Reklama

Z Włodzimierzem Smolarkiem o szkoleniu, PZPN i Ebim…

redakcja

Autor:redakcja

13 lipca 2011, 12:44 • 13 min czytania 0 komentarzy

– Po przejściu do Eintrachtu, byłem głupim Polaczkiem. Niemcy na każdym kroku chcieli mi pokazać, że się nie nadaję. Ł»e to Bundesliga, zbyt dobra dla Polaczków. Pamiętam, jak na jeden z pierwszy treningów wyszedłem bez ochraniaczy. Pierwszy raz biegnę z piłką, któryś mnie kopnął. Drugi raz, to samo. Trzeci , to samo. Zatrzymuję się, spoglądam na trenera, a on patrzy się w ogóle w inną stronę. Następnego dnia wyciągnąłem z szafy najdłuższe korki i na treningu poszedłem na całość. Trener zatrzymuje grę, biegnie wściekły i krzyczy: „Włodek, co ty wyrabiasz?” – opowiada Włodzimierz Smolarek.

Przykład Jagiellonii Białystok pokazuje, że w Polsce nie mamy dobrych piłkarzy?

Jagiellonia odpadła na własne życzenie. Wstrzymajmy się z wyciąganiem pochopnych wniosków i poczekajmy, jak w pucharach zaprezentują się pozostałe nasze kluby. Trudno jednak o optymizm, bo wszystkie drużyny prezentują w lidze podobny poziom. Możemy wrzucić je do jednego worka i losowo wybrać dwa zespoły. Ich gra niczym się nie różni, wszyscy są tacy sami.

Ci dotychczas lepsi obniżyli poziom i zrównali się ze słabszymi?

Możliwe. Pościągali do Polski obcokrajowców, którzy może i są tańsi, ale rzadko kiedy są lepsi od naszych piłkarzy.

W tej chwili głośno mówimy o problemie szkolenia młodzieży.

Ale nie ma żadnego problemu! To wy, dziennikarze coś sobie ubzduraliście, wymyśliliście jakąś głupotę. Kto w tym kraju ma niby problem ze szkoleniem?

Wszyscy. A odpowiedzialny jest za to PZPN.

PZPN? Nie, na pewno nie… W Holandii każdy klub ma opracowany swój system szkolenia. Autorskie pomysły mają w Ajaxie, Feyenoordzie czy PSV. Jak obserwuję sytuację w naszym kraju, to czasami łapię się za głowę. Jednemu dzieciakowi każą co chwilę grać – pierwszego dnia bardzo dobrze wypadł z rówieśnikami, drugiego ma się zmierzyć ze starszymi. Potem na zgrupowanie kadry przyjeżdża chłopak, który nie ma siły, jest przemęczony. W ten sposób się go niszczy.

Jak więc wygląda szkolenie w Feyenoordzie?

Ubiegając się o licencję trenera UEFA Pro, napisałem pracę na ten temat. Każdy kandydat spędzał na rozmowie około dziesięciu minut, mnie trzymali przez pół godziny. Ciągle zadawali pytania, byli bardzo ciekawi. W pewnym momencie myślałem, że już po mnie, że nie zdałem… W Feyenoordzie w programie szkoleniowym uwzględnieni są już 8-latkowie, którzy po roku grają już jedenastu na jedenastu, a nie tak, jak u nas – siedmiu na siedmiu. Trenuje się ich tak, że jak po roku idą do innego szkoleniowca, zajmującego się starszymi, to wiedzą, co konkretnie robić. Na początku uczy się ich techniki i odpowiedniego ustawiania, poruszania po boisku.

A później?

