Reklama

Piotr Ćwielong: – Jest idealnie, jeśli nie świeci słońce

redakcja

Autor:redakcja

25 listopada 2011, 14:03 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Kiedyś mnie to męczyło… Jak ludzie coś o mnie mówili, to brałem to sobie do głowy. Ale teraz, no… W dupie to mam. Wiadomo, że robię to wszystko tak, jak potrafię. Po prostu: nieraz jest tak, że nie mogę strzelić bramki. Ł»adnej blokady nie mam. Tak jest i już. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Potem sobie robicie miary „ćwielongów”. Fajnie, fajnie. Słyszałem po jakimś meczu, że chyba Sławek Peszko, dostał „dziesięć ćwielongów”. Podobało mi się to… – opowiada Piotr Ćwielong w rozmowie z Weszło.
Na początku nie wypada zapytać o coś innego, niż o twoją słynną wypowiedź na temat pogody. Może wyjaśnisz, o co ci właściwie chodziło?
– Tak naprawdę chodziło mi o to, że było gorąco. I to bardzo gorąco, a nasz gospodarz nie przygotował boiska. Murawa nie była tego dnia podlana. Po prostu byłem tak zdenerwowany, że o tym powiedziałem, a nie chciałem go urazić i powiedziałem to, co powiedziałem. Z moich słów wynikało coś innego, niż wtedy myślałem.

Piotr Ćwielong: – Jest idealnie, jeśli nie świeci słońce

To może trzeba było to od razu jakoś wyprostować? Tak to ty ucierpiałeś, a nie gospodarz…
– No ucierpiałem, ale może jeszcze pięć lat temu bym się tym jakoś przejmował, a teraz: tydzień wszyscy się pośmiali. Sam też się pośmiałem i do teraz jak coś gdzieś mówię, to też przytaczam te same słowa, zresztą sami o tym wiecie. Była kupa śmiechu, ale to już minęło. Na pewno jednak ta wypowiedź pozostanie na lata.

Czyli rozumiem, że absolutnie się nie przejmujesz taką krytyką? Też się śmiejesz?
– No jasne. Palnąłem taką, a nie inną rzecz w telewizji i poszło. Trudno…

Jakie są dla ciebie idealne warunki do gry w piłkę?
– Jeśli nie świeci słońce, to jest idealnie. Może być 11 rano, tylko, żeby nie świeciło i wtedy jest ok. Aczkolwiek wszyscy by chcieli grać o takiej godzinie, jak graliśmy ostatnio z Jagiellonią, albo teraz gramy z Wisłą.

Reklama

Ale w czym to słońce ci przeszkadza?
– Po prostu nie lubię, jak jest mega gorąco. Akurat wtedy nie lubię grać i już. Nie chodzi o to, że mi się nie chce czy coś. Tylko wiadomo, każdy ma jakieś tam swoje widzimisię… Tak wyszło, że wtedy świeciło to słońce, jakby była inna pogoda, to pewnie nic bym nie powiedział na ten temat (śmiech).

Ostatnio graliście z Zagłębiem też w niedzielę. To był chyba twój najlepszy mecz w Śląsku?
– Ciężko powiedzieć. Może mecz z Arką Gdynia, który decydował o wicemistrzostwie? Jego też zaliczam do bardzo udanych, ale wtedy miałem asystę, a nie strzeliłem bramki. Chyba faktycznie ten z Zagłębiem najlepiej zagrałem.

Jesteś teraz w najlepszej formie w swoim życiu? Czy jak szedłeś z Ruchu do Wisły, to byłeś lepszy?
– Tylko to była druga liga, więc trzeba na to trochę inaczej patrzeć. Można powiedzieć, że jednak w Śląsku dojrzałem. Tak mi się wydaje. Nawet jeśli na początku, po moim przyjściu do Wrocławia, nie mieliśmy najlepszych wyników, to cieszyłem się, że odszedłem z Wisły. Teraz przyszły wyniki, pokazujemy, że wicemistrzostwo to nie był przypadek. Osobiście też się tu dobrze czuję, na początku sezonu grałem w eliminacjach Ligi Europy, grało mi się nieźle, potem trener stwierdził, że trzeba coś zmienić i postawił na inną parę pomocników. Czekałem więc cierpliwie na swoją szansę. To nie jest tak, że w tej chwili tak dobrze się czuję, tylko już od początku sezonu byłem w dobrej dyspozycji. Dostałem szansę w Lubinie i ją wykorzystałem.

