Reklama

Reprezentant San Marino dla Weszło: – Moim marzeniem jest móc żyć z piłki…

redakcja

Autor:redakcja

10 kwietnia 2013, 12:52 • 5 min czytania 0 komentarzy

Większość kibiców zapewne nie kojarzy go z nazwiska, ale każdy, kto oglądał mecz z San Marino, pamięta tę scenę. Ten moment, kiedy tak niewiele brakło, by europejski kopciuszek strzelił PZPN-owi gola, ale ostatecznie Boruc wyszedł z opresji obronną ręką. Nieszczęśliwcem był natomiast Danilo Rinaldi, z którym przeprowadziliśmy ostatnio półgodzinną rozmowę o życiu piłkarza z San Marino.
Po waszym meczu z Polską zastanawiam się, czy reprezentanci San Marino to bardziej sportowcy niż turyści.
Zdecydowanie sportowcy! Wszystkie mecze traktujemy serio. Niezależnie od tego, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe.

Reprezentant San Marino dla Weszło: – Moim marzeniem jest móc żyć z piłki…

Chyba ciężko utrzymać motywację, kiedy wiecznie się przegrywa.
Nie jest łatwo, będąc amatorem, rywalizować w tych samych warunkach z profesjonalistami. Ale kiedy dostajemy powołanie, wkładamy cały nasz wysiłek, bo to w końcu reprezentacja, a to oznacza odpowiedzialność. Zdajemy sobie z niej sprawy, ale chcemy też po prostu cieszyć się chwilą i skupiać się na pozytywnych rzeczach. To naprawdę świetne uczucie, kiedy możesz zmierzyć się z Lewandowskim na tym pięknym stadionie z Euro lub z Lampardem na mitycznym Wembley przy 80 tysiącach widzów. Mecz z Anglią to najmilsze wspomnienie z mojej kariery. Przegraliśmy 0:5, ale trzeba się cieszyć, że w ogóle mogłem zagrać na stadionie, na którym powstał futbol.

W jaki sposób można w ogóle dostać się do reprezentacji San Marino?
Po prostu. Selekcjoner obserwuje lokalne mecze, ale jeździ też po niższych ligach włoskich szukając chłopców, którzy mogliby zagrać. Jeśli się wyróżniasz, dostajesz powołanie. Z reprezentacją trenujemy dwa razy w tygodniu, w klubie – trzy. Praktycznie codziennie zajmujemy się piłką. Jak profesjonaliści.

Pracodawcy nie robią problemów?
Nie mogą. Jest prawo, które mówi, że na trzy dni przed meczem reprezentacji, kiedy rozpoczyna się zgrupowanie, pracodawca ma obowiązek dać ci wolne. My naprawdę, o czym pewnie większość ludzi nie wie, ciężko pracujemy i chcemy zachować profesjonalizm. To wielka odpowiedzialność reprezentować swój kraj.

Często wspominasz o tej odpowiedzialności, ale to zupełnie inny wymiar niż w przypadku profesjonalnych sportowców. Wy tak naprawdę nie czujecie żadnej odpowiedzialności za wynik i jedyna presja, jaką odczuwacie, to ta narzucona przez was samych.
Możliwe. Jako mała reprezentacja nie odczuwamy presji, żeby wygrywać za wszelką cenę. Może dlatego wychodzimy na boisko z większym spokojem, ale i tak zawsze wykonujemy olbrzymi wysiłek, żeby w miarę możliwości dotrzymać kroku rywalom. Analizujemy ich, mamy normalne odprawy taktyczne. Podchodzimy do sprawy jak zawodowcy, choć większość z nas nimi nie jest.

Reklama

Wyznaczacie sobie jakiekolwiek cele przed eliminacjami, czy podchodzicie na zasadzie: „niech się dzieje, co chce”?
Cały czas powtarzam o tej odpowiedzialności, bo to ona najbardziej nas motywuje. Oczywiście zależy nam na wynikach, ale jeśli nie wychodzi, to trudno. Staramy się utrzymywać przy piłce jak najdłużej, rozsądnie ją rozgrywać, ale najważniejsze jest bronienie wyniku. Działacze nie wyznaczają nam żadnych konkretnych celów. Mamy za to jeden wspólny – jak najlepiej reprezentować nasz kraj. Czasem oznacza to walkę o zwycięstwo, czasem o jak najniższą przegraną. Ale wierzymy, że skoro futbol się rozwija i wiele reprezentacji idzie do przodu, to nasz projekt też niedługo da efekty. I może w kolejnych meczach zdobędziemy jakiś punkt?

