Reklama

Goncalo Feio: młody Portugalczyk szkoli dzieciaki w Legii

redakcja

Autor:redakcja

04 października 2011, 00:58 • 8 min czytania 1 komentarz

Łazienkowska. Kilka minut po dwudziestej pierwszej. Rodzice chłopców z rocznika 2002 z uwagą wsłuchują się w słowa trenera, który skrupulatnie relacjonuje im przebieg treningu. – To szysko. Dobranoc. Widzimy się w sobota na mecz – kończy i udaje się do szatni, gdzie przybija piątki z każdym ze swoich podopiecznych. Jeszcze krótka wymiana indywidualnych uwag, pokrzepiające hasło „wykonaliśmy dzisiaj dobra praca”, i każdy rozjeżdża się w swoją stronę.
Tak wyglądał nasz pierwszy kontakt z Goncalo Feio. Z Portugalczykiem, który przy bliższym poznaniu nie przestawał nas zaskakiwać. Czym? Wiekiem, polszczyzną, wiedzą, ambicją, spojrzeniem na futbol i moglibyśmy jeszcze tak wymieniać przez kilka linijek.

Ale zacznijmy od wieku. Otóż ten rodowity lizbończyk, wychowany w portowej dzielnicy Belém, liczy sobie raptem 21 lat, a do swojego trenerskiego CV może wpisać już m.in. pracę w Benfice Lizbona oraz staże – w Arsenalu Londyn i Romie. Nieźle, jak na dwudziestolatka. Teraz dopisuje kolejny rozdział w swojej karierze. Pracę w Legii Warszawa. Konkretnie w jej akademii.

– Do Polski planowałem przyjechać tylko na jeden semestr studiów, bo moja uczelnia współpracuje z warszawskim AWF-em. Spodobało mi się jednak na tyle, że zostałem na stałe. Zrobiłem tu licencjat, poznałem dziewczynę, no i znalazłem pracę w zawodzie – zaczyna opowiadać młody Portugalczyk.

Ale o tę pracę wcale nie było łatwo. Początkowo Goncalo udzielał korepetycji z języka portugalskiego, choć sam po polsku potrafił powiedzieć jedynie „cześć”, „dziękuję” i „do widzenia”. Nawet dzisiaj można znaleźć w internecie jego ogłoszenia korepetytorskie, w zakładce „język portugalski”. Robił to z konieczności, bo z czegoś musiał się utrzymać, ale z pewnością nie było to jego powołanie. Chciał kontynuować pracę z młodzieżą. Dalej rozwijać się jako trener. I w końcu mu się udało.

– Akurat Legia to najbardziej znany polski klub w Portugalii. Stwierdziłem więc, że spróbuję. Zadzwoniłem do dyrektora Akademii – Jacka Mazurka, umówiliśmy się na spotkanie i tak zaczęła się moja przygoda z warszawskim klubem. Przez pierwsze pół roku byłem wolontariuszem. Wiadomo, trudno żebym przyszedł z ulicy i od razu dostał etat. W klubie musieli zobaczyć czy się nadaję, no i przede wszystkim musiałem podszkolić język polski, bo to było niezbędne do pracy z młodzieżą. Na początku zostałem asystentem Dominika Jarosza, który w Akademii prowadzi dzieci z rocznika 2003. Dawałem z siebie wszystko. Sto procent. Starałem się pokazywać, dużo rozmawiać, ale i uważnie słuchać. Wiedziałem, że to później zaprocentuje. I tak też się stało. Po pół roku wolontariatu okazało się, że rezygnację złożył trener Młodych Wilków z rocznika 2002 i dostałem szansę. Na trzy miesiące przed końcem ubiegłego sezonu rozpocząłem już samodzielną pracę – dodaje.

Reklama

Już wtedy mówił lepiej po polsku, niż selekcjoner naszej reprezentacji. Był komunikatywny, prowadził ciekawe treningi i szybko zyskał sympatię nie tylko wśród dzieci, ale i wśród rodziców. Na jednym z forów internetowych znaleźliśmy takie wpisy: „Bardzo kontaktowy, miły chłopak, stara się. Chłopcy muszą poczuć odrobinę respektu i nauczyć się bardziej go słuchać, a wyniki mogą niedługo być imponujące”, „dobry człowiek, ma podejście do dzieciaków i ogromny talent, także możemy liczyć na kolejne sukcesy jego drużyny”.