Od 10. roku życia wchodzą elementy taktyczne. W Feneyoordzie graliśmy przeważnie 4-3-3, choć czasami też 4-2-4. Każdy wiedział, jaka jest jego rola na boisku, jak i kiedy wrócić za akcją. Chłopcy wiedzieli, że mają ustawiać się jak najszerzej, przy linii, żeby robić kolegom miejsce w środku pola. Gdy przychodzili do mnie z młodszego rocznika, dawałem im wolną rękę, żeby grali sami. Potem zatrzymywałem akcję i pytałem poszczególnych chłopaków: dlaczego podałeś do tego, a nie do tamtego, dlaczego pobiegłeś w prawo, a nie w lewo. Musieli się wytłumaczyć. Podstawą jest jednak to, aby nie krzyczeć.

W Polsce z tym akurat jest problem.

Mieszkam niedaleko stadionu, często oglądam mecze dzieciaków. Zespołem rządzi trener, ciągle wrzeszczy na chłopaków, co chwilę mówi im, gdzie mają pobiec, gdzie podać. W ten sposób na pewno nie nauczą się kreatywnego myślenia. Pamiętam sytuację, jak jeden z piłkarzy oddał lekki strzał, a bramkarz wypuścił piłkę z rąk, złapał ją z dużymi problemami. Trener krzyknął: „Zrób tak jeszcze raz, a nie pojedziesz na zgrupowanie”. Krzyknął tak do 10-latka! Młody trząsł się, jak galaretka, więc przy najbliżej okazji piłka przeleciała mu nad głową i wpadła do bramki. Trener krzyczy: „Zmiana! Siadasz na ławce, nie jedziesz na zgrupowanie”. Jak on ma go czegoś nauczyć?

Podstawowe pytanie brzmi chyba nieco inaczej, czy w Polsce ma w ogóle kto szkolić? Trenerzy z jakimkolwiek nazwiskiem pracują w seniorskiej piłce, bo tam mogą liczyć na znacznie wyższe zarobki.

Jest to niewątpliwie spory problem. Człowiek zamiast stać na boisku z dzieciakami, woli iść do normalnej roboty. Tam dostanie znacznie więcej. Jak już się zdecyduje, to dostaje pod opiekę 18 chłopców. I co ten biedak może zrobić? W Feyenoordzie mieliśmy dziesięciu trenerów. Dzieliliśmy zawodników według pozycji i ja na trening do siebie brałem np. pięciu napastników. Zdarzały się jednak i zajęcia indywidualne.

Trener od młodzieży w Polsce czasami nie zarabia tysiąca złotych. Jak wygląda to w Holandii?

To kwestia indywidualna. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają.

Ale to na pewno kilkukrotnie więcej, niż u nas. I to jest kolejny problem.

Bez wątpienia. PZPN przekazuje klubom pieniądze na młodzież, ale często jest tak, że są one wykorzystywane w inny sposób. Na uregulowanie długów, na zapłacenie pensji zawodnikom pierwszego składu. Niezależnie od tego, ile wynosiły roczne zyski Feyenoordu, dla młodzieży szło dziesięć procent.

Przez pana ręce zapewne przewinęło się w kilka perełek.

Ćwiczyli u mnie Royston Drenthe, który trochę pograł w Realu, Jeffrey Bruma z Chelsea, czy Robin van Persie. Miesiąc temu spojrzałem na kadrę Feyenoordu, jest tam jedenastu wychowanków. Pokazałem to Zielińskiemu, asystentowi Smudy. Nie mógł uwierzyć.

Dlaczego nie pracuje pan już w Feyenoordzie?

Na ten temat nie będziemy rozmawiali.

Przez Leo Beenhakkera?

Nic nie powiem.

Z Beenhakkerem konflikt miał za to Ebi.

Nie wiem, niech pan jego spyta.

Najgłośniej było o tym po meczu z San Marino, kiedy pokazywał do selekcjonera gest zmiany.

Nie widziałem tego. Nie pamiętam nawet tego spotkania.

Jasne. Nie pamięta pan meczu reprezentacji, w którym syn zdobył bramkę… Dziś w PZPN zajmuje się koordynowaniem młodzieży przy reprezentacjach.