A jak traktują was lokalni kibice?
W San Marino nie czuje się takiej pasji do piłki, jak w innych krajach. Gdy gramy u siebie z poważnymi przeciwnikami, ludzie przychodzą na stadion, ale zwykle nie ma ich zbyt wielu.

Ale ogólnie prowadzicie bezstresowe, interesujące życie. Jeździcie po świecie, nie musicie wygrywać…
No tak. Gdy schodzimy z boiska po przegranej 0:5 czy 0:6, staramy się na o tym nie myśleć. Wolimy się skupić na czymś przyjemniejszym. Myślisz: „zagrałem z Rooneyem, z Lewandowskim”. To nas nakręca. Mecz z Anglią dla waszych reprezentantów jest pewnie sporym wysiłkiem, więc możesz sobie wyobrazić, jak jest w naszym przypadku. Pewnie z trzy razy trudniej, ale wiele osób marzy, żeby móc spotkać się z takimi gwiazdami i wymienić po meczu koszulką.

Pewnie przed meczami toczycie na ten temat burzliwe dyskusje. Kto bierze koszulkę Rooneya, kto Lamparda, a kto Harta.
Faktycznie czasem na ten temat żartujemy, ale żadnych oficjalnych porozumień nie ma (śmiech). Bierzesz po prostu od tego, który jest najbliżej, a nie zawsze każdy chce się wymienić. Uzbierało mi się tych koszulek z dziewięć-dziesięć.

Od któregoś Polaka wziąłeś?
Tak, od obrońcy. „Łarsinka”?

Wawrzyniak.
Chyba tak.

Reklama

A sam mecz jak wspominasz? Domyślam się, że z mieszanymi uczuciami…
Zdecydowanie. Polska to druga najsilniejsza drużyna, z jaką się zmierzyłem, zaraz po Anglii. Grałem już ze Słowacją i Słowenią, ale wy macie lepszy zespół. Ł»ałuję tylko, że nie udało mi się strzelić gola, bo to byłoby dla mnie wyjątkowe. Byłem blisko, a tak, to zostało mi uczucie rozgoryczenia. Najbardziej jednak zaskoczyło mnie, z jaką sympatią zostaliśmy przyjęci przez Polaków. Zwykle wszyscy podchodzą do nas profesjonalnie, jak do zwykłych sportowców, bez wywyższania, ale tak miłych ludzi jak w Warszawie nigdzie wcześniej nie spotkałem. A na stadionie jeszcze nam kibicowano! Polacy to naprawdę dobrzy ludzie. Dziękuję za to wszystko.

Po meczu, mimo przegranej 0:5, ruszyliście całą drużyną do shotbaru, co zostało uwiecznione na zdjęciach…
Tak? Nie widziałem zdjęć, musisz mi je podesłać. Ale fakt, poszliśmy się zrelaksować (śmiech). Byliśmy rozczarowani, bo traktujemy futbol, jak każdy profesjonalista – nie ma znaczenia, czy z Argentyny, czy z San Marino – ale zdajemy sobie też sprawę z realiów.

No właśnie… Co w kadrze San Marino robi… Argentyńczyk?
Ciężko jest dostać obywatelstwo San Marino, bo aby móc się o nie ubiegać, albo musisz się tam urodzić, albo mieć stamtąd przodków. Mój pradziadek pochodził z San Marino, więc postanowiłem skorzystać z tej okazji. W Argentynie grałem w Chacaricie, a także drużynie z mojej miejscowości, odpowiedniku – hmm… – Serie D? Zdecydowałem jednak, że czas spróbować nowych doświadczeń i poszukać lepszej przyszłości w piłce z Europy.

Czyli przy przeprowadzce do San Marino futbol był dla ciebie ważniejszy niż „normalna” praca?
Oczywiście! Na razie gram w lidze San Marino, ale cały czas marzę, że kiedyś trafię do Włoch, np. do Serie C. Jeśli będę pracował tak jak teraz, to jakaś okazja na pewno się trafi. Momentami jest ciężko, bo na co dzień pracuję w fabryce mebli i czasami trudno jest wstać po tylu treningach, ale moim marzeniem od dziecka jest móc żyć z piłki. Na razie jeszcze mnie na to nie stać…

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA

Najnowsze

Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
2
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...