Reklama

Szkoda, że dziś to będzie taki gówniany mecz…

redakcja

Autor:redakcja

23 listopada 2012, 04:21 • 8 min czytania 0 komentarzy

Każdy z was miał swoje małe piłkarskie wojenki, prawda? Kiedy zaczynałem interesować się piłką, największym rywalem Legii był Górnik Zabrze, ale dopiero troszkę późniejsza rywalizacja z Widzewem wydawała mi się czymś absolutnie elektryzującym i nadrzędnym. Wcześniej i później nie było już tak samo. Górnik znaczył dla mnie tyle samo co notorycznie mocny GKS Katowice (z brzydkim Maciejewskim w pomocy), Wisła z czasów Cupiała jakoś nie wywoływała tego dreszczyku, tego skręcania w brzuchu w dniu meczu, od samego rana. A Widzew… Widzew to co innego. I dlatego mi szkoda, że to dzisiaj taka gówniana drużyna.
Pamiętam różne mecze z Widzewem. Pamiętam jak Legia zagrała bez Pisza i Podbrożnego, ponieważ kilka dni później miała finał Pucharu Polski z GKS-em, a ci dwaj zawodnicy byli zagrożeni żółtymi kartkami. Biorąc pod uwagę, iż prezesem PZPN był Marian Dziurowicz – zapewne by je dostali. I w ten oto sposób Podbrożny w sezonie 1994/95 nie został królem strzelców. Gdyby tylko zagrał z Widzewem, to on – a nie Adam Fedoruk – wykorzystałby rzut karny na 2:0. Tamto spotkanie z pewnością pamięta też Grzegorz Mielcarski. W uszach jeszcze wiele dni po meczu dudniło mu: „Chuj ci na imię”. Tak publiczność przy Łazienkowskiej dziękowała za ostrą grę, w wyniku której „Mielcar” wykosił na długi czas Mandziejewicza i Ratajczyka.

Szkoda, że dziś to będzie taki gówniany mecz…

Wtedy jeszcze uosabiał wszystko, co najgorsze.

Pamiętam mecz o Superpuchar w Warszawie, z pięknym golem Zeigbo i gestami Szamotulskiego. Pamiętam bramki Tomasza Wieszczyckiego – tę w Łodzi, w zremisowanym meczu, i tę w Warszawie po nieziemskim woleju, w meczu przegranym. A jak myślę o „Wieszczu” w Legii, to przede wszystkim przypomina mi się mecz z ŁKS-em, kiedy strzelił dwa gole i po pierwszym albo po drugim (tu już pamięć zawodzi, ale na bank było to na stronę „zegara”) podbiegł pod sektor kibiców z Łodzi. A może tak zdarzyło się po obu bramkach? Hmm, w każdym razie facet strzela gola dla Legii i biegnie do kibiców ŁKS! A tamci – nie, nie – nie plują na niego, tylko skandują głośno i wyraźnie „Wieszczu wróć, czeka Łódź!”.

Magiczna chwila.

Pamiętam – oczywiście, że pamiętam – te wszystkie porażki, czy też po prostu niewygrane mecze. Pamiętam, jak Legia – nawet ta naprawdę mocna – nie mogła wygrać w Łodzi meczu ligowego przez ponad dwadzieścia lat. Szmat czasu! Aż potem cała ta rywalizacja tak skapcaniała, że w Łodzi, na luziku, wygrywała byle jaka Legia z byle jakim Widzewem. I jakaś legenda po prostu się skończyła.

Reklama

Pamiętam wyjazdy i wieczne na boisku bęcki. Kiedy była nadzieja na zwycięstwo, to oczywiście Widzew wyrównywał – Siadaczka. Kiedy wydawało się, że uda się dowieźć remis – to oczywiście się nie udawało, i w 80 minucie trafić musiał Jacek Dembiński. „Przegląd Sportowy” na okładce zamieścił całą sekwencję zdjęć, jak widzewiak mija bramkarza i niestety mam to do dziś przed oczami. Dziś odnalazłem te fotki…

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Cios w serce nastolatka zawarty w kilku klatkach.