Ostatnio byłem w Holandii, znalazłem ciekawego 16-latka, którego poleciłem Władkowi Ł»mudzie. Wierzę, że się sprawdzi. Obserwuję młodzież i za granicą, i w Polsce.

Nie oszukujmy się, jest źle.

No tak, jest źle… Ale PZPN robi wszystko, co w jego mocy, aby podnieść poziom szkolenia. Od sezonu 2014/2015 wymogiem licencyjnym będzie chociażby posiadanie przez kluby ekstraklasy ośmiu drużyn młodzieżowych i zespołu Młodej Ekstraklasy oraz czterech pełnowymiarowych boisk treningowych: trzech z naturalną nawierzchnią i jedną ze sztuczną oraz oświetleniem pozwalającym na prowadzenie zajęć po zmroku.

Ostatnie dziesięć lat zostało zaprzepaszczone. Zgadza się pan z tą teorią?

Ja wierzę, że wszystko pójdzie ku lepszemu po Euro 2012. Jestem pewien, że Polska bardzo na tym zyska, że będziemy mieli więcej pieniędzy na młodzież. Weźmy przykład z Portugalii, która wiele zyskała, że była organizatorem wielkiego turnieju.

Nie odpowiedział pan na pytanie.

Mnie przez dwadzieścia lat nie było w kraju.

Ale dziś widzimy tego efekty. W postaci wyników młodzieżowych reprezentacji, coraz częściej pierwszej kadry, czy liczby młodych piłkarzy w Ekstraklasie.

Kiedyś bardzo ciężko było wyjechać z Polski. Wszystkim strasznie zależało na jak najlepszych występach w lidze, niewielu śmiało marzyć o transferze. Reprezentacja była dla wybranych, wszyscy do niej dążyli. Dziś wystarczy natomiast, że chłopak rozegra jeden dobry mecz, to od razu udzieli dziesięciu wywiadów i dostanie propozycje od trzech menedżerów. I zaraz usłyszy, że bajeczny kontrakt za granicą już czeka.

Przykład Ebiego Smolarka, który technicznie przerasta wielu polskich piłkarzy, pokazuje różnicę, jak szkoli się w Holandii, a jak u nas?

Zdecydowanie tak.

Martwi się pan obecną sytuacją syna?

Nie. Nie martwię się ani ja, ani Ebi.

Ebi w Polonii ma spore problemy.

Ebi problemów nie ma żadnych, ma je Wojciechowski.

Jak to?

Wojciechowski co chwilę skarży się w mediach, że nie ma napastników, że musi nowych kupić.

To on odsunął od pierwszej drużyny Ebiego. Miał grać w Młodej Ekstraklasie, ale nawet nie pojechał na obóz.

Trudno, on się tym nie przejmuje… Ebi chciał się dogadać, złożył propozycję Wojciechowskiemu. Ale nie doszli do porozumienia. Mój syn jest profesjonalistą i chociaż wyrzucili go z pierwszego zespołu, będzie grał i trenował tak, jak zawsze.

A jakaś ambicja? Profesjonalnego piłkarza, który ociera się o reprezentację Polski, nie powinna zadowalać taka perspektywa.

Co niby Ebi miałby teraz zrobić? Poza tym, o tę kadrę to chyba się nie ociera. Gdyby tak było, Smuda częściej by go powoływał. Mijam selekcjonera na korytarzach PZPN, rozmawiamy, ale ten temat omijamy szerokim łukiem.

Zesłanie nawet nie do Młodej Ekstraklasy, tylko gdzieś jeszcze niżej brzmi już jednak jak wyrok.

Ł»aden wyrok. Ebi nic się nie odzywa, normalnie trenuje. Chodzi do klubu, wykonuje to, co musi i wraca do domu, do żony i dziecka.

Nie wkurza go to? Nie przejmuje się tym?

Nic a nic.