Czemu się cieszyłeś, że odszedłeś z Wisły? Śląsk był wtedy słabszym klubem.
– Dla mnie najważniejsza jest gra. Nie mam takiego charakteru, że wystarczy mi samo bycie w Wiśle Kraków. Nie jestem taki, żeby siedzieć tam na ławce, cieszyć się z tego i mieć za przeproszeniem: wyjebane na wszystko. Chciałem grać. A tam miałem za konkurencję Wojtka Łobodzińskiego, który przychodził jako gwiazda. Trochę dużo kosztował i miałem takie wrażenie, że co bym nie zrobił, to i tak on będzie grał. Były takie mecze, że wchodziłem za niego, strzelałem bramkę, a kolejny mecz znowu siedziałem na ławce. To wszystko się we mnie skumulowało i stwierdziłem, że nie ma sensu walczyć samemu ze sobą. Odszedłem i cieszę się, bo chyba jako jedyny zawodnik tak spokojnie odszedłem z Wisły Kraków.

No właśnie. Takie gwiazdy przychodzące do drużyny, z góry skazane na grę – to chyba spory problem dla takiego zespołu? I często też dla samego zawodnika…
– Mi się wydaje, że jeśli ktoś jest dobrym człowiekiem, to choćby zarabiał milion złotych miesięcznie, nie da odczuć tego innemu zawodnikowi, który zarabia choćby pięć tysięcy. I nie ma między nimi jakiejś granicy. Traktuje go jako normalnego kolegę…

Ale mi chodziło raczej o to, że trener już nie będzie ich traktował jednakowo.
– Jeśli się inwestuje w drogiego zawodnika, który potem ma siedzieć na ławce, to największą winę poniesie za to trener. Bo jednak on go ściągał. Wydał na niego pieniądze i właściciel może spytać, po co je wydawał, jak on teraz siedzi na ławce. Taka już jest piłka, że nie zawsze jest ta zdrowa rywalizacja.

Reklama

Przez to Wisła nie potrafi się zakwalifikować do Ligi Mistrzów?
– Ciężko powiedzieć. Byliśmy bardzo blisko, bo mieliśmy Levadię Tallin, a potem byłby Debreczyn, więc można było awansować. Ale zlekceważyliśmy tę Levadię. Każdy myślał, że przejedziemy się po nich i następna runda. Ł»ycie pokazało, że o wszystko trzeba do końca walczyć. Oni walczyli i awansowali, choć mieli teoretycznie słabszy zespół i gorszy budżet. Wydaje mi się, że właśnie to pokazujemy teraz w Śląsku Wrocław. Ł»e nie trzeba wielkich pieniędzy wydawać na zagranicznych zawodników, tylko można coś zbudować w oparciu o polskich graczy. Wiadomo, że jest Marian ze Słowacji, Roki ze Słowenii czy Cristian z Argentyny, ale nie ma takich podziałów. Oni się uczą polskiego i wszyscy normalnie się komunikujemy, a wiadomo jak jest w Wiśle. Jest chyba z dziesięć narodowości i pewnie ze sześć grup w szatni. I nieraz pewnie jest tak, że koledzy z zespołu potrafią sobie tylko powiedzieć „cześć” i na tym się kończy cały dialog. Musi być atmosfera w szatni. To normalne, bo jak jeden drugiego nie lubi, to wyjdzie na boisko i nie będzie za niego walczył. W Śląsku jest tak zgrana grupa ludzi, tak się lubimy, że widać to potem podczas meczu. Jeden za drugiego walczy i nie odstawia nogi. Takie zgranie, to na pewno część sukcesu.