Ale tych ciosów była cała seria. Bo przecież rok później Widzew od 29 minuty w dziesiątkę (Onyszko wylatuje), a Legia z rzutem karnym. Jednak Czykier wali nad poprzeczką, a po przerwie ten pierdolony Szarpak (przepraszam Szarpaka, lecz ten przeciętny w gruncie rzeczy piłkarz był źródłem wielu moich frustracji, podobnie jak Gula) trafia na 1:0. Pamiętam jak w kolejnym sezonie Widzew prowadzi 2:0, Legia wyciąga na 2:2, ale oczywiście – no jak mogłoby być inaczej – Michalski trafia w 80 minucie na 3:2, po jakimś całkiem nędznym strzale.

Te mecze na Legii – zakończone wynikami 1:2 i 2:3 – oczywiście też pamiętam, aż za dobrze. I to, kiedy po powrocie z 1:2 ktoś w autobusie linii 185 zaintonował „Liga Mistrzów dla Widzewa – TAKI CHUJ!”, co okazało się dość marnym proroctwem.

A wyjazdy do Łodzi… Różnie się jeździło. Z kolegą „Mogielem” (to ten, który założył 90minut.pl) incognito – i w Koluszkach, kiedy miejscowe łebki zaglądały przez okna pociągu, każdy z nas miał serce w gardle. Większą ekipą wcale bezpieczniej nie było, chociaż przypomina mi się, jak na jakimś dworcu pociąg znalazł się pod lekkim ostrzałem, a zaciekawiony odgłosami „Karpiko” wyjrzał przez okno. Instynktownie wyciągnął rękę i… przypadkowo złapał lecącą butelkę. Naprawdę. Jakby pół życia spędził w zawodowej lidze baseballowej.

Wykwalifikowani łapacze przydaliby się później na sektorze, gdzie trwało permanentnie kamieniowanie z obu stron. Mnóstwo roztrzaskanych głów, zalanych krwią osób. – Leci!!! – to był najczęściej powtarzający się okrzyk. Najlepiej było zająć miejsce dość blisko kibiców Widzewa, czyli dość blisko płotu, bo trajektoria lotu kamieni była taka, że lądowały bardziej na środku sektora. – Kamieniarze, chuj wam w twarze – krzyczano, a ja przyrzekłem sobie, że nigdy więcej w Łodzi na sektor gości nie pójdę, bo życie mi miłe. Za zupełny przypadek uważam to, że nikt tam w latach 90. nie zginął. Kiedy sezon później przed wyjazdem na Widzew Wojtek Hadaj, spiker na Legii, przypomniał wszystkim o zabraniu kasków, „Gazeta Wyborcza” napisała, że namawia do agresji. A może chciał komuś uratować życie?

Ł»ałuję, że nie byłem na pierwszym wyjeździe po przejściu do Widzewa Macieja Szczęsnego. O ile się nie mylę, na sektorze stawiło się wtedy około czterech tysięcy kibiców Legii i w pierwszej połowie było dość spokojnie. Jednak już w drugiej Szczęsny musiał przejść na bramkę od strony torów kolejowych i całe jego pole karne zostało zasypane racami. „Szczęsny szmato, co ty na to?”

Tak było. Oglądałem w telewizji, chyba w Dwójce. Mecz wstrzymany z powodu dymu.

A lata później inne wspomnienia z powodu rac. Najpierw spektakularna akcja kibiców Widzewa, którzy dzień przed meczem podpiłowali płot i w czasie spotkania w umówionym momencie po prostu go przewrócili, by wbiec na boisko i zaatakować „Ł»yletę”. Działo się…

Image and video hosting by TinyPic

I inny mecz, kiedy poszedłem oglądać go z płyty boiska, zza bramki. Do Legii wracał wtedy „Kowal” (pierwszy mecz), rozgrzewał się za moimi plecami. Stał w szerokim rozkroku i pokazywał krzyczącym do niego kibicom z Łodzi, że – tak ogólnie – mogą go cmoknąć w pompkę. Śmiał się od ucha do ucha.

Wtedy zabrałem na mecz starszą siostrę, ktoś z kibiców Widzewa rzucił racę na boisko, a jej kawałek (nie wiem jak to nazwać – iskra?) nieszczęśliwie poleciał właśnie w jej kierunku. Małe oparzenie na twarzy, trochę łez i strachu, ale ostatecznie bez konsekwencji.