Wygodnie mu w Polonii, bo ma jeden z najwyższych kontraktów w lidze. Chodzi o kasę.

Nie wiem, nie interesuje mnie to. Poza tym, zapytam raz jeszcze: co Ebi miałby zrobić?

Odejść. Sobiechowi się udało. On dziś jest w Bundeslidze.

Mój syn w Bundeslidze już był, spędził tam kilka lat. Sobiech dopiero tam się wybiera. Widzi pan różnicę?

Oczywiście. Sobiech poszedł w górę, Ebi na dno.

Na żadne dno! Ebi jest na swoim poziomie. I to wina Wojciechowskiego!

Na pewno? Pana syna po raz kolejny wyrzucają z klubu. Wcześniej z Racingu Santander, Boltonu, Kavali, a teraz z Polonii.

Najczęściej było tak, że trener, któremu zależało na transferze Ebiego, zaraz był zwalniany. Jak przychodził nowy szkoleniowiec, to miał swoją wizję zespołu. Bez mojego syna w składzie… Byłem w Kavali przez tydzień i podczas jednego meczu patrzyłem na prezesa klubu. Siedział z długim, fajnym cygarem i jak coś mu się nie podobało, mówił to synowi, siedzącemu obok. Ten leciał do trenera i przekazywał instrukcje. Kto ma wejść, kto zejść.

Taka sytuacja jest też dziś w Polonii?

Tak, tak mi się wydaje.

Od dłuższego czasu piszemy na Weszło, że Ebi jest osobą antypatyczną, nie odnajduje się w grupie.

Nieprawda. Kilka dni temu trener Młodej Ekstraklasy, Stokowiec, chciał Ebiego na swojego asystenta. Bo tak świetnie rozmawia z innymi chłopakami, ciągnie ich do przodu, bardzo pomaga. Drużyna lepiej rozumie mojego syna, niż trenera… Ebi zawsze miał dobry kontakt z trenerami, z kolegami z zespołu. Jak szli gdzieś drużyną, to zawsze brali go ze sobą. Jak jeździł na kadrę, to cały czas trzymał się z Krzynówkiem.

W szatni nie była to jednak wyróżniająca się postać.

Na mistrzostwach świata w Niemczech większość zespołu słuchała muzyki albo wygłupiała się i robiła sobie zdjęcia na stadionie. Tuż przed meczem. Ebi siedział sam, z boku i się koncentrował. O czym to świadczy?

Ł»e chyba jednak był trochę poza drużyną.

Nie. Ł»e jest dużej klasy profesjonalistą.

Syn ma ciężki charakter?

Nie. Znalazł żonę, świetnie opiekuje się swoim synem. Zawsze jest częścią drużyny, ze wszystkimi ma dobry kontakt. Ciężkim charakterem to byłem ja.

Potwierdza to pana konflikt z Dziekanowskim.

Na ten temat nie będziemy rozmawiać.

Dlaczego?

Wszystko zostało już wyjaśnione. Poza tym, media niepotrzebnie rozdmuchały tę sprawę. My byliśmy dobrymi kolegami, na kadrze spaliśmy w jednym pokoju. To jest niby konflikt? Konflikty to ja miałem, ale gdzieindziej.

Proszę mówić.

Ostro było w Niemczech, tuż po przejściu do Eintrachtu Frankfurt. Byłem tam głupim Polaczkiem. Niemcy na każdym kroku chcieli mi pokazać, że się nie nadaję. Ł»e to Bundesliga, zbyt dobra dla Polaczków. Pamiętam, jak na jeden z pierwszy treningów wyszedłem bez ochraniaczy. Pierwszy raz biegnę z piłką, któryś mnie kopnął. Drugi raz, to samo. Trzeci , to samo. Zatrzymuję się, spoglądam na trenera, a on patrzy się w ogóle w inną stronę. Następnego dnia wyciągnąłem z szafy najdłuższe korki i na treningu poszedłem na całość. Trener zatrzymuje grę, biegnie wściekły i krzyczy: „Włodek, co ty wyrabiasz?”. Odpowiedziałem, że chyba nie widział, co działo się dzień wcześniej. Z szeregu wychodzi kapitan i mówi mu, że rzeczywiście grali przeciwko Smolarkowi, celowo kopali po nogach. Od tamtej pory, gdy tylko drużyna gdzieś wychodziła, zawsze zabierali mnie ze sobą. Nawet, jak nie chciałem, to prosili i przekonywali.

