Reklama

Jaka jest prawda o talencie Dariusza Marciniaka?

redakcja

Autor:redakcja

26 sierpnia 2011, 23:10 • 4 min czytania 0 komentarzy

W piątkowym „Przeglądzie Sportowym” znaleźć można wywiad z Mirosławem Myślińskim, byłym zawodnikiem Widzewa Łódź i Śląska Wrocław. Wywiad dobry, ale rzuciła nam się w oczy pewna rzecz niepozorna. Ta oto wymiana zdań między dziennikarzem i Myślińskim, na temat Dariusza Marciniaka…

– Nie pomagało i oddali go do Wrocławia. Gdy tam trafiłem, był już alkoholikiem.

– Jest opinia, że to jeden z największych talentów.

– Chyba przesada. Darek był wolny i jednak przeciętny technicznie, przy niektórych wirtuozach nawet drewniany. Ale fantastycznie grał w powietrzu, był rewelacyjny.

Zaskoczyła nas to opinia. Jeszcze w zeszłym roku na łamach „Magazynu Futbol” śp. Roman Hurkowski zamieścił ranking 25 największych zmarnowanych talentów. Marciniak zajął zaszczytne, trzecie miejsce. Redaktor Hurkowski pisał o nim tak:

Połowa lat 80. Budynek klubowy Śląska Wrocław. W jednym z pokoi stacjonuje kontrolujący sytuację w klubie kapral wojska polskiego. Któregoś dnia Marciniak przyprowadza dziewczynę i wiedzie ją do pokoju położonego na piętrze. – Halo, gdzie tu, dokąd państwo… Kim jest ta pani? Tu nie mogą przebywać cywile – mówi surowo kapral. – Spier…j! – odpowiada bez namysłu Marciniak. – Kto to był? – pyta po chwili towarzysząca mu dziewczyna. – Jakiś portier – odpowiada Darek.

Jaka jest prawda o talencie Dariusza Marciniaka?

To był nasz George Best, ale bez szczęścia Besta. Dariusz Marciniak przez wielu uznawany jest za największy talent piłkarski, jaki urodziła polska ziemia. Porównywalny ze Zbigniewem Bońkiem? Być może. Co symptomatyczne dla Polski – talent zmarnowany. Skala jego talentu łączyła się z humorem, gra w piłkę przeplatała z zabawą i nakładanymi karami, a dar, którym został obdarzony, stał w rażącym kontraście ze słabością charakteru.

– Piłkarz, jakich dziś się poszukuje, król pola karnego. Z trudnych piłek umiał coś zrobić – mówi Jerzy Engel, który w tamtych czasach, jak wszyscy, wnikliwie obserwował grę Marciniaka. Utalentowany napastnik był najmłodszym członkiem imprezowej paczki Śląska Wrocław, w skład której wchodzili też Mirosław Pękala, Paweł Król i Ryszard Tarasiewicz. Niegrzeczni chłopcy w polskim futbolu byli zawsze, ale w drugiej połowie lat 80. można było zaobserwować ich szczególny wysyp. Do dziś mogłyby trwać dyskusje dlaczego pokolenie Marciniaka nie osiągnęło tyle, ile generacja piłkarzy Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka. Z pewnością mieli fantazję nie tylko na boisku, ale i poza nim. Umieli nie tylko grać w piłkę, ale i się bawić. W czasach surowej komuny, szukając nowych emocji, imprezowa paczka ze Śląska łoiła gorzałę w… czołgu, który na stałe znajdował się w centrum Wrocławia.

W skład tamtego, piekielnie zdolnego pokolenia z lat 80., które ostatecznie osiągnęło niewiele, wchodzili też Dariusz Dziekanowski, Mirosław Okoński, Andrzej Rudy, Jan Urban, Ryszard Komornicki. Ale to właśnie piłkarz Marciniak miał największy talent z nich wszystkich. Do tego posiadał niesamowitą wydolność, która tuszowała jego problemy z alkoholem. Przy takim stylu życia wielu miało problemy z chodzeniem, a Dariusz Marciniak grał w piłkę. Miał wszystko, co dziś jest potrzebne do zrobienia kariery w Lidze Mistrzów. Jako napastnik – zmysł odnalezienia się w odpowiednim miejscu pola karnego, technikę, grę głową, drybling. Dlatego ze Śląska chciały go wyrwać Real Madryt i Bayern Monachium. – Brał piłkę i robił z nią, co chciał – wspomina Orest Lenczyk. To samo robił z życiem.

Tak jak Mirosław Pękala, Dariusz Marciniak wcześnie wszedł w dorosły futbol i też nie wytrzymał. Ze Stali Rzeszów, za trzy miliony złotych, kupił go Widzew Łódź. Nie miał wtedy nawet 17 lat. Legenda głosi, że – mieszkając z innymi młodymi zawodnikami – korzystał z uciech życia. Tak było już do końca. By zawodnika zdyscyplinować, wysłano go z Łodzi do wojskowego Śląska Wrocław. Pobyty w wojskowych jednostkach karnych nie pomagały – młody piłkarz był nie do okiełznania. Trener Henryk Apostel wyznaczał nawet nocne dyżury przy Marciniaku. A ten nocne wypady łączył wciąż z dobrą grą. Nie tylko w lidze, ale też w reprezentacji, jak wtedy, gdy w debiucie z Węgrami strzelił gola (1987 r.). W końcu i w Śląsku stracili do niego cierpliwość. Podobnie było w kolejnym dolnośląskim klubie, Zagłębiu Lubin. Z Polski wyjechał w 1991 roku, w wieku 26 lat. A właściwie uciekł do Belgii, pograł jeszcze we Francji. W końcu spróbował wrócić do polskiej piłki. W 1995 roku szło mu całkiem nieźle w Bełchatowie, ale wkrótce doznał kontuzji, uderzając w niewyjaśnionych okolicznościach głową w… krawężnik na ulicy. Poważnie zaczął traktować piłkę dopiero w wieku 34 lat. Tylko przez dwa sezony, bo w 2003 roku nagle zmarł na zawał serca. Dar, który dał mu Bóg, zmarnował.

Ciekawa jest to rozbieżność. Z jednej strony dziennikarz powtarza powszechną opinię, że Marciniak był technicznie nadzwyczajny i skala jego talentu była trudna do ogarnięcia. Z drugiej, pojawia się były przyjaciel i mówi: – Eee, raczej był drewniany… Myśliński nie ma żadnego interesu w tym, by odbierać umiejętności nieżyjącemu już koledze – trzymali się razem, grali razem, trenowali razem.

Reklama

Czyżby padł właśnie mit? Czyżby Marciniak miał nigdy nie cieszyć się taką opinią, gdyby… nie zapił się na śmierć? Czy to… śmierć pomogła mu zbudować własną legendę? Ciekawi jesteśmy opinii tych, którzy oglądali Marciniaka na co dzień, z trybun.

Najnowsze

Inne kraje

Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Damian Popilowski
1
Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...