– Jeśli pracujesz z dziećmi, musisz być otwarty i uśmiechnięty. Choć, co ciekawe, we Włoszech zauważyłem, że trenerzy są bardzo poważni. Już od najmłodszych roczników chcą wzbudzać respekt, mieć posłuch u chłopaków. Ja próbuje dobrać odpowiednie proporcje, wypośrodkować to. Bo na przykład w Anglii jest już zupełnie inaczej. Tam piłka nożna ma być zabawą, a chłopcy powinni podchodzić do gry z uśmiechem. Słyszałem zresztą, że Anglicy przeprowadzili specjalne badania wśród 10-latków, gdzie zapytano, który z dni tygodnia jest dla nich najgorszy. Większość odpowiedziała, że dzień meczu. Konkluzja jest jasna. To ich stresuje, denerwują się, przeżywają. Wolą sobie grać na luzie podczas treningu. To symptomatyczne. I tam wyciągnięto z tego wnioski. My też musimy o tym pamiętać. Nie możesz pozwolić dzieciom na zbyt dużo, bo wejdą ci na głowę, ale i nie wolno ich zrażać do piłki – mówi Goncalo.

Sam, podobnie jak większość młodych chłopaków w Portugalii, chciał zostać piłkarzem. Uwielbiał Rui Costę. Marzyła mu się podobna kariera, jednak szybko się okazało, że jego potencjał piłkarski jest ograniczony i raczej nie predestynuje go do gry na najwyższym poziomie. Szukał więc alternatywy. Innej drogi do kariery w futbolu. Wtedy właśnie Portugalia oszalała na punkcie jednego człowieka. Goncalo również. Tą osobą był Jose Mourinho.

– On był moją inspiracją. Wtedy sobie pomyślałem: tak, chcę zostać trenerem. Chcę być jak on, chcę być jak „The Special One”. Imponowała mi jego charyzma. No i tak się zaczęło. Na początku chodziłem na treningi pierwszej drużyny Belenenses, gdzie podglądałem jak pracuje Jorge Jesus, obecny szkoleniowiec Benfiki. W wieku 18 lat, kiedy już skończyłem szkołę średnią, poszedłem na studia. Kierunek: nauka o sporcie – trening piłki nożnej. A później po prostu dopisało mi trochę szczęścia – uśmiecha się.

Kiedy Goncalo był na pierwszym roku studiów, uczelnia ogłosiła konkurs. Trzeba było napisać pracę o treningu młodzieżowym, a zwycięzca miał szansę na kilkumiesięczny staż w Benfice. Łatwo się domyślić, jaki był finał tej historii.

– Pomyślałem – a dlaczego by nie spróbować? Napisałem, wysłałem i, ku mojemu zaskoczeniu, zostałem wybrany do finałowej piątki. Ostatecznie wygrałem ja i jeszcze jeden mój kolega. I podobnie jak w Legii, zaczynaliśmy od wolontariatu. Opiekowaliśmy się najmłodszymi rocznikami w klubie, czyli chłopcami, którzy mieli po cztery, pięć lat. Ciężko to nazwać treningami. To była raczej forma zabawy, która miała nauczyć tych chłopaków koordynacji, dyscypliny treningowej, współpracy z kolegami, no i tego, żeby się nie bali piłki. Z czasem zaczęto powierzać mi coraz poważniejsze zadania. Pracowałem z drużynami do lat 8 i 10. Przez sezon byłem także asystentem w drużynie u-15. To bardzo dużo mi dało. Łącznie spędziłem w Benfice dwa lata – kontynuuje.

Reklama

Goncalo nie marnował czasu. Kiedy przychodziły wakacje, pakował plecak i jeździł po Europie. Tak właśnie trafił na staż do Arsenalu i Romy. W Londynie spędził dwa miesiące, w stolicy Włoch – trzy. Podpatrywał różne szkoły, wyciągał wnioski, chłonął wiedzę. Wszystko po to, by stale pracować nad sobą. Być coraz lepszym. Rozpierała go ambicja. Jakiś czas temu Jose Couceiro, były selekcjoner reprezentacji Litwy, wysnuł teorię, że portugalska szkoła trenerska jest najlepsza na świecie. Trudno się z nim nie zgodzić.