Wątek o racach zaczął się od Szczęsnego. No to pamiętam też, jak Szczęsnego skasował Kucharski i Szczęsny twierdził, że celowo, a Kucharski – że oczywiście przypadkiem, bo Kucharski jak kogoś kasował to zawsze przypadkiem, natomiast jak obrywał, to zawsze celowo. Wtedy już pracowałem w „PS”, zdjęcia robiło się na kliszach (tzn. robił je Włodzimierz Sierakowski), wywoływało się odbitki, później układało do kopert, odpowiednio oznaczonych. Lubiłem dobierać fotki do artykułów, przebierać w nich, analizować. Jedno ujęcie starcia Kucharskiego ze Szczęsnym było fantastyczne…

Image and video hosting by TinyPic

W sumie, patrząc z dzisiejszej perspektywy, były te mecze z Widzewem okresem pełnym goryczy, wiecznie niespełnionych nadziei. No i krótkim, bardzo krótkim. Trwało to zaledwie kilka sezonów. W historii ligi – zupełne nic.

A ja pamiętam, jakby to była cała dekada i dziesiątki wielkich meczów, a nie zaledwie kilka. Pozostałe spotkania były ledwie przedsmakiem tego, na co naprawdę czekałem. Widzew. Legia kontra Widzew.

I te prymitywne rymowanki…

…że Łódź to jest wioska
…że w Łodzi jest draka
…że Łodzi nic nie zaszkodzi
…że było ich sześciu
…że jak się zowie ten pies

Dużo tego. Chociaż kiedy piszę ten tekst, to przypominają mi się dwie sceny akurat niezwiązane z Widzewem. Pierwsza, jak w czasie awantury kibice zaczęli krzyczeć „przyjechali, nie wyjadą!”, a ja coś źle usłyszałem, więc wrzeszczałem „przyjechali, niech wyjadą!” i podskórnie czułem, że coś w tym haśle jest nie tak. I druga, jak przyjechało Zagłębie i cały stadion ryknął: „Nie ma na mapie, Lubina nie ma na mapie!” – co dzisiaj wydaje mi się mistrzostwem w kulturalnym, acz bolesnym dogryzaniu.

No dobra. Widzew. Wieczna nadzieja i wieczne nic. A potem nagle przekłuty balon i mecze tak łatwe, że aż nudne. Za łatwe. Niszczące całą historię tej wielkiej (dla mnie) rywalizacji. Kiedy nawet Boruc strzelił Widzewowi gola, pieczętując jego spadek – wcale nie było mi do śmiechu. Do wielkich meczów zawsze potrzebny jest wielki rywal. A ten akurat skarlał wręcz nieprzyzwoicie.

Dzisiaj znowu do Warszawy przyjedzie Widzew. Znowu przegra. Przyjedzie tak jak kiedyś przyjeżdżała Siarka Tarnobrzeg. Po nic. Jak Stomil Olsztyn. Po łomot. Z Wisłą to nigdy nie było to, z Lechem też nie…

*

Zaraz, Lech. Nie mogę się powstrzymać, teraz mnie naszło na jedno wspomnienie, a propos dogryzania w latach dziewięćdziesiątych. Rok 1996, ostatnia kolejka. Poznaniacy są w środku tabeli, ale stanowią niebezpieczny zespół – z Trzeciakiem i Dembińskim w ataku. Legia wygrywa spotkanie 5:1, ale nie gole pamiętam, tylko jeden z okrzyków w kierunku poznańskich fanów: – Ilu was było, na Siarce ilu was było?

I po chwili: – Sto pięćdziesiąt! Sto pięćdziesiąt!

Ha, sama prawda: wtedy na mecz Lech – Siarka w końcówce sezonu przyszło niewiele ponad sto osób. Nie zawsze „Kolejorza” wspierały tłumy.

*

Ale nie – z Wisłą to nie było to, z Lechem też nie, na Górnika tak naprawdę się nie załapałem.

Widzew. Zawsze Widzew. Legia – Widzew.

Szkoda mi tych meczów, nawet przegranych.

A wam? Macie mecze, których już nie ma, a za którymi tęsknicie?

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...