Reklama

Legia, czyli frajerzy sezonu. Kto mistrzem Polski?

redakcja

Autor:redakcja

03 maja 2012, 20:37 • 6 min czytania 0 komentarzy

Znamy już frajerów sezonu. Jednogłośnie wybrani zostali nimi piłkarze Legii Warszawa. Mieli być mistrzami Polski, my sami wmawialiśmy im tytuł, chociaż jak zapewne zdążyliście się zorientować nie jesteśmy fanami futbolu proponowanego przez zespół Macieja Skorży. Sądziliśmy jednak, że AŁ» TAK legioniści słabi nie są, to znaczy – że z tej całej nudnej do wyrzygania, topornej piłki wycisną marne kilka punktów więcej. Tymczasem na osiem ostatnich meczów wygrali jeden, co jest dorobkiem, jakim mógłby legitymować się ŁKS Łódź, ale nie – do cholery – mistrz kraju. Dlatego też Legia mistrzem nie będzie.
Indywidualnie frajerem sezonu wybrać trzeba Mariusza Waltera, który przyklepał nowy kontrakt Macieja Skorży. Serdecznie mu gratulujemy. Stówka na miesiąc za dwa spieprzone sezony. Spieprzone w zasadzie tak samo – poprzednie rozgrywki Legia zakończyła z 49 punktami, teraz będzie niewiele lepsza. Warto zauważyć, że Skorża nawet nie ma szans się zbliżyć do Jana Urbana pod względem liczby zdobywanych punktów. Urban przy Łazienkowskiej – mając dużo gorsze warunki pracy – zdobywał kolejno 63, 61 i 52 punkty. Skorża w pierwszym sezonie zdobył 49, teraz może mieć maksymalnie 53 (na pocieszenie zostaje mu tytuł Trenera Roku przyznane przez „Piłkę Nożną” – hahaha).

Legia, czyli frajerzy sezonu. Kto mistrzem Polski?

Legia spada dziś na czwarte miejsce i niby ma jeszcze szanse na mistrzostwo, ale musiałaby liczyć, że w ostatniej kolejce nie wygrają wszystkie drużyny z podium – Śląsk, Ruch i Lech. Przyznajmy więc rację Ł»ewłakowowi – to już tylko i wyłącznie matematyka.

KONIEC, FINITO.

Już zdobycie mistrzostwa Polski w tym nędznym sezonie wcale nie musiało być wielkim sukcesem (w przypadku tak doinwestowanej Legii ocierało się o obowiązek), ale niezdobycie go – to już klęska. Wspomnieliśmy o ośmiu meczach, w których Legia wygrała jeden mecz, ale warto spojrzeć, że w tych ośmiu kolejkach Legia łącznie wywalczyła zaledwie osiem punktów, czyli o jeden więcej od ŁKS-u, trzy więcej od Podbeskidzia i cztery więcej od Cracovii. Jednym słowem – dno. Aż chciałoby się wkleić okładkę „Faktu” sprzed kilku lat…

Image and video hosting by TinyPic

Legia to kolejny przykład na to, jak zgubne jest myślenie, że styl się nie liczy, liczą się trzy punkty. Styl się zawsze liczy, bo jak nie ma stylu to wygrywa się przez przypadek. I potem – na przykład też przez przypadek – można przegrać. Legia się ślizgała, teraz przestała i nagle zaskoczenie: – O Jezu, jak to się mogło stać? Ano mogło, skoro dobre mecze ligowe w tym sezonie można policzyć na palcach jednej ręki. Kibice warszawskiego klubu – nie wszyscy, ale wielu – mieli klapki na oczach, byli w stanie chwalić drużynę po zwycięstwach z Podbeskidziem czy z ŁKS-em Łódź, a teraz obudzili się z ręką w nocniku.

Jedyne, co w tym sezonie Legia miała dobre, to bramkarza (mimo dzisiejszego gola) i obronę. Wszystko co z przodu – szrot, z tak wychwalanym Ljuboją na czele. Facet w większości meczów nie jest w stanie dojść do pozycji strzeleckiej, nie wychodzi na żadne prostopadłe piłki, nie wygrywa żadnych starć w polu karnym, szuka gry spokojnej i wygodnej – w sam raz dla emerytów. Niby ma kiwkę, ale kto pamięta, żeby minął obrońcę i w ten sposób stworzył sobie okazję do oddania strzału? Nic takiego nie miało miejsce, bo Ljuboja ucieka z piłką tam, gdzie nikt go nie goni – do boku albo do tyłu, tak drybluje się najłatwiej. I teraz przed Legią są drużyny, którą mają w ataku nie tylko Rudniewa (bo on, wiadomo – najlepszy w lidze), ale też Piecha czy Gikiewicza.

Reklama

Jedyne miejsce, w którym Ljuboja może uchodzić za gwiazdę – polska liga. Wy, drodzy czytelnicy, zachwycajcie się nim dalej i dziwcie się, że ktoś chłopa krytykuje. Bo dziwnym trafem to jest tak, że Ljuboję chwalą kibice i dziennikarze, a krytykują byli zawodnicy, ze Zbigniewem Bońkiem na czele.