Zimą jednak niewiele brakowało i odszedłbyś do Korony Kielce. Pewnie dziś byś bardzo żałował.
– No tak. Nie wiem, może ktoś po prostu nad tym czuwał (śmiech). Ale tak jak mówiłem wcześniej: nie lubię siedzieć na ławce. Nadarzyła się okazja, że można było odejść na wypożyczenie do Kielc i chciałem tam iść. Wolałem to, niż choćby granie w Młodej Ekstraklasie. Szanuję chłopaków, którzy tam stawiają pierwsze kroki, ale dla mnie, to nie byłoby nic fajnego. Na szczęście się to długo przeciągało, kluby nie mogły się dogadać i stwierdziłem potem, że już jest za późno. Chciałem sobie dać te pół roku i może nikomu nic nie udowadniać, ale samemu sobie pokazać, że jestem w stanie wywalczyć sobie miejsce. Tak już jest, że jak wyskoczysz ze składu, to robisz wszystko, żeby do niego znowu wskoczyć. Cieszę się, że mi się to udało. Bo swój najgorszy okres miałem, kiedy przechodziłem z Ruchu Chorzów do Wisły, myśląc, że jestem dobrym zawodnikiem. Wystąpiłem tam w sześciu meczach i nie mogłem sobie z tym poradzić. Może dlatego, że byłem młody, ale to był dla mnie największy problem. W Chorzowie grałem w każdym meczu, a w Krakowie wszystko było inne. Klub, organizacja i zawodnicy. Wielu grało wtedy w kadrze Polski. Było mi na początku ciężko, ale dużo mi dało wypożyczenie do Ruchu. Tam znowu pograłem, coś strzeliłem i w rundzie po powrocie do Wisły, grałem prawie w każdym spotkaniu i zdobyliśmy mistrzostwo. Warto więc czasem zrobić krok w tył, żeby potem zrobić dwa kroki do przodu.

Idąc do Śląska myślałeś, że to właśnie taki krok w tył?
– Nie. Nigdy tak nie pomyślałem. Jeszcze trener Tarasiewicz opowiadał mi o planach klubu. Wiedziałem, że będzie budowany na takich zasadach, że prędzej czy później, będzie się podnosił do góry. I tak było. Ale trzeba oczywiście powiedzieć, że tą drużynę budował trener Tarasiewicz, a prowadzi ją teraz trener Lenczyk. Chodzi mi o to, że dużą część tego zespołu, sprowadził Ryszard Tarasiewicz, a Orest Lenczyk do tego zrobił teraz kilka transferów i widać, że jest to mocna ekipa.

Jaki wpływ miał Orest Lenczyk na to, że najpierw chciałeś odejść ze Śląska i na to, że ostatecznie zostałeś?
– Nigdy z trenerem Lenczykiem nie rozmawiałem o tym, czy mam odejść, czy nie. Po prostu wiem, że jak będę ciężko pracował, to wszystko się odwróci. I tak robiłem. Był obóz w Spale… Te treningi, które tu robimy, nie były dla mnie obce, bo wcześniej miałem to z trenerem Wleciałowskim w Chorzowie. Było mi się łatwiej do tego przystosować, niż innym. Wiedziałem, co mnie czeka. Sparingi na Cyprze wyglądały dobrze, a na pierwszy mecz ligowy – z Cracovią – wyszedłem w pierwszym składzie i zawdzięczam to swojej ciężkiej pracy.

Czemu niektórzy piłkarze nie chcą w ten sposób trenować? I w jaki sposób te ćwiczenia odzwierciedlają się na waszej boiskowej postawie? Jak to działa?
– To jest specyficzny kierunek pracy, bo jednak nie robimy tego, co inni. Nie biegamy głupio po górach, tylko jesteśmy na sali i robimy różne elementy gibkości. Trenujemy z piłkami. Na materacach. Z gumami. Są płotki, jest wszystko i to bardzo urozmaicone. Sam fakt, że trener Kafarski, który prowadził Lechię Gdańsk – gdzie wydawało mi się, że Lechia naprawdę gra niezłą piłkę – przyjeżdża tutaj na staż, podglądać Oresta Lenczyka. Coś więc musi w tym być, skoro inni trenerzy chcą czerpać wiedzę od naszego trenera, bo zdają sobie sprawę, że to jednak pomaga.

