo wolnego miejsca, ale gramy tak, jak od nas tego wymaga.

Michał Probierz powiedział kiedyś, że trener powinien budzić w zawodniku uczucie pomiędzy podziwem a strachem. Z tego, co widzę, właśnie tak traktujesz Brosza.
To dobry trener, ale chciałbym go zobaczyć w silniejszym zespole albo jak by sobie poradził, gdyby do Piasta trafił taki Radović. Naprawdę musisz tam chodzić w zegarku. Mnie się to podoba, bo nauczyłem się całego tego rygoru – diety i sportowego trybu życia. Trenerzy jeżdżą na te wszystkie staże i przywożą takie nowinki. Ale jest ekipa, która naprawdę się podporządkowuje i przed meczem nie ma żadnych baletów. Cieszy mnie to, bo czuję, że gdybym wyjechał za granicę, to nie czułbym się, jak w innym świecie. W Legii na przykład jest mega luz. Weźmy tego „Rado”… Jaki zajebisty piłkarz, a jaka nadwaga? Wiecie, oni mają te koszulki typu „slim” i jak Oleksy go krył, to cały czas patrzył na ten brzuch, bo był w szoku. Frankowski jeszcze OK, bo ma sto lat i sto bramek, ale „Rado”? Strasznie się zaniedbał. Ale myślę, że teraz go przypilnują.

Faktycznie przykładasz teraz taką wagę do diety?
Tak, nie oszczędzam na jedzeniu. Już „Kosa” i „Żewłak” mi opowiadali w Bełchatowie, że nawet jeśli teraz mam dobrą przemianę materii i mogę jeść, ile chcę, to po trzydziestce i tak mi się zmieni. Ale jeśli teraz się tak nauczę, to potem ciężko będzie się odciąć.

Reklama

Brosz wprowadził wam też noclegi w… namiotach tlenowych.
Dobra rzecz, zwiększa ci ilość hemoglobiny we krwi i możesz więcej zapieprzać. I po tych namiotach mieliśmy masakrycznie więcej tej hemoglobiny. Ale z drugiej strony, w połowie rundy zrobili nam badania i razem z „Podgórem” nadawaliśmy się pod kroplówkę, a dietetyk mówił, żebyśmy chwilę odpoczęli, bo samą dietą nie nadrobimy – tak byliśmy wyeksploatowani. Organizm musi się po prostu przyzwyczaić. Ale największy dramat miałem, jak się przeniosłem na prawą obronę. Wiecie, jak ja cierpiałem po meczach? Na stoperze nie masz tyle biegania, a na boku… Tu mnie bolało, tam coś naciągnąłem, masakra. Trzeba się było dostosować.

Na jakiej pozycji czujesz się teraz najlepiej? Urban wystawiał cię nawet na defensywnym pomocniku.
Tam się nie czuję najlepiej, bo nie potrafię tak dobrze rozgrywać, a nie chcę tylko grać w poprzek. Gdybym grał z kumatym gościem obok, to mógłbym mu robotę robić i przecinać, ale defensywny musi też umieć minąć gościa i wprowadzić piłkę. Matras na przykład to ma… Potrafi zrobić kółeczko, odegrać. Niedoceniany gość, ale z niesamowitym potencjałem – ma start do piłki, jest silny, szybki, nie przestawisz go!

Ale nie odpowiedziałeś, gdzie się czujesz najlepiej.
Na razie na prawej, ale w przyszłości na środku. Teraz dobrze mi się gra na prawej, bo częściej jestem przy piłce. Stoper jest dobry dla starego chłopa – odbierz i odegraj, a tutaj mogę pobiegać, zdenerwować się, że ktoś mi nie podał albo nie wyszło dośrodkowanie. Coś się dzieje!

Na początku sezonu byłeś małym odkryciem na tej prawej obronie i wszyscy cię chwalili. Druga runda jednak zamazuje ten pozytywny obraz.
Racja. W pierwszej rundzie jechałem na fantazji, a w drugiej trochę brakowało mi Mariusza Zganiacza, od którego dostawałem sporo piłek na bok. Ogólnie jestem zadowolony, choć na wiosnę grałem rzadziej.

Potrafisz sobie wyobrazić, że będziesz jesienią w Piaście?
Potrafię, choć wiele rzeczy co chwilę się zmienia. Oni chcą mnie wykupić, są dogadani z Legią.

W czym więc problem?
Jeszcze nie jestem dogadany z Piastem. Chciałbym oczywiście zagrać za granicą, ale mam dopiero jeden pełny solidny sezon za sobą. Pograłbym jeszcze dwa lata i potem w wieku 26-27 lat mógłbym wyjechać. Jacek Mazurek proponował, żebym został w Legii i podjął rywalizację, ale znam się z trenerem Urbanem i wiem, jak ona będzie wyglądać. Nie chcę, jak Suler, zagrać czterech meczów w sezonie. Już lepiej, żeby ogrywali Mateusza Cichockiego. Poza tym nie wiem też, jak w przyszłym rozgrywkach będzie wyglądał Piast. Teraz wszyscy odpalili, złapali świetną formę, ale za chwilę przeciwnicy będą na nas grać inaczej. Obawiam się, że to wszystko może klapnąć i środek tabeli będzie świetnym wynikiem. Będzie bardzo, bardzo ciężko.