Na uwagę zasługuje też występ Michała Kucharczyka, który został zdjęty już w przerwie i potwierdził, że w tym sezonie należy do ABSOLUTNIE NAJGORSZYCH zawodników Legii. Jakim cudem to właśnie on znalazł się w szerokiej kadrze na Euro 2012 – wie tylko Franciszek Smuda. Chłopak jeśli ma już się przydać w czasie turnieju to co najwyżej jako steward, który donosiłby dziennikarzom kawę, chociaż też nie damy głowy, czy by nie zabłądził. Kucharczyk na razie pasuje bardziej do jedenastki antybohaterów sezonu, a nie bohaterów. Na czołówki gazet trafił raz – jak mu zrobiono zdjęcie przed agencją towarzyską.

Niewiele dobrego można też powiedzieć o Wolskim czy Ł»yrze, czyli kolejnych zawodnikach przygotowywanych do Euro 2012 (Ł»yro jest na liście rezerwowej). Wolski zdążył zostać obwołany największym talentem ostatnich lat, ale póki co to udanych meczów ma mniej niż Marcin Smoliński, gdy ten zostawał Odkryciem Roku – co nie jest z naszej strony złośliwością, tylko stwierdzeniem faktu. Ł»yro to w ogóle na gwiazdę nie pasuje ani trochę, na razie to raczej klasa Manu. Może kiedyś jeszcze będzie z niego piłkarz, ale na pochwały trzeba zasłużyć, tymczasem legijna młodzież otrzymuje je na kredyt.

Spektakularna, niepowtarzalna katastrofa – pod każdym względem. Całe szczęście – dla Skorży – że Legia zdobyła Puchar Polski, bo w ogóle mogłaby nie awansować do europejskich pucharów. Dodajmy, że droga do finału PP była niezwykle „trudna”: Rozwój II Katowice, Widzew Łódź, Gryf Wejherowo, Arka Gdynia.

Musimy też wbić szpilkę Wojtkowi Kowalczykowi, bo trochę się pospieszył, jeszcze przed meczem z Jagiellonią udzielił wywiadu „Polsce The Times” i też wyszedł na frajera – za wcześnie przeprosił za swoje prognozy, w których przewidywał, że Legia skończy ligę koło szóstego miejsca. Na dziś to Legii bliżej do szóstego niż pierwszego.

Liderem na kolejkę przed końcem jest Śląsk Wrocław i stał się mocnym kandydatem na słabego mistrza słabego sezonu. Mistrza w dużej mierze z przypadku, bo właśnie w dużej mierze przez przypadek ten zespół zdobył kilka punktów, które teraz dają mu pierwsze miejsce – żeby przypomnieć tylko absolutnie żenujący, ale wygrany 1:0 mecz z Bełchatowem. Dzisiaj nagłe przebudzenie Sebastiana Mili i Przemysława Kaźmierczaka (co za gol na 3:1!) wystarczyło, by wrocławianie wskoczyli na pierwsze miejsce. Jesteśmy bardzo ciekawi, czy je utrzyma w Krakowie, bo Orest Lenczyk to jednak pechowiec – o czym świadczy, że mistrzem kraju to był raz, z Wisłą Kraków w 1978 roku i jeszcze jego drużyna musiała wtedy kupić ostatni mecz (ale psssss, Orest udaje, że o niczym nie wie).

Reklama

Przez całą wiosnę Śląsk rozegrał TYLKO DWA dobre mecze – z Cracovią i dzisiaj z Jagiellonią, czyli z dwiema drużynami, które na wyjazdach grać nie potrafią. Cała reszta spotkań to była jedna wielka prowizorka. Zobaczmy też, jak wielkie znaczenie może mieć jedna decyzja sędziego. Przypomnijmy sobie spotkanie Śląsk – Ruch, wtedy Jarosław Fojut na początku meczu faulował wychodzącego na czystą pozycję Macieja Jankowskiego, ale arbiter dał mu żółtą kartkę zamiast czerwonej. Jest całkiem prawdopodobne, że przy dobrej interpretacji zdarzenia „Niebiescy” wygraliby we Wrocławiu (skończyło się remisem 1:1), co dzisiaj w praktyce oznaczałoby mistrzostwo kraju dla Ruchu.

Teraz pozostaje pytanie – czy Wisła odpuści Śląskowi? Niby mecz przyjaźni, co samo w sobie brzmi jak zapowiedź szwindlu. Mamy nadzieję, że zobaczymy uczciwy finisz tej żałosnej ligi i że tytuł mistrza kraju nie zostanie wywalczony w sposób nieprzyzwoity. Możemy mieć mistrza słabego (wiadomo, że taki będzie), ale miejmy chociaż uczciwego.

Ruch dzisiaj wygrał 2:0 na stadionie Cracovii, a gola otwierającego wynik zdobył oczywiście Arkadiusz Piech. Na szczęście Smuda jest fachowcem, nie dał się zwieść i sprytnie postawił na Kucharczyka.

Kto mistrzem kraju? Przewidywania procentowe należałoby chyba oszacować jakoś tak:

Śląsk – 50%
Ruch – 40%
Lech – 9,9%
Legia – 0,1%

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...