Ale właśnie chciałbym, żebyś powiedział w czym ci to pomaga na boisku. We wszystkim?
– Czasami po okresie przygotowawczym można biegać cały czas jednostajnie. Ani nie będziesz szybki, ani wolny – będziesz biegał cały mecz w tym samym tempie. A tutaj jest tak, że choćby ci zawodnicy szybkościowi (Marek Gancarczyk, Waldek Sobota, ja, Madej) wyglądają dobrze. Widać po nich, że są w dyspozycji. Potrafią się rozpędzić, przyśpieszyć i są szybcy. Trener Lenczyk na pewno potrafi przygotować zespół świetnie szybkościowo i motorycznie i to nie ulega wątpliwości.

Jakbyś miał wymienić swój największy piłkarski atrybut, to co by to było?
– Wydaje mi się, że technicznie jestem w miarę dobry, a z szybkością też nie mam problemu.

Ale masz ze skutecznością.
– To już inna sprawa… Kiedyś mnie to męczyło jak ludzie coś o mnie mówili, to brałem to sobie do głowy. Ale teraz, no… W dupie to mam. Wiadomo, że robię to wszystko tak, jak potrafię. Po prostu: nieraz jest tak, że nie mogę strzelić bramki. W Lubinie uderzyłem z 25. metrów i trafiłem. A czasem jest tak, że nie mogę trafić z trzech metrów i jest krytyka. Jakiś czas temu, może bym się nią przejmował, ale teraz już nie. Robię swoje. Albo ma tak być, albo nie wiem. Po każdym treningu zostaję, biorę Gikiewicza i ćwiczymy. Strzelam mu, trenuję cały czas, a to, że potem nie wpada…

Może to bardziej kwestia psychiki, niż braku umiejętności? Bo czasami, to nie strzelasz w takich sytuacjach, że przypadkowy przechodzień pewnie by je wykorzystał.
– Wiesz, no co tu mogę powiedzieć. Ł»adnej blokady nie mam. Tak jest i już. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Potem sobie robicie miary „ćwielongów”. Fajnie, fajnie. Słyszałem po jakimś meczu, że chyba Sławek Peszko, dostał „dziesięć ćwielongów”. Podobało mi się to…

Twoja kariera to wynik chyba bardziej ciężkiej pracy, niż jakiegoś wielkiego talentu?
– Wiadomo jak to było z tym naszym pokoleniem. W szkole na przerwach graliśmy w piłkę, przychodziliśmy ze szkoły i zamiast odrabiać lekcje, to szliśmy znowu na boisko i tam graliśmy mecze. Myślę, że tam wszystko się zaczyna. Podpatrujesz mecze w telewizji, a potem chcesz to samo robić na podwórku. Technicznie też od najmłodszych lat się tam szkoliliśmy. Teraz tego nie ma. Dzisiaj dzieci przychodzą ze szkoły i pierwsze co robią, to włączają PlayStation, albo komputer i tam grają w piłkę. Cieszą się tym, że okiwali czterech obrońców na komputerze. A my graliśmy naprawdę. Chciało nam się, umawialiśmy się klasa na klasę, podwórko na podwórko i graliśmy mecze. Ta generacja jest jakaś inna. Pewnie też się pojawią jacyś ciekawi zawodnicy, ale tak jak sami widzicie, to na razie za wielu ich nie ma. O to chyba właśnie chodzi. My wychowaliśmy się na boiskach szkolnych, a oni na komputerze.

Miałeś siedem lat jak poszedłeś na trening do Ruchu i trenował cię tam Gerard Cieślik. Wiedziałeś wtedy, kto to jest?
– Zaprowadził mnie tam mój śp. wujek. Wiedziałem kto to jest, bo chodziłem na mecze. Grał wtedy w Ruchu Mariusz Śrutwa i Krzysiu Bizacki – na tamtą chwilę bardzo dobrzy gracze i wiele znaczący dla klubu. A po kilku, kilkunastu latach wchodzę do szatni i wiesz, kiedyś rzucałem serpentyny i śpiewałem „Krzysiu Bizacki”, a tu naglę jestem z nim w jednej szatni. Fajna sprawa. O tym się marzyło, przychodząc na pierwszy trening, siedząc na stadionie, oglądając mecze. Marzyło się o tym, żeby zagrać na tym stadionie, bo jestem z Chorzowa, wychowałem się tam i zawsze kibicowałem „Niebieskim”. Tak jest do teraz. To był mój cel, który osiągnąłem.