Przeszkadza ci to, że w Piaście zaproponują ci mniej więcej połowę tego, ile zarabiają zawodnicy o podobnym statusie w Lechu lub Legii? Wiadomo, jak się płaci w Gliwicach.
To uczciwe – nie podpisujesz z nikim na 50 tysięcy i potem nie piszczysz. Ja też nie krzyknąłbym im trzydziestu tysięcy, bo wiem, że ich na to nie stać. Co innego gdybym szedł do Jagiellonii, gdzie płaci się inaczej. Zresztą, jestem chłopak ze wsi i pieniądze odkładam. Był też pomysł, żebym przeczekał pół roku w Legii, odszedł za „free” i wziął za podpis. Mógłbym tu godnie zarobić, za debiut też bym dostał niezłe pieniądze, bo na pół roku nie schowaliby mnie do szafy, ale nie chcę się nastawiać tylko na kasę. Za wcześnie. Wolę grać. Jeśli siedzisz na ławce, jesteś popychany w szatni. Lubią cię, wiadomo, ale nie czujesz się tak dobrze. „Nie odzywaj się!”. „Przecież się nie odzywam!”. I siedzisz taki bidny…

Piast nie wydaje się klubem, w którym można zostać na lata, bo pewnego pułapu finansowego nie przeskoczysz.
Za to cenię trenera Brosza, że wprost mi powiedział, że powinienem w Piaście zostać jeszcze rok. Na Legię jestem za cienki, na inne polskie kluby – OK, ale w Gliwicach mógłbym się jeszcze rozwinąć. Wierzy gość we mnie i to jest fajne, a jak po mnie jedzie, to też dobrze, bo przynajmniej widzę, że ode mnie wymaga. A klub wizję ma fajną…

… le lepszą dla samego klubu niż dla wyróżniających się zawodników.
Mają długofalowy plan i myślę, że trener jeszcze tam długo popracuje. Będzie tam bogiem, menedżerem w stylu angielskim. Gdyby to złapał ktoś inny, pewnie by szły różne wałki, ale trener Brosz wyznacza odpowiedni kierunek. Budując zespół, patrzy na charakter i – mówię – Radovicia tam nie widzę. Momentalnie by wszystkich rozprowadził.

Przy okazji – jak wspominasz wigilię klubową po jesieni?
Gdzie?

W Piaście, a gdzie?
Wigilia, mówicie? (śmiech) Bardzo mi się podobało, było wesoło.

Kłopot był, żeby dotrzeć, co?
Skąd macie takie info? (śmiech)

Skąd, skąd… Będziesz zaraz wydzwaniał z pretensjami.
Czemu z pretensjami? Ja się nie obrażam! Wiecie, jak było? Pojechaliśmy na wkupne, trochę się „zrobiliśmy”, wróciliśmy rano, rozładował mi się telefon, ale myślałem, że na smartfonie budzik włączy się tak czy inaczej. Wszystko przygotowane, budzik nastawiony, gajer na wieszaku… Automatyzm pedanta. Już trzy dni wcześniej miałem problemy ze snem i się zastanawiałem, jak nawet po takiej imprezie mogę nie zasnąć?! O szesnastej mieliśmy kolację, budzę się, patrzę na piekarnik – szesnasta. Nie wierzę, coś się spieprzyło. Włączam telewizję, a tam powtórka Korony. Spałem dwanaście godzin i nie zczaiłem, która godzina. Wróciłem do klubu zawstydzony, nie wiedziałem, co powiedzieć, a trener: „daj spokój, zrobiliście swoje, to był dobry czas”. I obyło się bez kary.

Przed meczem z Legią podpytywał cię o kwestie taktyczne?
Nie, tylko chłopakom mówił, że jeśli chcą się czegoś dowiedzieć, to niech pytają „Zbozia”. Ogólnie nie mamy jednak mega analiz przeciwników, bardziej skupiamy się na sobie. Każdy też przygotowuje się jakoś sam – wiesz, na kogo grasz i jakoś to ogarniesz. Śmieję się tylko, bo przed Lechem analizowałem i analizowałem, oglądałem Tonewa i Lovrencsicsa, ale rzadko się zdarza, by zawodnicy tej klasy zawsze robili to samo. Lech ogólnie nam nie siedzi… Dostaliśmy trójkę. Najpierw siadło Lovrencsicsowi, potem szło nam nieźle, ale w drugiej połowie zeszło z nas powietrze. Trener miał do nas mega pretensje, bo byliśmy mocno napięci na ten mecz, a przegraliśmy. Na początku wydawało mi się, że przeciwnicy byli tak mocni, ale teraz zgadzam się z trenerem, że to my nie dojechaliśmy. Długo nam to wypominał i przestrzegał, żeby się to nie zdarzyło ponownie. Widać, że bardzo go to zabolało. Ale na dłuższą metę zareagowaliśmy pozytywnie, bo potem złapaliśmy pozytywną passę.

Brosz nie powinien na taki mecz wybrać bardziej defensywnej taktyki?
Ale to jest właśnie fajne! W pierwszej rundzie traciliśmy bramkę i wtedy dopiero było „heja!”. Zajebiście się to oglądało! Ułańska fantazja, jak na podwórku. Szliśmy mega do przodu, nadziewaliśmy się na kontry, ale nie zmienialiśmy nastawienia. Teraz potrafimy już grać na remis i to jest bardzo ważne, jeśli przyszłoby nam grać o utrzymanie.

Głośno też było o twojej wypowiedzi po golu, którego strzeliłeś Wiśle. Naraziłeś się wtedy kibicom z Krakowa.
Bo niektórzy to źle odebrali!

Masz okazję się wytłumaczyć.
Ale ja się nie muszę z niczego tłumaczyć!