W Holandii też popadł pan w konflikt.

To był konflikt bardzo głośny, pisały o nim gazety. Do Feyenoordu przyszedł akurat nowy trener. Młody gówniarz. Wziął ze sobą innego zawodnika, a mnie próbował odstawić. Wściekły poszedłem do szkoleniowca:
– Dlaczego trener tak robi? Przecież dotychczas grałem we wszystkich meczach.
– Oj Włodek, zrozum mnie, to jest inna sytuacja.
– Dlaczego inna?
– Po prostu inna.
Po jednym ze spotkań zostałem delegowany do strefy biznesowej, żeby rozmawiać ze sponsorami. Przypadkiem dowiedziałem się, że menedżerem Czecha, którego sprowadzono na moją pozycję, był dyrektor klubu. Jedna z najważniejszych osób Feyenoordu wzięła swojego zawodnika. Poszedłem do jego gabinetu wyjaśnić to i się przyznał. Trener miał natomiast narzucone odgórnie, żeby wstawiać do składu Czecha. Ruszyłem więc do niego i rzuciłem otwarcie: „Jest pan kłamcą i oszustem! Po co pan mnie oszukuje, jak można było powiedzieć prawdę?”. Trzasnąłem drzwiami i wyszedłem.

Jak to w końcu było z tym bieganiem z końmi w Legii? Bo krążą na ten temat różne historie.

Podpisałem roczny kontrakt z armią zawodową w Legii. Przez ten czas miałem podjąć decyzję, czy zostanę na stałe. Jak powiedziałem, że chcę odejść, to ostro się wkurzyli. Wygonili mnie, bym opiekował się końmi. Nie miałem, co robić, więc biegałem sobie po ścieżkach obok stajni… W Legii wkurzyli się jeszcze bardziej, jak bez ich wiedzy pojechałem do Łodzi. Wchodzę do szatni Widzewa kilkadziesiąt minut przed meczem i choć mają już skład, wszystko zmieniają i dopisują moje nazwisko. Wszyscy zdziwieni. Najbardziej Boniek, który wstał i krzyknął: „Kurwa mać, co Ty tutaj robisz?”. No, ale dobrze zagrałem… Do Starej Miłosnej, gdzie była stajnia, często przyjeżdżali generał Barański z Jaruzelskim. Podszedłem do nich i spytałem, czy pomogliby mi się wyrwać z Legii. Barański odpowiedział: „Jeśli przez dwa tygodnie będzie pan siedział cicho, nie grał nigdzie meczów, nie jeździł do Łodzi i najlepiej nigdzie nie wychodził, to da się załatwić. Ma pan słowo generała.” Jak urodził mi się syn, to piliśmy z kolegami szampana na dachu mojego bloku. Nie mogłem przecież nigdzie wyjść.

Często się wtedy piło?

Jak trzeba było pić, to się piło. Jak trzeba było grać, to się grało. Alkohol jest dla mądrych ludzi, nie dla głupich. Ja akurat lubiłem napić się jednego piwka przed snem. Również dzień przed meczem. Gdy pojechaliśmy z Feyenoordem do Austrii na mecz, to akurat zamawiałem sobie jedno piwko. Zauważył mnie trener, przyleciał wściekły i wrzeszczał, co ja wyprawiam. Odpowiedziałem spokojnie: „Nie zaszkodzi, tylko pomoże. Zobaczy pan, że jutro strzelę bramkę. Jeśli nie, to może mi pan wlepić dużą karę”. Zgodził się. Wygraliśmy 1:0 po moim golu. Jak mnie zobaczył, to rzucił tylko: „Ty jesteś, Włodek, nienormalny”.