– Faktycznie, coś w tym jest. Mamy nie tylko Mourinho, Villas-Boasa, ale i Manuela Jose, który odnosił bardzo duże sukcesy w Egipcie, Domingosa Paciencię, Paulo Bento, Paulo Sousę i wielu, wielu innych. Bardzo dobrych, utalentowanych trenerów. Takim jesteśmy narodem. Kochamy futbol i rozpiera nas ambicja. W dodatku szkolenie stoi u nas na bardzo wysokim poziomie. Nie chcę wyjść na zarozumialca, ale naprawdę moja szkoła w Lizbonie, czy choćby uczelnia w Porto, to europejska czołówka. Wiem, że w Anglii, chyba w Liverpoolu, jest również bardzo dobra szkoła trenerska. Ja dopiero teraz, z perspektywy czasu, zdałem sobie sprawę, jak kapitalne zajęcia miałem u siebie na uczelni. Od anatomii po psychologię. Jeden z wykładów poprowadził sam Mourinho. Dla nas, młodziaków, wpatrzonych w niego, jak w obrazek, to było ogromne przeżycie. A jeszcze większa przyjemność – dodaje.

W Polsce Feio musiał się jednak zderzyć z nową rzeczywistością. W Arsenalu szkółka piłkarska ma do dyspozycji czternaście boisk treningowych, w Benfice – osiem. Z kolei w Legii chłopcy z kilkunastu roczników muszą się pomieścić raptem na dwóch. A jak wiadomo, małe rzeczy robią czasem dużą różnicę.

– Ale to nie jest wasz największy problem. W Legii szkolenie stoi na bardzo wysokim poziomie. Przyjęto filozofię i strukturę szkolenia na wzór Osasuny Pampeluna, jeszcze za kadencji Jana Urbana i Kibu Vicuny. Już teraz widać efekty tej pracy. Ale wiesz na czym polega różnica pomiędzy poziomem piłki nożnej w Polsce i w Portugalii? Spójrz na to tak: dany chłopiec przychodzi do akademii i szkoli się, trenując przez dziesięć lat. Każdego roku na boisku spędza dziewięć miesięcy, po czym przychodzi zima i już kolejne trzy musi spędzić w hali. Większość klubów trenuje wtedy na parkiecie, a to już jest inny sport. Inna kontrola piłki. I jak na dziesięć lat, co roku stracisz trzy miesiące, to łącznie tracisz blisko trzy lata. To jest ta różnica – zauważa Portugalczyk.

To go jednak ani nie zniechęca, ani specjalnie nie przeraża. W Polsce wyraźnie mu się podoba. Szybko się zaaklimatyzował, biegle włada naszym językiem i na każdym kroku komplementuje Warszawę. Zresztą mieszka w jej ścisłym centrum, przy ulicy Świętokrzyskiej.

– Odwiedziłem niedawno Łotwę i Litwę. To, co zobaczyłem – mocno mnie zaskoczyło. Tam nadal czuć komunizm, nawet w dużych miastach. W Warszawie jest inaczej. To prawdziwa europejska metropolia. Jedyne, co mi na początku przeszkadzało i do czego nie mogłem się przyzwyczaić, to szybkość życia. To, co robię tutaj w jeden dzień, w Lizbonie robiłem przez tydzień. Tempo jest niesamowite, ale już do tego przywykłem. No i może cię zaskoczę, ale w Warszawie czuje się naprawdę bezpieczniej, niż w Lizbonie. Nie jestem specjalnie imprezowy, nie chodzę nocą po mieście, ale nawet, jak wracam późno z treningów, to czuje się tu pewniej, niż u siebie, w Portugalii.

Ale na pytanie, czy piłka młodzieżowa jest dla niego tylko przystankiem do kariery w seniorskim futbolu, odpowiada wymijająco, uprzednio długo kręcąc głową.

– Wiadomo, chciałbym kiedyś wskoczyć na ten najwyższy poziom. Ale z drugiej strony, jeżeli za 50 lat dalej będę pracował z młodzieżą i będę w tym bardzo dobry, z dużym bagażem doświadczeń, to czemu miałbym z tego rezygnować? W maju, na zaproszenie Legii, do Warszawy przyleciał Andy Sasimowicz, Anglik polskiego pochodzenia. To jest facet, który w stu procentach poświęcił się szkoleniu młodzieży. Patrzyłem na niego, słuchałem i wiedziałem, że to jest jego żywioł. W Wielkiej Brytanii odniósł sporo sukcesów. Pracował w Manchesterze United, Leeds, a teraz w Blackburn Rovers. Mógłbym podążyć właśnie tą drogą. Nie mam nic przeciwko, ale jeszcze zobaczymy. W końcu dopiero zaczynam swoją przygodę trenerską – kończy.

JAKUB POLKOWSKI

Zdjęcie pochodzi z portalu legia.com

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...