To wyjaśnić, obojętnie.
Ludzie zrozumieli, że powiedziałem, że kibice Wisły to wieśniaki. Dostałem sporo SMS-ów, a przecież sam jestem ze wsi i to z takiej, w której wiele osób kibicuje Wiśle. I utarłem im nosa, ale w takim pozytywnym sensie. Nawet właściciele znajomej knajpy się śmiali, że muszą teraz zdjąć moją koszulkę a inni jeszcze się podkręcili, że skoro kibicuję Legii, to ten mecz w ogóle był dla mnie wyjątkowy.

Skąd się wzięła sympatia do Legii?
Wszystko przez „Pilota”, szefa naszej kapeli, z którym trzymałem się od dziecka. Nie mieliśmy w domu Canal+ i czasem, jak mama puściła do baru, to chodziliśmy na Legię. Raz, jak grała z Wisłą, której kibicował cały lokal, to rzucali w nas zapalniczkami. Potem fajnie się złożyło, bo właśnie z Legii dostałem ofertę. Graliśmy w małopolskiej lidze juniorów z SMS-em Kraków i na meczu pojawił się trener Kapuściński. Spodobała mu się moja gra i zaprosił na testy mnie i Dawida Cempę. Trochę chłopak siadł na laurach i dziś gra w Czarnych Jasło, ale znowu wziął się za siebie i liczę, że jeszcze wróci. Trener Magiera często nam zresztą powtarzał, że łapiemy Pana Boga za nogi, a wielu z nas może się obudzić z ręką w nocniku. Teraz dopiero jest taki boom na chłopaków z Legii, ale z tych ciut starszych roczników wielu przepadło. Maciek Świdzikowski jest w Radomiaku, Wojtek Trochim w Zagłębiu, Tomek Chałas w Pogoni, a Kamilowi Majkowskiemu przeszkodziły kontuzje. No i jest jeszcze Maciek Rybus…

Kto najlepiej rokował i zaliczył największy zjazd?
Nie wiem, czy to zjazd, ale żal mi Wojtka Wociala. Jeden z najlepszych gości u nas, ale strasznie brakowało mu szczęścia. Dobry zawodnik, lubił zrobić kółeczko, a wielu trenerów czegoś takiego nie akceptuje. Oczekują solidności, solidności i solidności. Wocial był z 87, przebijał się do pierwszego składu, ale Legia tak funkcjonuje, że jak się nie przebijesz, to stopniowo cię odsuwają. Tak samo było z Patrykiem Koziarą. Odpadł z pierwszej i w młodej był zaraz kasowany, bo traktowali go jako takiego, który szansy nie wykorzystał. Zarąbisty zawodnik, ale go skreślono. Podobnie było z Wocialem.

A Rybus wyróżniał się od razu? To on zrobił w końcu największą karierę z waszego rocznika.
Przyszli we dwóch, z Borysiukiem. Ale Ariel krótko grał w młodej, bo trener Urban zobaczył w nim mega potencjał i od razu na niego postawił. Dostał szansę, zaczął grać i wiecie… Gość bez układu nerwowego. Całe życie grał na takim luzie. W ogóle nie widać po nim stresu, ale przygotowanie do gry na wysokim poziomie. A z „Rybą” była jazda… Wtedy jednym z naszych najlepszych zawodników był Radek Mikołajczak, zajebisty technik, i Trochim opowiadał, że Rybus będzie jeszcze lepszy od Radzia. A my: „gdzie tam od Radzia”, bo byliśmy zapatrzeni na starszych. Na początku „Ryba” tak świetnie nie wyglądał i trochę się z Trochima podśmiewaliśmy, ale jak potem odpalił w młodej, w debiucie strzelił z Koroną i zaraz dali mu szansę w pierwszym. Jaki to był dla nas kopniak motywacyjny… Mega się tym jaraliśmy! Pamiętam, odpalaliśmy to na Meczyki.pl, patrzę – SMS od taty. „Ryba bramkę strzelił”. No jak, przecież oglądamy! Mieliśmy minutowe opóźnienie.

Ty jak się czułeś w tamtej Legii? Odstawałeś piłkarsko?
Na początku – dramat! Nie umiałem grać w siatkonogę, a po dwóch miesiącach w młodej trener Urban wziął mnie na sparing z Osasuną. Pamiętam, że z autobusu zadzwoniłem do rodziców, żeby się pochwalić i dostałem pierwszy mandat w życiu od kanara, a w nowosądeckiej gazecie napisali coś o moim „wielkim śnie”. Miałem osiemnaście lat i pojechaliśmy na tę Osasunę z Kamilem Grosickim i Adrianem Paluchowskim. W obronie mieliśmy Juniora, o głowę wyższego od Pandianiego, ale jak ten wyskoczył do głowy, to nie mogliśmy uwierzyć. „Groszek” też ładnie szalał i śmialiśmy się, że go wezmą. Jeździł z gośćmi, jak chciał. A ja? Wiele osób wspomina, że nie dostałem szansy w Legii. No, nie dostałem, ale raz, że nie zasługiwałem, a dwa, że nie byłem przygotowany. Jakby mi dali szansę, to bym był obsrany i nie zagrałbym jak tamci.

Pod jakim względem nie byłeś przygotowany?
Psychicznie. „Gianfranco obsranco” – jak się śmiali w Bełchatowie. Dlatego wam mówię – wstydziłem się chodzić na siatkonogę i dobrze, że graliśmy po trzech. Niby jakąś tam technikę użytkową miałem, ale obok grali kapitalnie wyszkoleni goście z akademii. Chodziłem na taką ściankę, odbijałem piłką i ćwiczyłem proste podbicie, przyjęcie, żeby wstydu nie było. Nie byłem jakiś mega, ale szło mi coraz lepiej.

A życiowo? Trafiłeś na rocznik, który lubił się pobawić.
Dlaczego tak mówicie?