Myślisz, że jakbyś nie odszedł z Ruchu, albo poszedł do innego klubu niż Wisła, to twoja kariera lepiej by się potoczyła?
– Ciężko powiedzieć. Tak musiało być. Zderzenie się z Wisłą Kraków, to w tamtym czasie było dla mnie coś zbyt wielkiego. Po dłuższym pobycie, stwierdziłem, że ja tam mogę się tylko uczyć, bo rywalizować nie bardzo. W gazie był Paweł Brożek, był Kamil Kosowski, Jean Paulista. To było dla mnie za duże wyzwanie w tamtym okresie.

Kolegowałeś się wtedy z Patrykiem Małeckim, ale chyba potem coś się między wami popsuło?
– Nie pokłóciliśmy się. Patryk to jest bardzo specyficzny gościu. Dobrze się kolegowaliśmy, trzymaliśmy się cały czas razem. Tak akurat wyszło, że ja odszedłem, a Mały dostawał powołania do reprezentacji i każdy wie, jaki jest Patryk. Ma taki charakter, a nie inny i nasze drogi się zwyczajnie rozeszły.

Myślisz, że Patryk jeszcze zrobi dużą karierę, wyjedzie gdzieś za granicę, czy będzie się tak dobrze zapowiadał, aż stuknie mu trzydziestka?
– On bardzo kocha Wisłę i nie wiem, czy w ogóle ma ochotę wyjeżdżać. To już jego sprawa. Myślę, że jakbym ja został wtedy w Chorzowie i nie odszedł do Krakowa, to nie wiem, czy dalej bym tam nie siedział. Patrzę teraz na Łukasza Janoszkę, który jest tam chyba tylko rok krócej ode mnie i kiedyś mu mówiłem, żeby odszedł. Spróbował czegoś innego, bo siedzieć cały czas na Śląsku, to też nie wiem, czy jest taka dobra rzecz. Trzeba czasem coś zmienić. Zobaczyć coś innego. Poznać inną kulturę. Śląsk jest też przecież specyficzny. No ale został, podpisał kontrakt i będzie tam siedział pewnie do końca kariery.

Mówisz, że Górny Śląsk, to specyficzny teren. Pochodzisz stamtąd, więc powiedz jak tam jest, bo generalnie panuje stereotyp, że to tylko kopalnie i kominy.
– Tak słyszałem. Chłopaki się czasem ze mnie śmieją, ale nie da się ukryć, że tak jest ten region postrzegany. Czasami mnie proszą, żebym powiedział coś po śląsku. A teraz jeszcze jest Waldek Sobota, który pochodzi z okolic Opola i tak nas nieraz słuchają w szatni, jak sobie „godomy”. A tak poważniej, to największym problemem są tam finanse w klubach. One nie mają pieniędzy, bo kopalnie w większości poupadały. Sponsorzy się jakoś nie garną, a to mnie akurat dziwi, bo Ruch, to przecież 14-krotny mistrz Polski.

A jacy tam są ludzie? Jak się tam żyje?
– Jest jedna rzecz, którą zauważyłem po przeprowadzce do Krakowa. Wiadomo, że tam są centusie i ok. Ale dopiero tam dostrzegłem, że na Śląsku jest duża zawiść. W innych regionach ludzie są życzliwi. Potrafią życzyć drugiemu czegoś dobrego. A tam jest tak, że jak ktoś widzi, że sąsiad ma samochód, to się modli każdej nocy, żeby mu go zajebali. Albo widzi, że ma kwiatki poustawiane na balkonie, to życzy, żeby mu wszystkie spadły.

Utożsamiasz się z Ruchem, a z kolei jego kibice mówią, że są narodowości śląskiej. Odcinasz się od tego, czy też czujesz się Ślązakiem?
– Tak, czuję się. Jestem Hanysem i nie wstydzę się tego. Jestem z Górnego Śląska i nigdy się tego nie wyprę.