Często jest tak, że syn nie potrafi dorównać ojcu. Pokazują to przykłady Bartosza i Andrzeja Iwanów czy Grzegorza i Kazimierza Kmiecików… A u Smolarków? Ebi jest lepszy od pana?

Uważam, że tak. On miał lepsze przygotowanie jako młody chłopak, uczył się piłki w lepszych warunkach.

Tyle, co pan, to z kadrą na pewno nie osiągnie.

Obaj się zresztą z tego śmiejemy. Ebi rozegrał w reprezentacji więcej spotkań, zdobył więcej bramek, ale na takie sukcesy nie ma co liczyć. Nie ukrywam, że w takiej sytuacji trzeba mieć też szczęście.

Jeszcze jakiś czas temu mówiło się o tym, że zostanie pan trenerem Widzewa. Podobno był pan już dogadany z właścicielem klubu.

Rzeczywiście, otrzymałem taką propozycję. Poprosiłem o cztery dni do namysłu. Zacząłem rozmowę z żoną i ona pyta:
– Chcesz prowadzić życie na walizkach?
– Nie.
– To pilnuj roboty, którą masz teraz.
Ja też doszedłem potem do wniosku, że szkoda zdrowia. Jeśli miałbym już trenować, to tylko młodzież. Zresztą, tam też jest dużo stresu.

A dziś ma pan ciepłą posadkę w PZPN.

Ja tak nie uważam. Co to znaczy ciepła posadka? Jeżdżę, oglądam młodych zawodników w kraju i za granicą. Ciężko pracuję, jak każdy człowiek.

Pan ma podobno ratować polski futbol.

Ratuję! Ratujemy wspólnie z zarządem PZPN.

W tym składzie jesteście skazani na porażkę.

A wy, media jak zawsze wszystko widzicie negatywnie. Ł»adnych pozytywów!

Trudno o pozytywy. Reprezentacja jest coraz niżej w rankingu, a kluby kompletnie sobie nie radzą w europejskich pucharach.

Reprezentacja akurat w ostatnim czasie podskoczyła w rankingu o kilka miejsc, ale nie ma szans na lepszy wynik, kiedy nie gra meczów o punkty. Za to, że kluby sobie nie radzą, to kto jest odpowiedzialny? PZPN?

Tak, PZPN również.

Nie! To nie my uczymy grać w piłkę, tylko kluby… „Natomiast w ostatnim okresie zarząd przyjął też inne uchwały dotyczące rozwoju piłkarstwa młodzieżowego w Polsce, m.in. wprowadził, wzorowane na systemie FIFA, zasady naliczania ekwiwalentu za wyszkolenie piłkarza oraz nałożył na kluby I i II ligi obowiązek wystawiania w rozgrywkach ligowych, odpowiednio jednego i dwóch, zawodników młodzieżowych (do lat 21) szkolonych w Polsce. Ale na poprawę ogólnej sytuacji i efekty musimy poczekać jeszcze kilka lat.”

PS
Widzicie różnicę w ostatniej, zacytowanej, wypowiedzi? Ł»e jakaś taka inna, niż wszystkie? Ł»e taka oficjalna? Podczas autoryzacji wywiadu Włodzimierz Smolarek ją dopisał. Publikujemy, w oryginale, z szacunku. W rozmowie twarzą w twarz zapomniał o tym wspomnieć.

ROZMAWIAŁ PIOTR TOMASIK

Z Włodzimierzem Smolarkiem o szkoleniu, PZPN i Ebim…

Najnowsze

Polecane

W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Szymon Szczepanik
0
W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby
Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...