Bo tak było.
Ja raczej nie latałem po mieście. Jak się gdzieś chodziło, to do „Parku”. Wiem, że dziś jest tam „patola”, ale raz na jakiś czas tam wychodziliśmy. Mega mi też zależało, żeby nie zawieść trenera Kapuścińskiego, bo trafiłem do Legii w pakiecie z Cempą i niektórzy nawet pytali, czy ten gość nie był szykowany pod pierwszą. Jego na pewno bardziej chcieli niż mnie, dlatego dziś mogę powiedzieć, że mnie trener pociągnął. Potem też raczej nie podpadałem, trener Mazurek mnie lubił, bo się dobrze uczyłem, a w niektórych bali się inwestować, bo mogliby coś odwalić. A mnie z jakichkolwiek wyjść i tak najbardziej jarało KFC, bo w Nowym Sączu tego nie miałem, poza tym tam można było zjeść najtaniej. Dziś patrzę na to, żeby dobrze zjeść i na tym nie oszczędzam, ale wtedy nie mieliśmy kontraktów i albo coś ugotowaliśmy, albo KFC w centrum. Tak się z tym chowaliśmy, żeby nas trener Kapuściński nie zobaczył… Cisnął nas też trener Magiera. Mnie nie musiał jakoś bardzo nastawiać, ale do dziś czasem się spotykamy i wspominamy te rady.

Jakie na przykład?
Różne, życiowe. Ja miałem o tyle dobrze, że po przyjeździe do Warszawy poznałem dziewczynę i przez cały czas byłem z nią w związku. Nie nosiło mnie, siedziałem spokojnie.

Markowe ubrania ani imprezy cię nie kręciły?
Ubrania kręciły, zawsze lubiłem się stroić. U nas, w Sączu, chodziło się w dresach. Jesteś łysy, jesteś gość. Tak jak tu na Pradze – najlepsze dziewczyny nie chodziły z elegancko ubranymi, tylko tymi napakowanymi w dresach. Chodziłem zajarany, jak zobaczyłem, że tutaj można za koszulkę dać 40 złotych, a u mnie 150 za Nike. Potem się chłopaki śmiali, że się zrobiłem miastowy. Ale faktycznie – jestem podatny na otoczenie i do dziś lubię sobie kupić coś markowego, gdy wpadnie jakaś premia. Odkładam sporo, ale nie chowam też pieniędzy do grobu. Wszystko musi być z umiarem.

Na co odkładasz?
Na mieszkanie.

W Warszawie?
Tam, gdzie podpiszę kontrakt. Jeśli podpiszę dłuższy, to kupię na bank. W Gliwicach mam już nawet jedno upatrzone w nowym bloku w centrum. Tomek Podgórski też tam kupił.

Ile to kosztuje? 200 tysięcy?
220 za 50 metrów plus 20 tysięcy za parking podziemny. Teraz tylko się dziwię, bo chłopaki mówią, że mieszkania na Wilanowie spadły poniżej szóstki. Ale teraz premie wpadły w Piaście, to powinno być OK (śmiech). I powiem wam, że nie dziwię się chłopakom, że wariują, bo mnie by się dziś też oczy świeciły. Niby jesteś spokojny, ale przy pierwszej większej premii może odwalić. Mama się nieraz ze mnie śmieje, że póki nie mam żony ani dzieci, to mogę sobie pozwolić na jakieś większe zakupy. Jestem też z siebie dumny, bo nakręciłem się na nowe auto, ale walczyłem ze sobą i zdecydowałem się na mieszkanie. Bo wydałbym na samochód, zaraz by mi się rozwalił i skończyłbym jak gołodupiec. Cieszę się, bo wreszcie będę coś miał, a jak grałem w Sandecji, to mieliśmy kilku zawodników po trzydziestce, którzy nie przedłużali kontraktów i jak ich pytałem, co mają, to okazało się, że nic. Mieszkanie po rodzicach, autko bez szału… A nikt mi nie wmówi, że w pierwszej lidze nie jesteś w stanie odłożyć.

W Ekstraklasie też masz kilku „gołych”, a są to czołowe postaci ligi.
Nie rozumiem tego. Krótko gram w Ekstraklasie i w Bełchatowie szałowego kontraktu nie miałem, a odłożyłem naprawdę sporo i mieszkanie mógłbym kupić za gotówkę. A naprawdę, na jedzeniu nie oszczędzam, wykupuję sobie karnety w niższej cenie w restauracji. Poza tym współpracuję z Michałem Kamińskim, który pomaga mi przy funduszach inwestycyjnych. Sporo osób z Legii z nim współpracuje i czasem się śmiejemy, że jak zaginie, to wszyscy razem będziemy go szukać. Natomiast ogólnie w Gliwicach żyję za taką samą kasę jak w Bełchatowie, a zarabiam dużo więcej i dużo odkładam. Śmieję się tylko, że jak wpadnie premia, to za końcówki można coś kupić. Jak jest 3400, to za 400 można przyszaleć na ciuchach. Poza tym to nie Warszawa, gdzie łatwiej można rozwalić kasę. Tu kaweczka, tam kaweczka, tu ciasteczko z koleżanką, kino i jest stówa. A w Bełchatowie i w Śląsku spokój. To też wpływa na atmosferę w szatni. Takiej, jak w Bełchatowie, chyba nigdy wcześniej nie spotkałem. Rodzina. Dziwne tylko, że nie szedł za tym wynik.