Image and video hosting by TinyPic

Jak Śląsk grał w Zabrzu, to kibice Górnika wołali na ciebie „śmierdziel”. Jak się z tym czułeś?
– Cieszyło mnie to. Cieszy mnie, że wiedzą skąd jestem, skąd pochodzę i w jakim klubie się wychowałem. Najchętniej mógłbym im poklaskać i poprosić, żeby krzyczeli jeszcze głośniej.

Oglądałem taką rozmowę z tobą, nagraną podczas zgrupowania Wisły i tam mówiłeś, że bardzo dobrze ci się żyje ze swoją kobietą, ale chciałbyś, żeby po ślubie też tak było. Teraz jest już po ślubie, więc może powiesz, czy dużo się pogorszyło?
– Minęło już 2,5 roku. Ł»yje nam się świetnie. Wszystko się układa. Syn chodzi do przedszkola i bardzo mu się to podoba. Utożsamia się ze Śląskiem Wrocław, choć zabrałem go na mecz Ruchu jak miał już siedem miesięcy, więc może nie pamiętać. Jak jest mecz, to ubiera koszulkę i chce iść na stadion. Śpiewa piosenki, w przedszkolu uczy inne dzieci różnych przyśpiewek i to jest fajna sprawa. Jeśli chodzi o rodzinę, to jestem spełniony. Wszystko co chciałem, to mam. No… Może jeszcze jakaś córeczka przyjdzie na świat i będzie już komplet.

A piłkarskie marzenia jakieś masz?
– Chciałbym wyjechać za granicę. To kolejny z moich celów, który chciałbym zrealizować. Jeśli będę w dobrej dyspozycji, to kto wie, może otrzymam też jakieś powołanie do kadry.

Jak to jest z tą kadrą? Czemu trener Smuda was tak nie lubi?
– Trener Lenczyk się śmiał, że to przez niego i pewnie jak tylko odejdzie, to następnego dnia Smuda powoła kilku naraz ze Śląska. Mówiąc poważnie, to wydaje mi się, że kilku zawodników zasługiwało co najmniej na szansę.

Co sądzisz o zbiorowym spolszczaniu piłkarzy zza granicy przed Euro?
– Wiadomo, że nikomu to nie pasuje, bo odbiera się miejsce Polakowi, który naprawdę chciałby dla tej kadry oddać wszystko, co ma.

Znasz Macieja Skorżę z Wisły. Bardziej cię cieszy czy martwi, że to on prowadzi Legię, która jest chyba waszym najpoważniejszym konkurentem w lidze.
– Już kiedyś powiedziałem, że według mnie, on jest bardzo dobrym trenerem. Jak nie jednym z najlepszych, z jakimi miałem styczność. Jest to mega taktyk. Widać jednak, że w Legii jest inna presja, niż była w Wiśle. Widać to po przybywających siwych włosach trenera Skorży, bo trochę mu ich przybyło.

Czym się różni Maciej Skorża od trenera Lenczyka?
– Ojejku… Trener Lenczyk bazuje bardziej na…

Nie chodzi mi o warsztat pracy, tylko bardziej o człowieka. Przykładowo: wchodzi do szatni trener i co mówi, jeśli jest to Skorża, a co jeśli jest to Lenczyk?
– Powiem ci na przykładzie odprawy. Trener Skorża wchodzi i rozmawia z piłkarzami. A trener Lenczyk wchodzi i wygłasza monolog, a piłkarze go słuchają.

Ile chciałbyś optymalnie strzelić goli w sezonie i zaliczyć asyst, żeby być zadowolony ze swojej postawy?
– Nie stawiam sobie takich celów, bo potem i tak jest dupa z tego. Co ma być, to będzie. Będę pracował i robił, co do mnie należy. I robił to jak najlepiej. A ile z tego wyniknie korzyści, to okaże się na koniec sezonu. Śmiesznie jest tak zawsze z menedżerami. On przychodzi i mówi, że jak strzelisz kilka bramek i będziesz asystował, to załatwię ci lepszy klub. To są właśnie tacy menedżerowie, którzy zamiast zająć się tym, żeby coś załatwić w interesie piłkarza, to mówią mu, jak ma grać.

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
0
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
3
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...