Kiereś potrafił wprowadzić taką atmosferę?
Trener nie odpowiada za to aż w takim stopniu. Najważniejsi są ludzie w szatni. Mnie do Bełchatowa ściągnął trener Janas – szacun dla gościa – któremu polecił mnie chyba trener Skorża. Jestem im wdzięczny, bo – uwierzcie – ciężko jest wskoczyć do Ekstraklasy. Możesz sobie grać w tej pierwszej lidze, ale jak ktoś nie wyciągnie do ciebie ręki, to możesz tam zostać na lata.

Mówiłeś o atmosferze…
Małe miasto, wszyscy blisko siebie. Mieliśmy nawet „swoich” taksówkarzy, którzy wszędzie nas wozili za dychę. A atmosfera? Wiecie, lubię grać na gitarze, to siadaliśmy u mnie bandą młodych i razem śpiewaliśmy. Czasem nawet Kamil Kosowski wpadł na mecz. Nie musieliśmy pić alkoholu, żeby mieć świetne relacje. Albo po treningach, bez większego organizowania, chodziliśmy wszyscy razem do restauracji Ricco. A wcześniej, nawet dwie-trzy godziny po treningu siedzieliśmy razem w saunie. Pod tym względem Bełchatów był super! „Kosa” nawet mówił, że się nie dziwi, że tylu zawodników siedzi w GKS-ie po kilka lat. Pieniądze nie najgorsze, nie masz gdzie ich wydać, presji wielkiej nie ma i ta atmosfera… Zdaniem Kamila – idealny klub na koniec i początek kariery. Ale Piast dla młodych też jest świetnym miejscem, chociaż paradoksalnie, gdyby Sulera nie było w Legii, to do Gliwic bym nie trafił. Byłem wkurwiony, nie ukrywam tego. Inaki i „Żewłak” graliby i tak, Choto był kontuzjowany, a ja czułem, że mógłbym być trzeci w tej hierarchii. Na obozie wyglądałem nieźle, nawet na defensywnym pomocniku, ale byłem niesamowicie napompowany. A potem przyszedł Marko, dostał wysoki kontrakt i wszystko było dla mnie jasne.

Co sobie myślałeś, gdy popełniał błędy w pierwszych meczach?
I tak podchodziłem do niego z szacunkiem, bo skądś się gość wziął, skoro dali mu tyle pieniędzy i regularnie grał w reprezentacji Słowenii. Starałem się jeszcze pokazać, co mogę, ale koniec końców i tak podwinąłem żagle. Chciały mnie GKS i Piast, i pojechałem do Gliwic, bo w Bełchatowie mieli już problemy finansowe. I widzicie, jaką mieli tam pierwszą rundę? Nawet trener Brosz mi to wypominał.

Gdybyś teraz coś dostał z 2. Bundesligi, to byś poszedł?
Chciałbym, chciałbym. Póki nie mam rodziny, to im wcześniej, tym lepiej. Śmieję się czasem z Michałem Żewłakowem, że skoro jest dyrektorem, to niech mi załatwi jakieś testy. Na początku zawsze wypadam świetnie, bo w trzech klubach miałem najlepsze wyniki testów kondycyjnych, szybkościowo nie odstaję i jak na mój wzrost, mam dobre parametry na tych fotokomórkach, jestem dobrze zbudowany, trzymam wagę i sylwetkę, a skoczność też nieźle. Poza tym znam dobry systemik, jak skakać na tych matach (śmiech). Nie chcę nikogo krytykować, ale taki Dejan Kelhar miał w Legii świetny początek. Wyglądał nieźle, wielki, silny, wyprowadzenie niezłe, na treningu się wpieprzył w zawodnika, nie odstawiał nogi… Ciężko było dostrzec jakieś mankamenty. Podpisał i sądzę, że za frytki nie grał. Dlatego się śmieję, że jestem idealnym zawodnikiem na testy! Dajcie mi pięć dni i jeden sparing. Jak mi siądzie, to podpiszę zajebisty kontrakt. Tylko potem by dzwonili: „co ty mi za drewniaka dałeś?!” (śmiech).

Można się śmiać, ale Jędrzejczyk do pewnego momentu przechodził podobną drogę jak ty. Też nim rzucali po różnych pozycjach, też oddawali na wypożyczenia…
A to też nie jest jakiś mega talent jak „Ryba” czy „Wolak”. „Jędza” do wszystkiego doszedł ciężką pracą. Tylko jeśli miałbym iść jego śladem, to musiałbym, podobnie jak on, odsiedzieć pół roku w Legii na ławce i mieć „szczęście” w postaci kontuzji kolegi. Poza tym nie wiem, czy wiecie, ale Artur też się zastanawiał nad odejściem. Do Zagłębia chciał go trener Urban, a do Bełchatowa – Janas. Nawet mnie pytał: „ty, tego Jędzę to by pasowało wyciągnąć na stopera, co?”. Zadzwoniłem do niego i usłyszałem: „no dobra, ale mam jeszcze to Zagłębie”. Dzień później Jędrzejczyk wszedł na kilka minut w Lidze Europy i trener Janas do mnie: „podpuszczają chłopaka, podpuszczają, co?”. Wiecie, dostanie kilka minutek, niech się cieszy, a okienko się zamknie. Dlatego mówię, że trzeba mieć w życiu farta. „Jędza” grałby dziś w Zagłębiu, a tak, to kasuje w Krasnodarze. I chodzi – chłopaki mówią – za Ljuboją. „Teraz to ja koszulki Dsquared i mieszkanie w Paris” (śmiech).

Typowy „Jędza”. Znasz większego wariata?
Sam nie wiem, ale wiecie, co wam powiem? Chyba nie poznałem w piłce ani jednej osoby, której ewidentnie bym nie lubił. Czasem tak jest – ktoś cię tak wkurwia, że nie możesz go znieść. Ale dobra, nie ma co narzekać. Niektórzy mają dużo większe umiejętności ode mnie, a są dziś w dupie.

Jak poszedłeś do „jedynki” w Legii, to miałeś jakiś plan B na wypadek, gdyby nie udało się przebić?
Nie, bo od razu wiedziałem, że się nie przebiję.

(śmiech)
„Gianfranco” byłby taki… Bo każdy, kurwa, mówi o wielkich celach, że od razu chce wywalczyć jedenastkę. Może gdybym miał inne podejście, to by mi się udało, ale byłem minimalistą. Na wsi się jarali, że trafiłem do Legii, a szczerze, gdybym dostał ofertę z jakiegoś bliższego miejsca, to pewnie bym tam poszedł. Słuchajcie, ja wtedy byłem mega zadowolony, gdyby mi ktoś powiedział, że całe życie spędzę w drugiej lidze. Pamiętam, jak rozmawialiśmy: „oni tam zarabiają sześć tysięcy, rewelacja, czego chcieć więcej?!”. Dostałem w młodej Legii dwójkę, dokładnie 1600 na rękę – co u mnie na wsi było nie do pomyślenia – i jeszcze tysiąc miesięcznie odkładałem.

Rekord świata.
Jadłem paszteciki. Dzwonię do mamy i mówię, że tu jedzenie jest w sklepach droższe niż u nas w barze. Dopiero później ktoś mi uświadomił, że daleko tak nie zajadę i dziś lecą łososie. Ale Kneżević też podobno taki był. Śmiali się, że wystarczało mu pięć złotych dziennie. Są też i tacy, którzy spłacają leasing za X6, a nie mają co do garnka włożyć. A wiecie, kiedy moi rodzice zdali sobie sprawę, że moja gra faktycznie ma sens? Wcześniej chcieli, żebym się uczył i tata się śmiał, że jeśli nie zdam matury, to sam wykupi moją kartę z Legii, ale jak pojechałem na mecze towarzyskie w młodzieżówce, całkiem zmienił podejście. „Jak reprezentacja, to musi być dobry”. Ale jakby mi nie poszło, to też bym sobie poradził. Tata to chłop jak z „Chłopów”. Taki Boryna. Przywiązany do swojej ziemi i oczekiwał, że wrócę na wieś i będziemy sobie spokojnie żyli.

Czyli na sytuację rodzinną nie mogłeś narzekać.
Śmiałem się, że jakby mnie zaprosili do „You can dance”, to od razu odpadam, bo nie miałem trudnego dzieciństwa. Nie byłem szczególnie rozpieszczony, choć tatę byłoby na to stać, bo miał firmę RTV/AGD i pokoje gościnne, ale do dziś się ze mnie nabija, jak coś sobie kupię droższego. Na korki też mi „sępił”. Jak chciałem jakieś lepsze, to musiałem odłożyć. Ale – śmiejcie się – gdy poprosiłem o skrzypce, to na luzie! Gitara za cztery stówy – od razu. Muzyka – jak najbardziej, ale za korki to dwie stówy maks. Raz, jak jechał do Krakowa na giełdę, to mi kupił lepsze i dziś żartuje, że to jego najlepsza inwestycja. Pamiętam te „Hummle”. A mnie się zawsze marzyło, żebym mógł się rodzicom jakoś odwdzięczyć. Tata zawsze odkładał na studia dla mnie i braci, więc fajnie by było, gdybym mógł ich teraz wysłać na jakieś wakacje. Wiecie, mama już by leciała, tylko on pracoholik. Ale już im powiedziałem – jedziecie na plażę, a nie żadne zwiedzanie. Ma być odpoczynek i full zabawa w all inclusive. Zasłużyli i chciałbym im sprawić radość. Wiecie, jak by mnie cieszyło, gdyby mnie mama oskubała na zakupach w galerii? Żeby tylko była szczęśliwa!

Jak Legia oddała cię do Sandecji na wypożyczenie, to nie pomyślałeś sobie, że wracasz w rodzinne strony i wszystkie plany mogą się zacząć walić?
Nie i mówię to szczerze. Wiedziałem, że wrócę, bo kwoty w kontrakcie były tak skonstruowane, że Legia mnie nie odpuści. A druga opcja była taka, że jeśli Legia nie weźmie mnie z powrotem, to będę za „free”. Ale początek to była prawdziwa szkoła życia, po której jestem odporny na wszystko. Drużyna grała kapitalnie, zrobiła trzecie miejsce w lidze, a ja zagrałem dwa mecze – z Górnikiem i Zniczem, bo trener stawiał na Frohlicha i Jędrszczyka, a oni grali dobrze. Przyznaję – miałem wtedy złe podejście, bo liczyłem, że ktoś złapie „kontkę”, a sam sobie naciągnąłem dwójkę. Po czterech dniach wróciłem, bo były sygnały, że mogę zagrać, i rozwaliłem się całkiem. Teraz już – i mówię to szczerze – nigdy nikomu źle nie życzę.

Jesteś wyjątkiem, nie oszukujmy się.
Jestem dzieckiem szczęścia! Nawet menedżer mnie namawia, żebym wrócił do Legii.

Z drugiej strony gdybyś wrócił do Legii, to łatwiej byłoby ci się wybić za granicę. Grając, albo nawet siedząc, w tym klubie lub w Lechu karta przetargowa byłaby jednak po twojej stronie.
Jasne, ale z Piasta też można wyjechać za granicę. Teraz kluby mają takie siatki skautingowe, że oglądają wszystko. Po Śląsku i Wiśle słyszałem o paru skautach…

Jakieś nazwy działające na wyobraźnię?
Nie. Żadnych konkretów.

Dobrze wiesz, że transfer na przykład do takiej Rumunii zależy przede wszystkim od koneksji menedżerskich. A tam dostałbyś z 200 tysięcy, w euro.
Rozmawiam z wami szczerze i nie rozumiem, dlaczego niektórzy nie mówią o takich sprawach wprost. Lubię grać w piłkę, ale za darmo grał nie będę. Wiem, że zaraz mnie pocisną w komentarzach, nie interesuje mnie to, ale w wieku 35 lat chcę być ustawiony. Chcę mieć mieszkanie, prowadzić swoją firmę, a nie martwić się, co będzie dalej. Wykształcenia wyższego nie mam, studia zacząłem, ale nie skończyłem, bo jeździłem na wypożyczenia, czyli jestem taki „cham bez szkoły”. Dlatego tak – liczę kasę i tego nie ukrywam. A ci będą jechać z „Jędzą”, że wyjechał do Krasnodaru… No kurwa, zejdźmy na ziemię. Tylko nieinteligentni ludzie nie zauważą, że wyjechał do lepszej ligi. Każda osoba na jego miejscu by wyjechała! Każda! A zakochani w klubie idealiści kończą pod sklepem jak żule. „Ten to kiedyś grał!”. Kiedy mam zarabiać, jak nie teraz? Trener Brosz też nam powtarza: „panowie, życie wam teraz daje, to bierzcie, ile się da”, ale nie można sprowadzać wszystkiego do sentymentów. Tak samo chciałbym zagrać w Legii, to moje marzenie, ale dobrze powiedział Maciek Korzym: „na Legii się świat nie kończy”. Może też kiedyś uda mi się wrócić.

Sporo było w Nowym Sączu utalentowanej młodzieży. Tylko kariery Korzyma i Janczyka nie poszły w odpowiednim kierunku.
Wiecie, jak się cieszyłem, gdy Janczyk trafił do Legii? Jaki to był skromny i ułożony gość… Korzym był natomiast inny, zawsze był gwiazdą. We wszystkich rocznikach najlepszy. Grał z chłopakami z 86, wyglądał dojrzale, miał masę mięśniową i śmialiśmy się, że może wyrywać starsze laski. Śmieszy mnie, jak ktoś mówi, że jest drewniany. On ma mega technikę! Zdziwilibyście się, jakie robi sztuczki. Wiadomo, że nie przydaje się to w meczu, ale mimo wszystko. A Janczyk nigdy nie był aż tak wybitny. Nawet jak strzelił hat-tricka Wiśle w lidze juniorów Małopolski, to jedną bramkę z karnego, a jedną dobił po błędzie bramkarza, który się machnął jak Boruc. Jurek Kopiec był na tym meczu i to on „stworzył” Janczyka. Ma gość talent do robienia kasy. Wziął go, zrobił nieprawdopodobną nagonkę medialną, wysłał na nabór do Chelsea, a po sparingu z Bayernem już się wszyscy nim na maksa zajarali. Na własnej połowie odbierał piłkę wślizgiem za skrzydłowego! Ludzie z gór mają charakter.

Ale życiowo stoczył się nieprawdopodobnie.
Wybaczcie, ale lepiej o tym nie rozmawiać, serio. Po prostu szkoda chłopaka.

Pogadajmy jeszcze chwilę o Piaście. Podgórski dałby sobie radę w lepszym klubie?
Dałby. Spokojny gość, ale naprawdę kumaty. On sobie poradzi w życiu pod każdym względem. I finansowo, i sportowo.

A Radosław Murawski?
Zajebisty piłkarz! Od razu powiedziałem menedżerowi, żeby podpisał z młodym, ale już kogoś miał. Waleczny, poukładany chłopak. Będzie z niego kawał grajka. W tamtej rundzie nie dostawał tylu szans, ale teraz na niego postawili i jest super.

Nie masz wrażenia, że Piast ma najbardziej surowy środek obrony w Polsce?
Nie, dlaczego?

Klepczyński to nie jest piłkarz czwartoligowy?
Nie, też bardzo dobry zawodnik. Nie rozumiem, czemu tyle osób z nim jedzie. Jak na stopera jest naprawdę szybki, dużo szybszy od Polaka. Nie wiem nawet, czy bym nie przegrał, gdybym się ścigał z „Klepą”. W drugiej rundzie jeszcze poprawiliśmy grę obronną, bo wcześniej każda wrzutka to był chaos. Trener porobił nam zajebiste ćwiczenia i dziś w takich sytuacjach nie panikujemy. Mamy też takie założenie, że nie możemy przegrywać pojedynków z boku.

Ostatnio ciekawie też wyglądają Izvolt i Cicman.
Ja szczerze wolę grać z Izvoltem, bo częściej dostaję piłkę. Przy Cicmanie robię tylko za „podpórkę”, on wsiada na motor, zapierdziela, ściągam mu chłopa, a nie dostaję piłek i mam dwa dośrodkowania na mecz. Śmiałem się nawet z niego, że dopóki jest w formie i te strzały mu siadają, to nie mam prawa narzekać, bo wykonuje swoją robotę. Ale jak przestaną… Ostatnio nawet Kuba Szumski wyłapał, jak robiliśmy akcję i nawet ręką mnie „Cicu” zachęcał, żebym poszedł za nim na obieg. To ja, zajarany, przejechałem z 60 metrów, do niego podbiega dwóch i zaciął do środka… Tak się „Szumi” ze mnie śmiał, że jeszcze mnie zaprosił do tej akcji! Ale to pozytywnie, nie mam do niego pretensji. Dobrze mi się też gra ze Zganiaczem, który poza tym, że umie rozegrać, potrafi zajebiście odbierać na połowie przeciwnika. Tym właśnie robiliśmy różnicę – on odbierał, a ja wrzutki, wrzutki, wrzutki. Dzięki niemu miałem tyle dośrodkowań.

Robak czy Kędziora?
„Kędi” mega profesjonalista, a Robak kawał piłkarza. Jak zamyka oczy i wali z prostego, to nie chciałbym być na miejscu bramkarza. Nie szuka techniki, tylko urywa siatkę. Poza tym ładnie biega. Nie jest jakiś mega szybki, ale potrafi dobrze technicznie biegać. Ciekawi mnie, czy będą kiedyś razem grali. A jest jeszcze Docekal. Dobry piłkarz, tylko ktoś mu zrobił krzywdę z tym pisaniem o „czeskim Ibrahimoviciu”. Mega pracuś. Nieprzyjemny dla obrońców. Masz piłę odprowadzoną do boku, wywalisz ją, jest już dawno po akcji, a on cię jeszcze kopnie. Denerwująca sprawa, ale to mega pracuś. Ale najbardziej i tak wkurza mnie bieganie do sędziego. Madej taki jest. Prywatnie nic do niego nie mam, ale ostatnio wymusił taki faul… Fakt, dotknąłem go, ale lekko, a ten już po chwili leciał do sędziego Marciniaka. Ostatnio Wacławczyk zajebał mi tak, że do teraz mam siną stopę, złapałem się za nią, podskoczyłem kilka razy, ale nie miałem do niego pretensji, bo raz, że to ziomek, a dwa, że przypadkowo, ale jestem pewien, że zawodnik typu Madej to cztery fikołki, przerwa w grze, trzy powtórki w Canal+…

A z Wacławczykiem zabawne jest to, że to mega cichy i ułożony gość, introwertyk, a na boisku podobno non stop komuś dogaduje. Do Matrasa ostatnio: „no weź piłeczkę, weź, no jest piłeczka, boisz się, co?”. Nie mogłem uwierzyć! Teraz się „Mater” śmiał, że znowu będzie chodził i pierdolił. A „Wacka” w Bełchatowie tylko jechaliśmy na gierkach, bo ma mega strzał, a w każdej sytuacji szuka podania. Jeszcze mi się przypomina ostatnia utarczka z Todorovskim… Cały czas mi coś sapał po serbsku, a ja się śmiałem, bo z Serbami zawsze miałem dobry kontakt i puściłem mu taką wiązankę, jak się do dziewczyny mówi. „Volim te, srce moje” i tak dalej. A gość, kurwa, przestaje gadać, przybija mi piątkę i się cieszy! Po meczu jeszcze podszedł przepraszać i pytać, gdzie się nauczyłem mówić po serbsku. Zdziwiony chłop, bo się z czymś takim jeszcze nie spotkał.

A o Makach co sądzisz? Przereklamowani?
Zajebiści, najlepsze moje ziomki! Dziwię się tylko, że Michała przedstawia się jako napastnika, a on nigdy nie był snajperem i do Bełchatowa przyszedł jako skrzydłowy. Dlaczego nikt tego nie sprostuje? Michał mi właśnie narzekał: „kurwa, robią ze mnie napastnika i fatalne statystyki”. Z drugiej strony ciężko upchnąć na skrzydłach dwóch takich, bo nie odstawisz z miejsca zawodnika typu Wróbel. „Maczki” się mega szukają na boisku, co było widać w Radzionkowie. Obaj są szybcy i zajebiście lekko biegają, dobry drybling, prawa, lewa noga. Do Piasta w ciemno bym ich wziął, a na miejscu Wisły podpisałbym z nimi pięcioletnie kontrakty i budował na nich zespół. Tylko to też nie jest takie hop-siup, bo za nich siano wykłada prywatny sponsor. Tylko nie przypinajcie im od razu łatek, że są chujowi, bo potem ciężko to odkleić. Tak było przecież z Łukasikiem w Legii. Jechali go na treningach, nie wystawiali do składu i nie pozwolili odejść. Ja raz tak miałem, że poszedłem do trenera pytać, co jest nie tak. W Sandecji. W pierwszej rundzie grałem mało, ale trener powiedział, że nie przedłużają z Jędrszczykiem, więc zostałem, a on ściągnął Kulpakę i Midzierskiego, a ja się stałem z trzeciego czwartym. Potem „Midzier” złapał „kontkę”, a trener przesunął Fechnera z prawej na środek i wrzucił rezerwowego na prawą, a ja zostałem na ławce. Poszedłem spokojnie i mówię: – Chciałem się dowiedzieć, jak wygląda moja sytuacja.
– Ale o co ci chodzi?
– Wypadł kolejny stoper i liczyłem, że dostanę szansę.
– Nie, nie! Sebę przesunąłem tylko na ten mecz, bo gramy z Flotą, a on w niej grał!
– OK, ale potem wróci „Midzier”, a ja?
– Nie, nie, ja już cię widziałem jako defensywnego, bo ty mi będziesz wszystkie głowy wygrywał.

Wyszedłem załamany, ryczeć mi się chciało. Ale ostatecznie Fechner odniósł kontuzję, wygraliśmy derby ze Stróżami, prasa mnie pochwaliła, kilka meczów mnie podpompowali i zostałem. Dlatego wam mówię: dziecko szczęścia jestem!

Rozmawiali TOMASZ ĆWIĄKAŁA I PIOTR JÓŹWIAK


Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...